Strony

wtorek, 8 września 2020

Siódma funkcja języka (Laurent Binet)

To nie jest kryminał. Choć oczywiście jest to kryminał, jeśli do tej kategorii zaliczylibyśmy Imię róży, pomijając drobny fakt, że jest to raczej portret średniowiecznej umysłowości, tak jak Siódma funkcja jest opowieścią o fermencie intelektualnym Europy zachodniej początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Analogii między oboma dziełami widzę sporo, starszy Bayard z młodszym Simonem gonią po całym świecie za dokumentem o tajemniczej funkcji języka, której poznanie może zaważyć na losach świata. Z tej pary Simon jest tym bystrym, inaczej niż w Imieniu, gdzie chodziło o zaginioną księgę z rewolucyjnym przesłaniem. Sześć funkcji języka opisał rosyjski językoznawca Roman Jakobson, wśród nich jest tak zwana fatyczna, moja pięta Achillesowa. Fatyczne pomruki to dźwięki w rodzaju „mhm” i „aha”, które wydaje słuchacz, aby potwierdzić swój aktywny udział w rozmowie. Tymczasem według Jakobsona większość interakcji językowych ma charakter fatyczny, czyli podtrzymujący więzi między komunikującymi się stronami bez wymiany istotnych informacji. Po Jakobsonie teorię komunikacji rozwinęli głównie Francuzi, którzy, upraszczając, wręcz stworzyli nową naukę, semiologię, zajmująca się ogółem znaków służących do porozumiewania się. W pewnym sensie cały świat jest systemem takich znaków, więc - voilà - semiologia wyrasta na metanaukę, która opisuje mechanizmy nauk szczegółowych. Jeśli dobrze rozumiem, Wittgenstein stwierdził, że filozofia to tylko analiza języka, a semiolodzy na to - że cała nasza wiedza sprowadza się do komunikacji, czyli szeroko pojętego języka. Tak stawiając sprawę odnieśli sukces, czytaj: uznanie w Ameryce, przynajmniej u części elit uniwersyteckich, które teraz z dumą mogły głosić, jak doniosłe są ich badania. Miłujący precyzję wypowiedzi filozofowie starej anglosaskiej szkoły kontestują to podejście, głównie dlatego, że ci wszyscy znakomici Francuzi, Derrida, Foucault, Kristeva, Barthes, Lacan, po prostu pieprzą jak potłuczeni, że nawet z wódką doprawioną haszem i LSD nie razbieriosz (cytaty [28], [319], [357] poniżej). Powieść zaczyna się od wypadku Barthesa, który spowoduje jego śmierć po paru tygodniach. Ten wypadek to nie przypadek, Barthes miał przy sobie ów bezcenny przepis na siódmą funkcję, ale nim nieprzytomny znalazł się w szpitalu, ktoś mu go wykradł. Zgodnie z życzeniem prezydenta Giscarda inspektor Bayard wkracza do akcji wraz ze swym niezbyt dobrowolnym pomocnikiem Simonem. Zabawne jest to, że w fabułę wpleciono wiele prawdziwych zdarzeń i postaci, na przykład zamach bombowy na dworzec kolejowy w Bolonii 2 sierpnia 1980. Niektóre z postaci jeszcze żyją, więc zakładam, że autor zadbał o użycie zasady małego penisa w tej czy innej postaci. Nie należy traktować książki jak podręcznika do historii, bo przynajmniej dwóch uczonych uśmiercił autor przedwcześnie, a jedną z postaci obdarzył tatusiem spoza oficjalnego życiorysu. (Za to motyw filozofa, który udusił żonę, jest jak najbardziej autentyczny.) Nie do końca rozumiem, na jakiej zasadzie funkcjonuje w świecie powieści Logos Klub, coś na kształt klubu dyskusyjnego o okrutnych tradycjach sięgających starożytności. Pozycja w klubie nie przekłada się na nic ponad uznanie w wąskim gronie, wcześniej okupione ryzykiem okaleczenia. To nic, bo bawiłem się znakomicie, i nawet nie byłyby mi do tego potrzebne akcenty homo, które pojawiły się naturalnie ze względu na orientację seksualną paru bohaterów wzorowanych na postaciach rzeczywistych.

[28, satyra Rambauda i Burniera na styl Barthesa]
„3. Jaka «stypulacja» rygluje, ogradza, organizuje, komponuje układ twojej pragmatyki jako okultację i / albo wykorzystanie twojej ek-zystencji?
Po francusku: Czym się zajmujesz?
4. (Ja) ekspulsuję strzępy kodu.
Po francusku: Jestem maszynistką”.

[144]
Na cienie Cycerona, dziś wieczór, mówię to wam, przyjaciele, spadnie deszcz entymematów!

[285, mówi Sollers]
Diabeł jest niezadowolony, bo rozkosz powinna być niszczycielska, a życie nieszczęściem.
Dyskusyjne, przecież według chrześcijaństwa diabeł podsuwa ludziom rozkosze, więc żyją szczęśliwi, choć tylko w życiu doczesnym.

[291, o poranku Slimane wstał z łóżka w mieszkaniu Foucaulta]
Przy stoliku do kawy Michel Foucault owinięty w czarne kimono objaśnia dwóm młodym ludziom w slipach – trzy portrety fotograficzne jednego z nich wiszą na filarze przy kanapie – tajemnice seksualności słonia.

[319, cytat z anonimowego studenta z Ithaki (SZA)]
I to osiągnęło kulminację u Heideggera: ten filozof, w pełnym sensie tego słowa reakcyjny, uznał, że filozofia od wieków się pogubiła i trzeba wrócić do naczelnego problemu Bytu, napisał więc Bycie i czas, gdzie stwierdza, że będzie poszukiwał Bycia. Z tym że go nigdy nie znalazł, ha, ha, no ale dobrze. W każdym razie to on naprawdę zainspirował tę modę na filozofów o mętnym stylu, nafaszerowanych skomplikowanymi neologizmami, zawikłanymi roztrząsaniami, kulawymi analogiami i ryzykownymi metaforami, których spadkobiercą jest dziś Derrida. Tymczasem Anglicy i Amerykanie pozostali wierni bardziej naukowej koncepcji filozofii. To jest to, co się nazywa filozofią analityczną, na którą powołuje się Searle.

[321, Bayard pyta o pogrupowanie uczestników konferencji siedzących przy stolikach w kafeterii]
Słyszy go czarnoskóry kucharz i odpowiada mu po francusku:
– Widzi pan ten stół przy drzwiach? To jest kąt analityków, znajdują się na wrogim terytorium i są liczebnie słabsi, więc trzymają się razem. Są tam Searle, Chomsky i Cruella Redgrave, która w rzeczywistości nazywa się Camille Paglia, jest specjalistką od historii seksualności i przez to bezpośrednią konkurentką Foucaulta, którego nienawidzi całym sercem. Z drugiej strony, przy oknie, ma pan p i ę k n y  b u k i e t, jak wy to we Francji nazywacie: Lyotard, Guattari, Cixous, a w środku Foucault, you know him, of course, wielki łysy, który głośno mówi, right? Jest tam Kristeva z Morrisem Zappem i Sylvère’em Lotringerem, to boss czasopisma „Sémiotexte”. W kącie, sam, stary człowiek z wełnianym krawatem i włosami weird, nie wiem, kto to jest. (Dziwnie wygląda, mówi do siebie Bayard). Młoda lady z fioletowymi włosami, też nie wiem.
   Jego portorykański podkuchenny spogląda w tamtą stronę i mówi neutralnym tonem:
– Na pewno heideggeryści.

[331, mój odwieczny dylemat: czym jest prawo naturalne, jeśli w ogóle jest?]
Natura, oto wróg. Druzgocący argument reakcji: coś jest „wbrew naturze”, to z lekka zmodernizowany wariant wszystkiego tego, czym dawniej było „wbrew woli boskiej”. (W roku 1980 Bóg, nawet w USA, jest trochę sterany, ale reakcja nie daje za wygraną).

[357, esencja mętnej filozoficznej myśli kontynentalnej]
Judyta cytuje Lacana, który podobno gdzieś powiedział: – „Nazwa jest czasem przedmiotu”. Bayard zastanawia się, czy nie można by równie dobrze powiedzieć, że „czas jest nazwą przedmiotu” albo „czas jest przedmiotem nazwy” czy „przedmiot jest nazwą czasu”, czy wreszcie „przedmiot jest czasem nazwy”, albo po prostu „nazwa jest przedmiotem czasu” (...)

[384, w Wenecji]
Zobaczycie tam pomnik Niccolò Tommaseo, pisarza politycznego, a więc nic ciekawego, którego wenecjanie nazywają Cagalibri, wysrywacz książek. Z powodu pomnika. Rzeczywiście wygląda, jakby srał książkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz