Nie wiem po co ten tytuł

              

poniedziałek, 6 stycznia 2025

Zeznanie tygodniowe #1

Zaczniemy od Luigiego, słynnego mordercy prezesa United Healthcare, jednej z amerykańskich ubezpieczalni na usługi medyczne. Powtórzę za Kulinskim: te firmy, nastawione głównie na zyski, pasożytują zarabiając na pośrednictwie między pacjentem a lekarzem. Ubezpieczenia są drogie, warunki są spisane drobnym druczkiem na wielu stronach, a umowy są skonstruowane tak, by można było odmówić sfinansowania usług medycznych pod byle pretekstem. Twój lekarz twierdzi, że potrzebne jest USG? My uważamy inaczej i już, bez żadnego trybu odwoławczego. Rzekoma komunistyczna ustawa Obamy (ACA) wprowadziła możliwość zawierania tańszych ubezpieczeń (zapewne dotowanych przez państwo), ale systemu nie zlikwidowała. Ciekawostka jest taka, że w ramach ACA można deklarować schorzenia już nabyte (jak cukrzyca), czego w zwykłych ubezpieczalniach zrobić nie można (albo można za stosowną opłatą). Rzecz jest oczywista: przecież nie ubezpieczymy samochodu po wypadku oczekując, że firma nam zapłaci za naprawę. Biznes to biznes. Biden zasłynął niegdyś wypowiedzią, że nie zreformuje systemu, bo Amerykanie lubią swoje ubezpieczenia. Piękna gówno-prawda, bo jeśli nie masz innej opcji, to korzystasz z gównianej. Z kolei Trump próbował kiedyś zrobić reformę ACA (według niego okropny pomysł), ale zrezygnował, kiedy rozeszło się, że według jego zamiarów ubezpieczenie nie uwzględniało schorzeń nabytych. Żeby chociaż mogli się Amerykanie pochwalić statystykami... Nic z tego, wydają na opiekę medyczną chyba najwięcej w świecie, ale według twardych danych (typu długość życia) zajmują pozycję w pobliżu dwudziestki. Wysłuchałem wielu opinii, ale nie znalazłem odpowiedzi na jedno pytanie: kto ustala ceny usług medycznych w SZA? Jeśli za przyklejenie plasterka w szpitalu trzeba zapłacić 100 dolarów, to jak to skalkulowano? Być może ceny są narzucone szpitalom przez ubezpieczycieli, ale jakoś nigdy nie słyszałem, żeby środowiska lekarskie protestowały przeciw temu. Jasne, że nie protestują, bo same na tym chorym systemie nieźle zarabiają. To nieco burzy obraz tego dobrego lekarza, od którego dzieli nas zły ubezpieczyciel (a taka jest narracja Kulinskiego). Na koniec refleksja polska. Pamiętamy system ubezpieczalni stworzony przez rząd AWS w latach dziewięćdziesiątych, owe słynne kasy chorych zlikwidowane przez następny rząd SLD. Mam niejasne przeczucie, że była to próba implementacji systemu amerykańskiego, więc może dobrze, że utworzono ten nieszczęsny NFZ. Koniec z tym tematem, teraz czas na filmy.

Historyjka o wykładowcy koledżu, który dorabia sobie w policji jako członek ekipy wsparcia dla agentów, udających płatnych morderców. Tak oto wsadzają za kratki niegodziwców i niegodziwczynie, którzy mieliby ochotę kogoś zlikwidować korzystając z takich usług. Nieoczekiwanie takim agentem zostaje nasz Gary, a wypada w tej robocie nadspodziewanie dobrze. Z początku idzie gładko, ale potem dochodzi do komplikacji uczuciowych z panną, która chciała wykończyć swojego eksa. Film jest ok, Gary to okaz miły dla oka, dialogi i sytuacje wyglądają, jakby ktoś się postarał. Refleksja na boku dotyczy policyjnych prowokacji, które w Stanach bywają posunięte do absurdu: pewien prorodzinny senator Larry został przyłapany, kiedy w męskim kiblu próbował poderwać faceta, a może tylko odpowiedział na zaczepkę policjanta w cywilu (znam to z relacji Kathy Griffin, np. tutaj). Dlaczego, DKN, to niby jest przestępstwem, które należy ścigać? W Polsce też mieliśmy podobny epizod rozdmuchany medialnie ponad granice sensu. Chodziło o niepoczytalnego pracownika uczelni, który planował zamach na sejm, a otoczony był grupą tajniaków, którzy wspierali go w jego zamiarach po to, aby w pewnym momencie móc obwieścić światu, jak bohatersko zapobiegli aktowi terroryzmu. Jako podatnik odczuwam małą satysfakcję z tego sukcesu. 

Do usług szanownej pani (Complètement cramé!)
Na początku niewiele wiemy o starszym panu Blake'u z Londynu, który cały czas mówi po francusku - a zdecydowanie nie powinien, jak orzekł Kwiatek. Po śmierci żony, w ramach porywu nostalgii, jedzie do château we Francji - miejsca, w którym przed laty rozkwitła jego miłość do przyszłej żony. Wskutek nieporozumienia, zamiast dostać pokój w zamku, dostaje posadę lokaja. W dalszym ciągu będą perypetie związane z nieliczną ekipą utrzymującą zamek, w szczególności z trudną sytuacja finansową madame właścicielki. Nasz Blake okaże się krynicą dobrych rad i chęci ubranych w zręczne bon moty. Trochę nas to znużyło, więc by ukoić ducha wyobrażamy sobie to, czego w filmie nie pokazali: Blake dostaje pięć lat w ciupie za rozboje, których się dopuścił. Przy okazji tego filmu pierwszy raz nawiedziła mnie ta oto wątpliwość: czy Malkovich jest tak dobrym aktorem, jak o tym się mówi w Radomiu?

Monster (Kaibutsu)
Nie, no czasem jednak pewne dzieła budzą we mnie prymitywa, który od filmu oczekuje ciekawej historii, a jeśli tego nie ma, to dowcipnych dialogów. Jeśli i tego zabraknie, to niech chociaż będzie umięśniony przystojniak w obsadzie (jak w Hot Frosty). Niczego takiego w tym filmie nie ujrzałem. Owszem, doceniam tę postmodernistyczną zabawę z pojęciem prawdy, ale gdzieś to już widziałem w lepszym ujęciu. Okaże się, że dręczone dziecko tak naprawdę było samo dręczycielem, ale tylko wtedy, gdy przymkniemy oko na inne okoliczności. Na sam koniec będzie wieloznaczne zakończenie, ale proponuję przymknąć oko na nie i na cały film.

Clooney z Pittem! Łał? Zobaczymy ich w roli ogarniaczy trudnych sytuacji, w których zdarzył się trup. Typowa sytuacja życiowa: co zrobić ze zwłokami i jak to zrobić, żeby dobrze zatrzeć ślady. W naszym przypadku trup jest dość przypadkowy (i nieco przypomina męża ciepłej wdówki - uwaga dla koneserów). Ogarniaczem jest Clooney, ale inna instancja uruchomiła ogarniacza Pitta, i tak oto dwa samotne wilki zostały skazane na współpracę. Z reakcji otoczenia wnoszę, że film był zabawniejszy, niż mi się zdawało. Można to obejrzeć bez bólu, może nawet przyjemność będzie warta lekkiej żenady, którą odczujemy na skutek użycia procesów myślowych do analizy motywacji bohaterów i fabularnych rozwiązań. Postawmy sprawę jasno: po pierwsze, Clooney z Pittem raczej nie zaznają wielkiej sławy z powodu występu w tym produkcie. Po drugie, bohaterowie filmu wypadli marnie w zestawieniu z panem ogarniaczem z Pulp Fiction.

Blond dziewczę wsiada na nowojorskim lotnisku do taksówki i jedzie do centrum. W tej roli słynna niesławna Dakota znana z piździesięciu twarzy Greya. Długo nie mogłem rozpoznać rezolutnego starszego kierowcy, którym okazał się dziwnie przystojny Sean Penn z zarostem. Dramat jest bardzo kameralny, bo więcej postaci już nie będzie, a do obsady w necie chyba dopisali facia, który użyczył filmowcom zdjęcia swojego wzwiedzionego dyndola. Taką sweet focię dostała Dakota od absztyfikanta na komórkę. (Nawiasem mówiąc, skoro „esemesować” to po angielsku „tekstować”, to czy można poprosić „zatekstuj mi swojego dyndola”?) Główną atrakcją filmu jest nieprzewidywalność fabuły, z tego powodu polecam, ale ostrzegam: nie liczcie na seks i przemoc.

Życie oczami Cunk (Cunk on Life)
Filomena Cunk opowiada o tym, co najważniejsze w życiu. Zasiada w studiu z ekspertami z różnych dziedzin i stawia przed nimi największe intelektualne wyzwania konfrontując ich wiedzę z poglądami jej byłego chłopaka Alana oraz ciotki Chloe, która obnażyła bezlitośnie całą tę bezwartościową mechanikę kwantową, wyzbytą najnędzniejszej choćby możliwości zlokalizowania czakramów ludzkiego ciała, co za żenada. Jak dobrze, że i w tym epizodzie (którego nie rozciągnięto na serial) nawiązano do „Pump Up the Jam”, szczytowego dokonania ludzkiego geniuszu. Największym osiągnięciem tej odsłony działalności pani Cunk będzie dla mnie opis okoliczności odkrycia dokonanego przez astronoma Hubble'a. Oj, działo się, działo, ale tego z dziećmi nie oglądamy.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger