Polskie tytuły filmów, he he. Naprawdę bez tego 3D w tytule mógłbym pomyśleć, że te okularki do 3D mam sobie sam z domu przynieść. Na razie nie trzeba, bo ten produkt wyrafinowanej technologii dostaje się teraz za 3 peeleny, a potem wyrzuca. Ups, ja wyrzucam, a porządny obywatel zapewne zachowuje i idąc do kina zabiera ze sobą, żeby nie produkować śmieci. Jak wiemy z pierwszego filmu Men in Black, wynalazki są nam podrzucane przez obcych, więc mam prośbę, aby podrzucili nam jakieś porządne kino 3D, nie taki badziew jak teraz. Nowi Faceci mają standardową wadę sequeli: nie zaskakują. Oczywiście jakieś tam niespodzianki są, ale wywołują emocje podobne do tych, kiedy spodziewaliśmy się na gwiazdkę skarpet, a tu proszę, szalik. To pominąwszy nie mam zastrzeżeń do filmu, jest zabawny, jak się spodziewałem, tym razem nawet w pewnym naciąganym sensie "prorodzinny". Nie zauważyłem nic tak mocnego jak w dwójce, gdzie zamieszczono kpinę ze świętych ksiąg religijnych w postaci myszowatych stworków zamieszkujących schowek w banku i recytujących nabożnie regulamin wypożyczalni wideo. W trójce jak zwykle w Men in Black trzeba ratować świat, któremu zagraża Boris, ostatni z Boglodytów, rasy pożeraczy planet. Dawno temu Ziemia została przed nimi ocalona, ale żeby temu przeciwdziałać Boris cofnął się w czasie, a za nim popędził Agent J. W roku 1969 oprócz młodego Agenta K do akcji ratowania planety przyłącza się niejaki Griffin z Arkana, grany przez 44-letniego faceta, nie w czerni, ale w kolorowej czapce uszance. W epizodzie mamy Emmę Thompson z niezwykłą mową pogrzebową. Jak kiedyś znajdę, to zamieszczę. Warto dodać, że w sieci znalazłem obszerne opisy niekompatybilności scenariusza MiB III z pozostałymi częściami. To dla maniaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz