niedziela, 24 czerwca 2012
Wszystkie odloty Cheyenne'a czyli This Must Be the Place
Tytuł polski sugeruje temat narkotyków - to fatalnie, bo nie przypominam sobie żadnego dobrego filmu im poświęconego. Na szczęście nie o narkotykach to jest, a o Cheyennie, który wygląda dokładnie tak, jak wyobrażalibyśmy sobie podstarzałego Roberta Smitha z The Cure. Ale co do tego anemicznego głosu, którym przemawia cały czas, i sylwetki naznaczonej rwą kulszową - to już nie wiem, ale kto wie... Umiera ojciec Cheyenna, z którym ten nie miał kontaktu od 30 lat. I ten niekochany z wzajemnością syn postanawia w swoisty sposób wypełnić testament ojca, co wprowadza do filmu raczej nieoczekiwany wątek Holokaustu. A z Holokaustem w filmach jest trochę jak z Biblią: umieść gdziekolwiek przypadkowe dwa wersy z jakiejkolwiek księgi i masz już głębię i mądrość. A film o Holokauście zawsze jest cenny i godny uwagi w opinii krytyków. Ja w ten automatyzm nie wierzę, więc jeśli miałbym za coś docenić ten film, to byłaby ta egzotyczność pierwszoplanowej postaci w zderzeniu ze zwykłą codziennością innych ludzi, którzy nie szminkują się idąc do hipermarketu, ani nie wkładają czarnych kłaków na głowę. To jednak trochę za mało.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz