Strony
▼
niedziela, 17 kwietnia 2022
Psie pazury czyli The Power of the Dog
Tym razem przygotowałem się do seansu, Tomaszu Raczku. Można to było zrobić w miarę prosto, przeczytać zawczasu książkę. Wtedy da się obejrzeć ten western psychologiczny w napięciu, którego nie doświadczą osoby „nieprzygotowane”. A co wywołuje napięcie? Przynajmniej dwie sprawy: śledzenie odstępstw od powieści oraz znajomość tego, o czym w książce mówi się wprost, a czego trudno domyślić się z filmu. Odstępstwa są, ale mało istotne, prócz jednoznacznej wskazówki w kwestii homoseksualizmu Phila. Z kolei na podstawie samego filmu ciężko domyślić się, że pierwotnym zamysłem Phila, który postanowił zaprzyjaźnić się z synem Rose, było jej dalsze pognębienie: jej jawny nieprzyjaciel zdobędzie sympatię chłopca. Nie ma też w filmie mocnej powieściowej pointy, choć można domyślić się, co tak naprawdę się stało. Rytualnie zaznaczę, że książka jest dużo bogatsza niż film, wiele postaci jest nakreślonych wraz z ich tłem rodzinnym i społecznym, z czego niewiele ocalało w ekranizacji. Za to w filmie są te niesamowite pejzaże ze zboczami porośniętymi bylicą, o której wciąż się wspomina na kartach książki. A także ten niezwykły Cumberbatch, który jest jednym z tych nietuzinkowych aktorów, potrafiących stworzyć postać tak różną od innych jego kreacji. Aktor przeciętny zawsze gra jedną postać - siebie (i często nie jest to zły pomysł, jeśli ma się osobowość, jak na przykład Bruce Willis). Aby uczcić full frontal Benedicta zamieszczam tu stosownie zmniejszony fragment kadru z filmu. Jest to jedyny mi znany przypadek ekspozycji organów w filmie Jane Campion, która specjalizuje się raczej w eksponowaniu fortepianów, przedmiotów długich, sztywnych i przyjemnie reagujących na dotyk ludzkich palców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz