Strony

wtorek, 8 września 2020

O życiu ze śmiertelnie poważnym humorem (Krzysztof Szubzda)

Impuls nabywczy względem tej książki zawdzięczam Kwiatkowi. Podsłuchałem bowiem, jak mówił o interfejsie białkowym, co samo w sobie jest zapewne ogranym dowcipem, nawet nie dowcipem, a zwykłym elementem idiolektu branży informatyków. Z interfejsu białkowego przez gugla doszedłem do książki, bo ta fraza szczęśliwie w niej zagościła. Dziękuję, Kwiatku. Nie mam ochoty wiele pisać o książce, bo świetna jest. Jak się zbytnio coś zachwala, to włącza się podejrzliwość. Proporcja liczby chachów do objętości tekstu wypada imponująco. Poza tym jest to nie tylko zbiór zabawnych obserwacji z życia, bowiem komentarz bywa zaskakująco trafny i głęboki. Nie przez cały czas wszakże, bo zasmucił mnie rozdział o korpoludkach, z których autor podkpiwa szyderczo w sytuacji, kiedy żadnej realnej krzywdy od nich nie doznał. Więcej troski i wyrozumiałości, autorze!

[11]
Obecnie nie ma żadnych dochodów, a suma jej świadczeń opiewa na prawie 5000 zł, wszystkie dzieci korzystają z bezpłatnych obiadów w szkole, a instytucje charytatywne nie przestają dzwonić z pomocą. Pani Marta ma już dość serków zbliżających się do best-befora, a w ofercie banków żywności nie ma jej ulubionych odwróconych hosomaków w sosie teriyaki, więc już od dziadów z serkami telefonów nie odbiera. Ostatnio znalazła przepis (bo w ustawodawstwie socjalnym jest wyjątkowo biegła), że należą się jej okresowe deputaty na bieliznę w kwocie 250 zł rocznie i zamówiła sobie francuski biustonosz Aubade Swinging Night Balconette, bo przecież nie będzie brała szmat z Triumpha.
Jak znaleźć się w tak pożądanej sytuacji? Proste, wziąć fikcyjny rozwód z mężem i stać się w ten sposób matką samotnie wychowującą piątkę dzieci. Bo razem z mężem przy średnim dochodzie powyżej 800 peelenów na twarz byli krezusami poza zasięgiem jakiejkolwiek pomocy społecznej i charytatywnej.

[19, wspomnienie dziadka autora z pracy przymusowej w czasach okupacji]
Elegancko było, bauer karmił mnie lepiej niż twoja babcia, i dupy po fajrancie nie zawracał.

[165, o cytacie z Ewangelii Mateusza, 6:34]
Czytam zatem u Wujka: „Nie troszczcie się o duszę waszę!”. Bardzo podobne zdanie znajduję w Biblii brzeskiej: „Nie troszczcie się o żywot wasz!”, i w Biblii warszawskiej: „Nie troszczcie się o swoje życie!”. Słowem, nikt nigdy i nigdzie nie musiał i nie musi martwić się o jutro, tylko my współcześni Polacy, karmieni Biblią Tysiąclecia, zwaną przez specjalistów Biblią Tysiąca Błędów, która wcisnęła Mateuszowi słowo „zbytnio” i tak zaczęliśmy się zamartwiać.

[174, pisze Maniek w internecie]
Prawdziwy punk to był kiedyś w Jarocinie, słyszałem zespół chyba z Juraty o nazwie: Dzikie i Prymitywne Hordy Półludzi Walczące o Dostęp do Samicy przy Pomocy Oszczepu, he, he, fajnie to wyglądało na bilecie koncertowym.

[179]
Z kolei misją H&M jest prowadzenie zrównoważonego środowiskowo i odpowiedzialnego społecznie biznesu. To dość odważne sformułowanie w sytuacji, gdy firma słynie z fabryk wyzysku w Afryce i zatrudniania dzieci na Filipinach.
Uwaga w temacie misji biznesowej - dzisiejsze firmy nie chcą nam sprzedać towarów i usług, im krzewienie misji leży na korporacyjnym sercu.

[233]
Zauważyłem, że każdy rok przynosi jakieś modne warzywo albo przyprawę bez której nowoczesne gospodynie nie wyobrażają sobie życia, choć jeszcze rok temu wyobrażały. W tym roku króluje, zdaje się, kolendra i topinambur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz