Strony

środa, 23 września 2020

Głęboki ratuje delfina (The Boys, sezon 1, odcinek 4)

Głęboki (The Deep) to jeden z siedmiu herosów z super mocami, którzy działają w Stanach. Założenie fabularne trąci infantylnością, ale reszta już nie. Siódemka pracuje dla korporacji Vought, która w nosie ma szlachetne idee walki ze złem, bo interesuje ją głównie dochód ze sprzedaży gadżetów i reklam. Herosom to szczególnie nie przeszkadza, choć nowo zrekrutowana Gwiezdna ma jeszcze jakieś skrupuły. Super moc Głębokiego to umiejętność pływania w wodzie bez oddychania, a poza tym zdolność komunikowania się fauną morską. Zaraz zobaczymy, czemu fauna powinna podpisać zbiorową petycję, aby Głęboki dał sobie spokój z jej ratowaniem. Seksualnie niwyżyty delfin z pierwszej części został wykradziony z oceanarium, które - dodajmy - sponsoruje Głębokiego.

Nic dziwnego, że Głęboki przeżywa frustrację w związku ze swoją rolą w Siódemce. Nasza frustracja wynika stąd, że nie możemy zrobić Głębokiemu tego, co on zrobił Gwiezdnej w pierwszym odcinku. Trzeba przyznać korporacji, że wie, jak wydobyć walory Głębokiego projektując mu stosowne wdzianko.

wtorek, 22 września 2020

Książę czyli El Príncipe

Młody zabójca Jaime trafia do więzienia ukazanego w sposób zasadniczo nie odbiegający od naszych wyobrażeń. Jako ładny młodzieniec zyskuje ksywę Książę i z miejsca staje się nową seksualną zabawką El Potra (w tłumaczeniu - Ogiera, choć google twierdzi, że to źrebię), co nasz Książę znosi nad wyraz dzielnie. Z retrospekcji, w których opowiedziano historię morderstwa, wynika jasno, że już dużo wcześniej Jaime pragnął miłości analnej - pożądanie, które doprowadziło go za kratki. Zgodnie z łacińską maksymą, chcącemu nie dzieje się krzywda. Życie w zamknięciu nie jest jednak sielanką, bo Książę zyskał wroga w odtrąconym kochanku Potra, z kolei ten ostatni prowadzi grę z groźnym konkurentem z innej celi. Czujny widz powinien spodziewać się ofiar w ludziach i kotach. Co w filmie zaskakuje? Pomińmy powód ekscytacji dla gimbazy i episkopatu, czyli momentami nie całkiem sflaczałe fiutki. Intrygująca w chilijskim więzieniu jest tolerancja dla jawnie demonstrowanego uczucia między mężczyznami. Zawsze miałem wrażenie, że dopuszczalny jest jedynie czysty seks, dominujący wykorzystuje słabszego, bez żadnych czułości. Inna zastanawiająca sprawa to wybór czasu i miejsca. Że w Chile kręcą filmy o Chile - to nie zdumiewa, ale czemu rok 1970? Do władzy dochodzi właśnie Allende, ale niewiele dla widza wynika stąd, że obserwujemy ten moment z perspektywy, by tak rzec, analnej. Tak dla cioci pytam, bo jeśli o mnie samego chodzi - jest to moja ulubiona perspektywa.

Jezioro dzikich gęsi czyli Nan Fang Che Zhan De Ju Hui

Jeśli o cokolwiek chodź w tym filmie, to raczej nie o fabułę. W pierwszej scenie zbieg Zenong spotyka się z nieznajomą Aiai w atmosferze podejrzliwości. Powoli dowiadujemy się, komu Zenong zalazł za skórę, a byli to między innymi jego niedawni koledzy po przestępczym fachu, Oko Kota i Ucho Kota (zabawny ten pomysł, aby spolszczyć te chińskie imiona, choć przypuszczam, że inne też są znaczące). Aiai została przysłana przez pana Hua Hua, który niby to pomaga Zenongowi i jego żonie. „Niby to” jest kluczowym określeniem, odnosi się prawie do każdej postaci, na przykład relacja Zenonga z żoną odbiega znacznie od stereotypu kochającego się małżeństwa. Mój problem z tym filmem polega na tym, że nie mam komu albo też przeciw komu kibicować. Trochę z tego powodu, że żadna z postaci nie wydaje się jednoznacznie określona, a najmniej Aiai. Wskutek tego oglądałem film z emocjami, które miewam przy czytaniu instrukcji obsługi piekarnika z funkcją pary. Co zobaczyłem chłodnym okiem? Chiny jako trzeci świat, nie te baśniowo-historyczne, rodzinno-tradycyjne czy kulinarno-nostalgiczne. Ujęcia zachwyt budzące u wszystkich poza Gałkiewiczem, na przykład policyjna obława nocą ze świecącymi butami lub spektakularne morderstwo dokonane parasolem. Na koniec gwóźdź programu, pudło stylizowane na telewizor, w środku wazon z głową prawdziwej kobiety, która śpiewa po wrzuceniu monety, kiedy pudło zaczyna się obracać. Nam w Europie może się wydawać, że to jeden z pomysłów Dalego, ale musimy liczyć się z tym, że obejrzeliśmy jedną z banalnych chińskich atrakcji. Bylibyśmy pod większym wrażeniem, gdyby nie to, że parę razy w życiu puszczono nam widowisko surrealistyczno-postkomunistyczne zwane Wiadomościami TVP.

Kogut w rosole w Teatrze Stu

W filmie The Full Monty (pod niezbyt przemyślanym tytułem polskim Goło i wesoło) chodziło o paru bezrobotnych facetów z brytyjskiego Sheffield, którzy wpadli na pomysł, żeby urządzić erotyczne przedstawienie ze striptizem, a dodatkowa atrakcja polegała na tym, że w odróżnieniu od Chippendalesów mieli pokazać wszystko (co wyraża tytuł oryginalny). Zgraja nie najmłodszych nieudaczników bez warunków fizycznych odstawia spektakularny show - to jest z grubsza treść filmu i sztuki. W filmie się to udało pokazać wiarygodnie, a na scenie? Nie mam wątpliwości, że yes yes yes (tak, obowiązkowo był Cocker z You Can Leave Your Hat On). Wątpliwości mam za to takie, że spektakl jest inscenizacją sztuki Słoweńca Jokica, ponoć inspirowanej filmem i wykorzystującej realia brytyjskie. Czyżby to było jakieś obejście praw autorskich, związane z możliwymi kosztami, gdyby chcieli tak po prostu uscenicznić film? Żadnej wartości dodanej w tym przedsięwzięciu nie widzę. Duch inwencji polatuje sobie gdzie indziej. Chodzą słuchy, że legendy polskie będą przerabiane na porno dla gejów. Na pierwszy ogień idzie pan Twardowski (Mister Hard-on w edycji anglojęzycznej). W tej roli oczywiście chętnie zobaczylibyśmy Mateusza Wojtasińskiego, czyli Mustafę ze spektaklu.

Zeszłej nocy czyli Last Night

To tak stary film, że w obsadzie znalazł się Sam Worthington, zapomniana gwiazda sprzed lat. Nadal grywa w filmach, ale już nie tych kasowych. Podobno podjął decyzję o wycofaniu się z wielkich produkcji, co może znaczyć tyle, że nikt go w nich nie chciał obsadzać. Film wygląda, jakby dokonano adaptacji sztuki teatralnej, dużo gadania, mało akcji. Oglądamy małżeństwo z trzyletnim stażem, w którym pojawia się zazdrość. Powody do niej wydają się nieco wydumane, bo Joannie mogło się tylko wydawać, że Michael zbyt intensywnie przypatruje się koleżance z pracy. Michael też mógłby podejrzewać Joannę, gdyby oglądał ten film. Na szczęście dla niej nie wie nic o tym, że do Nowego Jorku wpadł z wizytą Alex, dawna miłość Joanny. Kiedy się spotykają, widać jak na dłoni, że nie jest to uczucie przebrzmiałe. Zbiegiem okoliczności Michael akurat wyjechał służbowo razem z ponętną koleżanką, więc oboje mają okazję do zdrady małżeńskiej. Czy i kto? - wszystko się wyjaśni, bo oszczędzono widzowi niedopowiedzeń, choć pozostawiono otwarte zakończenie. Historyjka nie zdumiewa nas zanadto, wszystko wygląda dość życiowo, a jedyna głębsza refleksja po obejrzeniu filmu sprowadza się do pytania co robić, kiedy uświadomimy sobie, że być może powinniśmy byli wziąć ślub z kimś innym. Bardzo ciężko trwać w związku z taką myślą w tyle głowy. Ciężkie chwile czekają naszych małżonków. Czy to Churchill powiedział, że małżeństwo jest najgorszym pomysłem na życie, ale nic lepszego nie wymyślono? Powiedział czy nie - miał rację.

wtorek, 15 września 2020

Sergio i Siergiej czyli Sergio & Sergei

Nie sprawdziłem, ale ponoć nie zmyślili tego Siergieja, który z powodu perturbacji politycznych na początku lat dziewięćdziesiątych przestał być radzieckim kosmonautą, a zaczął być rosyjskim, bo państwo, które go posłało na orbitę, zeszło z orbity dziejów. Miejmy nadzieję, że na wieki wieków, amen. Gorzej, że oznaczało to dla niego dłuższy pobyt na stacji kosmicznej, więc nawet chcąc nie chcąc ustanowił rekord czasu spędzonego w kosmosie. Wsparcie naziemne zaczęło szwankować, więc Siergiej wysyła sygnały po całym świecie, a przypadkiem odbiera je Sergio z Kuby, kraju, który przeżywa kryzys po upadku głównego sojusznika. Narratorką jest córka Sergia, w tamtym czasie około dziesięcioletnia, choć mają to być jej wspomnienia jako już dorosłej. Kiedy głos z offu tłumaczy mi przeżycia bohaterów, zaczynam podejrzewać, że komuś się nie chciało tego dobrze zagrać lub że przedobrzyli. Wszystko wygląda na rzeczywistość taką, jaka nam się zazwyczaj objawia, z wyjątkiem jednej, niezbyt szlachetnej postaci, która polatuje w porywach dziecięcej (lub, niestety, dziecinnej) fantazji. Producent zapewne obudził się pewnego ranka i powiedział, że ma być szaleństwo. Choćby szczypta. Ten zabieg twórczy wywołał u mnie refleksję, że pod lupą realizmu magicznego nie da się ujrzeć grozy totalitaryzmu. Pozostaje fascynujące pytanie o inny rodzaj magii, konkretnie filmowej, dzięki której oglądamy nieważkość na ekranie. Postanowiłem, że nie chcę tego wiedzieć. [X]

Madame J czyli Mademoiselle de Joncquières

Zaczniemy od cytatu z poczty literackiej, rubryki w Życiu Literackim, który współprowadziła Szymborska.
L. Ar., Kraków - Podobno Lew Tołstoj właził do szafy, żeby podsłuchiwać rozmowy nieletnich krewniaczek. Życzymy Panu chociaż trochę tego wścibstwa. Bo pisze Pan powieść o życiu dziewcząt w domu akademickim, i choć fabula jest sprawnie i interesująco poprowadzona, dziewczęta rozmawiają ze sobą w stylu powieści pani de Lafayette. „Lękam się - mówi jedna - iż Maciek nie jest w możności pojąć mego wzruszenia”. „O tak - odpowiada druga - ostatnimi czasy zdawał się być roztargniony”.
Film jest oparty na wątkach z Kubusia Fatalisty Diderota, który z pewnością wchodził do szafy w domu akademickim opisanym przez L. Ar. z Krakowa. Oto początkowy dialog z filmu pomiędzy panią de la Pommeray a markizem des Arcis.

- Czy nie na lekkości opiera się pana filozofia?
- Jakże można rozumować i oprzeć się przesądom, iluzjom i samozadowoleniu bez eterycznego, zwinnego, lekkiego dowcipu?
- Skąd ta niestałość uczuć u człowieka rozsądku?
- Dla zachowania uczciwości.
- Uczciwość nakazała panu uwieść te kobiety?
- Nikogo nie uwiodłem, To zawsze ja jestem uwodzony.
- Ależ pan wrażliwy. Czy uczciwość przekonała je o pana płomiennych uczuciach?
- Nikogo nie przekonywałem. Jedynie wyrażałem prawdziwe uczucia, które we mnie wzbudzały.
- Czy to jednak nie dziwne, że pańskie szlachetne emocje nieuchronnie znikają parę dni później?
- Natura jest kapryśna. Taki jest świat.

Wiele wypowiedzi z tych spontanicznych rozmów to gotowe aforyzmy, że tylko uczyć się ich na pamięć i powtarzać w towarzystwie. Po długim czasie markiz przełamał opór hrabiny, i razem popłynęli na fali namiętności ku przewidywanej mieliźnie, bowiem spłyciły się uczucia markiza, a zatem kochankowie postanowili rozstać się w przyjaźni. Ale to pozory, bo wszelakoż inne uczucie zawładnęło hrabiną, a było to pragnienie zemsty. Jako narzędzie do swych niecnych planów hrabina wybrała tytułową „madame J”, co jest translatorską wpadką, gdyż chodzi o mademoiselle, nie żadną madame. Tyle o samej fabule, która została sfilmowana bardzo zachowawczo, wystawne stroje, bajeczne ogrody, nieśmiałość w ukazywaniu scen miłosnych, choć był to wiek libertynów, którzy podobną pruderią tęgo by się zdziwili. Przed filmem najadłem się ogórków kiszonych, więc miałem ochotę na bardziej przaśne klimaty. Ciekawie byłoby obejrzeć te dialogi w pejzażu PGR-u Grądki w latach siedemdziesiątych. „Będzie pan łaskaw dotrzymać mi towarzystwa na gumnie?”, zapytałaby mistrza zmiany wdowa po kierowniku wkładając gumiaki na nogi.

Akrobata czyli L'acrobate

Pornograficzny film udający ambitny hołd dla Ostatniego tanga w Paryżu w wersji homo. Lub vice versa. Głęboki portret współczesnego człowieka, na który składają się uproszczone postaci wchodzące w relację pośrodku ośnieżonej miejskiej pustyni, gdzie dominującym znakiem życia pozostaje ruch obiektów przenoszonych dźwigiem. Christophe i Misza odkładają na bok uczucia i motywacje, wyjąwszy impulsy seksualne, pokazywane bez większych zahamowań. Ciekawe, czy ci wrażliwcy narzekający na wulgarność scen seksu nigdy nie zaglądają na strony porno. Jeśli tak, to gratuluję, choć nie wiem czego. Może jest prawdą, że nasze inferno interny ledwo przykrywa skóra, a dzikie, bezmyślne atawizmy wyzierają spod naszych koszul i krawatów w sprzyjających okolicznościach. Niewiele do tego trzeba, akrobacie Miszy złamana noga, a Christophowi - Misza. W innym świecie, w innym filmie pokochaliby się i obchodzili wspólnie święta i rocznice. Ale to nie ten świat, tu nie przewidziano happy endu. To film o upadku człowieka, który - przypomnijmy - rozpoczął się w czasach jaskiniowych i trwa w najlepsze.

Tenet czyli Tenet

Kto obejrzał film, wie, że tytuł jako palindrom niesie dużo ważniejsze przesłanie niż jakiekolwiek jego słownikowe znaczenie. Polski tytuł mógłby brzmieć
Kajak lub Nago pogna twa baba w tango pogan. Główny bohater nazywa się Protagonista i już za to zasłużył już na kpiny. W tajemnicy powtarzają plotkę, że pewna czyścioszka
tyci, mały myła Protagonisty (ts!) i noga tor pały myła mi (cyt!),
więc nie ma się czym on popisać - nic dziwnego, że tego typu akcje odbywają się poza kadrem. I bawi mało kutas Protagonisty (ts!), i noga tor psa tu kołami wabi. Czy w związku z tym jak łysy łkaj? Nie do końca, znajdzie się sposób na złego Ruskiego, a do Protagonisty (ts!) i noga tor poda. Jak głosi mądrość palindromu,
tu go, kota, łapał Zorro. Złapał - a to kogut!
Metaforyczny strzał tylko nieco trafia w punkt, bo żeby złapać, trzeba rzucać. Poczuj to, nie myśl - tak z czasowo odwróconymi obiektami radzi postępować uczona niewiasta. Na przywilej takiego traktowania latami pracował Lynch, a Nolan chce się za friko przejechać? Ale co poradzić, kiedy oglądamy bójki ludzi czasowo przeciwstawnych, fabularnie rozegrane mistrzowsko, choć tylko od czasu do czasu. Jak to się dzieje, że taki Indiana od razu udał się dowcipny i oryginalny, a ten Protagonista wypada dość nijako, choć niby napisali mu bystre linijki? O kobietę w filmie moglibyśmy zapytać: a jego nie chce? Chce ino geja? Co do ostatniego: być może, a zależy to od orientacji seksualnej jej syna w wieku lat niewielu, kwestia do ustalenia w przyszłości. Na koniec zafundowali nam twist typu mały szok - jajko zsyłam, choć to nie jajko miało zlikwidować świat, lecz odpowiednio połączone śrubencje, zwane dostojnie algorytmem, nie wiadomo po jaką cholerę przysłane do naszych czasów. Zdaje się, że całe to zawracanie czasu to zawracanie dupy, bo w istocie chodzi o najbanalniejszą akcję w stylu ratowania świata. Ale po co? Przypomniała się nam wesoła serbochorwacka piosenka o tym, że wkrótce będzie koniec świata, niech przepadnie, mała strata. (Źródło palindromów.)

sobota, 12 września 2020

Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa

Kto? Ojciec Waldena nad jeziorem Walden.
Ponieważ przed chwilą pisałem o pederastii w sensie greckim, to chwilowo wszystko mi się z nią kojarzy, również ten film. Ale nie całkiem od rzeczy, bo mamy w tej opowieści parę, starszy gangster z młodszym aspirantem, połączeni duchowo, choć w żadnym wypadku nie seksualnie. Tytuł jest zwodniczy, nasz bezimienny bohater marzył o fachu gangstera od dziecka i został nim mniej więcej w czasie pierwszych dwudziestu minut, a potem oglądamy go już w trakcie wykonywania czynności zawodowych. Ów młodszy ma ksywę Walden (jak jezioro) i z początku jest wpatrzony w mistrza, którego nazywa wodzem. Później oczywiście relacje się napną, kiedy Walden dopuści się poważnych wykroczeń wobec kodeksu jego wodza. Zwykle w filmach gangsterskich jest jakiś główny temat, czyli skok na bank lub inny rozbój. Tutaj w zasadzie tematu nie ma, jest wprawdzie moment kiedy jeden bandzior wydyma drugiego, ale w sposób zaskakujący dla widza, bo bez uprzedzenia. Może to i dobrze. To naprawdę jest opowieść o polskiej mafii i jej transformacjach od lat osiemdziesiątych. Nie wchodzi to w krąg moich zainteresowań, co nie znaczy, że filmu nie polecam. Warto obejrzeć dla momentami świetnych linijek włożonych w usta bohaterów, a poza tym znakomite bywa zgranie muzyki z obrazem. Tarantino z najlepszych czasów to nie jest, ale zbliżamy się. A już na pewno wolałbym ten film od ostatniej produkcji Amerykanina.

Wieki bezwstydu. Seks i erotyka w starożytności (Adam Węgłowski)

Autor szybko wchodzi w sprzeczność z tytułem swej książki, podając przykłady dzisiejszych zachowań, które zaszokowałyby starożytnych. Ot, takie niewinne heteroseksualne pocałunki w miejscach publicznych. Co jest, a co nie jest bezwstydem - to kwestia pewnych stereotypów, podlegających ciągłej mutacji. Wiktoriańskie matrony widząc dzisiejsze dziewczęta eksponujące uda doznałyby szoku nie mniejszego niż czytając o dawnych Grekach i Rzymianach. Jak wspominał Lem, gdyby w czasach jego młodości ktoś wyszedł na ulicę ubrany jak podczas upału w latach siedemdziesiątych trafiłby do psychiatryka. Książka porusza wiele tematów, z których oczywiście najbardziej intryguje mnie pederastia (fascynacja, która łączy mnie z katolikami). Zacznijmy od tego, że pederastia w znaczeniu starożytnym nie była synonimem homoseksualizmu. Oznaczała ona namiętność, która łączyła starszego mężczyznę (erastesa) z chłopcem (eromenosem), a z założenia więź pomiędzy nimi miała charakter bardziej duchowy niż cielesny. Seks oralny i analny nie wchodziły w grę, dopuszczalne było co najwyżej zaspokajanie się między udami młodzieńca. Mówimy tu o wersji wyidealizowanej, w praktyce mogło być różnie. Uległość w seksie, czyli bycie penetrowanym, była dla mężczyzn haniebna, zdarzyło się, że eromenos zabił erastesa za sugestię, że ten wsadził mu penisa w tyłek. Przez wieki pederastia była akceptowaną formą socjalizacji dorastających młodzieńców, ale dwóch mężczyzn z zarostem okazujących sobie uczucia wywoływałoby zgorszenie w Atenach. Homoseksualizmu w dzisiejszym rozumieniu Grecy i Rzymianie nie uznawali, choć są niuanse. Mężczyzna grecki lub rzymski lubiący seks homo mógł bez przeszkód wykorzystywać niewolników, czyli - w świetle ówczesnego prawa - przedmioty. Pod żelaznym warunkiem: to on miał penetrować. Penetrowani mogli być również mężczyźni bez obywatelstwa, czyli rodzaj podludzi. Jeden z cesarzy nadał obywatelstwo wszystkim wolnym mieszkańcom, co bardzo ograniczyło możliwość zaspokojenia żądz homoseksualnych bez narażenia jednej ze stron na infamię. Wśród bohaterów miały Ateny Harmodiosa i Aristogejtona, pozostających w pederastycznym związku, „byli kochankami, ateńskimi arystokratami, którzy dokonali zamachu na tyrana Hipparcha” [101]. Można by postawić książce zarzut, że jest chaotyczna, że próbuje objąć zbyt wiele, bo przecież starożytność to nie jest jednolita epoka, a poza tym w jednym czasie w Tebach, Atenach czy Sparcie były inne obyczaje. Alternatywą byłby wywód, w którym wszystko jest chronologicznie rozpisane z uwzględnieniem wszelkich różnic. Bardzo by to było naukowe, pedantyczne i niesłychanie nużące w czytaniu. Z tych dwóch opcji wybieram jednak radosny chaos.

[29, o Achillesie]
Pięknego trojańskiego księcia Troilosa achajski bohater pojmał i zgwałcił – doprowadzając do jego śmierci. A po zabiciu królowej Amazonek Pentezylei wielki wojownik… niemal od pierwszego wejrzenia zakochał się w jej uderzająco pięknym, martwym ciele. Zdaniem niektórych antycznych autorów nie była to miłość platoniczna: Achilles, nie mogąc pohamować nagłej żądzy, zgwałcił martwe ciało, tak było olśniewające.

[44]
Rzecz jasna, jeśli byłeś dorosłym, szanowanym obywatelem, nie wypadało onanizować się na rynku, jak filozof Diogenes.
Poza tym masturbacja nie była nijak moralnie napiętnowana.

[82]
Silphium, roślina zapobiegająca ciąży, chętnie i często używana w starożytności przez Greczynki i Rzymianki, zupełnie wyginęła.

[125]
Jak wyglądały przyjemności erastesa? Jak widać na naczyniach, mógł zaspokoić się między udami eromenosa. Zakazane były natomiast w takiej relacji stosunki analne i oralne.

[127]
Skandal wywoływało natomiast, gdy związek dwóch mężczyzn trwał, choć obaj byli już dorośli, mieli widoczny zarost. Dlatego kpiono choćby z relacji Sokratesa z dojrzałym już Alkibiadesem – człowiekiem, który rozmieniał swój talent przez obyczajowe skandale i hulaszczy tryb życia, a przez Ateńczyków był zarówno kochany, jak i nienawidzony.

[172, przykład okrucieństwa wobec podbitych ludów]
Przykładem niech będzie królowa Icenów Boudika, która została wychłostana, a jej córki – zgwałcone. Doprowadziło to do wybuchu antyrzymskiego powstania w Brytanii, podczas którego doszło do okrutnej zemsty miejscowych: na przykład Rzymiankom obcinali oni piersi i wpychali do ust. Szaleństwa legionistów wpisywały się w okrucieństwa wojny i brutalność rewanżu.

[206]
Gwałt był „tylko” pospolitym przestępstwem. W efekcie w Atenach gwałciciela karano zaledwie grzywną, a poszkodowaną Atenkę… wydalano z domu, tak samo jak cudzołożnicę!

[336]
Podczas poświęconych bóstwom płodności świąt zwanych liberaliami (17 marca) Rzymianie krążyli po wsiach z wózkami wypełnionymi winem, ciastami i właśnie sztucznymi fallusami. Na koniec święta na symbolicznego wielkiego członka nakładały wieniec szanowane matrony.

[358]
Ideałem greckiego przyrodzenia był niewielki penis. Uważano, że pasuje do inteligentnego i pewnego siebie Greka.

Dynastia 2.0 (serial)

Stary serial Dynastia to ramota o statusie legendy pośród seriali. Żeby do tego wrócić, trzeba mieć dobry powód i pomysł. Powód jest jasny: skoro raz się udało, to może udać się znowu, ale tym razem z przymrużeniem oka - tak można by podsumować pomysł. Okazji do marudzenia byłoby wiele, papierowe postaci o dziwnych motywacjach, fabuła naszpikowana niesamowitymi zbiegami okoliczności, rodzinne zawiłości, w ramach których ciocia z wąsem okazuje się szwagierką teścia, i te nieustanne zagrożenia dla rodziny Carringtonów, a najczęstszą kwestią Blake'a, głowy rodziny, jest „wszystko, co robię, robię dla dobra tej rodziny”. Kiedy córce Blake'a, Fallon, nie wypala plan sekretnego ślubu z Michaelem, dla ratowania intrygi bierze ślub z przypadkowym facetem, a ów okazuje się nie kim innym, niż jednym z Van Kirków z bajecznie bogatej nowojorskiej rodziny. Mimo tego serial mi się spodobał, bo choć nie jest to nic wyrafinowanego, to udało się wykorzystać komediowy potencjał tej historii. Postaci często prowadzą dialog pozorny i mają krótką pamięć jak Fallon, która zostawiła brata Stevena w paryskim hospicjum i odtąd ani razu nawet nie westchnie, że tęskni, czy choćby zapyta, co u niego słychać, choć wcześniej żyć bez niego nie mogła. Bardzo fajną postacią jest Sammy Joe, w nowej wersji przystojne ciacho z Wenezueli, które wyszło za mąż za Stevena, a potem się rozwiedli, ale na wzór Papkina wciąż mieszka u Carringtonów. Strasznie męczące jest być postacią z serialu Dynastia, bo trzeba się przebierać pięć razy dziennie w szałowe kreacje, nawet jeśli się jest mężczyzną. Zwłaszcza o Jeffie Colbym, w tej wersji start-upowym bogaczu, można powiedzieć, że styl to człowiek. W odcinku S1E15 (sezon 1, odcinek 15) Fallon bez uprzedzenia mówi Michaelowi, że właśnie idą wziąć ślub. A że odbywa się to w przededniu ślubu Fallon z Jeffem, to co w tym dziwnego?


Michael odrzucił tę romantyczną propozycję, więc Fallon znalazła innego przypadkowego faceta, z którym wzięła ślub. Tymczasowo ma na imię Liam, a kiedy później Fallon przychodzi do jego mieszkania, otwiera jej drzwi w poniższej twarzowej kreacji.
Mimo że miał być tylko przelotnym mężem Fallon, Liam zostaje wmieszany poważnie w rodzinę Carringtonów, więc Sammy Jo przyucza go do roli męża Fallon, a tymczasem prawdziwa miłość Fallon ciągle gdzieś się przewija w pobliżu.


Zdarzenia następują po sobie. Sammy Jo słyszy od Fallon, że już nie musi kombinować, później na imprezie w stylu przedrewolucyjno-francuskim Fallon nerwowo nie wytrzymuje, a kiedy Liam budzi się po paru miesiącach ze śpiączki ze zdumieniem stwierdza, co go ominęło. Jeśli chodzi o Porady różowej brygady, to nie tyle mnie one ominęły, co ja je postanowiłem ominąć po obejrzeniu pięciu minut.
   

Sammy Jo jest kochany, nawet jeśli ma problemy z PR-em.


I na koniec parę torsów, Sammy Jo razy dwa, jego zamężny kochanek razy dwa, Adam Carrington i spocony Liam.

środa, 9 września 2020

Mężczyzna imieniem Ove czyli En man som heter Ove

Po śmierci ukochanej żony i zwolnieniu z pracy Ove (59 lat) stracił chęć do życia. Czyli dramat. Ale i komedia, bo próby samobójcze Ovego są daremne, zawsze coś lub ktoś mu przeszkadza. Jako postać filmowa Ove jest także zabawny będąc modelowym zgredem, któremu przeszkadza wszystko i wszyscy, bo otaczający go ludzie to sami idioci, którzy nie znają przepisów, nie czytają instrukcji, nie umieją cofać samochodu z przyczepą i stawiają rowery w miejscach zakazanych. Dziwne to, ale sąsiedzi się nie zrażają i udaje im się wydobyć z Ovego jakieś ludzkie odruchy. Dobra w tym jest zwłaszcza Parvaneh, nowa sąsiadka, która - mimo że jest imigrantką - ma dość siły charakteru, żeby postawić Ovego do pionu. W fabułę wplecione są retrospekcje, w których widzimy, że w młodości był Ove dość specyficznym człowiekiem, i - gdybym był Sonją, jego przyszłą żoną - chyba bym nie chciał zostać jego żoną. Le coeur a ses raisons que la raison ne connaît point. Powód, dla którego film wszedł do oferty outfilmu, jest chyba najlepszym dowcipem. Na podobnej zasadzie trylogia Władca pierścieni mogłaby stać się podręcznikiem hutnika i odlewnika.

Kobieta w świecie Azteków (Damian Dobrosielski)

Czy ja właśnie przeczytałem pracę magisterską? Tak mi to brzmi i pachnie. Nawet jeśli, to nie szkodzi, sporo czasu nie zajęło, a miejscami ciekawe. Autor stara się nas przekonać o wysokiej pozycji kobiety w społeczeństwie Azteków. Gdyby jakimś trafem Aztekowie rozwinęli się lepiej niż Europejczycy i zdominowali nas cywilizacyjnie, to zapewne dzisiaj jakiś Telpochpiltzintli podziwiałby nas za stosunek do kobiet w średniowieczu. Też znalazłby wiele argumentów. Na oko azteckie kobiety pełniły rolę podobną do europejskich, ale oprawa magiczno-religijna czynności takiej, jak choćby zamiatanie, podnosiła status kobiety, która się tym według zwyczaju zajmowała. W najciekawszej części autor apeluje o zrozumienie dla Malinche, indiańskiej kochanki Cortesa, dzięki której podbój Meksyku przebiegł szybko i sprawnie. Ale też bez wielkiego rozlewu krwi, co jest jej przemilczaną zasługą. Jeśli dobrze zrozumiałem, Malinche wywodziła się z terytoriów ciemiężonych przez imperium azteckie, więc zarzucanie jej, że nie była wobec niego lojalna, doprawdy zakrawa o umysłową mazurkowość.

[13, mit aztecki o pierwszych ludziach]
Pierwszymi ludźmi, którzy zostali powołani do życia byli mężczyzna Uxumoco i kobieta Cipactonal.

[20]
Azteckie kobiety poświęcały wiele czasu na gotowanie, sprzątanie i opiekę nad dziećmi. Dla ich europejskich odpowiedniczek były to zadania, które wskazywały na niski status społeczny. Jednak nie możemy tylko z tego powodu uznać, że te same czynności wykonywane przez azteckie kobiety stanowiły o ich niskiej pozycji względem mężczyzn.

[35]
W azteckiej kulturze prostytutka musiała być kimś ważnym skoro to właśnie jej opiece powierzano uczniów w Telpochcalli.

[48]
Im więcej tkanin kobieta wyprodukowała, tym lepiej ona i jej gospodarstwo domowe prosperowały.

[52]
Kolejną znaną nam poetką prekolumbijskiego Meksyku była „Pani z Tulan”, jak określa ją historyk tezkokański Ixtlilxochitl. Była konkubiną władcy Nezahualpiltzintli i przebywała na jego dworze.

[77]
[P]o Aztekach nie został nam żaden zabytek kultury, który mówiłby o wielkiej miłości.

Na powyższych obrazkach widzimy Cortesa z Malinche i mural Diego Rivery.

Na końcu świata czyli Los Fuertes

E tam, bez przesady, Valdivia to nie koniec świata, są przecież gorsze zadupia w Chile. Toño ma babcię, mieszka u niej siostra Lucasa, który właśnie przyjechał z wizytą. Chciałbym tu przedstawić dramatyczną akcję, na końcu której Toño i Lucas splatają się cieleśnie, ale nic z tego, bo dramatu nie ma. Przynajmniej w tej części, za to po splotach inne rozterki dopadają kochanków, a jest to rozbieżna wizja ich wspólnej przyszłości. Miłość, jak wiemy, zwycięża wszystko, ale czy miłość analna również? Kto obejrzy, ten się dowie, albo dowie się, że się nie dowie. Trudno rzec, że fabuła obfituje w wydarzenia, ale niewątpliwie film ma swój urok, którym są piękne pejzaże zimnego południa Chile oraz nawiązania do historii tego kraju. Przeszłość krajów Ameryki Południowej stanowi bialą plamę w sylabusie nauczania historii (przynajmniej za moich czasów tak było). Wiem, że był jakiś Bolivar, który wyzwolił parę krajów od kolonialnej zależności, ale skąd się te kraje wzięły? Te Paragwaje i Urugwaje? Wiem, że od znalezienia odpowiedzi na te pytania dzieli mnie parę klików myszy lub krótka rozmowa z Siri, ale nie jestem przekonany, że trafię na coś wartościowego. Tytuł oryginalny oznacza „silni”. Brzmi zagadkowo, więc pozwolę sobie wcisnąć pewną koncepcję. Otóż, aby para się związała, potrzebny jest kompromis, jedna lub obie strony muszą choćby trochę ustąpić. Jeśli obie są silne i na ustępstwa nie idą, zapewne nic z tego nie wyjdzie. Jeśli tym strzałem komuś przedziurawiłem płot, to proszę sobie wydrukować ten wpis i zapchać nim dziurę.

Prawiczki bredzą - Ziemkiewicz zieje chrześcijańską miłością bliźniego

Komentarz w zasadzie jest zbędny, ale dla niezorientowanych wspomnę, że Ziemkiewicz dzieli gejów na tych dobrych, którzy rozumieją swoją grzeszną naturę i się nią brzydzą, i resztę, która ma czelność pytać, czemu są obywatelami drugiego sortu. Gdybym sobie podzielił katolików na dobrych i j**niętych mając na uwadze ich stanowisko wobec praw gejów, to jako ateista przynajmniej nie miałbym kłopotu z tym, że moim idolem jest facet, który coś tam fanzolił o miłowaniu nieprzyjaciół. Jeśli chodzi o samego Kanthaka, który miał proponować innemu facetowi seks oralny, to już bardziej mnie obchodzi kurs bahta do filipińskiego peso. Gwoli ścisłości, Kanthaka nie wyoutował pedryl (o ile wiem), a facet, o którego względy się Kanthak ubiegał.

wtorek, 8 września 2020

Fakap, czyli moja przygoda ze start-upem (Dan Lyons)

Skoro tytuł oryginalny to Disrupted: My Misadventure in the Start-Up Bubble, to oznacza, że tłumacz postanowił zaszaleć, a wydawnictwo nie miało nic przeciw. To trochę zabawne, że oswojone przekleństwo angielskie zastępuje całkiem przyzwoite słowo. W epilogu Lyons tłumaczy się z rzekomo użytego słowa „fakap” - i tak sobie rośnie ciasto absurdu na drożdżach translatorskiej dezynwoltury. W polskim tekście wystąpi słowo „gig” w angielskim znaczeniu („występ”), którego nasz słownik jeszcze nie uwzględnia, ale zostawmy to. Dan mi wybaczy opinię, że czytanie jego książki po Binecie smakuje jak kaszanka po kaczce luzowanej z dressingiem bazyliowym. To nie szkodzi, bo nie walory literackie są tutaj najistotniejsze, lecz to, że ja chyba - excuse my French - kurwa, śnię! Od czasów Jobsa firmy nie oferują klientom produktu, one realizują misję, o czym zresztą zabawnie pisał Szubzda. Ta misja jest oparta na wizji, która czyni z biznesu rodzaj posłannictwa, a do tego nie tyle potrzebni są pracownicy, co wyznawcy kultu. Mówi się, że millenialsi cenią inne wartości bardziej niż sukces zawodowy. Skoro tak, to wychodzi się naprzeciw ich oczekiwaniom. W HubSpocie mają hamaki, ściany słodyczy, pokój muzyczny (to nic, że nieużywany), więc wchodzą w to zamykając oczy na to, że pensje są minimalne, że po trzydziestce firma się ich najpewniej pozbędzie (bo taniej jest zatrudnić świeżego człowieka po studiach), że „firma nie potrzebuje powodu, żeby cię zwolnić”. Co ciekawe, tak zwani absolwenci HubSpotu (eufemizm na zwolnionych) z wypranymi mózgami nadal bronią wizerunku firmy. Mili millenialsi, daliście się tanio kupić. Według Lyonsa nowy model firmy zniszczył istniejącą wcześniej więź pracownika z pracodawcą, w ramach której zakład dbał o zatrudnionych i nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby zwalniać kogoś z powodu wieku. Bezceremonialne traktowanie zatrudnionych staje się normą również w starych firmach - w ten sposób Lyons stracił pracę w Newsweeku. Jednak nie to jest najlepsze w tym moim kurwa-śnie, lecz to, że start-upy powstają zanim mają jakikolwiek produkt, sam produkt jest mało ważny, w przeciwieństwie do jego otoczki medialno-marketingowej, one same nie przynoszą zysków, lecz mimo to osiągają wartość miliardów dolarów, a analitycy doradzają zakup ich akcji. W zestawieniu z tym serial Dolina krzemowa, przy którym pracował Lyons, wychodzi na dość racjonalną bajkę. Dobranoc.

[65, Shah jest jednym z założycieli HubSpota]
„Sukces” – mówi Shah, przechadzając się po scenie w tę i z powrotem ze zwieszoną głową i gładząc się po brodzie, tak jakby parodiował profesora – „polega na tym, żeby sprawić, by ci, którzy w ciebie uwierzyli, zabłysnęli”. Potem robi pauzę, jakby powiedział coś niesamowicie głębokiego i chciał dać publiczności chwilę, by to przyswoiła. Potem powtarza swój tekst, a sala pełna marketingowców wiwatuje.

[66]
Wspominam o nowym filmie dokumentalnym The Naked Brand (Naga marka), nakręconym przez renegackiego speca od reklamy z Nowego Jorku, Jeffa Rosenbluma, który uważa, że dni branży reklamowej są policzone.

[111]
Menedżerowie, tacy jak Zack, przechodzą takie samo szkolenie, ale potem udają się na zajęcia dodatkowe, gdzie zdobywają wiedzę, jak wykorzystywać model DISC w zarządzaniu zasobami ludzkimi. Spróbujcie wyobrazić sobie taką katastrofę: Zack, dwudziestoośmiolatek bez doświadczenia menedżerskiego, odbywa szkolenie u Dave’a, niedzielnego gitarzysty rockowego, na temat tego, jak wykorzystać zbiór z gruntu pomylonych psychologicznych reguł, aby manipulować podlegającymi mu ludźmi.
DISC to raczej poroniony system klasyfikacji ludzi według typów osobowości (Dominant – dominujący, Influential – wpływowy, Steady – zrównoważony, Conscientious – sumienny).

[113]
Jeśli szef każe nam spędzić pół dnia w Teleranku, to równie dobrze możemy się choć odrobinę zabawić. Jednakże koledzy z HubSpotu zdają się brać pracowniczy test osobowości na poważnie. Scena żywcem wyjęta z Życia biurowego, komedii w reżyserii Mike’a Judge’a o życiu korposzczura w firmie Initech.

[146, o materiałach wideo w HubSpot TV]
Przypominają komedię odegraną przez Ricky’ego Gervaisa w brytyjskiej wersji Biura, tyle że naprawdę.

[149]
Jordan i Holly to dwie pupilki Czachy, są w HubSpocie prawie od samego początku. Osiągnęły VIII poziom Thetanu Operacyjnego w scjentologii i mogą robić, co im się żywnie podoba.

[150]
Kobieta, która prowadzi blog szpitalny, poskarżyła się w sekcji komentarzy, że próbowała użyć GTB, by znaleźć pomysły na Miesiąc świadomości raka szyjki macicy, i otrzymała następujące propozycje:
ZA CO KOCHAMY RAKA SZYJKI MACICY
(I DLACZEGO TY TEŻ POWINIENEŚ GO POKOCHAĆ)
i
MILEY CYRUS I RAK SZYJKI MACICY
10 WSPÓLNYCH RZECZY
GTB - Generator Tematów Blogerskich stworzony przez Natalię z HubSpota.

[206]
Jednak HubSpot zadziałał odwrotnie. Najpierw zatrudniono kierownika sprzedaży oraz szefa marketingu. Halligan i Dharmesh obsadzili te stanowiska, mimo że nie mieli produktu, który mogliby sprzedać, nie wiedzieli nawet, co wytworzą.
Po prostu Jabberwocky Project z Better off Ted.

[234]
„Czy dokonałeś transformacji wprowadzania innowacji?” – ta formułka Benioffa wybrzmiewa na edycji Dreamforce 2012. Zauważcie, że można zamienić miejscami dwa słowa, a zdanie nadal będzie brzmiało dobrze i wciąż nie będzie nic znaczyć.
Benioff - szef Salesforce.com.

[252, o dyskryminacji ze względu na wiek]
Opowiada mi o swoich pierwszych wrażeniach z HubSpotu, który przypomina mu Ucieczkę Logana, film science-fiction o dystopii, gdzie ludzie giną po trzydziestce, żeby zapobiec przeludnieniu świata.

[352]
Wtedy z ust Trockiego padają słowa, których nigdy nie zapomnę:
– Firma nie potrzebuje powodu, żeby cię zwolnić – mówi. – Firma może robić, co chce.

[396]
Podlegamy ocenie w trzech kategoriach: wyniki pracy, SERCE oraz VORP. (...) [VORP] zaczerpnięto z Major League Baseball, amerykańskiej ligi baseballu, gdzie na tej podstawie wycenia się graczy. VORP to okrutna, pozbawiona serca miara, aż dziw, że wymienia się ją bezpośrednio po SERCU. To jakby powiesić zdjęcie Gordona Gekko, bezlitosnego króla finansjery z filmu Wall Street: Pieniądz nigdy nie śpi, tuż obok fotografii Dalajlamy.
SERCE - Skromność, Efektywność, Rozwaga, Czystość i Elastyczność, VORP - value over replacement player, czyli wartość ponad zawodnika zastępczego.

[447]
Sam HubSpot nigdy nie przyniósł dochodów. Analitycy finansowi z Wall Street szacują, że firma będzie nadal tracić pieniądze – przynajmniej do końca 2016 roku. Większość analityków doradza kupno akcji.

Theodorus Gerardus Jozef Jansen projektuje ruchome rzeźby

Siódma funkcja języka (Laurent Binet)

To nie jest kryminał. Choć oczywiście jest to kryminał, jeśli do tej kategorii zaliczylibyśmy Imię róży, pomijając drobny fakt, że jest to raczej portret średniowiecznej umysłowości, tak jak Siódma funkcja jest opowieścią o fermencie intelektualnym Europy zachodniej początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Analogii między oboma dziełami widzę sporo, starszy Bayard z młodszym Simonem gonią po całym świecie za dokumentem o tajemniczej funkcji języka, której poznanie może zaważyć na losach świata. Z tej pary Simon jest tym bystrym, inaczej niż w Imieniu, gdzie chodziło o zaginioną księgę z rewolucyjnym przesłaniem. Sześć funkcji języka opisał rosyjski językoznawca Roman Jakobson, wśród nich jest tak zwana fatyczna, moja pięta Achillesowa. Fatyczne pomruki to dźwięki w rodzaju „mhm” i „aha”, które wydaje słuchacz, aby potwierdzić swój aktywny udział w rozmowie. Tymczasem według Jakobsona większość interakcji językowych ma charakter fatyczny, czyli podtrzymujący więzi między komunikującymi się stronami bez wymiany istotnych informacji. Po Jakobsonie teorię komunikacji rozwinęli głównie Francuzi, którzy, upraszczając, wręcz stworzyli nową naukę, semiologię, zajmująca się ogółem znaków służących do porozumiewania się. W pewnym sensie cały świat jest systemem takich znaków, więc - voilà - semiologia wyrasta na metanaukę, która opisuje mechanizmy nauk szczegółowych. Jeśli dobrze rozumiem, Wittgenstein stwierdził, że filozofia to tylko analiza języka, a semiolodzy na to - że cała nasza wiedza sprowadza się do komunikacji, czyli szeroko pojętego języka. Tak stawiając sprawę odnieśli sukces, czytaj: uznanie w Ameryce, przynajmniej u części elit uniwersyteckich, które teraz z dumą mogły głosić, jak doniosłe są ich badania. Miłujący precyzję wypowiedzi filozofowie starej anglosaskiej szkoły kontestują to podejście, głównie dlatego, że ci wszyscy znakomici Francuzi, Derrida, Foucault, Kristeva, Barthes, Lacan, po prostu pieprzą jak potłuczeni, że nawet z wódką doprawioną haszem i LSD nie razbieriosz (cytaty [28], [319], [357] poniżej). Powieść zaczyna się od wypadku Barthesa, który spowoduje jego śmierć po paru tygodniach. Ten wypadek to nie przypadek, Barthes miał przy sobie ów bezcenny przepis na siódmą funkcję, ale nim nieprzytomny znalazł się w szpitalu, ktoś mu go wykradł. Zgodnie z życzeniem prezydenta Giscarda inspektor Bayard wkracza do akcji wraz ze swym niezbyt dobrowolnym pomocnikiem Simonem. Zabawne jest to, że w fabułę wpleciono wiele prawdziwych zdarzeń i postaci, na przykład zamach bombowy na dworzec kolejowy w Bolonii 2 sierpnia 1980. Niektóre z postaci jeszcze żyją, więc zakładam, że autor zadbał o użycie zasady małego penisa w tej czy innej postaci. Nie należy traktować książki jak podręcznika do historii, bo przynajmniej dwóch uczonych uśmiercił autor przedwcześnie, a jedną z postaci obdarzył tatusiem spoza oficjalnego życiorysu. (Za to motyw filozofa, który udusił żonę, jest jak najbardziej autentyczny.) Nie do końca rozumiem, na jakiej zasadzie funkcjonuje w świecie powieści Logos Klub, coś na kształt klubu dyskusyjnego o okrutnych tradycjach sięgających starożytności. Pozycja w klubie nie przekłada się na nic ponad uznanie w wąskim gronie, wcześniej okupione ryzykiem okaleczenia. To nic, bo bawiłem się znakomicie, i nawet nie byłyby mi do tego potrzebne akcenty homo, które pojawiły się naturalnie ze względu na orientację seksualną paru bohaterów wzorowanych na postaciach rzeczywistych.

[28, satyra Rambauda i Burniera na styl Barthesa]
„3. Jaka «stypulacja» rygluje, ogradza, organizuje, komponuje układ twojej pragmatyki jako okultację i / albo wykorzystanie twojej ek-zystencji?
Po francusku: Czym się zajmujesz?
4. (Ja) ekspulsuję strzępy kodu.
Po francusku: Jestem maszynistką”.

[144]
Na cienie Cycerona, dziś wieczór, mówię to wam, przyjaciele, spadnie deszcz entymematów!

[285, mówi Sollers]
Diabeł jest niezadowolony, bo rozkosz powinna być niszczycielska, a życie nieszczęściem.
Dyskusyjne, przecież według chrześcijaństwa diabeł podsuwa ludziom rozkosze, więc żyją szczęśliwi, choć tylko w życiu doczesnym.

[291, o poranku Slimane wstał z łóżka w mieszkaniu Foucaulta]
Przy stoliku do kawy Michel Foucault owinięty w czarne kimono objaśnia dwóm młodym ludziom w slipach – trzy portrety fotograficzne jednego z nich wiszą na filarze przy kanapie – tajemnice seksualności słonia.

[319, cytat z anonimowego studenta z Ithaki (SZA)]
I to osiągnęło kulminację u Heideggera: ten filozof, w pełnym sensie tego słowa reakcyjny, uznał, że filozofia od wieków się pogubiła i trzeba wrócić do naczelnego problemu Bytu, napisał więc Bycie i czas, gdzie stwierdza, że będzie poszukiwał Bycia. Z tym że go nigdy nie znalazł, ha, ha, no ale dobrze. W każdym razie to on naprawdę zainspirował tę modę na filozofów o mętnym stylu, nafaszerowanych skomplikowanymi neologizmami, zawikłanymi roztrząsaniami, kulawymi analogiami i ryzykownymi metaforami, których spadkobiercą jest dziś Derrida. Tymczasem Anglicy i Amerykanie pozostali wierni bardziej naukowej koncepcji filozofii. To jest to, co się nazywa filozofią analityczną, na którą powołuje się Searle.

[321, Bayard pyta o pogrupowanie uczestników konferencji siedzących przy stolikach w kafeterii]
Słyszy go czarnoskóry kucharz i odpowiada mu po francusku:
– Widzi pan ten stół przy drzwiach? To jest kąt analityków, znajdują się na wrogim terytorium i są liczebnie słabsi, więc trzymają się razem. Są tam Searle, Chomsky i Cruella Redgrave, która w rzeczywistości nazywa się Camille Paglia, jest specjalistką od historii seksualności i przez to bezpośrednią konkurentką Foucaulta, którego nienawidzi całym sercem. Z drugiej strony, przy oknie, ma pan p i ę k n y  b u k i e t, jak wy to we Francji nazywacie: Lyotard, Guattari, Cixous, a w środku Foucault, you know him, of course, wielki łysy, który głośno mówi, right? Jest tam Kristeva z Morrisem Zappem i Sylvère’em Lotringerem, to boss czasopisma „Sémiotexte”. W kącie, sam, stary człowiek z wełnianym krawatem i włosami weird, nie wiem, kto to jest. (Dziwnie wygląda, mówi do siebie Bayard). Młoda lady z fioletowymi włosami, też nie wiem.
   Jego portorykański podkuchenny spogląda w tamtą stronę i mówi neutralnym tonem:
– Na pewno heideggeryści.

[331, mój odwieczny dylemat: czym jest prawo naturalne, jeśli w ogóle jest?]
Natura, oto wróg. Druzgocący argument reakcji: coś jest „wbrew naturze”, to z lekka zmodernizowany wariant wszystkiego tego, czym dawniej było „wbrew woli boskiej”. (W roku 1980 Bóg, nawet w USA, jest trochę sterany, ale reakcja nie daje za wygraną).

[357, esencja mętnej filozoficznej myśli kontynentalnej]
Judyta cytuje Lacana, który podobno gdzieś powiedział: – „Nazwa jest czasem przedmiotu”. Bayard zastanawia się, czy nie można by równie dobrze powiedzieć, że „czas jest nazwą przedmiotu” albo „czas jest przedmiotem nazwy” czy „przedmiot jest nazwą czasu”, czy wreszcie „przedmiot jest czasem nazwy”, albo po prostu „nazwa jest przedmiotem czasu” (...)

[384, w Wenecji]
Zobaczycie tam pomnik Niccolò Tommaseo, pisarza politycznego, a więc nic ciekawego, którego wenecjanie nazywają Cagalibri, wysrywacz książek. Z powodu pomnika. Rzeczywiście wygląda, jakby srał książkami.

O życiu ze śmiertelnie poważnym humorem (Krzysztof Szubzda)

Impuls nabywczy względem tej książki zawdzięczam Kwiatkowi. Podsłuchałem bowiem, jak mówił o interfejsie białkowym, co samo w sobie jest zapewne ogranym dowcipem, nawet nie dowcipem, a zwykłym elementem idiolektu branży informatyków. Z interfejsu białkowego przez gugla doszedłem do książki, bo ta fraza szczęśliwie w niej zagościła. Dziękuję, Kwiatku. Nie mam ochoty wiele pisać o książce, bo świetna jest. Jak się zbytnio coś zachwala, to włącza się podejrzliwość. Proporcja liczby chachów do objętości tekstu wypada imponująco. Poza tym jest to nie tylko zbiór zabawnych obserwacji z życia, bowiem komentarz bywa zaskakująco trafny i głęboki. Nie przez cały czas wszakże, bo zasmucił mnie rozdział o korpoludkach, z których autor podkpiwa szyderczo w sytuacji, kiedy żadnej realnej krzywdy od nich nie doznał. Więcej troski i wyrozumiałości, autorze!

[11]
Obecnie nie ma żadnych dochodów, a suma jej świadczeń opiewa na prawie 5000 zł, wszystkie dzieci korzystają z bezpłatnych obiadów w szkole, a instytucje charytatywne nie przestają dzwonić z pomocą. Pani Marta ma już dość serków zbliżających się do best-befora, a w ofercie banków żywności nie ma jej ulubionych odwróconych hosomaków w sosie teriyaki, więc już od dziadów z serkami telefonów nie odbiera. Ostatnio znalazła przepis (bo w ustawodawstwie socjalnym jest wyjątkowo biegła), że należą się jej okresowe deputaty na bieliznę w kwocie 250 zł rocznie i zamówiła sobie francuski biustonosz Aubade Swinging Night Balconette, bo przecież nie będzie brała szmat z Triumpha.
Jak znaleźć się w tak pożądanej sytuacji? Proste, wziąć fikcyjny rozwód z mężem i stać się w ten sposób matką samotnie wychowującą piątkę dzieci. Bo razem z mężem przy średnim dochodzie powyżej 800 peelenów na twarz byli krezusami poza zasięgiem jakiejkolwiek pomocy społecznej i charytatywnej.

[19, wspomnienie dziadka autora z pracy przymusowej w czasach okupacji]
Elegancko było, bauer karmił mnie lepiej niż twoja babcia, i dupy po fajrancie nie zawracał.

[165, o cytacie z Ewangelii Mateusza, 6:34]
Czytam zatem u Wujka: „Nie troszczcie się o duszę waszę!”. Bardzo podobne zdanie znajduję w Biblii brzeskiej: „Nie troszczcie się o żywot wasz!”, i w Biblii warszawskiej: „Nie troszczcie się o swoje życie!”. Słowem, nikt nigdy i nigdzie nie musiał i nie musi martwić się o jutro, tylko my współcześni Polacy, karmieni Biblią Tysiąclecia, zwaną przez specjalistów Biblią Tysiąca Błędów, która wcisnęła Mateuszowi słowo „zbytnio” i tak zaczęliśmy się zamartwiać.

[174, pisze Maniek w internecie]
Prawdziwy punk to był kiedyś w Jarocinie, słyszałem zespół chyba z Juraty o nazwie: Dzikie i Prymitywne Hordy Półludzi Walczące o Dostęp do Samicy przy Pomocy Oszczepu, he, he, fajnie to wyglądało na bilecie koncertowym.

[179]
Z kolei misją H&M jest prowadzenie zrównoważonego środowiskowo i odpowiedzialnego społecznie biznesu. To dość odważne sformułowanie w sytuacji, gdy firma słynie z fabryk wyzysku w Afryce i zatrudniania dzieci na Filipinach.
Uwaga w temacie misji biznesowej - dzisiejsze firmy nie chcą nam sprzedać towarów i usług, im krzewienie misji leży na korporacyjnym sercu.

[233]
Zauważyłem, że każdy rok przynosi jakieś modne warzywo albo przyprawę bez której nowoczesne gospodynie nie wyobrażają sobie życia, choć jeszcze rok temu wyobrażały. W tym roku króluje, zdaje się, kolendra i topinambur.

poniedziałek, 7 września 2020

Co robimy w ukryciu (sezon 2, odcinek 9)

Wiedźmy porwały wampiry, z których parę trafiło do specjalnego escape roomu, w którym jest pani, która może, oj, wiele może.

Koniec lodu. Jak odnaleźć sens w byciu świadkiem katastrofy klimatycznej (Dahr Jamail)

Niedawno kupiłem blender. Chciałbym powiedzieć, że cieszę się z tego i że mam nadzieję na wiele lat współpracy. Nie cieszę się i nie mam nadziei, bo to nie pierwszy i nie drugi blender, który w życiu kupiłem. Nie bardzo nawet wiem który. Co więcej, nie był mi potrzebny cały blender, tylko sam młynek, ale był tylko nieznacznie tańszy od całego urządzenia, a kupując sam młynek ryzykowałem, że nie będzie pasował do starego mechanizmu. A tymczasem moja mama do dziś używa kupionego za komuny robota kuchennego. Ojciec radzi, aby nie kupować blendera z tej samej firmy, skoro się spartolił. Dobrze gada, ale z kupowanych przeze mnie blenderów ten okazał się funkcjonować najdłużej, więc lepiej powtórzyć tę markę. Staje mi przed oczami armia zużytych blenderów-inwalidów, które nikomu niepotrzebne idą do blenderowego nieba, gdzie znowu radośnie mielą i trzepią. Tyle że ich zwłoki nie rozłożą się tu, na Ziemi, ku radości bakterii i pleśni, w zasadzie nie mam pojęcia, co się z nimi dzieje. Konkluzja jest oczywista: żyjemy w czasach zaplanowanego marnotrawstwa zasobów, a kiedy rzucam uwagę, że ludzkość będzie za to zasłużenie konać w boleściach, spotykam się z protestem - jak można tak mówić! Sprzeciw poniekąd słuszny, bo konsekwencje poniosą nie ci, którzy na nie zasłużyli, czyli mamy do czynienia z hardkorową, bo starotestamentową, wizją sprawiedliwości.

W słynnym filmiku „No i chuj” Instytutu Sztuki i Rozwoju jeden z prelegentów wie, co odpowiedzieć wnuczkowi, który będzie miał pretensje o to, że nigdy w życiu nie widział śniegu. Gdyby rzecz sprowadzała się do tego, że dziadek powie wnusiowi „no i chuj”, pośmialibyśmy się i wrzucili kolejne kalosze do pieca. Ale zdaje się, że regularnie odnawiana pokrywa śnieżna powoli tająca na wiosnę była naturalnym źródłem wody dla ożywającej roślinności. Skutków braku śniegu nie zobaczymy szybko, ale już w tym roku była mowa o alarmująco niskim stanie wód. Suma opadów się nie zmniejsza, lecz woda z gwałtownych, ulewnych deszczów szybko spływa do rzek, w małym stopniu zasilając wody gruntowe. No i chuj?

Książka Jamaila zainteresowała mnie obietnicą w tytule. Uwaga, będzie spojler, mam zamiar zaraz ją omówić. Zanim autor nam wyjawi, jak sobie radzić, opisze dość dokładnie, z czym mamy sobie radzić. Krótko mówiąc - ze śmiercią ziemskiej biosfery. Przesadnie to ująłem, prognozy są takie, że coś przeżyje, ale wielkie wymieranie już mamy. Dawne zagłady odnotowane w geologicznej przeszłości rozgrywały się w przeciągu tysięcy lat, kiedy ginęło ponad dziewięćdziesiąt procent gatunków, a dziś tempo wymierania jest nawet szybsze. Zachodzą zjawiska niesłychane, jak temperatury dwudziestu stopni w Utqiaġvik, miejscowości w Alasce położonej najdalej na północy. Kurczą się lodowce, które są źródłem wody dla niższych terenów. Nie jest przypadkiem, że płoną lasy, kiedy jest coraz bardziej sucho i gorąco. Tym samym zamiast absorbować CO2, jeszcze zwiększają jego ilość w atmosferze. Kwaśnieją oceany, więc blakną (czytaj: umierają) rafy koralowe. Inna rzecz niesłychana: odtajał lód na morzu na północ od Grenlandii, a sama grenlandzka pokrywa też topi się ekspresowo. Oczywiście oznacza to podniesienie poziomu mórz - w połączeniu ze zjawiskiem rozszerzania się wody wraz ze wzrostem temperatury. Kiedy to nastąpi na skalę zauważalną dla zwykłych śmiertelników? Nie w ciągu najbliższej kadencji wyborczej, ani też dwóch, więc jestem spokojny, że ekologia nie stanie się tematem serio w polityce. Teraz najlepsze: Jamail mówi, że nie ma potrzeby, by się stała, bo katastrofa jest nieunikniona, nawet jeśli od zaraz do zera zredukowalibyśmy emisję dwutlenku węgla. Rozpoczął się mechanizm sprzężenia zwrotnego, im bardziej tak jest, tym bardziej tak jest. Im cieplej, tym więcej metanu uwalnia się z płytkich wód u wybrzeży Syberii, a metan jeszcze lepiej niż CO2 podgrzewa planetę, więc prąd zatokowy niesie coraz cieplejszą wodę, która napędza uwalnianie się metanu na północy. Aktywizm w stylu Grety Thunberg, Nowy Zielony Ład - to tylko plasterki przykładane na wielkie rany, a raczej na nasze sumienia. Z tego punktu widzenia moje blendery nie mają żadnego znaczenia. Cóż więc nam autor radzi? Uwolnić się od nadziei i cieszyć się pięknem umierającej Ziemi. Decyzja Trumpa o wyjściu z porozumienia paryskiego była oburzająca, nieprawdaż. Jamail zapewne by powiedział, że nieistotna. Oby się mylił. Obym ja się mylił, kiedy z nim się zgadzam, a rację niechby mieli Jillette i Pinker.

[13]
W Himalajach do 2100 roku prawdopodobnie nawet o 99 procent zmaleją tysiące lodowców. Dziecko, które urodzi się teraz, za swego życia zobaczy Mount Everest bez lodowców.

[15]
Święta góra Maćhapućhare w Nepalu wyrasta nagle na wschodniej granicy rezerwatu Annapurna. W dzieciństwie zobaczyłem jej zdjęcie w podręczniku do geografii i natychmiast zachwycił mnie jej majestat. Kształtem przypomina ona rybi ogon, a ostra jak nóż krawędź, która tworzy jej szczyt, to linia skał opadająca niebezpiecznie z obu stron – sprawia wrażenie cienkiej jak papier. Wierzchołek, położony niemal 500 metrów wyżej niż Denali, jest więc jednym z najefektowniejszych wypiętrzeń na świecie. To arcydzieło przyrody.

[90, opinia Bruce'a Wrighta, badacza środowiska Wysp Pribyłowa]
– Kto jest na tyle niemądry, by pojechać na Aleuty i jeść ryby roślinożerne, gra w rosyjską ruletkę – powiedział. Alaski wydział zdrowia publicznego wprost podaje, że „niektóre z tych toksyn są tysiąc razy silniejsze niż cyjanek, a poziom toksyn zawartych w jednym mięczaku może być dla człowieka śmiertelny”.
Oprócz jadowitych mięczaków morskich w morzach wokół Alaski uaktywniły się mocno toksyczne bruzdnice Alexandrium.

[151, o decyzjach Trumpa wspierających przemysł paliw kopalnych]
Miejsca na domysły nie pozostawiają takie decyzje, jak powołanie byłego prokuratora generalnego Oklahomy, Scotta Pruitta, na stanowisko szefa Environmental Protection Agency [Agencja Ochrony Środowiska] – tej samej organizacji, którą wcześniej regularnie pozywał w imieniu przemysłu paliw kopalnych, czy też wyznaczenie Ricka Perry’ego, który jako „niemoralne” określił globalnie podjęte kroki mające na celu odejście od paliw kopalnych, na sekretarza energetyki.

[228, cytat z przedmowy Thomasa Lovejoya do książki Conservation Biology z roku 1980]
Zmniejszenie bioróżnorodności na naszej planecie jest fundamentalnym problemem naszych czasów.
„Zmniejszenie bioróżnorodności” - to nie brzmi zbyt alarmująco. Przez takie eufemizmy, za którymi stoi masowe wymieranie mogące objąć też ludzi, nigdy nie brano serio ostrzeżeń o zmianach klimatu. (Opinia moja.)

[239]
Porozumienie paryskie to tylko najnowszy dowód na nieudolność władz w odpowiadaniu na z pewnością największy kryzys egzystencjalny, z jakim musi zmierzyć się ludzkość.

[245, mówi Rita Mesquita, badaczka Amazonii]
Podjęłam osobistą decyzję, żeby nie mieć dzieci, bo nie widzę dla nich przyszłości. Nie sądzę, żebyśmy wygrali tę bitwę. Myślę, że to już koniec.

[263, tweet Washington Post z 2018]
Na północ od #Grenlandia, gdzie wcześniej był najgrubszy lód morski w #Arktyka, jest po prostu woda.

[307]
Jestem wolny od nadziei.

[324, gwóźdź do trumny rafy koralowej]
Jeszcze inny gwóźdź wbił rząd australijski, pozwalając na wypuszczenie na nią miliona ton osadu kanalizacyjnego.

[331]
Wétiko podobnie wyraża się w promowaniu tak zwanego Zielonego Nowego Ładu, który jest zasadniczo nałożeniem „ekologicznego” listka figowego na kapitalizm, oraz niesionej przezeń „nadziei”.
Wétiko - pojęcie z języka rdzennych Amerykanów, choroba kanibali, „pożeranie życia drugiego człowieka dla własnego, prywatnego celu bądź własnej korzyści”.

Against the Web: A Cosmopolitan Answer to the New Right (Michael Brooks)

Niedawno zmarły Brooks z dużym talentem przeciwstawiał się znanym figurom z IDW. Rozwinięcie skrótu to „Intellectual Dark Web”, a termin pochodzi od matematyka Erica Weinsteina, który sam się do tego grona zaliczył. Wyczuwam tu ten sam posmak, który towarzyszy mi, gdy słyszę o polskiej drag queen o pseudonimie Jej Perfekcyjność. Na mój użytek pozwolę sobie spolszczyć IDK jako SSIJ, czyli Szara Sieć Intelektualnych Jegomościów. Gdyby jeszcze pozostałe postaci zaliczane do SSIJ nie wyrażały rodzaju aprobaty, a nawet entuzjazmu z przynależności, mniej chciałoby mi się z tego kpić. Główne postaci SSIJ to Sam Harris, Jordan Peterson i Ben Shapiro. A Dave Rubin? Owszem, był on najczęstszym i najwdzięczniejszym celem ataków Brooksa, ale określenie „intelektualista Rubin” jest oksymoronem nie gorszym niż „wiceprzewodnicząca Komisji Kultury Lichocka” lub „mąż stanu Duda”. O Rubinie już nieraz wspominałem, więc syntetycznie rzecz ujmując jest on głosicielem swobodnej walki idei na forum publicznym, który opowiada o tłumieniu pewnych poglądów na amerykańskich uczelniach. A gdzie o tym mówi? Na amerykańskich uczelniach. No dobrze, ale jakie idee chce głosić Rubin? Że wolna konkurencja wyręczy państwo w ustalaniu norm i zakazów, na przykład w przemyśle i budownictwie? Zrozumiałbym tego rodzaju idiotyzmy u dziesięciolatka lub dziewięćdziesięciolatka, jednak Rubin miał wystarczająco dużo czasu, żeby złapać kontakt z rzeczywistością, a o demencję go nie posądzamy. Przyznamy nieco racji SSIJ, kiedy mówią o „regresywnej” lewicy, która przeciwdziała wolności słowa, nie dopuszczając pewnych postaci do debaty ze względu na ich poglądy. Zdarzyło się to Christinie Hoff Sommers, pani o poglądach umiarkowanie szalonych, wśród których jest teza o dogmatyzmie feminizmu trzeciej fali (ciekawe, że już paręnaście lat temu w polskim periodyku Bez dogmatu - sic! - doszło na tym tle do awantury, po której profesor Stanosz podziękowała za współpracę). Jak to zwykle bywa, ktoś z uczelni ją zaprosił, to wywołało sprzeciw, bynajmniej nie pokojowy. Paradoks sytuacji polega na tym, że pani Sommers ma prawo korzystać z wolności słowa, ale protest wobec niej nie jest niczym innym niż przejawem wolności słowa. Na stanowcze potępienie pani Sommers bym się nie zdobył, ale zaostrzmy ołówek: a gdyby ktoś zaprosił na uczelnię kolegę z Ordo Iuris (o którym, przypomnijmy, nie mówimy, że jest sektą fundamentalistów finansowaną przez Kreml), który będzie łączył homoseksualizm z pedofilią lub wydalał androny o leczeniu tegoż? Ma prawo o tym mówić? Jak najbardziej, ale nie na uczelni, bo to nie miejsce na szerzenie szkodliwych bredni. Płaskoziemcom też odmawiam takiego przywileju. Opisane tu zjawisko odrzucania pewnych idei ma smutne skutki, bo panią Sommers przytulił PragerU, przykrywka dla chrześcijańskiego betonu, w który teraz mogą sobie wmurować odznakę obrońcy wolności słowa. Z kolei ateista Harris (wiem, że on nie używa tego określenia, ale ja tak) zapewne nie przylgnąłby do grupy SSIJ, bo nie chciałby być łączony z fundamentalistą Shapiro, który kiedyś w rozmowie z gejem Rubinem odstawiał myślowe hołubce, że nie przyszedłby na rocznicę jego małżeństwa, bo geje są be, ale na urodziny - już tak. Samie Harrisie, co ty na to? Jak zauważa Brooks,
Shapiro could be grouped together with Rush Limbaugh and Sean Hannity as naturally as he is with his IDW comrades-in-arms Sam Harris and Jordan Peterson. [10]
Limbaugh i Hannity to typowa, czyli hardkorowa, amerykańska konserwa. Harrisowi dostało się za scenariusz przyszłego konfliktu SZA ze światem islamu, kiedy w obronie wartości cywilizacji zachodniej być może trzeba będzie radykalnie (czyli atomowo-jądrowo) przeciwstawić się islamskiej ciemnocie, która w imię swojej religii byłaby gotowa poświęcić się cała, niczym dżihadyści z 11 września. Jak pisze Brooks, mało który „myślowy eksperyment” był tak odklejony od rzeczywistości. Niespecjalnie przejąłbym się tym, czy to w ogóle był eksperyment myślowy, na co Brooks marnuje trochę e-papieru. Peterson z kolei stał się guru po głośnym sprzeciwie wobec wprowadzenia w Kanadzie obowiązku respektowania zaimków płciowych wedle życzeń osób, do których się zwracamy. To mógłby być problem, bo kreatywność językowa w angielskim zaszła w tej dziedzinie dość daleko w las - tyle tylko, że nikt nie został skazany na mocy tego prawa. Peterson świetnie wykorzystał rozgłos, choć mnie trudno ujrzeć tę jego nieprzeciętność, kiedy odpowiedź na proste pytanie o wiarę w Boga zajęła mu minutę namysłu. Ponad pięćdziesięcioletni facet zaskoczony takim pytaniem? Podejrzewam, że przez tę minutę myślał raczej o tym, jaka odpowiedź, możliwie zbliżona do prawdy, będzie najbardziej opłacalna dla jego wizerunku. Bo wiecie, Jordanek nie wierzy w brodatego dziadunia w niebie, to prymitywne, ale ogłasza zachwyt nad chrześcijańską moralnością z jej uniwersalnymi zasadami, które w praktyce z każdego człowieka niekradnącego i niemordującego czynią chrześcijanina. Na wszelki wypadek powiem otwarcie: to żałosne bzdury. Krytyka Brooksa postaci Petersona przebiega po nieco innej linii niż tu przedstawiłem. Shapiro z kolei jest przykładem tego, jak argumentować pod przyjętą tezę. Jeśli uważasz swój kraj za najwspanialszy, to oczywiście znajdziesz wiele świadectw potwierdzających takie przekonanie, wystarczy zamknąć oczy na niewygodne fakty. Pozostaje ostatni rozdział, w którym Brooks kreśli wizję świetlanej, lewicowej przyszłości. Poniżej skomentowałem cytat ze strony 77, a ten sam komentarz pasuje do całości. Brakuje mi u Brooksa refleksji nad tym, czemu nie udał się komunizm w ZSRR i w ogóle gdziekolwiek. Za to w nadmiarze mamy ufności w ludzką dobroć, a wiemy czym to może się skończyć. Jeśli ludzie nie okażą się wystarczająco dobrzy, to trzeba będzie ich ulepszyć w łagrach lub w Łubiankach. Na koniec pytanko: czy Kaligula rzeczywiście palił chrześcijan [83]? Citation needed, Michaelu.

[24]
The most famous thought experiment is the so-called “Trolley Problem,” which was originally formulated by the British philosopher Philippa Foot, though the version that most people are familiar with incorporates a change suggested by the American philosopher Judith Jarvis Thomson.

[35, o zbombardowaniu Al-Shify]
Notoriously, Clinton’s Secretary of State Madeline Albright told CBS’ Lesley Stahl that these deaths were “worth it.”

[39]
Instead, when Muslims “do terrible things,” they do so of their own free will—even though Harris doesn’t believe in free will—and as a pure result of “bad ideas” and lack of “moral wealth.”
W odróżnieniu od SZA lub Izraela, które według Harrisa nie chcą, ale muszą. Ciężki jest los bardziej rozwiniętej cywilizacji.

[48, jedna z dwunastu reguł Petersona]
Rule 12: Pet a cat when you see one in your street.

[56]
See the Cider Story with Joe Rogan video. Seriuosly, watch it.
Peterson zatruł się cydrem i ponoć przez miesiąc nie spał. I jako guru włącza to doświadczenie do swojego przekazu. Na podobnej zasadzie Pitagoras twierdził, że porządny człowiek nie może jeść bobu.  
[66]
To take one particularly absurd example, Shapiro praises Immanuel Kant for developing the “closest thing” secular philosophy has ever come to “a serious sense of reason and purpose” without mentioning that Kant referred to Jews as “a nation of cheaters.”

[68, o tym, że według Shapiro nauka twierdzi, że ludzki płód jest czlowiekiem]
Suffice to say that “science” can’t answer normative questions, such as whether a woman’s right to bodily autonomy outweighs a fetus’ right to life, or indeed whether a literally mindless first trimester fetus is the sort of entity capable of having rights in the first place.

[74]
The central contradiction in Peterson’s message is that he both uncritically celebrates capitalist “free markets” and sounds the alarm at the destructive toll those markets inevitably take on relationships and communities.

[77]
In contrast, if the machines are collectively owned, then automation means we can all decide to work fewer hours so we have more time for everything that matters in life and fulfill our highest human potential.
Full wypas idealizm. Czy ludzie będą poświęcać czas wolny na wicie wianków i wrzucanie ich do falującej wody? Nie mam takiej wiary w człowieka, choć chciałbym się mylić. Część energii z pewnością pójdzie na akcje w rodzaju rozwalania samolotów o budynki, a w Polsce - kopania uczestników parad LGBT w imię miłości bliźniego, o której mówił Dżizus.

[77]
It’s entirely possible to roll your eyes at denunciations of “problematic” comedians and center class in your political analysis while fighting with all your heart and soul against the Trump administration putting immigrant children in concentration camps. If you find yourself reacting to both the policing of comedy and the protests against serious human rights abuses at the southern border as if they were equally unserious liberal preoccupations, you’ve jettisoned your sense of perspective and lost touch with important left principles—not to mention your basic humanity.