Strony

sobota, 30 kwietnia 2022

Powrót do Reims (Didier Eribon)

Impulsem do napisania tej książki było spostrzeżenie autora, że mniej obawiał się przyznać do tego, że jest gejem, niż do tego, że pochodzi z biednej rodziny robotniczej. Mówimy tu o latach osiemdziesiątych, kiedy jawny homoseksualizm nie był przyjmowany tak sympatycznie jak dzisiaj (pomijam oczywiste zastrzeżenia). W polskich uszach brzmi to trochę egzotycznie, ale - jak przekonuje nas Eribon - we Francji identyfikacja z własną klasą społeczną jest zjawiskiem realnym. Upraszczam trochę sprawę, bo ta identyfikacja ma większe znaczenie w warstwach postrzegających siebie jako zdominowane przez system, natomiast typowy francuski bourgeois niekoniecznie uważa siebie za członka jakiejś klasy. W znikomym stopniu jest to element kształtujący jego tożsamość. Każdy jest kowalem swojego losu, ale - mówi Eribon - jeśli jesteś synem kowala, to najpewniej w przyszłości zostaniesz kowalem. W jego przypadku zdarzył się ten rzadki fenomen, że wyrwał się ze swego środowiska i zrobił to radykalnie, zrywając więzy z rodziną - z rodzicami widywał się sporadycznie, a z młodszymi braćmi - wcale. Dziś dręczy go myśl, że mógł przecież im pomóc uciec od przypisanej im roli. Słyszę chichot Fortuny Orffa, bo czy żywot intelektualisty jest na pewno szczęśliwszy niż los robotnika? Rzecz sporna. Wyobrażam sobie, że inaczej by autor postrzegał swoich rodziców, gdyby byli parą kochających się ludzi, wychowujących dzieci w atmosferze miłości i wsparcia. To przecież jest możliwe, ale - tu autor znowu psuje nastrój - dość trudne do osiągnięcia, jeśli utrzymanie rodziny wymaga wysiłku, który odbiera radość życia. Dlatego pisze Eribon: pogarda, jaką do nich [rodziców] czułem, nie wyrażała niczego więcej niż moją wolę, żeby przede wszystkim się do nich nie upodobnić [826]. A o uczuciu matki do ojca: była to mieszanina obrzydzenia i nienawiści [79]. Nie będę tu urządzał swojej wiwisekcji, ale przyznam, że doświadczyłem czegoś podobnego, między innymi niechęci do powielenia modelu życia rodziców. Z takim punktem w życiorysie, na pewno czyta się tę książkę z większym zrozumieniem i zaciekawieniem. Trafnie przypuszczałem, że Eribon ze spektaklu jest zafałszowany. Jest on jednym z dość typowych francuskich socjologów, których główną kompetencją jest przykrywanie banału niestrawnym żargonem. To oczywiście zbyt ostra diagnoza, bywają rozważania ciekawe i trafiające w punkt, zob. [798] i [1272] poniżej. Jeśli już mowa o współczesnej lewicy, to bawię się myślą, że Eribon jest częścią jej problemu, bo trudno mi sobie wyobrazić masy ludowe czytające jego książki. Inna zabawna myśl, to ta o „zniknięciu marksizmu”, niezbędnym do ujrzenia innych niż klasowe źródeł dominacji i dyskryminacji. Prawiczki by tu zaprotestowały, bo gender i lgbt to przecież marksizm - one już tak mają, są jak Jasio, któremu wszystko kojarzy się z dupą.

[112]
Nie pojechałem na pogrzeb ojca. Nie chciałem spotkać swoich braci, z którymi od trzydziestu lat nie miałem żadnego kontaktu.

[531]
Zdarzało nam się przekroczyć granicę belgijską – do miasta o nazwie Bouillon (którą uczono nas kojarzyć z nazwiskiem Gotfryda z Bouillon i wyprawami krzyżowymi, ale mnie obecnie bardziej kojarzy się ze wspaniałą i straszną postacią księżnej de Bouillon z opery Cilei Adriana Lecouvreur). Zwiedzaliśmy zamek, kupowaliśmy czekoladę i pamiątki. Dalej żeśmy się nie zapędzali.
Wspomnienie rodzinnych podróży, średnio przyjemnych ze względu na napady złości ojca – tupał, przeklinał, wrzeszczał, i nie wiedzieliśmy za dobrze, dlaczego wpada w takie stany, prowadzące zawsze do niekończących się kłótni z matką, która z trudem znosiła to, co nazywała jego „kinem”. Przy okazji zauważmy błąd językowy: drogie dzieci, nie tak używa się połączenia partykuły z zaimkiem „żeśmy”. Przykład prawidłowego użycia z tej książki: Ze ściśniętym sercem myślałem o nim i żałowałem, żeśmy się nie spotkali. Są to nb. słowa autora o ojcu, pisane z perspektywy lat.

[603]
Kiedy w 1946 roku moja babka wyszła za niego za mąż, nie zaprosiła na ślub swojej pierworodnej.
Ta pierworodna to matka autora, w czasie wojny oddana pod opiekę obcym ludziom, u których była służącą. Po wojnie babka nie spieszyła się z wzięciem córki z powrotem do domu, choć pozostała trójka dzieci mieszkała z nią i jej nowym mężem.

[798]
Nie jestem w stanie zrozumieć, jak i dlaczego uciążliwość pracy i hasła ją potępiające – „Precz z nieludzkimi warunkami pracy” – mogły zniknąć z dyskursu lewicy, a nawet z jej oglądu świata społecznego, podczas gdy chodzi tu o najbardziej konkretne realia ludzkiego życia, na przykład zdrowie.
I stąd, uważa Eribon, wynika wzrost poparcia Frontu Narodowego Le Pena wśród robotników (chodzi tu rzecz jasna o rdzennych Francuzów). Nieco dalej autor zadaje sobie pytanie, czy też głosowałby - jak jego bracia - na Front Narodowy, gdyby nie wyrwał się ze swojego środowiska.

[1192]
Althusser odsyła nas do starej dramaturgii – a raczej starej logomachii – marksistowskiej, gdzie byty pisane wielką literą walczą z sobą jak na teatralnej scenie (czysto scholastycznej)
Ale ma rację, mówi Eribon. System społeczny sprawia pozory działania kręgów spiskowych podtrzymujących status quo - myśl będąca wyrafinowaną teorią spiskową, ale jednak mniej absurdalną od QAnonów lub mędrców Syjonu.

[1272]
(...) usunięcie z języka polityki „klas” i stosunków klasowych, wymazanie ich z kognitywnych kategorii teoretycznych, bynajmniej nie przeszkadza tym, którzy obiektywnie należą do grupy określanej niegdyś słowem „klasa”, czuć się zbiorowo porzuconymi przez tych, którzy zalecali im dobrodziejstwa „więzi społecznej”, a jednocześnie „konieczną” i pilną deregulację gospodarki oraz równie „konieczną” likwidację państwa opiekuńczego. Wskutek nowego rozdania kart politycznych całe rzesze najbardziej upośledzonych niemal automatycznie zwróciły się więc ku partii [Frontowi Narodowemu - G.], która jako jedyna wydawała się nimi interesować, a w każdym razie proponowała język próbujący przywrócić sens temu, czego doświadczali. I to pomimo faktu, że w instancjach kierowniczych tego ugrupowania nie było ludzi wywodzących się ze środowisk ludowych, inaczej niż w partii komunistycznej, gdzie dbano o dobór działaczy pochodzących ze świata robotniczego, w których wyborcy mogli się rozpoznać.

[1624]
wybrałem kulturę przeciwko męskim wartościom ludowym. Ponieważ kultura jest czynnikiem „dystynkcji”, to znaczy różnicowania się od innych, dystansowania się od nich, odsunięcia, dla młodego geja, a zwłaszcza dla geja ze środowisk ludowych, bywa ona często sposobem upodmiotowienia

[1830, wspomnienie z podrzędnej uczelni w Reims ]
gdy wspomniałem o Simone de Beauvoir, ten sam ultrakatolicki wykładowca, panujący nam miłościwie na fakultecie filozofii, przerwał mi oschłym tonem: „Pan zdaje się nie wiedzieć, że panna de Beauvoir nie szanowała swojej matki”, co zapewne było aluzją do tak przecież pięknego tekstu Une mort très douce, w którym Beauvoir – „panna!”, śmiałem się miesiącami, że tak ją określił – opowiada o śmierci i o życiu swojej matki

[1895]
[Po akcesji do marksistów Sartre chciał] zrobić miejsce dla konieczności historycznych, zachowując przy tym ontologiczną ideę fundamentalnego oderwania świadomości – „neantyzację” (néantisation) – od ciężaru historii i od logiki systemów, reguł, struktur…
I za takie fragmenty kochamy francuskich socjologów. Lub nie.

[1990, o freudo-marksizmie trockistów]
Idea, wedle której społeczeństwo mieszczańskie polega na tłumieniu libido i przechwyceniu jego energii przez siły wytwórcze, bagatelizowała homoseksualizm, uważany za nic innego niż skutek seksualnych tabu, który zniknie wraz z nimi, gdy wyzwolenie seksualne doprowadzi do zmiany ustroju społecznego i politycznego.

[2117]
gejów i osoby queer charakteryzuje raczej zdolność – lub konieczność – ciągłego przechodzenia z jednej przestrzeni do drugiej, z jednego czasu do drugiego (ze świata anormalnego do normalnego i vice versa)
Bardzo zawiłe ujęcie pewnej oczywistej, dużo ogólniejszej prawdy o tym, że odgrywamy rozmaite role społeczne. Ale zgoda, w przypadku gejów przeskok od jednej roli do innej bywa drastyczny.

[2298, autor o swoich próbach literackich]
Druga powieść, w której występowała para przypominająca Benjamina Brittena i Petera Pearsa, miała mówić o twórczości wyrastającej na gruncie relacji miłosnej. Pasjonowałem się wtedy Brittenem, zwłaszcza jego operami, które często pisał dla Pearsa (Peterem Grimesem, Billym Buddem, Śmiercią w Wenecji…).

[2514]
Dyskurs – homofobiczny w samej swej istocie – Lacana na temat „przyczyn” homoseksualizmu (...)
Cieszy mnie to, bo sam kiedyś to już zauważyłem, że samo rozważanie przyczyn homoseksualizmu jest z natury idiotyczne. Ostrożniej rzecz ujmując, najczęściej jest idiotyczne, zwłaszcza kiedy temat podejmują prawiczki i funkcjonariusze dominującego w Polsce kultu. A jeśli biologowie kiedyś ustalą, że homoseksualizm jest, tu zaszalejmy, wynikiem podwyższonego poziomu beta-ketoryzaminy w układzie neuronów lustrzanych, to cóż, protestować nie będę. Swoją drogą, nie można wykluczyć, że kiedyś będzie można zmienić orientację seksualną za pomocą pigułki. Mam nadzieję, że wcześniej powstanie szczepionka przeciw homofobii. (I'm a homophobic, I was born that way - przypomniała mi się ta kwestia z jakiejś komedii gtm.)

niedziela, 24 kwietnia 2022

Życie. Fascynująca podróż przez 4 miliardy lat (Juan Luis Arsuaga)

Zacznijmy od tego, że jeśli autor zapewnia nas w tytule, że podróż jest fascynująca, to niekoniecznie tak będzie. O rzeczach fascynujących da się pisać nudno. Główny temat autora to próba odpowiedzi na pytanie, czy proces ewolucji jest zdeterminowany. Dokładniej, czy można mówić o kierunku ewolucji, która - gdyby się powtórzyła lub zaszła gdzieś indziej w kosmosie - doprowadziłaby do mniej więcej takiego rezultatu, jak na Ziemi. Lub może całkiem innego? Obecnie nikt tego nie wie, ale można ostrożnie za autorem uznać, że jeśli już wyewoluowałyby istoty rozumne, to w wielu aspektach przypominałyby ludzi (chwytne kończyny, stworzenia lądowe, nie wodne), a nie rozgwiazdy. Pytanie tylko, czy proces ewolucji musiał doprowadzić do istot myślących? Przez miliardy lat życie sprowadzało się do bakterii, a gdyby się to przeciągnęło, żadne eukarioty nie miałyby szans na ewolucję, bo nasze Słońce ma ograniczony termin ważności. Nawet przejście od prymitywnych eukariotów do organizmów złożonych nie było takie oczywiste - to też zajęło sporo czasu. Potem było jakby z górki, ale znowu nie jest całkiem oczywiste, że musiały powstać wysoko zencefalizowane małpoludy, co widzimy na przykładzie Ameryki Południowej, przez miliony lat oddzielonej od innych lądów. Tamtejsze małpy ani trochę się nie uczłowieczyły. A tymczasem w naszej Euro-Azjo-Afryce pojawiły się te wszystkie ardipiteki, australopiteki, homo habilisy, homo naledi (w zasadzie homo habilis, ale żyjące jeszcze trzysta tysięcy lat temu), homo erectusy, denisowianie (populacja znana wyłącznie z genetyki!) i parantropy (czyli rasy siostrzane bardziej niż przodkowie ludzi). Jedno z ciekawych pytań to: czemu obecnie jest tylko jeden gatunek homo? Odpowiedź, że to dlatego, że wytlukliśmy konkurentów, po lekturze książki wydaje się dość płytka. Dowiemy się różnych innych rzeczy, a to na przykład, że przodkowie ssaków to synapsydy, dość wcześnie oddzielone od reszty gadów. Poczytamy o dryfie genetycznym Sewalla Wrighta („przypadkowe błąkanie się małych populacji po krajobrazie adaptacyjnym”, czyli koncepcji, że nie wszystkie mutacje miały znaczenie adaptacyjne). Także o TIF (Theory of Inclusive Fitness), która objaśnia altruizm jako mechanizm ochrony bliskich nam genów. Również o błędzie Wallace'a, współtwórcy teorii ewolucji, który w przeciwieństwie do Darwina w procesie ukształtowania się ludzi widział ingerencję bliżej nieokreślonego ducha. No bo skąd wzięła się świadomość w materii? Pachnie to błędem złożenia, całość może mieć cechy inne niż części, ktore ją tworzą. O czym jeszcze przeczytamy? Koncepcja Richarda D. Alexandra, w opozycji do stanowiska Nicholasa Humphreya, wchodzi w polemikę z poglądem António Rosa Damásio, który argumentuje, że Eldredge i Tattersall w swojej książce z 1982 roku wyrazili nietrafne opinie o teorii George’a Sachera. Proszę mnie nie cytować, bo nie chodzi tu o fakty, ale o styl narracji, który nie przypadł mi do gustu. Rozumiem, że należy doceniać autorów różnych koncepcji, ale można ich wrzucać do przypisów. Wszystkich prócz - rzecz jasna - Teilharda de Chardin, paleontologa-jezuity, który chyba miał niezłego dilera, bo jak nikt inny odlatywał w swoich wizjach ostatecznego celu ewolucji, czyli punktu Omega. Ta nazwa wiąże się z ostatnia litera alfabetu greckiego. Gdyby Chardin zażył inne prochy, to być może skorzystałby z alfabetu polskiego i mówił o punkcie Żet.

[307]
Czy postaci takie jak Wesaliusz, Kopernik, Galileusz, Newton, Leibniz, van Leeuwenhoek, Darwin, Mendel, Humboldt, Pasteur, Einstein, Maria Skłodowska-Curie, Ramón y Cajal, Fleming, Watson czy Crick zmieniły na zawsze bieg Historii? Czy też gdyby Watson i Crick nie odkryli w 1953 roku podwójnej helisy DNA, dokonaliby tego inni badacze, być może wkrótce, na tym samym uniwersytecie w Cambridge?
Spis nazwisk, który jest testem dla erudycji. Daleko mi do niej. Wesaliusz był szesnastowiecznym badaczem ludzkiej anatomii. Van Leeuwenhoek udoskonalił mikroskop i oglądał plemniki w powiększeniu. Humboldt był geografem i przyrodnikiem. Dzięki Ramónowi y Cajal poznaliśmy lepiej ludzki mózg. Fleming odkrył penicylinę, choć Dawkins twierdzi, że sam Fleming zignorował możliwość zastosowania antybiotyku w medycynie (zob. [727] tutaj).

[351]
Istotne w podobieństwach kulturowych i społecznych, na to, że między społeczeństwami europejskimi i amerykańskimi (na przykład azteckim lub inkaskim) – które trwały w separacji, odkąd pierwsi ludzie paleolitu dotarli do Ameryki przez Cieśninę Beringa 15 tysięcy lat temu – jest to, że wskazują one, iż Historia jest przewidywalna, ma pewien preferencyjny kierunek, że nie mogło wydarzyć się nic innego niż to, co się wydarzyło.
Chwilę przedtem autor pisze: Gdy Hernán Cortés dotarł do Meksyku, zastał chodniki, kanały, pałace, szkoły, sądy, targowiska, systemy irygacyjne, królów, duchownych, świątynie, wieśniaków, rzemieślników, wojsko, astronomów, kupców, sport, teatr, sztukę, muzykę i książki. No i pięknie, ale zauważmy przy okazji tego językowego potworka: istotne, na to jest to, że...

[1202]
Wielki Wybuch, od którego rozpoczął się Wszechświat, był prawdziwym początkiem, ponieważ wcześniej nie było nic – a w każdym razie nie było materii.
I teraz wchodzi wierzący i mówi, że głupi ateiści twierdzą, że świat powstał z niczego. Nikt poważny tak nie twierdzi (oprócz teistów, według których Bóg stworzył świat z niczego).

[1316]
Przekażę to swoimi słowami: w DNA bakterii E. coli wszczepiono zapis obrazów galopującego konia. Bakterie się rozmnażały lub dzieliły, przekazując sobie te obrazy, które nadal można było odczytać. Podsumowując, DNA to niezły nośnik informacji.

[1377]
Fizycy udowodnili, że nawet najmniejsze zmiany któregokolwiek z podstawowych praw fizyki (dotyczących czterech oddziaływań podstawowych albo ilości ciemnej energii na przykład) uniemożliwiłyby istnienie życia w jakimkolwiek zakątku Wszechświata.
Nic mi o tym nie wiadomo. Są to czyste spekulacje. Nawet nie wiemy, czy te podstawowe prawa mogą podlegać zmianom. (Zwykle zresztą nie mówi się o prawach, a fundamentalnych stałych.)

[2075]
wątpliwości co do nieuniknioności
Urocze słówko „nieuniknioność” pojawia się w tłumaczeniu trzy razy. Jest w słowniku, więc ok, używać można, ale dla mnie brzmi jak zgrzyt szkła o kamień. Konieczność, nieuchronność - tak bym wolał.

[2127]
Skorupa jaja owodniowego jest twarda i porowata, a embrion wdycha przez nią tlen z powietrza, nie z wody (jeżeli jajo owodniowe zanurzy się w wodzie, embrion umiera uduszony!).
Jajo owodniowe to jajo gadzie, ptasie lub ssacze (składane przez stekowce). Uwaga: wbrew pozorom krowa nie jest stekowcem!

[2142]
Tradycyjnie – kiedy ja studiowałem – wyróżniano trzy klasy (w technicznym znaczeniu tego terminu) owodniowców: klasę gadów (uważaną za najbardziej prymitywną), klasę ssaków i klasę ptaków. Jednak dziś w systematyce biologicznej nie używa się już terminu gady, choć nadal funkcjonuje on w języku potocznym i w innych gałęziach biologii.
Jak to!? To jak nazwać owodniowce, które mają „podstępne, zimne oczy”? Wiecie, że ryb też już nie ma? Dziwny jest ten świat...

[2157, w nawiązaniu do poprzedniego cytatu]
ptaki są ściślej spokrewnione z krokodylami niż krokodyle z żółwiami i wężami, dlatego niewłaściwe byłoby grupowanie krokodyli, żółwi i węży w tej samej kategorii, z wykluczeniem ptaków

[3284, pytanie o larwy pod którą drzew w Australii, gdzie nie występują dzięcioły]
Nie ma kto ich zjadać?
Ma.
Największy frankenstein językowy w książce. Idziecie do sklepu i pytacie: nie ma mleka? A obsługa odpowiada: ma!

[3935]
Niles Eldredge i paleoantropolog Ian Tattersall napisali w 1982 roku książkę (The Myths of Human Evolution), w której omawiali możliwość punktowej ewolucji człowieka.
Punktowej, czyli błyskawicznej w sensie geologicznym. Autor nie precyzuje, ile to mogłoby być tysiącleci. W tym sensie na przykład hodowla psów tak wielu różnych ras ma charakter punktowy.

[4280]
Klasycznym sposobem ich wyjaśnienia jest anageneza czy też tryb filetyczny ewolucji (ewolucja liniowa, ogólnie rzecz ujmując, którą Eldredge i Gould wolą nazywać „gradualizmem filetycznym”) – model ewolucyjny, o którym dużo już powiedzieliśmy, zdaniem punktualistów niezbyt istotny. Skłaniają się oni raczej ku specjacji (rozgałęzieniu) i trwaniu zrodzonych już gatunków bez większych zmian (w stagnacji).

[4453]
Altruizm pszczół, które poświęcają się dla ula, zachowując się jak kamikadze, przyprawia biologię ewolucyjną o ból głowy. Wbijanego żądła pszczoła nie może odblokować, nie zabijając siebie, z powodu haczyków skierowanych wstecznie: owad kończy z wyrwanymi wnętrznościami. Jak dobór naturalny mógł stworzyć projekt tak boleśnie szkodliwy dla osobnika?
Genetyka pszczół dowodzi, że siostry w ulu mają aż trzy czwarte wspólnych genów!

[4580]
George C. Williams opowiada, jak za jego czasów uniwersyteckich jeden ze studentów spytał profesora, jaką korzyść daje rybie to, że jej mięso jest trujące. Co zyskuje, inwestując środki (robiąc wydatek) na produkowanie toksycznych substancji? Trucizna przyniesie efekt dopiero po zjedzeniu ryby przez drapieżnika, ale jakie ma to wtedy znaczenie dla ofiary? Profesor i inni studenci znali odpowiedź i byli zdziwieni pytaniem. „Trująca substancja zjedzonej ryby sprzyja gatunkowi, ponieważ odwodzi drapieżniki od zjedzenia kolejnej ryby”, brzmiała chóralna odpowiedź. Williams dopiero po kilku latach odkrył, jak błędna była ta koncepcja.
Zjedzona rybka ochroni swoich bliskich, to jest prawidłowa odpowiedź.

[4841]
Dawkins poszedł dalej i przyjął punkt widzenia genu, genocentryzm, z wielkim sukcesem, zarówno w społeczności naukowej, jak i wśród zwykłych ludzi.
W ten sposób koncepcja samolubnego genu stała się memem (to inna koncepcja Dawkinsa).

[4978]
filozof ewolucji John Dupré kategorycznie twierdzi, że ewolucja nie ma nam nic do powiezenia na temat ludzkiej natury, dołączając tym samym do Goulda, Lewontina i innych naukowców
Uwaga moja: na pewnym etapie bardzo trudno oddzielić ewolucję człowieka jako gatunku od kształtującej się kultury, która dawała przewagę grupom jednostek współpracujących. Tu mogło dojść do sprzężenia dziedzictwa genowego z kulturowym. Gdzie indziej autor wyraża sceptycyzm w kwestii wagi doboru grupowego wśród zwierząt pozaludzkich [5348].

[5651]
Nasza inteligencja, musiałby zrozumieć Wallace, jest przede wszystkim inteligencją emocjonalną. Matematyka przyszła dużo później, jako konsekwencja zdolności nabytych w celu analizy systemów tak złożonych i nieprzewidywalnych, jak ludzka zbiorowość.
Przesada, z tym matematyka radzi sobie dużo gorzej niż, przykładowo, z inżynierią budowlaną. Poza tym z pewnością nie taka była motywacja do rozwoju matematyki.

[6184, odkrycie Argentyńczyka Quirogi]
Zidentyfikował pewne niesamowite neurony, które nazwał Jennifer Aniston. Pod tą nazwą przeszły do literatury naukowej (a nawet fachowej), ponieważ u jednej z pacjentek określony neuron reagował na widok każdej fotografii przedstawiającej tę aktorkę.

[6253]
Mięczaki podróżujące statkami kosmicznymi? Szkarłupnie pracujące w przemyśle ciężkim? Pająki handlowcy? Owady profesorowie? Śledzie w roli posłów? Ptaki obsługujące komputery? Krokodyle jako filozofowie? Rekiny zawodowi sportowcy? Delfiny i słonie artyści plastycy? A jakie zawody przypisalibyśmy koralowcom i meduzom?
Fantazja autora mająca pokazać błąd perspektywy wstecznej, czyli śledzenia wszystkich zdarzeń prowadzących do zaistnienia naszego gatunku. Niezbyt mnie przekonuje, choć błąd uznaję.

[6316]
Mikrobiota uważana jest dziś przez medycynę za narząd ludzkiego ciała, ważący mniej więcej trzy kilogramy, a jego dobry stan ma kluczowe znaczenie dla zdrowia.
Mikrobiota to mikrorganizmy w ludzkim ciele.

[6318]
Z wyjątkiem sytuacji eliminacji całego istniejącego życia i zastąpienia go swoją biosferą kolonizacja nowych światów przez istoty pozaziemskie nie jest możliwa, uważa Wilson.
Zgadzał się z tym już H.G. Wells w Wojnie światów, zgadzam się i ja.

[7257]
Ryby chrzęstnoszkieletowe nazywają się fachowo chrzęstnikami, a ryby kostnoszkieletowe – kostnikami.
Dobrze wiedzieć.

[7383]
J.B.S. Haldane’owi, jak zawsze krotochwilnemu, przypisuje się komentarz, że jedyną rzeczą, jaką wiemy o Bogu, sądząc po Jego dziełach, jest to, że ma wielką słabość do chrząszczy. Znanych jest około 300 tysięcy ich gatunków, mówił Haldane, podczas gdy ptaków tylko 9 tysięcy, a ssaków 10 tysięcy. Nie mówiąć o tym, że człowieka stworzył tylko raz. Wydaje się również, że bardzo lubi gwiazdy. Wystarczy spojrzeć nocą w niebo w miejscach nie skażonych oświetleniem.

[7756, nierówność Hamiltona]
Aby gen altruistyczny się rozprzestrzeniał, musi zostać spełniona nierówność rB>C, gdzie r jest miarą stopnia pokrewieństwa (od 0 do 1) pomiędzy dwoma osobnikami zaangażowanymi w akt altruizmu (tym, który pomocy udziela, i tym, który ją otrzymuje), lub inaczej mówiąc, prawdopodobieństwo, że losowo wybrany gen będzie identyczny u obu osobników ze względu na wspólne pochodzenie (genealogię). B jest zyskiem reprodukcyjnym otrzymywanym przez tego, któremu udzielana jest pomoc, a C kosztem reprodukcyjnym tego, kto realizuje czyn altruistyczny.

[8069]
W 1987 roku Nicholas Humphrey wygłosił wspaniały wykład w Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku w ramach serii wykładów James Arthur Memorial Lectures, który został opublikowany i nietrudno znaleźć go w internecie.
Omówił w nim między innymi obraz Riepina Nie oczekiwali ze względu na bogactwo różnych emocji w nim przedstawionych. Mało kumaty jestem, wykładu nie znalazłem (choć jest w pdf).

sobota, 23 kwietnia 2022

Poskromienie złośnicy

Zrobiłem risercz i widzę, że zalecane są dwie różne strategie przed obejrzeniem tego dzieła. A powinny być trzy. Pierwsza: odświeżyć sobie wspomnienie filmu The Room. Po nim każdy film wyda się niezły. Druga: obejrzeć wcześniej Siódmą pieczęć i Powiększenie. Wtedy Poskromienie jest oddechem wytchnienia po niezwykle wymagającej uczcie intelektualnej. Trzecia, moja: zażyć dobrą dawkę psylobicyny, która w poronionych fabułach pomaga dostrzec głębię maestrii, a w aspekcie komediowym, który tu jest na poziomie they didn't even try - finezję Monty Pythona przemyślnie zlaną z prostactwem Benny Hilla. Ze zwiastuna można już dowiedzieć się, że chodzi o tę Kaśkę, która nie chce sprzedać ziemi gdzieś w Zakopanem, więc jej brat nasyła na nią Patryka, czyli Roznerskiego. I nawet nie chodzi o to, że jak dogodzisz babie, to ci sprzeda grabie, bo dopiero co wymyśliłem to przysłowie, ale nawet mi się nie chce dalej objaśniać, bo to jest w zwiastunie. Tam również zobaczycie najlepsze dowcipy z filmu. Ale tam nie ma żadnych dowcipów, ktoś nieśmiało zauważy. No właśnie. Być może Mietczynski zrobi kiedyś rozkminę tej produkcji, na razie znalazłem tylko to, gdzie od razu słyszymy, że omawiana będzie kolejna xujowa polska komedia romantyczna. Moim ulubionym motywem jest ten cenniejszy od diamentów materiał, z którego robi się taborety. Wkurw największy polega na tym, że produkcja jest niezła, trochę kasy na to poszło, ale na scenariusz wydali chyba ze sto złotych. A jeśli więcej, to przepłacili. Jeśli gdzieś w Hameryce marnują hajs na takie szity (przykłady: raz, dwa), to oglądam i robię bekę. A skoro jest to produkcja polska, to mam ochotę zaszyć się w ciemnym kącie stodoły, gdzie trzymam swój wóz drabiniasty, mój środek lokomocji na polskie polne drogi, by nikt nie pomyślał, że z twórcami Poskromienia łączą mnie jakiekolwiek więzy, choćby tak wątłe jak obywatelstwo tego samego kraju. Film ma potencjał, by zasłynąć jako kolejny polski wytwór oglądany w świecie dla beki, a jeśli ktoś powie: tsiul z tym, ja chcę sobie obejrzeć klatę Roznerskiego, to proszę bardzo: 28:20, 50:30. Resztę można sobie darować.

piątek, 22 kwietnia 2022

Life Like

Chciałbym mieć takie problemy jak Sophie, która czuje się nie na miejscu w wielkiej rezydencji, do której musiała przenieść się z ciasnego loftu w mieście. Stało się to po śmierci jej teścia, który zostawił synowi Julianowi górę hajsu i firmę, którą teraz biedak musi prowadzić. Pierwszego dnia Sophie zwalnia służbę, bo nie godzi się na przedmiotowe traktowanie ludzi. O, sancta simplicitas! Ciężko jest jednak utrzymać rezydencję bez pomocy, zwłaszcza że trzeba kosić hektary trawy, więc małżonkowie nabywają robota Henrego, którego trudno byłoby odróżnić od człowieka, gdyby nie jego robocie odzywki. Tak jest z początku, bo im dalej w las, tym bardziej Henry się uczłowiecza. - Czy możesz odczuwać pożądanie, Henry? - A czy życzysz sobie bym je zasymulował? Pożądanie będzie, nie tylko między Sophie a Henrym, i skierowane nie tylko do mistrzowskich omletów Henrego. Przez pół filmu ponura muzyka sugeruje, że zaraz zdarzy się coś dramatycznego. Kiedyś Asimov pisał o androidach w roli pomocy domowej, które wywoływały strach u ludzi, ale w sposób prymitywny, jeśli porównać je z Henrym, który reaguje na skryte pragnienia, a te są przecież źródłem największych ludzkich lęków. Robi się niby strasznie freudowsko, ale bez obaw, zakończenie będzie raczej płaskie i bardzo niewiarygodne. W filmie ujrzymy nawet sporą dawkę (przyzwoitej) nagości, na przykład w scenach awarii Henrego. A ponieważ w tej roli obsadzono nadobnego Stevena Straita, nie zgłaszamy przeto żadnych skarg, ani zażaleń.

czwartek, 21 kwietnia 2022

Mój przyjaciel heteryk czyli The Last Straight Man

Hurra! Film do którego nie trzeba się przygotowywać! Czyżby? Może jednak nie całkiem, przed filmem warto zmienić orientację na homoseksualną (dotyczy raczej widzów płci męskiej). To nie powinien być chyba dla nikogo problem, skoro księża profesorowie przekonują nas, że geje sami sobie wybierają swoją seksualność. Będąc widzem homoseksualnym film docenimy bardziej z dwóch powodów: a) wczujemy się lepiej w sytuację geja Lewisa, b) ucieszy nas męska nagość pokazywana w filmie - dodajmy, że całkiem odważnie pokazywana (widać fiutki, ale nie w ujęciach pornograficznych). Punkt b) odnosi się zwłaszcza do Coopera, którego Lewis określił jako reasonably attractive, czyli „dość atrakcyjny” w tłumaczeniu googla. Po filmie widać, że jest tanią produkcją, przez prawie cały czas dwóch aktorów w tym samej scenerii, a ponieważ dokonujemy paroletnich przeskoków czasowych, w niektórych epizodach Lewis i Cooper mają większy zarost niż w innych. W początkowym epizodzie właśnie zakończył się wieczór kawalerski Coopera, jego przyjaciel Lewis postanawia zostać w opłaconym pokoju hotelowym do rana, a Cooper nieoczekiwanie się przyłącza. Między kieliszkami tequili doszło do momentu szczerości i Lewis wyznaje Cooperowi, że miewał kontakty seksualne z facetami, choć niby to był trójkąt z kobietą, więc to prawie bez znaczenia. Następuje moment zabawny: Cooper chce oglądać porno, a kiedy staje się jasne, że nie chodzi mu o takie zwykłe porno, Lewis sięga do torby po dvd z porno homo. Kiedyś wszyscy geje zawsze nosili przy sobie płytkę z porno, ale to było lata temu, teraz wystarczy byle 5g lub wifi. I tak to Cooper jeszcze przed nocą poślubną w noc przedślubną odkrył urok seksu homo. W dalszym ciągu okaże się, że przyjaciele spotykają się co roku, by w tę jedną noc zafundować sobie „chwileczkę zapomnienia”, co dotyczy głównie Coopera przytłoczonego rolą męża i ojca. Jak to ujmuje w pewnym momencie Lewis: jestem dla ciebie gay pressure valve, czyli homoseksualnym zaworem bezpieczeństwa (próbka dowcipu z dialogów). Nie wypada ujawniać, do czego zmierza ta opowieść, za to wypada się zgodzić, że cała fabuła oparta jest na dość nieżyciowym założeniu, że dwie osoby będą podtrzymywały znajomość opartą na seksie raz do roku - i to przez wiele lat. Jeśli zniesiemy ten lekki zakalec, to reszta jest bardzo przyjemnym teatrem telewizji, z dialogami trochę dowcipnymi, a trochę emocjonalnymi i refleksyjnymi, wszystko w dobrym guście. Aby to uczcić, nie zamieszczę fotosów z fiutkami, bo nie są one tu tak istotne, choć zawsze miło jest przyznać, że sprzęt Lewisa naprawdę wyglądał tak imponująco, jak to wynikało z poprzedzających ten widok deklaracji. Casting musiał dobrze przyjrzeć się kandydatom do tej roli.

środa, 20 kwietnia 2022

Frantz

Wiecie, kto to był Frantz Fanon? Jest to jedna z postaci wspomnianych przez Eribona w jego książce, którą obecnie czytam. Postanowiłem sprawdzić w sieci, a przy tej okazji wyskoczył Frantz, film Ozona z 2016 roku. Młoda Niemka Anna odwiedza codziennie grób swojego narzeczonego Frantza, który krótko wcześniej zginął pod koniec pierwszej wojny. Zauważa, że na grób zaczął przychodzić pewien młody mężczyzna, jak się wkrótce dowiemy - Francuz, podający się za przyjaciela zmarłego. Zajeżdża gejozą, prawda? Zwłaszcza że to Ozon... Film jest tu i ówdzie otagowany hasłem gay, obejrzałem więc, ale postanowiłem być nieufny - i to okazało się dobrym podejściem. Może ktoś przenikliwszy ode mnie ujrzy w filmie wątek homo, ale to wymagałoby większego krętactwa niż, powiedzmy, przekonywanie, że stworzenie świata opisane w Biblii zgadza się z ustaleniami nauki. Jak się spodziewałem, początkowe wyznania okażą się mydleniem oczu, kiedy Adrien, rzekomy przyjaciel, okaże się kimś całkiem innym, do czego zresztą sam się Annie przyzna. Nim to zrobi, zyska sobie sympatię jej i rodziców Frantza. W przypadku Anny nawet więcej niż sympatię. Udało się Ozonowi pokazać dramat tamtych czasów sprowadzony do przejmującej opowieści o jednej niemieckiej rodzinie, która w wojnie straciła jedynego syna. I w Niemczech, i we Francji nastroje patriotyczne są silne, przy tej okazji zapoznałem się z tekstem Marsylianki, tyle w niej zapału do oddawania krwi za ojczyznę, że nasz hymn przy niej jest wręcz pieśnią pacyfistyczną. Zwykle zrzędzę na czarno-białe filmy, ale tym razem ta konwencja mi odpowiadała. Już kiedyś zauważyłem, że w tonacji czarno-białej udaje się wydobyć szczególny urok postaci, zwłaszcza Adriena z tymi jego niepokojącymi oczami. Momentami jednak pojawiał się kolor, zwykle w chwilach szczęśliwych dla bohaterów, ale nie tylko, więc nie do końca rozgryzłem ten twórczy chwyt. Inna etykietka, którą przypisuje się temu filmowi, to „wojenny” - i rzeczywiście, taki jest przez mniej więcej dwie minuty. W tym sensie jest również religijny, a ważna lekcja z niego jest taka, że są prawdy, których warto bliźnim oszczędzić, a Bóg nie będzie miał z tym problemu. Zgadza się, wśród dziesięciu przykazań nie ma Nie będziesz kłamać, co zapewne pomija się na „lekcjach” religijnej indoktrynacji w szkole.

wtorek, 19 kwietnia 2022

Synteza (Maciej Wojtyszko)

Tę sympatyczną książkę dałbym do przeczytania dziesięcioletniemu Tomkowi, ale zawahałbym się przed podsunięciem jej Oli w tym wieku. Na tym etapie dziewczynki są już pryncypialne i nie będą czytać bajek, zwłaszcza z etykietką sajens-fikszyn. Nie mam pod ręką żadnego Tomka ani Oli, więc nie mam takich zmartwień. Bajkom o Glusiu i Brombie nikt nigdy nie zarzuci tego, że kreują naiwny obraz przyszłości lub że niektóre pomysły są anachroniczne już dzisiaj, choć akcja toczy się w roku 2059 (zob. cytaty poniżej, a raczej pośm. się z tych cytatów; pośm. - skrót od pośmiej). Cóż to będą za piękne czasy, pokój, spokój, rząd światowy, licencje na potomstwo. Wait, what?! Ach, zostawmy to. Emeryci po osiemdziesiątce kolejną osiemdziesiątkę mogą spędzić na lekkiej pracy (jeśli będą mieli na to ochotę), a w charakterze zwierzątek domowych będą trzymać słonie. Obozy harcerskie na Księżycu będą nudnym wspomnieniem. Jednym z nielicznych problemów jest odmrażanie osób niefachowo schłodzonych przed rokiem 2000, ale i z tym zaczyna sobie radzić zespół doktora Zborowskiego. Z sukcesem odmroził Marka, chłopca nieuleczalnie chorego według stanu medycyny z lat siedemdziesiątych XX wieku. To samo udało się z Muantą Portale y Grazia, dyktatorem południowoamerykańskim. Obu ich uleczono i wypuszczono na wolność, choć według standardów XX wieku Muanta zasługiwał raczej na wyrok i odsiadkę. Z czasów, kiedy czytałem to w wieku chłopięcym, zapamiętałem Muantę, który „kazał jednego dnia uśmiechać się wszystkim o nazwiskach zaczynających się na literę A, następnego — na literę B i tak dalej” [84]. Celowo pomijam wyjaśnienie okoliczności, w których doszło do tych ekscesów, bo to najlepszy pomysł w książce. Jako ludzkość będziemy musieli nieźle się wytężyć, żeby osiągnąć idyllę roku 2059 z książki. Patrząc na ludobójstwo za naszą wschodnią miedzą - bardzo kiepsko nam idzie.

[14, Aleksander Zborowski skapitulował wobec podwładnego]
Popieram podanie obywatela Karola Pacuły o przydzielenie prawa do posiadania dwojga dzieci.

[27]
Wkłada się w taki rzutnik cieniutką płytkę i wyświetla teksty na ścianie. Dzięki temu wynalazkowi każdy może mieć w domu bibliotekę, która dawniej zajęłaby trzy wielkie magazyny.

[50, mówi Piotruś o robocie Franciszku]
Działa na baterię kwarkową. Jedyna niedogodność to to, że trzeba wymieniać co czterdzieści dni program. Sama bateria wystarcza na sto lat, ale program trzeba unowocześniać. Rozumiesz — nowe przepisy, nowe informacje. Franciszek musi wiedzie więcej niż my. Pamiętać połączenia z innymi komputerami.

[61]
— Może coś przekazać na wyspę? [— zapytała ciotka Flora, która się tam wybierała.]
— Gdybyś była taka miła, Floro! — ucieszyła się mama. — Obiecałam, że poślę im bibliografię dotyczącą starożytnego Rzymu.

[73]
(...) zamiast ciężkiego portfela wypchanego banknotami i bilonem, starczała niewielka płytka. Wszystkie operacje handlowe już od trzydziestu lat załatwiano w ten sposób.

poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Wesele Figara (Teatr Bagatela)

Pierwsze skojarzenie z tytułem to opera Mozarta. Podobno w jego czasach Wesele było teatralnym skandalem, które nie spodobał się francuskiej władzy. To dziwne w ówczesnej epoce lekkich obyczajów, być może znak nadciągającego moralnego wzmożenia. Rozpusta w tej sztuce dzisiaj wywołuje tylko uśmiech politowania. Hrabia czyni starania, żeby przelecieć Zuzię, która ma wkrótce poślubić jego służącego, Figara - i to całe zgorszenie. Jest to tylko strzępek z dość skomplikowanej fabuły, najeżonej przeszkodami, które piętrzą się przed parą narzeczonych. Są dawne zobowiązania Figara wobec innej niewiasty, jest Hrabina, która nie lubi być zdradzana, oraz doktor, który też ma porachunki z Hrabią. Można by o tym napisać długi tekst, jaki niegdyś przeczytałem o Zemście Fredry, gdzie szczegółowo analizowano sercowo-finansowe zależności pomiędzy postaciami. Dzisiejszą mutacją takich sztuk są opery mydlane z cudownie odnajdowanymi matkami, podszywaniem się panów pod panie i momentalnymi, wielokrotnymi przeskokami od miłości do nienawiści. Kochliwego pazia Cherubina gra w spektaklu aktorka, a w operze jest to sopran? Mężczyzna z sopranem - to rzadkie, ale możliwe, widziałem kiedyś, i to z koloraturowym. W przedstawieniu mamy fragmenty opery śpiewane przez amatorów. Kiedyś widziałem ekranizację Nany Emila Zoli, w której postać tytułowa wystąpiła w operze i takim amatorskim głosikiem śpiewała swoją rolę bujając się na huśtawce, fikając nóżkami i falując biustem. Część widowni była zachwycona. W omawianym spektaklu nie było huśtawek, żadnego fikania i falowania, jedynie fotele na kółkach. Gdyby arię Non più andrai zaśpiewał Piotr Stramowski w jockstrapie, to bym nie wybrzydzał. Mógłbym cieszyć oczy, mniej przejmując się gwałtem czynionym na moim operowym słuchu. Mogę za to przyznać, że w dwóch chóralnych śpiewach wyszło nieźle. Sztukę lekko uwspółcześniono, przez co rozumiem rzucanie od czasu do czasu „kurwą”. Zdarza mi się to robić dość często, nic to dla mnie zabawnego, więc wyszedłem na zbulwersowanego sztywniaka pośród rozbawionej widowni. Być może jest sposób, aby wystawić sztukę Beaumarchais tak, aby nie sprawiała wrażenia ramoty. Średnio się to udało w Bagateli, ale na podstawie reakcji publiczności wypada uczciwie przyznać, że raczej się podobało. Nie mam z tym problemu - tak długo, jak nie będzie problemu z tym, że ktoś może myśleć inaczej.

niedziela, 17 kwietnia 2022

Psie pazury czyli The Power of the Dog

Tym razem przygotowałem się do seansu, Tomaszu Raczku. Można to było zrobić w miarę prosto, przeczytać zawczasu książkę. Wtedy da się obejrzeć ten western psychologiczny w napięciu, którego nie doświadczą osoby „nieprzygotowane”. A co wywołuje napięcie? Przynajmniej dwie sprawy: śledzenie odstępstw od powieści oraz znajomość tego, o czym w książce mówi się wprost, a czego trudno domyślić się z filmu. Odstępstwa są, ale mało istotne, prócz jednoznacznej wskazówki w kwestii homoseksualizmu Phila. Z kolei na podstawie samego filmu ciężko domyślić się, że pierwotnym zamysłem Phila, który postanowił zaprzyjaźnić się z synem Rose, było jej dalsze pognębienie: jej jawny nieprzyjaciel zdobędzie sympatię chłopca. Nie ma też w filmie mocnej powieściowej pointy, choć można domyślić się, co tak naprawdę się stało. Rytualnie zaznaczę, że książka jest dużo bogatsza niż film, wiele postaci jest nakreślonych wraz z ich tłem rodzinnym i społecznym, z czego niewiele ocalało w ekranizacji. Za to w filmie są te niesamowite pejzaże ze zboczami porośniętymi bylicą, o której wciąż się wspomina na kartach książki. A także ten niezwykły Cumberbatch, który jest jednym z tych nietuzinkowych aktorów, potrafiących stworzyć postać tak różną od innych jego kreacji. Aktor przeciętny zawsze gra jedną postać - siebie (i często nie jest to zły pomysł, jeśli ma się osobowość, jak na przykład Bruce Willis). Aby uczcić full frontal Benedicta zamieszczam tu stosownie zmniejszony fragment kadru z filmu. Jest to jedyny mi znany przypadek ekspozycji organów w filmie Jane Campion, która specjalizuje się raczej w eksponowaniu fortepianów, przedmiotów długich, sztywnych i przyjemnie reagujących na dotyk ludzkich palców.

poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Carolyn mówi (Obsesja Eve, sezon 4, odcinek 7)

Carolyn jest agentką MI6, która rozpracowuje tuzin władców świata. W jej życiu prawie nic nie dzieje się przypadkiem. Dosiada się do niej śmieszny dziadunio z drinkiem i pyta, czy pani też lubi jaskółki? Wolę żyrafy, odpowiada Carolyn. I za to kolejny raz ją pokochałem.

niedziela, 10 kwietnia 2022

Licorice Pizza

Raczek Tomasz uważa, że widzowie zrzedzący na Drive My Car są nieprzygotowani na spotkanie z dziełem. Jak należałoby się zatem przygotować? Wziąć udział w pięciogodzinnym japońskim rytuale parzenia herbaty, jak proponuje Kwiatek? Wpatrywać się przez pół dnia w kamienne oblicza rzeźb z Wyspy Wielkanocnej, by potem ujrzeć twarze aktorów jako pełne emocji? A jak przygotować się do spożycia Pizzy? Pytanie z tezą, bo czy na ten seans należy się przygotować? Moim zdaniem tak. Najpierw należy wzbudzić w sobie zaciekawienie latami siedemdziesiątymi w SZA. Nie wiem, jak to uczynić, może poprzez trans hipnotyczny, w którym nakażą nam interesować się tą dekadą. Drugi etap przygotowania to zabawa w tworzenie opowiastek z gotowych fragmentów, na przykład wyciętych z bajek, które losujemy z kapelusza i układamy w jedną historyjkę. Czerwony Kapturek budzi Śpiącą Królewnę, po czym obie karmią Smoka Wawelskiego zwłokami utopionej Wandy z siarkowym farszem. Niezłe, mówi Smok, ale wolę kapustę z grzybami. A ponieważ chodzi o lata siedemdziesiąte, to zamiast zdarzeń z bajek losujemy postaci z tamtych czasów i anegdoty z nimi związane, po czym wplatamy w historię romansu Alany i Garego. Przy tym nie przestajemy korzystać z maszyny losującej, bo ich uczucie słabnie lub wzmaga się dość przypadkowo, kiedy ni z tego, ni z owego Alana widzi Garego całującego inną pannę. Może odgrywał się w ten sposób za jej poprzednie wyskoki. Niespecjalnie motywowało mnie to kibicowania parze głównych bohaterów, bo chyba byłoby lepiej, gdyby sobie odpuścili. Kiedy się poznali, Gary był nastoletnią gwiazdą telewizji, a ona - dawno po szkole, jakieś dziesięć lat starsza. Jeszcze przez długi czas nie będzie mowy o seksie, który w ich przypadku mógłby zakończyć się w sądzie. Jak to bywa z młodymi gwiazdami, wyrastają ze sławy jak z ubrań, więc muszą znaleźć inny sposób na życie. Gary radzi sobie nieźle, na lekcjach przedsiębiorczości byłby uczeniem piątkowym, a przez niemal cały czas towarzyszy mu Alana, choć nie są do końca parą. A jakie zdarzenia wylosowali scenarzyści z kapelusza? Kryzys naftowy - co oczywiste, a poza tym postaci autentyczne: Jona Petersa, fryzjera i dupcyngera Streisand, Jacka Holdena (naprawdę Williama), który w filmie wykonuje akrobacje na motocyklu, Joela Wachsa, polityka lokalnego, który zapewne naprawdę był gejem, jak to się sugeruje w filmie. Kto tam wie, może są to znane w Ameryce postaci, o których pierwszy raz usłyszałem i nadal mało mnie obchodzą. Nie mówię, że te epizody są nieciekawe, Bradley Cooper byłby sexy nawet omawiając dolę chłopa w wieku XVII, ale to wszystko klei się w opowiastkę bez ładu i składu jak ta wyżej o Czerwonym Kapturku. Powtórzmy więc na zakończenie: film jest znakomity, ale trzeba się do niego przygotować.

sobota, 9 kwietnia 2022

Psie pazury (Thomas Savage)

Uwaga: to wynurzenie dotyczy książki, nie filmu. W ebooku zamieszczono posłowie pióra Annie Proulx, z którego dowiemy się, że zapomniana dzisiaj książka Savage'a w chwili wydania zdobyła uznanie krytyków, choć sprzedała się słabo. Opowieść oparta jest na motywach z życia autora, którego najtrafniej należałoby identyfikować z Peterem. W powieści jego matka poślubiła ranchera George'a, którego bratu Philowi bardzo się to nie spodobało. W punkcie startowym bracia pomyślnie zarządzają wielkim majątkiem w połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku, dzielą sypialnię w wielkim domu, starszy Phil osiągnął czterdziestkę, a George jest dwa lata młodszy. Małżeństwo George'a oznacza dla Phila ruinę utartego stylu życia, bo teraz w ich wspólnym domu zamieszka Rose wraz z nastoletnim synem Peterem z poprzedniego małżeństwa, zakończonego śmiercią jej męża. Phil jest piekielnie inteligentny, złośliwy i nieznośny, choć dla wybranych - miły i troskliwy. Ci wybrani to pracownicy rancza, słabo wykształceni i ledwo piśmienni mężczyźni, w tłumaczeniu określani jako „oborowi”, co być może jest spolszczeniem słowa „cowboys”. Jako dziecko przeżyłem lekki szok, kiedy dowiedziałem się, że kowboj to „chłopak od krów”, co nijak ma się do rewolwerowców z westernów. Phil robi wiele, by zatruć życie wrażliwej Rose, a obserwujący to Peter okaże się jego godnym rywalem. W dalsze szczegóły nie wejdę, a kto chce sobie popsuć przyjemność, może sięgnąć do posłowia pani Proulx, gdzie znajdzie dość drobiazgowe streszczenie (tak!) ze słuszną interpretacją, wedle której Philem powodował skrywany homoseksualizm. To nie jest wykładnia szalona, ale nie jedyna możliwa. Z realiów epoki uderzyły mnie owe rezerwaty dla Indian, jeszcze wówczas funkcjonujące (zob. [3046] poniżej). Niespodzianką jest zakończenie, w którym istotny detal fabuły jest zdradzony w ostatnim akapicie. Czyżby krytycy sprzed ponad sześćdziesięciu lat nie krzywili się na takie tanie zagrania? Zamykając książkę tracimy pewność, że tytułowy pies na pewno odnosi się do postaci Phila. Książka zdołała mnie wciągnąć, co po części jest zasługą tłumaczki, Magdaleny Koziej, ale i autora, którego narrator zagląda do umysłów postaci i relacjonuje dokładnie tyle ile trzeba, by podtrzymać napięcie, od czasu do czasu dokładając komentarz od siebie.

[468]
Poród syna Johnny odebrał samodzielnie. Sam wyjął błogosławionego syna z łona matki i razem z nią popełnili błąd, nadając dziecku trochę zniewieściałe imię „Peter”, ponieważ nosił je ojciec Rose, znany jako Pete.
Imię Peter zniewieściałe? To może Hillary?

[1372, o kandydatkach na żony dla Phila i George'a, podsuwanym im za młodu]
Wszystkie mówiły tak, jakby miały wetknięty między zęby kotlet schabowy z kością.

[1864]
Franklin był dobrym samochodem, chłodzonym powietrzem, ale George słyszał, że też ma swoje wady. Ponieważ nie używano w nim wody, nie można było napełnić go gorącą wodą, by wystartować, więc trzeba było wrzucić bieg i ciągnąć w kółko dwoma końmi, zanim zapalił.

[2444]
Muzyka Burbanków, odtwarzana na victroli, nie mogła zespolić obu płci – były to wybrane arie z Aidy, ze współczesnych operetek, Runaway Girl, Mademoiselle Modiste, The RedMill. Zwinięto dywany i wezwano obecnych do tańca, ale Burbankowie nie mieli nagrań żywych tańców szkockich, więc ranczerzy z żonami pokuśtykali tylko trochę w walcu i two-stepie, i zatęsknili za kochanymi ścianami własnych siedzib.

[3046, reguły rezerwatu dla Indian]
Zakaz sprzedaży oraz konsumpcji alkoholu. (...)
Zakaz opuszczania rezerwatu bez pozwolenia. (...)
Zakaz posiadania broni.

piątek, 8 kwietnia 2022

Mascarpone czyli Maschile singolare

Dzięki guglowi pojmuję, że tytuł oryginalny oznacza liczbę pojedynczą rodzaju męskiego, co jest dowcipną grą słów. A co może się wydarzyć, kiedy liczba jest mnoga?
W ten sposób jesteśmy zręcznie wprowadzeni w temat filmu, którego główny bohater Antonio musi „wybrać karierę życiową” poza strukturą małżeństwa z Lorenzem, jak to zgrabnie ujmują w języku korpo. Rozstanie jest brutalne, choć nie do końca, skoro Lorenzo zgadza się jeszcze przez jakiś czas wspomagać finansowo Antonia, który do tej pory był, hm, kogutem domowym. Akcja osadzona jest w Rzymie, mieście włoskim, czyli w kraju, gdzie nawet dzisiaj nie ma małżeństw homo, więc to dwunastoletnie małżeństwo brzmi jak bajka o Śpiącym Królewiczu. Biedny Antonio kochał męża, więc z początku ma opory, by użyć trochę życia z pomocą Grindra, ale po niedługim czasie puszczą mu hamulce, więc pooglądamy sobie włoskich przystojniaków w sytuacjach łóżkowych, a ponieważ kamerzyści nie byli bardzo wścibscy, więc zgorszyliśmy się umiarkowanie. Denis, u którego zamieszkał Antonio, z początku lekko antypatyczny, okazał się bardzo miłym kolegą, a im bliżej końca, tym bardziej ich relacja zbliżała się do przyjaźni. Arie operowe, których słuchał Denis, fikuśnie nawiązywały do zdarzeń. Nessun dorma - kiedy Denis zakłócał spokojny sen Antonia, Habanera z Carmen - kiedy Antonio się zakochał. Poza swobodnym seksem jest drugi ważny temat, czyli kwestia osiągnięcia życiowej samodzielności, innymi słowy: płynności finansowej. Tu już jest poważniej, ale nie dużo bardziej, bo każdy, kto obejrzał parę włoskich komedii, wie dobrze, że ich klimat bliski jest Boskiej komedii Dantego, jak na Włochy przystało. Z tym zastrzeżeniem można uznać, że czas poświęcony na oglądanie filmu był spędzony przyjemnie, a końcowa refleksja jest nawet nieco zaskakująca: są w życiu ważniejsze sprawy niż miłość. Nawet jeśli to miłość analna.

czwartek, 7 kwietnia 2022

Bo we mnie jest seks

Być może właśnie wyszedłem z hipnotycznego transu wywołanego wygraniem przez Hatszepsut z Bytomia zestawu warzyw „Patrycja” w teleturnieju. W tym odmiennym stanie świadomości kazano mi myśleć, że film o Kalinie Jędrusik przedstawia ją jako ikonę feminizmu polskiego lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Na trzeźwo nic takiego nie zauważyłem, poza jednym dialogiem Kaliny z mężem Dygatem, co daje stężenie feminizmu podobne do substancji czynnej w homeopatykach. Jędrusik była mocną osobowością w ciele kobiety, a gdyby tylko to miało być znaczące, to do feministek należałoby zaliczyć również Phyllis Schlafly. Jak każda bohaterka dzieła biograficznego, Kalina przeżywa dramat, a jest nim zerwanie współpracy z telewizją, bo była niemiła dla jej nowego szefa. Z tego, co mi wiadomo, odrzucone umizgi Molskiego są zmyśleniem, bardziej chodziło o to, że jej prowokacyjny styl mało współgrał z obowiązującą ideologią, przez co należy rozumieć, że Gomułkowa jej nie cierpiała . Nie zobaczymy w filmie tej brzydkiej twarzy PRL-u, a raczej miłą bajkę o kraju, w którym bardzo dbano o estetykę, zawsze czyste ulice, autobusy „ogórki” z błyszczącą karoserią, pokazy mody i eleganccy obywatele. Nie dowiemy się również, dlaczego Dygat pozwalał Kalinie na kochanków, którzy sypiali z nią w ich mieszkaniu. Według filmu nawet u nich pomieszkiwali, ale w to nie musimy wierzyć. Jako wstawki musicalowe w fabułę wpleciono parę piosenek Jędrusik śpiewanych przez Marię Dębską w tej roli. Wyszło nieźle, ale doceni to bardziej ktoś mniej niż ja obeznany z oryginalnymi wykonaniami, bo Jędrusik jest niepowtarzalna. Swego czasu Umer umiejętnie odkurzyła repertuar Przybory i Wasowskiego, bardzo mądrze pozwalając wykonawcom na ich własne interpretacje. Jeśli śpiew Kaliny był złotem, to w filmie mamy tombak. Zdziwiła nas tandetna wulgarność bohaterki. Być może naprawdę Jędrusik rzucała bezsensownymi kurwami, kiedy na przykład upuściła klucze. To po prostu, kurwa, nie wypada.

niedziela, 3 kwietnia 2022

Duchless czyli Духless

Tytuł oryginalny to fikołek cyrylicowo-łaciński, czyli coś lepszego niż moja koszulka z napisem „фридом”. Inna wersja tytułu mogłaby brzmieć Bezsoulowy. Film musiał zaliczyć niezły fejm, skoro nakręcili kontynuację. Do produkcji filmowych powinno się stosować podejście poważne w stopniu dopasowanym do zamiarów samych twórców, którzy serwują nam tu krytykę - uwaga, szok będzie - konsumpcjonizmu. Kto wpadłby na taki oryginalny pomysł w dzisiejszych czasach? A że dotyczy to mateczki Rosji, jesteśmy full wypas zaciekawieni. Krytyka jest już widoczna, a raczej słyszalna, od pierwszych minut, kiedy zapoznajemy się z przemyśleniami gadatliwego Maxa w offie. Idzie to tak, że wszyscy są trybikami w systemie, do którego chcą się jak najlepiej wpasować, a ja, Max, z tego szydzę, choć sam biorę w tym udział i korzystam z wszystkich przywilejów, jakie daje mi moja wysoka pozycja osiągnięta dzięki lepszym od innych predyspozycjom. W pracy pomiatam podwładnymi, a poza nią - ćpam, imprezuję i zaliczam panny, głównie szafiarki. Trochę za wiele w tym obłudy, a widz nie dowie się, czy Max tak myśli od zawsze, a jeśli nie - to co spowodowało tę zmianę myślenia? Jak było do przewidzenia, system wypluje Maxa, raczej wbrew jego woli, co utrudnia odczuwanie sympatii dla tego bohatera. Niefortunna miłość do rewolucjonistki Julii trochę ociepla wizerunek jego osoby, ale tu pojawiają się nowe problemy. Ci rewolucjoniści są pożyczeni z teatru absurdu, może z Balkonu Geneta, bo ich przesłanie jest umowne i niejasne. Przeciw ogólnie rozumianemu konsumpcjonizmowi można występować w homiliach, wykładach lub traktatach, ale nigdy urządzając uliczne manifestacje. Zaryzykuję interpretacyjny wygłup, bo zauważę, że tacy protestujący, choć niby zwalczani przez władzę, są w rzeczywistości jej sojusznikami. Mam na myśli realną władzę w Rosji, która z powodzeniem tłoczy do głów obywateli narodowo-mesjanistyczne pierdoły ze wsparciem Cerkwi. To rzeczywiście współgra z antykonsupcjonizmem. Wielkiego piękna, ani głębi myśli w tej opowieści nie znajduję, ale przyznam, że zrobiona jest sprawnie, tempo jest szybkie, momentami nawet za. Produkcja ma być czarną komedią, co udało się umiarkowanie, ale scenę parkowania równoległego uważam za piękną. A że z taką opinią nie zgodziliby właściciele samochodów, między którymi zmieścił się ze swoją bryką Max - no, cóż, prawdziwe piękno wymaga ofiar.

sobota, 2 kwietnia 2022

Kochaj życie czyli Ride the Eagle

Nick z New Girl dowiaduje się o śmierci Wensicji z Diuny, udaje się do jej chaty w Yosemite, po czym poznaje Silka z Counterpart i odnawia znajomość z Janet z Good Place (autokorekta podsuwa Głód Płace). Przepraszam za swój mózg, on tak ma. Są cztery główne postaci, a Sarandon w roli matki nieboszczki wygląda młodziej niż w Czarownicach z Eastwick sprzed trzydziestu pięciu lat. Ze śmiercią jej do twarzy... Jej syn Leif jest na życiowym rozdrożu, ale wiadomością o śmierci rodzicielki nie przejął się zbytnio, bo nawet za dobrze jej nie znał, porzucony za dziecka. Teraz ma szansę odziedziczyć spoko hacjendę, ale musi spełnić życzenia matki, które mu ujawnia w nagraniach z kaset VHS. Tak, drogie dzieci, kiedyś takie prymitywne nośniki służyły do dystrybucji pornosów Teresy Orlowski i kopanek z Chuckiem Norrisem. Ciekawe, jaki film skasowała mama, żeby nagrać swoje przesłanie w stylu kumbaja, że tem, maj laf. W wątku z sąsiadem chcą nas nieco przestraszyć, ale znieśliśmy to dzielnie, za to całkiem niestraszne były pogawędki Leifa z dawną ukochaną. Dla nich można ten film zobaczyć, ale przymusu nie widzę. Znający się na języku language uchachają się parę razy, na przykład wtedy, gdy usłyszą fuck przetłumaczone jako cholewcia - lub coś w tym stylu. Równie wytwornie spolszczono shitty. Ktoś wychował tłumacza na bardzo kulturalnego człowieka. Czyżby jedna z pobożnych niewiast, które w funkcji przekleństw używały powiedzonek „jeżu kolczasty!” lub „o, matko z córką!”?

piątek, 1 kwietnia 2022

Turandot w Operze Krakowskiej

Z tej opery pochodzi słynna aria Nessun dorma, którą znamy z filmu Czarownice z Eastwick z pięknej sceny z balonami. Ze względu na tekst można powiedzieć, że to wybór mało trafny dla ujęć z uszczęśliwionymi postaciami, ale kto by się tam przejmował włoskojęzycznymi lamentami księcia nad bezlitosną Turandot, która wzbrania się przed jego miłością uciekając się do okrucieństwa. Turandot jest ostatnią operą Pucciniego z lat dwudziestych wieku XX, więc są w niej już jaskółki nowego stylu muzycznego, ale nienachalne i szybujące wysoko. Spektakl krakowski jest świetny, do tego stopnia, że naprawdę miałem ochotę na koniec wziąć udział w owacjach na stojąco (a często się nie przyłączam). Nie wiem, do jakiego stopnia to zasługa wykonawców, choć zapewne i samego Pucciniego, że tym razem w paru momentach poczułem ciarki wywołane tym zespoleniem głosu z orkiestrą - i to wcale niekoniecznie w „przebojowych” momentach. W każdym razie dali radę, podobnie jak Kuk w Nessun dorma, choć wcześniej sprawiał wrażenie, jakby oszczędzał siły na tę właśnie arię. Pomysł inscenizacyjny bardzo fajny, bo nawiązujący do sajens-fikszyn, czyli współczesnego odpowiednika baśni, jaką jest Turandot. A baśnie i sajens-fikszyn to naturalne środki wyrazu dla toposów i archetypów, które wszyscy uwielbiamy, nawet o tym nie wiedząc (jak monsieur Jourdain, który mówił prozą). Jakże naturalnym pomysłem byłaby operowa wersja Diuny! (Koniecznie z arią czerwia - pomysł K.) Mogliby w niej wykorzystać te piękne świecące tarcze, generatory pól jonowych, czy co tam to było, a czym torturowano biedną Liu. Z tłumaczenia libretta postanowiłem zapamiętać fragment z pieśni do Księżyca: „na twoją żałobną poświatę czekają cmentarze”. Oraz scenę, w której Ping, Pong i Pang próbują odwieść księcia od szalonego pomysłu zabiegania o rękę Turandot, tłumacząc mu, że pod jej szatami - jak u wszystkich - jest tylko zwykłe mięso, w dodatku niejadalne.