Strony

niedziela, 31 marca 2013

A Festa da Menina Morta

Nad Rio Negro, gdzieś w Amazonii, leży sobie osada, w której żyje Święty. Pomimo młodego wieku (dałbym mu dwadzieścia kilka lat) i nieznośnego charakteru jest darzony powszechnym szacunkiem, bo przemawia przez niego Martwa Dziewczynka, źródło łask uzdrawiających, błogosławieństw i chętnie słuchanych proroctw. Co roku obchodzone są uroczystości na jej cześć, a my właśnie widzimy przygotowania do dwudziestych obchodów i samą uroczystość, która przebiegać będzie z pewnymi komplikacjami. Zatem kult Martwej Dziewczynki jest raczej świeży, ale jakoś wkomponowano go w obrzędy chrześcijańskie. Film zaliczono do gtm z racji bodaj półminutowej sceny seksu homo, którą można uznać za mocno kontrowersyjną, ale nie z powodu jej śmiałości w pokazywaniu nagości. Film ogląda się niemal jak dokument, to ma być komplement pod adresem twórców. Dokument o chrześcijaństwie mocno podmywanym kultami pogańskimi.

Ssang-hwa-jeom (쌍화점) czyli A Frozen Flower

Film o niewymienionym z imienia koreańskim królu z dynastii Goryeo w okresie, kiedy Korea, jak i pół Azji, była częścią mongolskiego imperium rządzonego przez dynastię Yuan. Wszystko zgodne z wikipedią, co jest bardzo ciekawe zwłaszcza dlatego, że król nie jest zdolny spłodzić potomka z królową, za to chętnie figluje w łożu z Hong-rimem, dowódcą elitarnej straży królewskiej. Gdyby może mu wyświetlili niżej omówiony film, to zrozumiałby, że mógłby sobie z tym jakoś poradzić. Mamy w naszej historii podobny epizod, może kiedyś doczekamy się filmu o Warneńczyku. Król do tego stopnia jest niechętny kontaktom z królową, że misję spłodzenia potomka przekazuje Hong-rimowi, z czego będą później potężne komplikacje erotyczno-polityczne. Trup zaścieli się nie raz, a dalekowschodnia egzotyka przejawia się w tym, że pomiędzy krwawymi łaźniami bohaterowie grają na koto, tańczą, śpiewają, karmią ptaszki w klatce i wąchają kwiatki. I w tym również, że poddani co chwilę domagają się ukarania ich śmiercią, bo nie sprostali oczekiwaniom króla. Twórcy filmu zadbali o stronę wizualną, film jest pełen olśniewających kolorów, a w czasie uczty dworzanie i urzędnicy ubrani na czerwono siedzą po prawej, a niebiescy - po lewej.

Gejbi czyli Gayby

Ten film ma tytuł polski, che che. Nie sądzę, że odgadłbym jego znaczenie, a chodzi mutację słowa „bejbi”, która ma oznaczać dziecię wychowywane przez parę homoseksualną. Nie jest do końca jasne, czy konieczne jest, aby jeden z „rodziców” był rodzicem bez cudzysłowu. W filmie mamy dalsze komplikacje związane z rozumieniem słowa „gejbi”, bo ma być ono dzieckiem panny Jenn i jej przyjaciela-geja Matta, który deklaruje chęć opieki nad potomstwem, atoli bez wspólnego pożycia. Ale jak rozwiązać technicznie problem inseminacji? Jenn chciałaby zrobić to w sposób tradycyjny, co dla Matta jest trudne, ale do wykonania. A tak poza tym, co u nich słychać? Matt jeszcze nie doszedł do siebie po zerwaniu z Tomem, a Jenn, która wygląda na kobiecy klon Woody'ego Allena, też nie ma faceta, ale podejmuje próby. Pewnego dnia do sklepu z komiksami, który prowadzi Matt, wchodzi Scott z synem Parkerem, który chyba też stał się gejbi, od kiedy tatuś zmienił front po rozwodzie. Scenarzysta Jonathan Lisecki zadbał o to, żeby Scott nie przepadł na zawsze za drzwiami sklepu, i o to, żeby wszystkie buzie się pod koniec filmu śmiały. Czy buzie widzów też - na pewno nie wszystkich, ale dało się oglądać.

sobota, 30 marca 2013

O Dupie Słonia

Mowa o skale w Dolinie Będkowskiej niedaleko Ojcowa. Widziałem ją raz na własne oczy, ale na cudze też. Prawdziwie wstrząsające jest to, że opisano niemal czterdzieści różnych szlaków na szczyt o różnym stopniu trudności w skali Kurtyki. Nadano im nazwy o zróżnicowanym stopniu dostojeństwa, od Niepokalanej Nekrofilii przez Sodomię doskonałą do Mędrców Tralfamandrii. Zazdrość bierze człowieka z powodu tej fantazji nazewniczej. Ja jedynie ochrzciłem pewien półmetrowy wodospadzik pod Ojcowem mianem Wodogrzmotów Szymborskiej, ale nie przyjęło się. A może był to Ejakulat Słowackiego?

Matka Boska jest Babką Boską, proszę państwa

Chyba powinienem unikać publicznego radia, do którego z okazji świąt zaprasza się różne pobożne osoby, na przykład księdza i rabina. Rabin nie uznaje boskości Jezusa, ani jego mesjańskości czy mesjaszowatości. Ale to nic, ksiądz to szanuje, bo jakikolwiek sposób oddawania czci Bogu jest już przejawem głębokiego racjonalizmu charakterystycznego dla człowieka od stuleci. Islam też jest cool na swój sposób. Pięknym przykładem racjonalizmu jest Dogmat o Trójcy Świętej. Sięgam do źródła i czytam:
  • Ojciec jest tym samym, co Syn, Syn tym samym, co Ojciec, Duch Święty tym samym, co Ojciec i Syn, to znaczy jednym Bogiem co do natury.
  • Ojciec jest cały w Synu, cały w Duchu Świętym; Syn jest cały w Ojcu, cały w Duchu Świętym; Duch Święty jest cały w Ojcu, cały w Synu.
  • Ojciec nie jest tym samym, kim jest Syn, Syn tym samym, kim Ojciec, ani Duch Święty tym samym, kim Ojciec czy Syn.
  • Ojciec jest Tym, który rodzi; Syn Tym, który jest rodzony; Duch Święty Tym, który pochodzi.
To Matki Boskiej nie ma w Trójcy Świętej? Ponad połowa Polaków byłaby zdziwiona. Ale nie powinna być zdziwiona tym, że skoro Matka Boska jest matką dla Syna, który jest tym samym co Ojciec, a Syn jest rodzony od Ojca, to jest również Babką Boską. Prababką zresztą też.

Objawienie Trójcy w Świnoujściu

czwartek, 28 marca 2013

Kiełbasa i sznurek (Bralczyk i Ogórek)

Znowu zapis rozmów wydany w formie książki. Siedzieli i gadali o gadaniu, ale najczęściej o dupie Maryni. Ale to wcale nie szkodzi, bo to może być temat bardzo wyrafinowanej dyskusji. Na początku to niby wygląda jak wywiad Ogórka z Bralczykiem, ale wkład Ogórka jest dość znaczący, a w pewnym momencie to on jest przepytywany. Oto czego się dowiedziałem.

Profesor Bralczyk to postać drugoplanowa z pewnej sztuki teatralnej. Premier Polski zastanawia się nad wynajęciem profesora Bralczyka w celu zbudowania dobrego wizerunku. Ale po namyśle dochodzi do wniosku, że "chyba nie stać ich na profesora Bralczyka, bo jest bardzo drogi. Ten bardzo pracowity profesor jest drogi - mówi". Ale znalazł się zamożny, który zatrudnił profesora Bralczyka, a był to Wielki Kujawa, przywódca separatystów kujawskich, stojący na czele organizacji terrorystycznej. W przedstawieniu warszawskim profesor Bralczyk zostaje zabity strzałem z pistoletu, a we wrocławskim - ginie rozerwany na strzępy granatem przeciwpancernym.

Stefan Themerson próbował stworzyć poezję bez balastu skojarzeń, stereotypów, ocen, która byłaby "czystą reprezentacją rzeczywistości". W jego tłumaczeniu wiersz "Hajda, trojka, snieg puszystyj" brzmiał tak: "Hajda, trzy wielkie parzystokopytne ssaki charakteryzujące się...". I tu przechodzimy do wątku parzystokopytności koni. Mają cztery kopyta, więc są parzystokopytne? Bo gdyby były nieparzystokopytne, to musiałyby mieć trzy nogi, lub jedną... Zupełnie jak jedna Ula, która pisała o kręgach na ustach, które mają kręgouste. A może usta na kręgach. Całe stronice powypisywała na niezapowiedzianej klasówce.

Kiedyś w pociągu Bralczyk zapytał młodego człowieka, który w rozmowie z koleżanką używał intensywnie słów na "j" i "k", czy chce w ten sposób jej zaimponować. Młody człowiek "zwrócił się do mnie słowami pozornie świadczącymi o życzliwości, empatii, które jednak dziś niestety stały się znamieniem znacznej agresji, zapytał: Masz problem?". Naturalny tok rozmowy popłynął w kierunku słów wulgarnych. Ogórek wspominał pewne licealistki, które spotkał nad morzem w czasie spaceru. Miłe, autograf chciały, ale w drodze powrotnej strasznie się pokłóciły i wtedy jedna rzekła do drugiej: "Ja ci tu, kurwa, popierdalam, a ty mi, kurwa, chuj". Profesor Bralczyk zachwycił się tym zdaniem, ta kadencja! Ten rytm! "To jest amfibrach, potem jest trochej i anapest. To jest piękna kolejność - pa pampam, pampam, pam." Mam nadzieję, że potomność doceni mistrzostwo prozodii i za tysiące lat to właśnie zdanie ocaleje razem z "Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj". Ty anapeście! - będę teraz mówił w celu znieważenia.

Pisał Miłosz w Traktacie moralnym: "Widzę tłum intelektualistek,/ nagie, a każda drży jak listek". To à propos feministek. Przy okazji, czy są maskuliniści?

"Pies jako ten najbliższy towarzysz człowieka skupiał na sobie różne niechęci, np. brał na siebie urok, mówi się - tfu, tfu, na psa urok. I wtedy urok brał ten pies i sobie szedł z tym urokiem."

"Słownik wileński z połowy XIX wieku próbował zdefiniować śmiech: Działanie duszy... - już nas to zaczyna śmieszyć, ale dalej jest: ...rodzące się z przyjemnych wrażeń lub szyderczego usposobienia, objawiające się na twarzy przedłużeniem się gęby i uformowaniem podłużnego dołku na jagodach. Przy czem powietrze prędko wychodzi z płuc, a gdy się wzmaga wypuszczanie powietrza, staje się głośnym".

Na wiadukcie w Sosnowcu wisiał za komuny napis: Umacniajmy administrację państwową zespalającą interesy państwa i obywateli. "Ja nawet pomyślałem, że chętnie bym umocnił, i szukałem, gdzie by tu umocnić tę władzę, tę administrację, ale jakoś nie wychodziło".

Ogórek mówi o Słonimskim. "Nie zapomnę jego recenzji z przedstawienia teatralnego, które nazywało się Kartka papieru. Napisał, że nie była to kartka, tylko rolka, i to była cała recenzja".

Fragment rozmowy o piosence Ta ostatnia niedziela.

Michał Ogórek: Podobno samobójstwa ludzie przy tym popełniali.
Profesor Bralczyk: Jakie to piękne, prawda? A nas to bawi jeszcze.
Michał Ogórek: Siła sztuki.
Profesor Bralczyk: Dziś tak już chyba nie ma, żeby ktoś tak napisał jakieś disco polo, żeby potem ktoś po tym strzelił sobie w głowę.
Michał Ogórek: Ja bym miał ochotę bardzo często.

Agnieszka Holland używa pleonazmów

Wszystko, co jest jakąkolwiek aksjologiczną wartością, przestało w debacie publicznej istnieć.

[Żródło: Salon Radia Tok FM, 27 III, początek czwartej minuty]

Sen Jakuba Żaczka

Jak nam tłumaczyła Szymborska, tak naprawdę nie sny są przedmiotem interpretacji, ale nasza o nich opowieść. Działacz społeczny Jakub Żaczek tak się wypowiedział o HGW na fejsie:
Zawody drwali w Ratuszu - to by było coś! Mam taki powracający sen: trzymam w ręku obcięty łeb HGW i pokazuję go wiwatującemu tłumowi z okien pałacu.
Wpisem zainteresowała się prokuratura na wniosek urzędników miejskich. To absurdalne, rzecz jasna, na pierwszy rzut oka. Czy panujemy nad snami? Nie. Ale panujemy nad tym, jak i komu o nich opowiadamy. Nadludzką mocą powstrzymuję się niniejszym przed snuciem domysłów, jakie fajne sny mógłbym mieć o Jakubie Żaczku. Robię to wyłącznie dla okazania swojej moralnej wyższości. Proszę docenić.

środa, 27 marca 2013

Bez twarzy na fejsie

Na fejsie życie kwitnie, nie to co tu. Ale z powodu starości nie rozumiem fejsa i co gorsza, nie przejmuję się tym. Zaglądam tam głównie z powodu Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Na fejsbukowej stronie Kościoła nie ma odsyłaczy do innych chamskich stronek, ale już na stronach wyznawców owszem. I tak znalazłem strony społecznościowe zatytułowane Papież Franciszek dostał skrętu kiszek oraz Franciszek Pierwszy ma odbyt najszerszy, ale najlepsza chyba pod względem nazwy jest Czytam 'Czytam "Czytam lewicową publicystkę dla beki" dla beki' dla beki. Wyśmiewanie wyśmiewających prześmiewców, to dobre. Od razu mam ochotę popróbować samemu. Nie uważam za sensowne wyrabianie sobie zdania na temat braku opinii w kwestii niezajmowania stanowiska. Dokładnie. We wszystkich trzech przypadkach tytuł jest bodaj zabawniejszy od treści, przy czym oczywiście strony o Franciszku są niewskazane dla czcicieli papiestwa. Są tam oczywiście komentarze oburzonych, jak tak można, głowa Kościoła, semper fidelis, a królowa Polski? Tak jakby autorzy tej strony, bezpiecznie anonimowi, nie zdawali sobie sprawy z charakteru swojej działalności, ale po łagodnej perswazji zrozumieją, jak głupio postępują. A jeśli chodzi o uczucia religijne, to mają one dla mnie posmak prawdziwej tajemnicy, i to wagi znacznie przewyższającej znane mi tajemnice radosne, tajemnice światła, tajemnice bolesne i tajemnice chwalebne. I tak już pozostanie, dopóki prawo nie zacznie chronić moich uczuć całkiem areligijnych. Bo ja jestem wrażliwy bardzo.

What's Wrong with Homosexuality? (John Corvino)

Jeszcze jakiś czas temu homosie krzyczeli, żeby się od nich odczepić, ale to było dawno temu, mniej więcej wtedy, gdy homoseksualność uznawano za chorobę. Teraz jest inaczej, bo zaczęli się domagać tych samych praw, co pary heteroseksualne. Corvino dokonał przeglądu argumentów przeciwko małżeństwom homoseksualnym i je starannie, jeden po drugim, obalił. Czyli co? Przeczytają tę książkę w SZA i ustanowią małżeństwa gejów? Oczywiście, tak, tak. Ci, którzy powołują się na Pismo Święte, 3 Księga Mojżeszowa (18:22), na pewno zrozumieją, że to absurd, skoro w tej samej księdze jest zezwolenie na sprzedaż córki jako niewolnicy (21:7) lub potępienie krewetek jako jadła (11:10). W Polsce znany jest list do tak właśnie argumentującego Macieja Giertycha, który jest tłumaczeniem listu do pewnej świątojebliwej amerykańskiej niewiasty zwalczającej przyznawanie praw gejom. Jeśli więc nie możemy odczytywać Pisma Świętego dosłownie, to musimy interpretować. A tu już Corvino wysmażył interpretację, która mocno podważa argumenty przeciw gejom. Przy okazji warto zauważyć, że Jezus w Ewangeliach nic nie mówi o gejach, za to bardzo wyraźnie zakazuje rozwodów (wbrew 5 Ks. Moj. 24). Dzięki Corvino uzupełniłem sobie pewną lukę w wiedzy, bo dowiedziałem się w końcu, co to jest prawo naturalne. W gruncie rzeczy naturalne jest to, co za takie zostało uznane przez św. Tomasza. No a zwierzęta? Pominąwszy to, że u zwierząt występuje homoseksualność, to mamy bardziej fundamentalne pytanie. Od kiedy zwierzęta kreują nasze standardy moralne? Czy "zezwierzęcenie" to synonim najwyższej cnoty? Najciekawsze były partie poświęcone złym argumentom używanym przez gejów. Pierwszy to kwestia wyboru orientacji seksualnej. Tej oczywiście wybrać nie można, choć jest wielu szamanów, którzy chcą "leczyć". Ale, zauważa Corvino, co zrobimy z tą orientacją w życiu - jest już kwestią wyboru. Będziemy z tym otwarci lub skryci, wyzywający lub zwyczajni - to kwestia wyboru. Możemy wybrać wspólne życie z partnerem, ale unikać seksu, bo ksiądz tak mówi; czytałem o takim przypadku. Przy tej okazji Corvino okrył się złą sławą w środowisku gejów jako oszalały "Homo-Journo", skoro podważa dogmat o wyborze. Inny zły argument: prawa się należą, bo tacy się urodziliśmy i nic na to nie poradzimy. Przyjrzyjmy się bliżej temu rozumowaniu.
  • Taki się urodziłem, więc homoseksualność jest moją cechą nie podlegającą zmianie. Ale jeśli mam włosy blond, to mógłbym je zafarbować na czarno.
  • Taki się urodziłem, więc nie można mnie za to winić. Tak swobodnie mógłby argumentować seryjny morderca.
  • Taki się urodziłem, więc mam prawo taki być. Nawet jeśli urodziłem się niewidomy, mam prawo prowadzić samochód.
  • Taki się urodziłem, więc to nie jest choroba czy upośledzenie. Mówi człowiek z zespołem Downa.
  • Taki się urodziłem, więc to jest "naturalne". Litości, "naturalne"?
  • Taki się urodziłem, więc to jest istotne w moim życiu. Tak jak być może sześć palców u stóp.

niedziela, 24 marca 2013

Kwiatek mówi

Hu hu ha, hu hu ha, nasza wiosna zła.

(Minus 20 w nocy.)

Artur Boruc mówi

Jest mi mega przykro.

Boruc stał na bramce w przegranym meczu z Ukrainą. Załączam tabelkę z rankingiem FIFA.

sobota, 23 marca 2013

Il ne faut pas montrer la vérité nue, mais en chemise

Zanim ubierzemy prawdę w sukienkę czy dżinsy powinniśmy się upewnić, że to jest prawda. Podobno papież Franciszek powiedział, że kobiety są niezdolne do pełnienia funkcji publicznych. Miał to powiedzieć jako kardynał Buenos Aires, kiedy wybory prezydenckie wygrała de Kirchner, bo ponoć nie przepadają za sobą. Wypowiedź jest mocna i raczej absurdalna w naszych czasach (choć święty Paweł byłby tym zdziwiony, 1Kor 14:34-35), zatem i dowód na jej prawdziwość powinien być mocny. A tymczasem świadectwem za autentyzmem tych słów, które z lubością zadedykowałbym paru posłankom, jest jakaś supozycja na yahoo sprzed paru lat. Od czasu czajniczka Russella wiemy, że jeśli ktoś twierdzi, że coś istnieje, powinien dostarczyć przekonujący za tym argument. To rzecz jasna nie wyklucza skutecznych argumentów za nieistnieniem (np. eksperyment Michelsona-Morleya), ale nie zwalnia od przeprowadzenia dowodu za istnieniem. Brak ostatecznego argumentu za niestnieniem nie jest dowodem na istnienie. Tu nawiązuję do kwestii istnienia Boga, którego istnienie jest podawane w wątpliwość, na mój gust całkiem trafnie, ale jak miałby wyglądać ostateczny argument na jego niestnienie? Otarłem się w praktyce o podobne zagadnienie, kiedy próbowałem znaleźć słynny rzekomy cytat z Mickiewicza: tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem... Ci, którzy twierdzą, że to Mickiewicz, nie podają źródła. Z kolei ja nie będę ślęczał całymi dniami upewniając się, że tego cytatu nie ma w kolejnych jego dziełach. Więc wolno mi przyjąć, że to wymysł, ale chętnie zmienię zdanie, jeśli zobaczę, gdzie to napisał. A nawet jeśli napisał, pozostaje kwestią otwartą, czy tak myślał. Bo przypuśćmy, że te słowa wypowiedział major Płut, chcąc w ten sposób osłabić protest Zosi przed obmacywaniem.

John Corvino pisze

Bestiality, I suppose, can be heterosexual or homosexual, although like most folks I prefer not to think about it too carefully.

Kwiatek i ja zgadzamy się z Johnem. Bo jeszcze doszlibyśmy do wniosku, że nie ma nic bardziej haniebnego niż akt seksualny mężczyzny z cielaczkiem, czyli zoofilia homoseksualna z zabarwieniem pedofilskim.

Marc Jacobs & Lorenzo Martone

piątek, 22 marca 2013

Morfina (Szczepan Twardoch)

Widzę, Misiaczku, że spodobałam ci się w roli narratorki tej powieści. To dość ciekawa koncepcja, tak uważasz. Uważam. Ciągle się wcinam, wszechwiedząca jestem i często opowiadam o dalszych losach pobocznych bohaterów. Ale głównego bohatera, Kosteczka Willemanna, z tych dygresji wyłączam. Żeby suspens jakiś był, przyznasz. On taki śmieszny jest, tragiczny w tym rozkroku między polskością, którą wybrała za niego matka, a niemieckością ojca z wysokiego rodu Uradel, von Strachwitz. Miał tak fajnie, opelkiem jeździł, do Ziemiańskiej chodził na ploty z Iwaszkiewiczem, żona, synek, kochanki i bogata mamusia, której zawdzięczał życie na wysokiej stopie. Ale ta Warszawa zgwałcona przez Niemców to już nie to, niestety. Podobam ci się, jak cała ta książka, jak matka Willemann, którą podziwiasz za te słowa do syna:
Pamiętaj, abyś parzył się teraz z wieloma kobietami, wybieraj te, które są rozpustnymi, rozpustnymi i zepsutymi, te, których picze gościły wiele członków męskich, kobiet czystych nie dotykaj, dziewic wystrzegaj się niczym ognia, dziewice wypiją z ciebie twoją siłę męską. Polskość twoja potrzebuje gnoju, szamba jako nawozu, nie jałowej kobiecości dziewic.
A teraz pójdę już, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie niż jakieś blogi.

Święty Paweł pisze

Czyż sama natura nie poucza nas, że hańbą jest dla mężczyzny nosić długie włosy, podczas gdy dla kobiety jest właśnie chwałą? Włosy bowiem zostały jej dane za okrycie. (Kor. 11:14-15)

środa, 20 marca 2013

Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki (Marek Raczkowski)

Tytuł jest bezczelny, ale bynajmniej nie dlatego, że dziwki i narkotyki. Raczej dlatego, że murzynem piszącym książkę była tak naprawdę Magda Żakowska, która przeprowadziła i zredagowała ten wywiad-rzekę. Bardzo lubię obrazki Raczkowskiego, ale jak się przekonałem - nie przepadam za tym, co ma do powiedzenia. Życiorys jak życiorys, wielu ludziom zdarza się matka, ojciec, żona, dzieci. Opinie jak opinie, też wiele ich mamy na wiele tematów. Największy problem mam z tym, że Raczkowski przejawia nieznośną manierę artysty, który co chwilę sobie sam przeczy, bo widocznie to jest bardzo artystycznie. Poza tym jest skakanie po tematach bez ładu i składu. Zwykle coś tam zaznaczam w czytanych książkach z myślą o wpisie na blogu. Tym razem zaznaczyłem tylko dwa fragmenty. Pierwszy o Anicie Werner z TVN (strona 111), w podziwie której solidaryzuję się z "autorem". Co zrobiłby pan ze znalezionym milionem dolarów, zapytała ekspertów ekonomistów w studiu. A to bym kupił, a tu bym zainwestował, odpowiedzieli. Nie szukał tego, który zgubił? - pyta Raczkowski. I snuje wymyśloną historyjkę o tym, że Anita Werner bierze ślub z milionerem, zostaje porwana dla okupu, okup jest złożony w lesie, ale dzień później mąż otrzymuje obcięty palec żony, bo przez las biegł polski ekonomista. Drugi fragment ku przestrodze dziatwy szkolnej: uczcie się od Raczkowskiego szacunku dla prostytutek, ale nie uczcie się od niego pisowni słowa "ohydny" (strona 134). Gdybym miał dać tej książce tytuł, to byłoby to mniej więcej coś takiego: Kup tę książkę, żeby "autor" miał na narkotyki i dziwki, ale raczej jej nie czytaj.

wtorek, 19 marca 2013

Papież Franciszek mówi

Nie bójmy się dobroci, ani czułości i tkliwości.

Renata Kim mówi

Uznano, że to jest owca, która kala stado.

Kto jest owcą? Niewymieniony z nazwiska ksiądz, który chciał opisać przyczyny porzucania stanu duchownego w Polsce. Były to zwykle kobiety, alkoholizm lub konflikt z prawem. Powstała na ten temat książka, której podobno nie chciano wydać, a hierarchowie byli mocno zniesmaczeni całą sprawą i zesłali księdza autora na głuchą prowincję. To jest w sumie umiarkowanie ciekawe, a dużo ciekawsza jest dla mnie kwestia czysto techniczna. Bo skalać stado owiec byłby zdolny chyba tylko diplodok po laxigenie. Cytat wziąłem z dzisiejszego poranka w Tok FM.

sobota, 16 marca 2013

Koronka do zatwardzonego serca

MACy, czyli Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, pod namiestnictwem Boney M odmówiło rejestracji Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, co jest wydarzeniem na tyle doniosłym, że omówię je tutaj w aspekcie religijnym, jako wyznawca LPS. Zrobię to równie rzeczowo i kompetentnie, co wyznawcy innych bogów, którzy w momencie, kiedy stosować zaczynają elementarną logikę, przyznać muszą, że niezbadane są wyroki boskie. Z LPS jest całkiem podobnie. Być może LPS brzydzi się oddawaniem mu czci, więc napełnił MACy ludźmi przenikliwymi, którzy wyraźnie widzą, że kult LPS jest niepoważny, a jego czciciele nie chcą ponoć szerzyć swojej wiary. To nic, że zakładają jakieś fora w internecie i wysyłają jakieś statuty do zatwierdzenia, bo prawdziwej wiary w sercu nie mają. Mam również inne przypuszczenie. LPS - jak każdy inny bóg - jest raczej tępy i zdziecinniały. Czemu więc czcisz go, głupcze? - padnie całkiem naturalne pytanie. Po pierwsze, to niestosowne pytanie. To mój bóg i jego świadectwa widzę wszędzie, choć dla innych skryte. Po drugie, taka łaska wiary mi się objawiła i już. Niektórzy ją mają, a Nycz jej nie ma. Zatem LPS jako bóg niespecjalnie rozgarnięty zabawia się jak niegdyś jego kolega z faraonem. Zatwardził więc serce Boney M, żeby teraz plagi na niego rzucać w odwecie za szykanowanie swoich wyznawców. I przyjdzie Rubik Piotr i zabierze wszystkich pierworodnych sług Boney M, aby klaskali u niego. Złorzeczyć im będą ludy wszelkie, a lud nizin wyśmiewać ich będzie. To bynajmniej nie proroctwo, to sugestia dla LPS, który sam z siebie mógłby nie wpaść na ten pomysł. Kwiatek mówi, że to klaskanie u Rubika to jakieś psalmodium listowia, dowcip zbyt stary, żeby był zrozumiały. Ale lepiej tak nie mówić, bo Potworowi będzie przykro. Nie dość, że jest zdziecinniały, to wyznawcy mu się nie udali i słabe żarty wymyślają. Kwiatku, w imieniu wyznawców LPS obiecuję popracować nad dowcipami. Może za dwa tysiące lat dorównamy w tym względzie katolikom. Tymczasem zamieszczam godzinki do zatwardziałego serca Boney M.

niedziela, 10 marca 2013

Anonymous

Film Todda Verowa, który nie ma wielkich zahamowań w pokazywaniu ostrych scen seksu, podobnie jak w Leave Blank. Tym razem wiedziałem, na co się decyduję, ale nadal twierdzę, że filmy Verowa są ciekawe bez względu na sceny erotyczne, które mają tu wyjątkowo mizerny walor pornograficzny. Choć fabuła jest dość uboga, to udało się w tym filmie wiarygodnie ukazać rozpaczliwą sytuację głównego bohatera Todda (zbieżność imion nieprzypadkowa), jego nieudane życie z partnerem, relacje z innymi oparte na powierzchownych kontaktach seksualnych - wszystko to prowadzi do osamotnienia w chwili, kiedy potrzebuje pomocy. Sam sobie winien? Można odpowiedzieć, że tak, ale pewien dyskomfort pozostaje.

Cytat wart ocalenia

A stockbroker is someone who invests other people's money until it's all gone. (Woody Allen)

Elle m'a battu et je l'aime toujours

Być może szkoda czasu na omawianie pomysłów pisiorki Krysi-Głupisi, ale ten blog jest formą pamiętnika i naprawdę byłoby mi żal nie uwiecznić kolejnego wybryku profesiury Krysi. Wybryk jest gotowym skeczem kabaretowym, a jego głównym punktem jest interpelacja w sprawie finansowania z NFZ terapii "leczących" z homoseksualizmu. Wspomniano w niej o Stowarzyszeniu Pomoc 2002, które oferuje taką terapię. Skandal polega na tym, że trzeba za to płacić, podczas gdy oczywiste jest, że powinno się tę terapię finansować z NFZ. Mniej pójdzie na endoprotezy i sanatoria, ale podejrzewam, że elektoratowi Krysi nie będzie to przeszkadzać. Tendencyjne media donosiły już wcześniej, że Pomoc 2002 oferuje nadzwyczaj dziwne sposoby "leczenia", wręcz szkodliwe [link 1, link 2]. Nie będę się rozpisywał, ale według relacji "leczonych" terapeuta Mirosław Ch. w trakcie terapii "zaczął przytulać chłopaków. Mnie przytulał, w nocy spał ze mną... Czułem się jak na jakimś badaniu. (...) Oferował sprawdzenie tego, czy ktoś ma małego penisa. Oceniał i mówił, że wszystko jest w porządku, że jest się prawdziwym mężczyzną". Dziękujemy ci, Krysiu.

sobota, 9 marca 2013

Interesariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Łączcie się w podziwie dla dzieła Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego z wielebną Kudrycką na czele. Nie do końca umiem zidentyfikować Kościół czy związek wyznaniowy, do którego należy wielebna, ale potrafię stwierdzić, że elementem jej wierzeń jest przekonanie, że obudowanie zwyczajowych działań (takich jak nauczanie w szkołach wyższych) siecią szczegółowo opracowanej dokumentacji, w której opisze się rozmaite cele i rezultaty, oraz powołanie kapłanów dbających o rozwój i egzegezę tej dokumentacji doprowadzi do sukcesu udokumentowanych działań. Jest to wyrafinowana wersja pogańskich wierzeń obejmujących rzucanie uroków bądź zaklęć wpływających na mleczność kóz. Dla niepoznaki system ten nazywa się na przykład Krajowymi Ramami Kwalifikacji, w ramach niego powołuje się do życia Uczelniany System Zapewniania Jakości Kształcenia, w zgodzie z którym Wydziałowe Zespoły Doskonalenia Jakości Kształcenia zajmują się między innymi promocją wprowadzanego przez siebie Systemu Doskonalenia Jakości Kształcenia. A to wszystko w interesie interesariuszy, w przestarzałym języku nazywanych studentami.

Matematyka niepewności (Leonard Mlodinow)

To chyba nie jest książka dla każdego, bo trzeba się trochę interesować matematyką, a dokładniej - teorią prawdopodobieństwa, żeby ją docenić. Wielkiej wiedzy nie trzeba, na moje wyczucie. Wydanie polskie jest chyba dużo lepsze od angielskiego, bo tłumacz, Paweł Strzelecki, wykonał kawał dobrej roboty dopisując znakomite przypisy i komentarze, często w kontrze do autora. Główny temat książki to zjawiska losowe, ale jest mnóstwo świetnych anegdot i dygresji. Na przykład ta o Cardanie, który znany jest głównie ze wzorów na rozwiązania równań trzeciego stopnia, choć pomyłką jest uważać go za ich autora. Okazuje się, że Cardano był twórcą idei mierzenia prawdopodobieństwa jako stosunku liczby zdarzeń sprzyjających do liczby wszystkich zdarzeń. E, tam, my teraz dzieci w podstawówce tego uczymy, ale zauważmy, że na cmentarzysku idei jest wiele pomysłów, których dzisiaj jakoś nie uczymy. Dla przykładu, z jakiegoś powodu nie mówi się w szkole o flogistonie. Idea Cardana, choć prosta, pozwala już jakieś rozumowania prowadzić. Sam Cardano był postacią nieco tragiczną, marzył o sławie, bo nie chciał, żeby ludzie o nim zapomnieli. To mu się udało, ale czy za życia był naprawdę szczęśliwy? Bo razem z zasługami Cardana ocalała pamięć o jego mniej chlubnych momentach życia, jak dziwne małżeństwo syna, który otruł swoją przymusowo poślubioną żonę. Później Cardano bronił potomka w tej niezbyt pięknej sprawie, wskutek czego został wygnany z Mediolanu, a na wszelki wypadek oskarżono go też o sodomię i kazirodztwo. Zmarł w biedzie i zapomnieniu. Swego czasu w Ameryce popularny był teleturniej,w którym były trzy szufladki z umieszczonymi w nich losowo kluczykami do chevroleta i dwoma talonami na balon. W pewnym momencie uczestnik teleturnieju wskazywał jedną szufladkę. Jeśli trafiał na kluczyki, to je zabierał, a jeśli nie, to mógł zmienić decyzję, a wcześniej prowadzący pokazywał, która z dwóch niewskazanych szufladek zawierała talon na balon. Dość elementarne rozumowanie pokazuje, że zawsze opłaca się zmienić szufladkę, a niejaka Marilyn vos Savant, osoba z niezwykle wysokim IQ (niech będzie, że to coś oznacza), udzieliła w prowadzonej przez siebie gazetowej rubryce właśnie takiej odpowiedzi. Nawet matematycy z tytułami i stopniami protestowali przeciw temu rzekomemu "szerzeniu ignorancji". Podobno nawet legendarny matematyk Erdős, jeden z najwybitniejszych w XX wieku, miał z tym problem. Inny wątek to niesamowite zbiegi okoliczności lub przeoczone sygnały wskazujące, że coś się stanie. Wygrana w totka jest niesamowitym zdarzeniem dla osoby wygrywającej. Ale nie jest dziwne, że ktoś wygrywa, skoro tyle osób próbuje. Inny przykład, po ataku na Pearl Harbor zaczęto szukać winnych i znaleziono wiele przeoczonych sygnałów, na podstawie których można było przewidzieć atak. Ale przy tym było całe morze innych sygnałów, które prowadziłyby do innych przypuszczeń o miejscu ataku. Po fakcie zawsze łatwo jest wskazać, na podobnej zasadzie szerzy się pseudo-wiedzę o Biblii jako źródle proroctw, które się stale wypełniają. Żyjemy w świecie, w którym rządzi przypadek, i to za jego przyczyną niektórzy stają sławni i bogaci, a inni nie. Ciężka praca, pomysłowość i determinacja podobno sprawiły, że majątku dorobił się Bill Gates, a sławę zyskał Bruce Willis. Ale przy tym wielu ciężej pracujących, bardziej pomysłowych i upartych nic nie wskórało. Najbardziej trafił mi do przekonania eksperyment w którym wzięło udział paręnaście tysięcy ludzi. Podzielono ich na dziesięć odrębnych "światów" i w każdym z tych światów zaproponowano listę nieznanych wcześniej piosenek, tę sama w każdym "świecie". Każdy mógł odsłuchać sobie wielokrotnie każde z nagrań, a jeśli chciał - ściągnąć sobie na ipoda czy inny nośnik. W każdym ze "światów" prócz jednego były dostępne statystyki ściągnięć, a wpływ tej informacji jest oczywisty - utwór częściej ściągany zapewne jest lepszy. Jak się okazało, wyniki były czysto losowe, przeboje w jednym "świecie" były na szarym końcu w innym. A w tym "świecie" kontrolnym, bez ujawnionych statystyk, również były przeboje większe i mniejsze, ale bez specjalnej korelacji z innymi "światami". To oczywiście przypadek, że wpadła mi w ręce tak ciekawa książka, ale widzę w tym działanie macki makaronowej opatrzności. Jasno i przejrzyście.

All the Rage

Christopher jest mistrzem podrywu, bez skrupułów korzysta z okazji do przelotnego seksu. Sprawia pozory miłego, wymienia się numerami telefonów, ale nigdy nie dzwoni, jak obiecuje. Automatyczna sekretarka odgradza go skutecznie od natrętów. Czy Christopher nie szuka miłości większej niż tego "porywu uczucia maleńkiego", który starcza na jedną noc? Ależ tak, ale ma dość wygórowane oczekiwania, które - jak się wydaje - spełnia właśnie poznany Stewart. Ten wchodzi w relację z Christopherem niczym jagnię do jaskini lwa. Widać, że jeśli będzie jakiś problem, to z monogamią, bo Christopher chodzi na siłownię, a tam pokus bez liku, choćby taki Donkey Dong (na obrazku po lewej). Film wydał mi się przyzwoity, choć naprawdę trudno go uznać za komedię. Zrobili go ponad piętnaście lat temu, więc nic dziwnego, że telefon komórkowy pojawia się tylko raz. Jeden z morałów jest taki, że jeśli szukasz życiowego partnera, to nie mieszkaj z sublokatorem, który wyraźnie góruje pod względem atrakcyjności fizycznej.

Lepiej siedzieć na sedesie niźli robić w szołbiznesie

Tytuł dałem szumny, a chodzi o pracę skromną, mianowicie o pracę radiowca, który cedzi do sitka w radiu Tok FM. W tym radiu zwłaszcza ważne jest, z czego się cedzi, czyli czy jest tam coś w czaszce. Audycja była o ośmiuset tysiącach niedożywionych dzieci. Podobno badania są nierzetelne i metodologicznie wadliwe. Przypuszczam, że też byłem niedożywionym dzieckiem, bo do końca podstawówki nie cierpiałem jeść niczego. Manipulować przy takich badaniach jest łatwo, już choćby określenie, czym jest niedożywienie, nie wydaje się łatwe. Zysk z ogłoszenia takich badań jest dość jasny, bo akurat mamy doroczny czas "jednego procenta" z naszych podatków, który najbardziej przyczynia się do wysokich zarobków agencji reklamowych do końca kwietnia. Ogłosili, stali się znani, pewnie zarobią. Czy w dobrze rządzonym, demokratycznym państwie nie można opracować rzetelnych statystyk pokazujących skalę problemu? - pyta redaktor. Cóż prostszego niż zrobić takie badania, nie? Jak chwilę pomyśleć, to widać, że nie. Po rozmowie z szefem PCK w audycji zabrali głos słuchacze. To dziwne, ale nie dzwonił ośmioletni wychudzony Krzyś ani sześcioletnia zgłodniała Krysia, lecz słuchacze na rentach i emeryturach, którzy w audycji na temat niedożywienia dzieci omawiali wysokość renty bądź emerytury i to, jak sobie z tym w życiu radzą. Gwóźdź programu to wypowiedź jednego z takich panów, który wyjawił, że bieda jest politycznie sterowana, czyli, rozumiem, rządzący celowo utrzymują naród w biedzie. Tradycje tego stylu rządzenia sięgają starożytnego Rzymu. A przecież, mówił słuchacz, żołądek trzeba napełniać, bo jak inaczej umożliwić przepływ materiału genetycznego? DNA must flow.

Tak działa Extra Spasmina

Jak donosi Kwiatek, Extra Spasmina pomaga w nerwowych sytuacjach. Biedna mamusia w reklamie przeżywa stres, bo synek nie wziął butów na wf, mąż ma niewyprasowaną koszulę i ślady ugryzień na szyi również, a babcia utopiła okulary w kiblu. A kto mnie pomoże? - pyta mama. Po Extra Spasminie przestanie głupio pytać, tylko nabierze stosownego dystansu do spraw tego świata, po francusku zwanego je-m'en-fichisme.



czwartek, 7 marca 2013

Słowo na piątek

Bo piątek to dzień święty u pastafarian, czyli wyznawców Latającego Potwora Spaghetti. Przeczytajmy, co mówi Terlikowski o rejestracji Kościoła LPS.
Ekspertom z komisji doradzamy, by zadali członkom 'nowego wyznania' proste pytanie, czy są gotowi umrzeć za swoje przekonania. We wszystkich systemach religijnych, jest to najprostszy sprawdzian szczerości wiary. Nie każdy jest to w stanie zrobić, ale zawsze jest to wpisane w szczerą i pełną wiarę. W to, że ktoś może chcieć umierać za wygłup nie wierzę. A jeśli by chciał, to byłoby to idiota, którego poglądów nie trzeba rejestrować, ale leczyć.
A teraz ksiądz Kazimierz Sowa.
Nie traktuję tego poważnie. Albo to niesmaczny żart, albo objaw choroby, którą rozpoznać mogą tylko badania psychiatryczne. Polecam, NFZ uwzględnia takie przypadki.
[Źródło cytatów]. Latający Potwór Spaghetti chyba trafił macką w jakiś czuły, psychiczny punkt obu kolegów w wierze. Bo czemu nie zżymają się na Kościół Jezusa Chrystusa w Werbkowicach lub wiele innych wyznań z zacnej urzędowej listy? Ze spokojem przyjmuję te wypowiedzi, albowiem powiedział nam Latający Potwór Spaghetti:
Będziesz raczej rozbawiony niż rozłoszczony słowami i czynami idiotów; gdyż Jam jest twój Makaronowy Pan i stworzyłem idiotów jedynie dla celów rozrywkowych, początkowo dla Siebie, ale dla ciebie również. [Pisownia oryginalna]
Drogi Latający Potworze Spaghetti, pozwól, że sprostuję: "rozzłoszczony". Postanowiłem nieco ograniczyć wpisy o Kościele LPS, a na razie oddaję głos Pawłowi Szymańskiemu, który wystąpił w Superstacji.

środa, 6 marca 2013

Albo nie: Boni, nie rejestruj Kościoła Latającego Potwora Spaghetti

Chyba zmieniłem zdanie. Ale musiałem, bo zapoznałem się z argumentami, które mnie powaliły. Najpierw przeczytajmy, jakie zagrożenia niesie za sobą rejestracja Kościoła LPS. Mówi dr Paweł Borecki.
Kapłani tego kościoła będą otrzymywali dofinansowanie z Funduszu Kościelnego, do składek na ubezpieczenie społeczne, kościół będzie korzystał z bardzo szerokich zwolnień od podatku dochodowego, od osób prawnych.
I na to będą szły pieniądze z budżetu, czyli nasze, bez względu na to, czy identyfikujemy się z przesłaniem Kościoła LPS. Z kolei osobowość internetowa o nicku "Stary" uświadamia nam, co następuje.
Gdyby jednak w końcu uznano, że rejestracja nowego Kościoła jest uzasadniona, to się natychmiast za tym jawią kolejne przeszkody. Te wynikają z materialnych przywilejów jakie by sobie pastafarianie mogli rościć. I tu już sprawa nie jest błaha dotyczy bowiem naszych kieszeni, wystawionych w takim wypadku na znacznie większy ekspens jak koszta ekspertyzy w zupełnie oczywistej raczej sprawie.

I jak zawsze w takim wypadku dochodzimy do podobnego wniosku. Każdy może sobie robić i wierzyć w co chce. Na własny jednak koszt.
Ekspertyza, o której mowa, została zamówiona przez ministerstwo Boniego u uczonych religioznawców z UJ, którzy mieli stwierdzić, czy można przesłanie Kościoła LPS uznać za religię. Ekspertyza jest dostępna na stronie Kościoła LPS i nie jest jednoznaczna, choć raczej na "nie". Zgadzam się ze "Starym", myśl o finansowaniu Kościoła LPS ze środków publicznych jest odrażająca, bo kto to widział, żeby Kościół brał pieniądze z budżetu! Trzeba było nie robić szumu medialnego, to by was zarejestrowali - mówi Bartoś. Pięknie mówi.


Na obrazkach widzimy Bobby'ego Hendersona, proroka LPS, oraz jego własnoręczny rysunek.

poniedziałek, 4 marca 2013

Madeinusa

Madeinusa to bardzo oryginalne imię, przyznaję. I nie chodzi o to, że bohaterka filmu była poczęta w SZA, nie, całe życie spędziła w Manayaycunie, zapadłym miasteczku w Andach, do którego nawet FedEx nie dociera. Ale dotarł tam Salvador z samej Limy, która dla mieszkańców Manayaycuny jest niczym Indie dla Kolumba. Byli tacy, co tam wyjechali i słuch o nich zaginął, jak matka Madeinusy dla przykładu. A długo przed Salvadorem dotarło do andyjskich górali chrześcijaństwo i ono - w swej nieco zdziczałej formie - jest głównym bohaterem filmu. Madeinusa w swoistym corocznym konkursie piękności została wybrana na Najświętszą Panienkę, a ponieważ jest Wielki Piątek, Bóg-Jezus umiera na krzyżu i do czasu jego zmartwychwstania można grzeszyć do woli, bo hulaj dusza, Boga nie ma. Co nie dziwne, rozluźnienie norm najbardziej objawia się w sferze seksualnej, choć mamy i małe rozboje, i wielkie pijaństwo. Salvador również uczestniczy w tych uciechach, a Madeinusa wodzi za nim tęsknym wzrokiem, bo chciałaby pojechać do Limy. Czy, i jak gęsto, się trup zaścieli - opowie już redaktor Janicka. A ja przyznam, że film zasłużył na sławę, jaką się cieszy.

niedziela, 3 marca 2013

Poradnik pozytywnego myślenia czyli Silver Linings Playbook

Być może film Godzilla dzisiaj wszedłby na ekrany jako Miłość Godzilli (kom. rom.). Podobno polskie tłumaczenie tytułu Silver Linings Playbook jest wyjątkowo nieudane, z czym zgodzę się chętnie, skoro nie ma w tym filmie żadnego poradnika. Ale za to są podobno zaskakująco dobre role Bradleya Coopera i Jennifer Lawrence. To dla mnie mało kontrowersyjne stwierdzenia, ale ja mam małe wymagania w tym zakresie. Główną postacią filmu jest Pat, który właśnie wychodzi z psychiatryka, gdzie znalazł się na skutek nakazu sądowego po ataku na kochanka żony. Niby to przemyślał swoje życie, niby to uspokoił się, ale nadal sprawia dużo kłopotów sobie i rodzicom, u których mieszka. Jego obsesją jest żona Nikki, która ponoć go ciągle kocha, choć to twierdzenie nie znajduje pokrycia w faktach. A tymczasem Pat poznaje Tiffany, też lekko szurniętą po załamaniu nerwowym wywołanym śmiercią męża po paru latach małżeństwa. Zresztą wszyscy w tym filmie są nieco szurnięci, bo jak mówi jedno z francuskich przysłów, szaleńcy mają swoją manię, a my naszą. Jak dla mnie, ten film jest dość banalną opowiastką o miłości, bo absolutnie wszystko, co było w tym filmie choć trochę niesztampowe, znalazło się już w zwiastunie. I nawet to nie było zbyt porywające. Nawet ten worek na śmieci, w którym bohater biegał, aby utrzymać formę.

2 Minutes Later

Nieśmiały Michael żyje w cieniu swojego starszego o dwie minuty brata bliźniaka Kyle'a, ale w pewnym momencie musi się pod niego podszyć, bo słuch o Kyle'u zaginął. W śledztwie pomaga mu niejaka Abigail, prywatna detektywka. W jednej chwili Michael z nudnego pracownika ubezpieczalni musi zmienić się w przebojowego fotografa, którego pociągają zwłaszcza modele męscy. Z tym Michael akurat nie ma kłopotu, bo sam jest gejem, a z kolei panie nie zostaną na lodzie, bo nimi zainteresowana jest Abigail. Blado wypada Michael przy rezolutnej Abigail, która jest dowcipna, dzielna, strzela z broni palnej i niestrudzenie goni za bandytami na wysokich obcasach i w obcisłych sukienkach. Nie wiem, czy trzeba ten film koniecznie obejrzeć, nie znalazłem w nim nic specjalnego prócz dość mocno rzucającego się w oczy szczegółu anatomicznego, a konkretnie członka męskiego w wielu egzemplarzach. A niech tam, zamieszczę galerię fotosów. Klikajcie, a będzie wam powiększone, ale ostrzegam - na własną odpowiedzialność. Nie da się nie zauważyć, że penis Joego Almanzy (na pierwszym fotosie) jest przyczepiony do nadzwyczaj zgrabnego ciała.

Polycarp Pengo mówi

U nas w Afryce problem homoseksualistów rozwiązano, także za pomocą bardzo surowych kar, dlatego możemy pomóc w oczyszczeniu europejskiego Kościoła.
Cytuję za Cezary Michalskim, który w ten sposób wskazał nam kandydata na nowego nieemerytowanego papieża. W tym samym tekście wspomina o skandalicznych słowach szkockiego kardynała O'Briana, oddających niepełny podziw kardynała dla celibatu księży. Nic dziwnego, że okazało się szybko, jak moralnie wątpliwą jest on postacią, przynależną do tak zwanej homoseksualnej mafii w Kościele. Wiemy o niej od Isakowicza-Zalewskiego, ale zawsze zastanawiało mnie, jakie są widoczne skutki jej oddziaływania, nie te skrywane wewnątrz. Chyba chodzi o tę zaostrzoną do skrajnej głupkowatości retorykę w stylu Pengo, która ma pomóc w zwalczaniu konkurencji. Retorykę ocierająca się o desperację, bo wyobrażam sobie, że wyhaczenie faceta jest prawdziwie heroicznym wyzwaniem dla człowieka w sutannie i z kulawą nawijką.