sobota, 14 czerwca 2025
Fontanna młodości (Fountain of Youth)
Gdzieś przeczytałem, że ktoś nigdy się jeszcze tak nie wynudził oglądając ten film. A ja sądzę, że był fascynujący, i podejmę się trudu uzasadnienia tej opinii. Najpierw słówko o fabule. Śmiertelnie chory miliarder zatrudnia Johna Krasinskiego, postać z archeologicznego półświatka (eufemizm obejmujący dawnych rabusiów starożytności), aby odnalazł legendarną fontannę młodości, dzięki której wróci do zdrowia. John namawia do współpracy Natalie Portman (bo mi się nie chce udawać, że obchodzi mnie imię granej przez nią postaci), która jest ekspertką od starożytnych tekstów, ale jest również irytującą matką, matkującą i matkowaniem poważnie przejętą. Jej syn odegra ważną rolę w poszukiwaniach, które oparte są na dziwnie mętnych wskazówkach typu, że jakaś melodyjka wskazuje na Wiedeń, więc tam jedziemy i szukamy dalej. Tak być nie musi, bo może pamiętacie, dlaczego w pierwszym filmie o Indianie Jonesie naziści szukali arki w złej miejscówce? No właśnie, jakże to było klarowne. Później ów efekt nieco przyćmiła podróż Indiany na oklep łodzią podwodną. W Fontannie cały czas jedziemy na oklep czyli bareback, jak by to ujęli krajanie Krasinskiego. Film jest fascynujący, bo wielokrotnie zaparł nam dech bezczelnością, z jaką zrzynał fabularne zwroty z filmów o Indianie. W tamtych filmach mieli fantazję, by przenieść akcję do miejsc mniej znanych (jak Petra), a tu klisza na kliszy. Ale za to jest Krasinski, ciacho przecież, i parę niezłych linijek dialogu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz