Strony

piątek, 22 marca 2013

Morfina (Szczepan Twardoch)

Widzę, Misiaczku, że spodobałam ci się w roli narratorki tej powieści. To dość ciekawa koncepcja, tak uważasz. Uważam. Ciągle się wcinam, wszechwiedząca jestem i często opowiadam o dalszych losach pobocznych bohaterów. Ale głównego bohatera, Kosteczka Willemanna, z tych dygresji wyłączam. Żeby suspens jakiś był, przyznasz. On taki śmieszny jest, tragiczny w tym rozkroku między polskością, którą wybrała za niego matka, a niemieckością ojca z wysokiego rodu Uradel, von Strachwitz. Miał tak fajnie, opelkiem jeździł, do Ziemiańskiej chodził na ploty z Iwaszkiewiczem, żona, synek, kochanki i bogata mamusia, której zawdzięczał życie na wysokiej stopie. Ale ta Warszawa zgwałcona przez Niemców to już nie to, niestety. Podobam ci się, jak cała ta książka, jak matka Willemann, którą podziwiasz za te słowa do syna:
Pamiętaj, abyś parzył się teraz z wieloma kobietami, wybieraj te, które są rozpustnymi, rozpustnymi i zepsutymi, te, których picze gościły wiele członków męskich, kobiet czystych nie dotykaj, dziewic wystrzegaj się niczym ognia, dziewice wypiją z ciebie twoją siłę męską. Polskość twoja potrzebuje gnoju, szamba jako nawozu, nie jałowej kobiecości dziewic.
A teraz pójdę już, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie niż jakieś blogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz