Strony

środa, 27 czerwca 2018

Letnie szorty

Opis z outfilm.pl:

NEPTUN (Brazylia)
Sandro samotnie chodzi na basen. Obserwuje tam mężczyzn, którzy go pociągają, jednak najbardziej podoba mu się młodszy od niego chłopak, Maicon.

BURZA (Francja)
Pewnej nocy przypadek połączył dwóch nieznajomych. Z ich wspólnej, bezcelowej wędrówki po mieście rodzi się prawdziwa namiętność, która może potrwać dłużej, niż tylko do świtu.

WTOREK PO POŁUDNIU (Brazylia, USA)
Dwóch obcych sobie mężczyzn spotyka się w mieszkaniu wspólnego znajomego. Jedno popołudnie sprawi, że zaczną odkrywać coraz więcej na swój temat.

Ten zestaw zapowiadano jako szczególnie pikantny. Zgoda, ale w jednej trzeciej, bo dwa pierwsze filmy epatują erotyką na poziomie Miley Cyrus, przy czym Neptun trochę jednak bardziej, bo pokazują w nim grupkę obmacujących się gołych facetów w saunie. Za to nie pokazują żadnej sensownej historii, a tylko Sandra, który patrzy wygłodniałym wzrokiem na obiekt swojej fascynacji. No i proszę, zaspojlerowałem ten film doszczętnie, choć bardziej wrażliwe podmioty być może dostrzegą poezję i metaforę w tych dziwnych ujęciach w lesie. Drugi film jest dość banalny, bo co to za odkrycie, że jak sobie poruchasz, to nie masz ochoty na masturbację. Niemniej pomysł, że można sobie w Paryżu urządzić kopulację pod nocnym niebem, a potem nago spać razem na chodniku, uznaję za awangardowy. Ostatni film ma rzeczywiście momenty pornograficzne, co wcale nie jest zaskakujące, jeśli się zauważy, że reżyserem jest Travis Matthews, znany z I Want Your Love. Intrygujące jest pytanie po co? Gdyby w filmie nagość i seks były tylko zasugerowane, nie zmieniłoby to w żadnej mierze jego oceny w moich oczach. Czy twórca liczy na szerszą widownię? Może lubi gorszyć? Jedno nie wyklucza drugiego, ale nie jestem przekonany, że te sceny seksu wnoszą coś istotnego do samego filmu. A że wcale mi nie przeszkadzają, a nawet są dość miłe dla oka, to inna sprawa. Problem w tym, że jeśli naprawdę zależałoby mi na oglądaniu seksu, to z pewnością nie oglądałbym Wtorku, który jest pozycją relatywnie cnotliwą w zestawieniu z repertuarem Pornhuba.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Death Drive

Jak wiemy od dawna, czasami człowiek musi, inaczej się udusi. Człowiekiem jest L.E. Salas, który skłonił Dark Alley, producenta homo-pornografii, do zainwestowania w film i wynajęcia aktorów. Dzięki temu nie musiał się obawiać, że będą wstrząśnięci prośbą o pokazanie organów, a nawet ich użyczanie na potrzeby seksualne. Z góry jednak uprzedzę, że choć seks jest momentami ostry, oko kamery nie jest wystarczająco wścibskie, aby wypełnić standardy klasycznej pornografii. Filmowanie seksu nie uchodzi za sztukę wyrafinowaną, więc jeśli już wykonawcy pornograficzni postanowią zrobić coś naprawdę artystycznego, to klękajcie Jungi, Becketty i Greenawaye. Symbole i metafory w tym dziele głębią swoją na pewno przewyższają akt kopulacji analnej, a cóż dopiero mówić o moim prostym umyśle. Główna postać to Driver (pozostanę przy słowie angielskim, bo „kierowca” brzmi dziwnie w tym kontekście), który pod wpływem impulsu, po obejrzeniu na kamerce swoich świeżych wyczynów seksualnych, jedzie półnagi na pustynię w okolice Las Vegas, po której wędruje tak długo, aż pada na glebę. Tam znajduje go Tancerz o piersiach niemęskich, postać tajemnicza, być może personifikacja śmierci, który ratuje Drivera, bo zapewne to nie jest jeszcze jego czas. Reszty nie chciałbym już opowiadać, ale czekają nas atrakcje w rodzaju zwłok i migawek z kolejnego seksu grupowego, a na koniec jest twist, o ile można w ogóle użyć tego określenia do tej wątłej fabuły. Niby wygląda to dziwnie, bo czemu koniecznie mamy łączyć występy w filmach pornograficznych z popędem śmierci? Z drugiej jednak strony zastanawiająco często słyszymy o śmierci (relatywnie) młodych gwiazd kina porno. Może dlatego, że bycie relatywnie młodym w tej profesji najczęściej oznacza niestety śmierć zawodową...

Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu (Dorota Masłowska)

Masłowska jak zwykle wyzwala u mnie podejrzane instynkty. Pierwszy to panika wywołana poważnym defektem tej książki, która ma koniec, a przecież w połowie postanowiłem, że będę ją czytał do emerytury z przerwami na podtrzymanie procesów życiowych i zarobkowych, a potem - już tylko życiowych. Drugi lęgnie się w nieświeżej wołowinie w mroku mojej czaszki: chcę napisać coś jak ona, choćby jedno zdanie, które bym sobie wytatuował na czole lub nawet założył konto na fejsbuku i wpisywał w rubryce „rodzina i związki” obok wzoru chemicznego glukozy. Na pocieszenie przeszukałem sieć i zostałem niepocieszony, bo nikt nigdy nie wydał dawnych felietonów Masłowskiej z Wysokich obcasów (tam się ukazywały, jeśli dobrze pamiętam). Jeden z tekstów był poświęcony Balladzie o lekkim zabarwieniu erotycznym, zwiastunie jeszcze większych kuriozów medialnych, z którymi nie wiadomo co zrobić, bo przecież nie można obtoczyć w cieście, posypać kruszonką i podawać teściowej do kawy. Nie oglądałem Słoików ani Azja Ekspressu, ale czytam o tym do zaparcia tchu, wszak zetknąłem się z Sędzią Anną Marią Wesołowską, tandetnym teatrzykiem, i miałem też udział w stuporze wywołanym pierwszym Big Brotherem, antenatem Azji. Można na to niby machnąć ręką i inne gesty wykonywać stojąc po pas w szambie i do tego do góry nogami. W książce używane są brzydkie wyrazy na „p” i „k”, ale nie chodzi o poczciwe „pierdolenie” i swojską „kurwę”, lecz o „pis” i „kukiz”. W pewnych kręgach oznacza to przeobrażenie się Masłowskiej z osoby zabójczo, acz ożywczo inteligentnej w osobę źle podtartą po powrocie z wychodka. Jeśli teraz będą wołać: jebał cię pis, Masłowska, kukiz twoja tać!, to ja się nie przyłączę. Ostatni z tekstów jest przyswajalny zdecydowanie mniej więcej, co ma zadziałać na czytelnika odstresowująco. Ale nawet ten felieton mówi o czymś ważnym, uświadamiając nam, że Black Friday nie jest wcale tak wszechogarniający, jak nam się wydawało. Do tej pory bowiem wydawało nam się, że Black Friday jest znakiem nadciągającej apokalipsy, a jednym z jej jeźdźców jest Barbie na grzbiecie My Little Pony.

[122]
Znacie Bali, prawda? To to, co dają zawsze na zdjęciach w katalogu TUI jako „najpiękniejsze plaże Grecji” i „Egipt, twój raj na ziemi”. Biały jak śnieg piasek, morze koloru oczu Jezusa w Przebudźcie się, masa fajnych babeczek, a do tego piętnaście posiłków dziennie (kuchnia lokalna i europejska), klimatyzowany autokar i opieka pilota! Nikt nie wspomina, że po zrobieniu zdjęcia fotograf godzinami musi czyścić zalegające plażę zwłoki psów i stare klapki, oczywiście w Photoshopie.

[196]
Mój ulubiony indyk to taki, do którego wkłada się kaczkę, do której wkłada się kurczaka. Podawano go zresztą w Gotuj z H. Lecterem.

[284]
A zaraz za nimi jest, jak wiadomo, coś w rodzaju „Galerii autorskiej Elżbiety Tudorskiej”, czy coś takiego. W każdym razie w witrynie na sztalugach, wśród udrapowanych welurów wyeksponowane są obrazy przedstawiające różne łąki i konie w galopie, i tego typu rzeczy w tonacjach musztardowo-zbożowych. A ponieważ często przy mijaniu „Galerii autorskiej” towarzyszy mi spokrewniona dziewięciolatka, odbywamy ciągle tę samą rozmowę – dlaczego te obrazy nie są wcale aż tak piękne, skoro są aż tak piękne. I oprócz mojego głównego argumentu, że NIE SĄ, PO PROSTU NIE SĄ!!! – który jest silny, ale jakoś widocznie niewystarczający, przychodzą mi w sukurs jeszcze te słowa Kundery, że „kicz to świat bez gówna”. No ale że też nie chodzi o to, by w winnicy obok kamiennych schodków leżał teraz stolec; że gówno jest tu metaforą wszelkich rozpadów, rozkładów i procesów gnilnych, toczących rzeczywistość, i że całkowite usunięcie go widzowi z pola widzenia daje pewien rodzaj absurdu, zwany właśnie kiczem.
Jak dowiadujemy się później, „spokrewniona dziewięciolatka” zwraca się do autorki „mamo”. Dobrze, że nie „pani matko”.

[362, autorka o sobie w trzeciej osobie]
Na dalszych jego etapach badająca została więc rozpoznana na dworcu kolejowym i w chińskiej budce na osiedlu Retkinia. Wynik podwyższył jeszcze fakt, że ostatnie rozpoznania zostały dokonane w miejscach mało spodziewanych, przez jednostki w komfortowych strojach bawełnianych, zdradzających zainteresowania sportowe, samochodowe i rozrodcze, na niekorzyść innych zainteresowań.

[641]
Moim zdaniem każde drgnienie kondycji kobiety w tradycyjnej obyczajowości jest pozytywne. Stopniowo jednak, gdy wpatruję i wsłuchuję się w klipy świeżo upieczonych królowych disco polo, takich jak przytoczona Etna czy Eva Basta, oprócz wrażenia, że ktoś długo kozłował moją głową, a potem wrzucił ją do kosza, oraz że byłam w Hurghadzie, choć nigdy tam nie byłam, pozostał mi niepokój innego rodzaju.
Tu następuje analiza utrwalających patriarchat tekstów piosenek disco polo, którą pomijam.

[721, o serialu W labiryncie]
Widać czarno na białym (a biorąc pod uwagę kolorystykę serialu: brązowo na szarym lub cytrynowożółto na buraczkowym), że twórcy nie musieli walczyć o względy widza tak zaciekle jak teraz, a czas antenowy płynął sobie niespiesznie i leniwie jak woda w Zalewie Zegrzyńskim. Bądźcie gotowi więc na szafujące waszą uwagą dialogi, takie jak:
– On nie żyje.
– Nie żyje?
– Tak.
– A więc umarł?
– Zginął.
– Jest więc martwy.
– Tak. Niestety.

[950, o Kuchennych rewolucjach]
To, co uderza, to skrajna wulgarność języka. Latające w tę i we w tę „kurwy” nie dziwią, gdy konstrukty biznesowo-rodzinne ulegają apokalipsie; taki zresztą tembr narzuca sama prowadząca. Jednak przy niektórych bohaterach gangsterzy z Psów to ambasadorzy kultury, sztuki i dziedzictwa narodowego.

[1036]
(...) ludzie tacy jak ci nie mają w życiu miękko. Społeczeństwo nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, przechodzi na drugą stronę ulicy, nie odpowiada na pozdrowienia. Pracodawcy nie zatrudniają w handlu i usługach, przypisują od razu złe cechy charakteru: konfliktowość, nieumiejętność współpracy w grupie, wynoszenie ręczników z kibla, słaba znajomość Worda i jeszcze gorsza Excela.

[1259, o młodocianym sprzedawcy w Wólce Kosowkiej]
Patrzył na nas nieustępliwie, bez zachowania unijnych norm patrzenia się, poza tym cały czas kontrolował też parking i wzrokiem porozumiewał się z drugim.

[1267]
Najpierw popsuł się samochód i mechanik jako auto zastępcze zaoferował nam wywleczone z jakichś czeluści cinquecento. Staliśmy z otwartymi ustami, gapiąc się na odrapany, psu z gardła wyciągnięty samochód zabawkę, skłonny rozsypać się od pacnięcia ptasiej sraki.

[1319]
Fraza: „Tata zrobił kupę do bidetu”, choć o mniejszym potencjale gastronomicznym, również na trwałe wpisała się w naszą kulturę, i myślę, że wypłynie jeszcze kiedyś jako hasło w Kole fortuny w kategorii „cytat”.

[1375, o serialu Słoiki]
Ciekawie robi się też, kiedy improwizujący porywają się na stylizacje językowe, próbując odgrywać sposób, w jaki mówią na przykład ludzie ze wsi. Najczęściej obierając spontanicznie ścieżkę mieszania staro-cerkiewno-słowiańskiego ze swoją osobistą ekspresją językową:
„– Szczerze? Dobry Bóg mnie cię chyba zesłał, Aniela.
– Powiem może tak: sama nie będę krasuli doiła, taaak?”.
(...)
Warszawa natomiast to demoniczna metropolia, Nowy Jork Niziny Mazowieckiej, a może i nawet Garbu Łódzkiego, pełen występku, zboczeń, buddyzmu i wyścigu szczurów; świat, do którego akcesu bronią zdeterminowani, chorzy z ambicji pracownicy agencji reklamowych, fryzjerzy geje i bezdzietne dyrektorki kreatywne.

[1410, o Słoikach]
Ich targetem są „niemłodzi, niewykształceni, z niewielkich ośrodków”, „niełapiący się na Grę o tron i Stranger Things”. Ci, którzy chcą, żeby po prostu coś znajomo wrzeszczało i szarpało się w tle, kiedy jedzą wodzionkę.

[1415]
Gdyby Andrzej Żuławski nie poszedł na pogrzeb Ministerstwa Kultury, tobym sobie to spokojnie wytłumaczyła. Ale żeby nikt z Ministerstwa nie przyszedł na pogrzeb Andrzeja Żuławskiego, to już podważyło niedobitki mojej wiary w poczytalność nowych jego oficjeli. Jeśli był to świadomy akt – sromota, jeśli akt nieświadomości – jeszcze gorzej. Pocieszające jest tylko, że sam zainteresowany byłby pewnie takimi gośćmi zupełnie niezainteresowany.

[1481]
W tym świetle sceny miłosne z Szamanki, spazmatyczne i fizjologicznie lepkie, opatrzone rytmiczną, szamańsko-pogańską muzyką Andrzeja Korzyńskiego (z nieodłączną nutką fascynacji Casio), już nie szokują. Nie są bardziej pornograficzne niż standardowy klip Miley Cyrus, oglądany przez dzieci przy lepieniu z ciastoliny.

[1667]
W uśmiechniętej twarzy nie znajduję niczego znajomego, jednak on łapie mnie za ramiona w zażyłym geście, wskazującym na to, że sraliśmy razem za stodołą. Cóż, nie mogę tego wykluczyć; nie mogę też od razu zupełnie go przekreślić, bo komplementuje mój płaszcz, jednocześnie badając jego fakturę dłońmi. Tępo patrzę na swój płaszcz; jako obywatelka pierwszego świata, mam dużo płaszczy, bardzo dużo płaszczy, na różne pogody, na okazje, na nastroje; mam też depresję, więc nie wiem, który z nich włożyłam.

[1692, na poczcie polskiej]
A tam – zdroje dobra wszelkiego, iście statoilowy róg obfitości. Wszystko, co najpotrzebniejsze, wszystko, co kończy się w najmniej odpowiedniej chwili. Czyli znicze. Trochę kuchni, trochę mody, trochę antysemityzmu. Pozytywne autoafirmacje na każdy dzień roku błogosławionej Faustyny i Bikini Golgota świętej Ewy Chodakowskiej. Przy magazynie „Historia Prawdziwa. Numer specjalny. Niemcy, Ukraińcy, Żydzi. WBILI NAM NÓŻ W PLECY” jeszcze się opieram resztką silnej woli, ale „Manipulacji & Hipnozy”, dodatku „Super Expressu”, nie mogę już sobie odmówić.
(...)
W artykule Ezomieszczanie Jakub Bożek wykazywał, jak zawirowania historyczno-polityczne sprzęgają się z pobudzeniem ezoterycznym klasy średniej, która w okresach dziejowych turbulencji ochoczo zawierza swój los rozmaitym cudotwórcom, szamanom i tępicielom glutenu. „Manipulacja & Hipnoza” jest zjawiskiem w oczywisty sposób przynależnym do obrządku „jak trwoga, to do braku Boga”, choć stanowczo odcinającym się od konotacji ezoterycznych. Poradnik stylizuje się na publikację jeśli nie naukową, to przynajmniej popularnonaukową.

[1835, o zjawisku PUA, czyli pick-up artist]
Moim zdaniem jednak tajne komplety, na których młodzi mężczyźni nawzajem uczą się, jak manipulować kobietami i je wykorzystywać, to, co do siebie mówią, nie krępując się pozorami, a wręcz nakręcając się w ich dezawuowaniu, dają bardzo prawdziwy (bo niezakłócony polityczną poprawnością) obraz kondycji kobiet w tradycyjnej polskiej mentalności. W której kobiecość to nielogiczność, niezrównoważenie, nieopanowana biologia. Podrzędność – potrzeba mentora, patrona, lidera. Wreszcie: bezradność wobec instynktów własnego ciała. Można się pocieszać, że to nisza, strefa patologii. Ale przecież przez tych cynicznych dwudziestoletnich nerdów ryczy coś niesamowicie uniwersalnego: katolicko-sarmacka wąsata mizoginia, osłodzona rajstopami na ósmego marca i soczystym całusem w rękę. Ta sama, która ryczy przez Pawła Kukiza, gdy w roku 2016, w kraju Unii Europejskiej, z mównicy sejmowej upomina kobiety, że „trzeba było uważać, komu się dawało i jak się dawało”. I ta sama, w której ramach PiS gargantuiczne demonstracje przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej nazywa „wyprowadzeniem polskich kobiet na ulicę”. Jak olbrzymi, przemyślany, żmudny wysiłek edukacyjny musi zostać wykonany, by zacząć to zmieniać. Póki co jednak PiS-owska specjalistka od edukacji seksualnej ogłasza ścisły związek używania prezerwatyw z zachorowalnością na raka piersi.

[1847]
Jesień 2003 roku była jesienią tak niedawną, że widzę to wszystko jeszcze bardzo wyraźnie. Jednocześnie była jesienią tak bardzo dawną, że otwarto wtedy na Marszałkowskiej pierwszy w Polsce H&M.

[1964]
Oczy jej – cóż, z perspektywy czasu powiedziałabym, że miały czarne białka i białe źrenice, ale wiem, że to niemożliwe, więc powiem tylko, że nie były one zwierciadłem duszy.
Opis całkiem obcej autorce dziewczyny, która skorzystała z łazienki w jej mieszkaniu. Bo to był bardzo otwarty dom.

Pypcie na języku (Michał Rusinek)

Zawsze to miło, że komuś zależy na języku. Tego w buzi w zasadzie nie zauważamy do momentu, kiedy wyskoczy na nim pypeć, a w moim przypadku - kiedy sobie go przygryzę, co mi się zdarza tak często, że zaczynam podejrzewać siebie o niezdrowe skłonności natury autodestrukcyjnej. Z językiem mówionym jest według autora podobnie, choć pypeć jest wtedy metaforyczny. Z tym jednakże zastrzeżeniem, że Rusinek przyglądający się naszej mowie jest samotny w tłumie, oczywiście w sensie statystycznym, bo w swoim miejscu pracy może ulec złudzeniu, że język polski jest dla Polaków czymś istotnym. A złudzenia mogą być naprawdę miłe, co zdarzyło się Szymborskiej, która omówiła książkę o bukieciarstwie wschodnioniemieckich autorów z wieloma stronicami zapełnionymi nieaktualnymi informacjami na temat organizacji handlu kwiatami w DDR i ich cen. Wniosek: w ówczesnej Polsce nie było żadnego problemu z papierem. Wracając do tematu, książkę Rusinka polecam, a jeśli ktoś wolałby bardziej brutalne podejście do tematu, może sięgnąć po felietony Stillera wydane pod tytułem Pokaż język!

[406]
Grzegorz [Kasdepke - G.], stachanowiec spotkań autorskich, opowiadał, jak kiedyś pani bibliotekarka, wioząc go na spotkanie po krętych kaszubskich drogach, zaproponowała, że skoro mają trochę czasu, to ona chętnie pokaże mu swoją cipkę. Starając się ukryć przerażenie – najuprzejmiej podziękował, ale ona jęła go przekonywać, że mieszka niedaleko, mąż też się ucieszy... Zgodził się więc, nie chcąc wyjść na frajera. A ona z dumą pokazała mu kurkę, którą hodowała w ogrodzie. Przy okazji dowiedział się, że w tamtych częściach Polski nazywają w ten sposób również koszyczek na ofiary wrzucane podczas mszy.

[533]
Na pokazywanej niedawno w krakowskim Muzeum Narodowym wystawie „Ottomania”, skądinąd znakomitej, podpis pod jednym z obrazów zwracał naszą uwagę na „realistyczne przedstawienie smoka”. Właściwie, stojąc przed płótnem przedstawiającym jednorożca, moglibyśmy – zgodnie z tą samą logiką – zakrzyknąć: „jak żywy!”.

[581, jeśli nas ktoś na randce zapyta, co sądzimy o Alchemiku Coelho, którego nie czytaliśmy]
Przepraszamy, bierzemy telefon, wychodzimy do łazienki i zaglądamy do sieci. Tam czytamy, że powieść ta ma aż 209 stron (wszystkie streszczenia – góra jedną stronę) i opowiada o losach chłopca o imieniu Santiago, który „pochodził z niezamężnej (sic!) rodziny”. Pewnego dnia podszedł do niego starzec, który tak naprawdę był królem „ubranym jak zwykły biedak w szaty dla niepoznaki” (tu dyskretnie przyglądamy się w lustrze własnej garderobie) i zaczął mu opowiadać o swojej pierwszej przygodzie erotycznej. Chłopiec nie chciał słuchać, co nas, rzecz jasna, nie dziwi, ale „wewnętrzne bicie serca nakazywało mu wysłuchać starca”. Cieszymy się, że nie było ono zewnętrzne. Czytamy dalej. Nasz bohater „zapisał się do karawanny (sic!), która ruszała do Egiptu”, ale „karawana (sic!) była w stałym stresie, ponieważ w pobliżu według człowieka prowadzącego wielbłądy są nieustające walki klanów”. Trochę się już pogubiliśmy, omijamy więc na wszelki wypadek liczne zdania wielokrotnie złożone i czytamy sam koniec streszczenia, żeby wiedzieć, czy powieść kończy się happy endem. Od tego zależy przecież kierunek naszej randkowej konwersacji. Czytamy: „Santiago wrócił do domu oraz kupił sobie dużo owiec”. Spójnik „oraz” sugeruje, że happy endy były nawet dwa!

[795, o reklamie jednego z hipermarketów]
Sprzedaje się w nim ponoć produkty, za które „ręczy twarzą” Robert Makłowicz. Do tej pory ręczyło się raczej głową, co oznaczało mniej więcej tyle, że brało się za coś pełną odpowiedzialność i że było się gotowym oddać głowę katu, gdyby to coś nie spełniało oczekiwań. Jest w tym, rzecz jasna, retoryczna przesada. Ale „ręczenie twarzą” albo sugeruje – w wersji makabrycznej – że oddaje się katu tylko przednią część głowy, czyli bierze się mniej więcej połowę odpowiedzialności za reklamowane przez siebie produkty. Albo – wprost przeciwnie – wynika z tej frazy, że ręczy się tym, co się ma najważniejszego, czyli wizerunkiem właśnie.

[971, o ulotkach agencji „towarzyskich”]
Mam znajomą, która zbiera je i umieszcza w specjalnym klaserze. Kolekcję ma już imponującą, a w niej – białe kruki. Na przykład wizytówkę, na której napisano: „Nasze panie czkają na panów w każdym wieku”. Może to zwykła literówka, a może nie. Po pierwsze, preferencje seksualne bywają różne. To, co jednych śmieszy, innych może podniecać: jednego pejcz, innego czkawka.

[977, nadal o ulotkach agencji „towarzyskich”]
Na jednym z nich [okazów - G.] widnieje fraza: „Francuski bez w cenie”. Fraza na pierwszy rzut oka dość zagadkowa, wymagająca wiedzy i obycia. Dopiero konsultacje środowiskowe doprowadzić mogą dociekliwego, niewinnego czytelnika do rozwiązania zagadki. Otóż miłość francuską można uprawiać z zabezpieczeniami lub bez nich; tu firma nie żąda dodatkowego wynagrodzenia za tę drugą wersję.
Tymczasem tłumacz tekstów zamieszczonych w owym czasopiśmie wyraźnie nie odbył konsultacji środowiskowych. Fraza została przez niego przetłumaczona jako „French lilac included”.

[1301]
Znajomy zapisał sobie w telefonie – przy współudziale autokorekty – na liście zakupów „100 gramów drakuli” i do tej pory nie wie, o co mu chodziło.
Ta ja wyjaśnię, chodziło o rukolę.

[1304]
À propos: bywa, że autokorekta brnie w stronę polityki. W zdaniu: „Wczoraj było świetnie, dziś jest kac” dochodzi czasem do wniosku, że „kac” to tylko początek słowa „Kaczyński”, które tak naprawdę mieliśmy na myśli. Pozostawmy to bez komentarza.

[1345]
Ostatnio w internecie zaczęło krążyć zdjęcie dwujęzycznego menu chińskiej restauracji, w którym „Dania z kurczaka” przetłumaczono jako „Denmark from chicken”. Jest to dowód na to, że nie należy zbytnio ufać elektronicznym tłumaczom.

[1694]
Co jakiś czas media publikują rankingi najbardziej niebezpiecznych zawodów świata. Czytam je z niedowierzaniem, bo zwykle brakuje tam zawodu nauczyciela. Uprawianie go grozi przecież śmiercią lub przynajmniej trwałym kalectwem, a już z pewnością czkawką – ze śmiechu.
Nigdy nie zapomnę krztuszącej się nauczycielki angielskiego, kiedy moja licealna koleżanka – wzór cnót i niewinności – opowiadała z zapałem o złożonych stosunkach polsko-angielskich, posługując się słowem „intercourse”, mającym przecież wyłącznie seksualne konotacje.

[1712, co można znaleźć w zeszytach szkolnych]
Są wreszcie frazy przytłaczające nadmiarem oczywistości: „Chopin urodził się i umarł bezdzietny”.

[1729]
Pamiętam dialog z jakiegoś westernu: „Co robi twój brat?”. „Pracuje w barze”. Tymczasem w oryginale odpowiedź brzmiała: „He’s behind bars”, czyli „jest za kratkami”.
A ja słyszałem o polskim filmie z angielskimi napisami, być może Kutza. Jeden z górników pyta drugiego, jak do tego doszło (nieważne czego). Diabli wiedzą - słyszy w odpowiedzi. W napisach: „God knows why”.

Dobry troll (Jaś Kapela)

Z Jasiem Kapelą zetknąłem się już jakieś dziesięć lat temu, kiedy przeczytałem jego Stosunek seksualny nie istnieje. To było dawno temu, ale chyba dobrze pamiętam, że był to zapis rozmów dwóch erotycznych frustratów męskoosobowych i heteroseksualnych, przypominających Farah z późniejszej powieści Masłowskiej, która wyła „z bólu, zdradzona, oszukana, nieuprawiająca seksu!”. Książka okazała się nieoczekiwanie prorocza, bo podobno rośnie w siłę internetowa grupa tak zwanych przymusowych celibatariuszy (angielskie involuntarily celibate, od czego powstał skrót incel). Tym razem Kapela zajął się zjawiskiem, które już mamy, czyli trollingiem. Bohaterem Dobrego trolla jest Janek Małolepszy, wedle zamysłu autora modelowy troll, czyli osoba, która robi wiele, aby wkurzyć innych. Głosi szokujące opinie, przytacza niewygodne fakty i narusza swoim zachowaniem przyjęte powszechnie normy, jak na przykład to, żeby nie defekować publicznie. W przeciwieństwie do Stosunku mamy w tym przypadku nawet jakąś fabułę poświęconą życiu Janka od poczęcia do naturalnej śmierci, ale nie Janka, lecz trolla w Janku. Tak to ryzykownie interpretuję, bo nie wykluczam, że sam zostałem strollowany. Bo mnie łatwo strollować, jak zauważyłem ostatnio, kiedy stanowczo zbyt obszerny komentarz poświęciłem uwadze, że z Niemcami na mundialu wygrał kraj, który nawet ciężko na mapie znaleźć. Meksyk. Mniej mi jednak chodziło o to, że ta obserwacja jest masakrycznie debilna, bardziej o to, że to spotkało się z jakimś odzewem na moim „„ulubionym”” Twitterze (nie ma pomyłki w liczbie cudzysłowów). Pominięty lub nadużyty cudzysłów jest po części zasadą trollingu, dlatego z rozbawieniem wspominam bar, w którym w menu proponowano pierogi „ruskie” i kotlet „schabowy”. Autorowi należy przyznać, że pięknie strollował Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa, z którego otrzymał dotację za ancien régime'u w 2014 roku. I co się dziwić, że reżim poległ. Załączam dokumentację z wniosku.

[66, o poczęciu Janka]
Ojciec dymał moją matkę miarowo i stanowczo, niczym międzynarodowe korporacje polską gospodarkę.

[603]
Szkoła podstawowa numer 69 imienia Henryka Sienkiewicza powstała w ramach akcji „Tysiąc szkół na Tysiąclecie Państwa Polskiego”, w związku z czym wyglądała równie przygnębiająco i bezosobowo jak tysiąc innych szkół w Polsce. Oczywiście grono pedagogiczne starało się ten stan rzeczy zmienić i nadać naszej placówce bardziej osobisty wymiar, zachęcając aktyw uczniowski do brania udziału w dorocznym konkursie na portret Jana Pawła II, odbywający się pod hasłem „Jan Paweł II zawsze pierwszy!”. Powstające rokrocznie w efekcie konkursu prace były ozdobą kolejnych przeszklonych gablot wiszących na korytarzach.

[1217, odpowiedź Janka na zarzut nauczyciela o bezczeszczenie naszego świętego papieża]
Nie wierzę, że mógłby pan cokolwiek zrozumieć z sytuacji osób, które umierają w Afryce na AIDS karmione lokalnymi zabobonami z jednej strony, a globalną religijną dewocją z drugiej. Gdyby papież gwałcił osobiście afrykańskie dzieci, wyrządziłby znacznie mniej szkód, bo nigdy nie zdołałby ich zgwałcić tyle, ile umarło na AIDS.

[1534, odpowiedź Janka na uwagę o produkcji mydła z ludzi w rozmowie z nauczycielem]
Przecież obaj dobrze wiemy, że fabryka doktora Spannera, rzekomo produkująca mydło z ludzkiego tłuszczu, to mit wymyślony przez tę sentymentalną idiotkę Nałkowską, która wierzyła we wszystko, co się jej powiedziało. A jak się nie powiedziało, to sama sobie dopisywała – skontrowałem.

[1659, w szkole nie o wszystkim się mówi]
Nie uczyli też o tym, jak się ma ponoć bohaterska postawa rotmistrza Pileckiego do tego, że wysłał do Bolesława Bieruta prośbę o ułaskawienie, tłumacząc, że od początku śledztwa współpracował ze służbami, i nawet ujawniając miejsce przechowywania tajnego archiwum.
„Doniósł na koleżankę, Marysię Szelągowską, która została następnie skazana na karę śmierci. Dobrze, że nie mam takich kolegów”, podpisano „Marysia”, bo pod postami można się było też podpisywać, choć oczywiście prawie nikt nie podpisywał się własnym nazwiskiem.

[1787, Janek wprowadza Agatkę w zasady trollingu]
Jak mawiał kardynał Richelieu: „Jeżeli dasz mi sześć linijek napisanych przez najbardziej uczciwego człowieka, i tak znajdę w nich przyczynę do powieszenia go”. Zawsze lubiłem tę anegdotę, ale dopiero analizując z Agatką wszystkie te całkiem niewinne komentarze i bezczelnie wulgarne odpowiedzi, zrozumiałem, jak dużo jest w niej prawdy.

[3164]
Myślę, że wystarczy, jeśli uda nam się w choć jednej szkole wprowadzić lekcje z satanizmu, a już następnego dnia trzy czwarte polskich polityków ramię w ramię z Kościołem katolickim będzie błagało o likwidację obowiązkowej katechezy.
W krajach, gdzie serio traktuje się rozdział religii od państwa, jest to argument skuteczny. W Polsce nie.

piątek, 22 czerwca 2018

Plecami do mundialu

Nie oglądałbym, nawet gdyby Polska w finale grała z Rosją, mówi Kwiatek, którego patriotyzm wielki jest, ale jak widać, radykalnie antyfutbolowy, albo lepiej rzecz ujmując - futbolowo indyferentny. W dużym stopniu jest to też moje nastawienie, choć podejrzewam, bo tego nie sprawdziłem, że jednak taki finał bym obejrzał. Manifestacyjnie wybraliśmy się na trening w czasie meczu Polaków z drużyną Senegalu, było pusto, przyjemnie i nawet dość wesoło, bo jeden z trenerów bezwstydnie kibicował Senegalowi, choć meczu nie oglądał. Jak mi wyjaśnili koledzy z pracy, po meczu z Senegalem nie jest tak źle, bo w statystykach strzelonych goli mamy samobója (czyli razem dwa gole z trzech), a w drugim golu dla Senegalu była polska asysta. Dzień po meczu w drodze do pracy puszczam radio i - co za ulga - ucichły te nieznośne reklamy z triumfalnymi, chóralnymi okrzykami. Słyszę teraz, że nieśmiało wracają, ale dopiero po ewentualnej wygranej z Kolumbią spodziewam się ich ataku, szambo wyleje i żadnego wynurzenia z niego już nie będzie. Nadzieja jednak tli się skromnie, bo w czeluściach mego mózgu, nawet nie mózgu, gdzieś w synapsach dolnych kręgów czai się wspomnienie kolumbijskiego bramkarza Martineza, który w 2006 roku strzelił gola Kuszczakowi broniącemu polskiej bramki. Czy nasi komentatorzy przypomną tę chlubną kartę z dziejów polskiego futbolu? Inne piękne kuriozum w mojej pamięci to jedyny gol Furtoka strzelony ręką w 1993 roku w meczu z San Marino. San fucking Marino! Są jeszcze ci irytujący bardzo ludzie, którzy mówią, że po Krymie, Donbasie i Skripalu Rosja to nie towarzystwo, zgadzam się z nimi, ale jedzmy ładnie i nie garbmy się.

czwartek, 21 czerwca 2018

Jurassic World: Upadłe królestwo czyli Jurassic World: Fallen Kingdom

Poprzedni film zapamiętałem jako zabawny, dlatego wybrałem się do kina na ciąg dalszy. Tym razem zaapeluję do mojej osoby w przyszłości: odpuść sobie, nie warto, tak jak z tymi Avengersami, produkcyjniakami naszych czasów. Producenci dżurasików mają taki szablon Excela, w którym wpisują imiona bohaterek, ta dobra i martwi się o dinozaury, ta jest bezwzględną reprezentantką interesów korporacji, ta zakutą wojskową pałą, a ta śmiesznym ludkiem od komputerów. (Dzień kobiet każdego dnia!) Enter i wypluwa nam scenariusz. Bo tam też działa maszyna losująca, która wstawia nowe nieprzewidziane zdarzenia, a to przypalone naleśniki, a to atak serca, a tym razem wulkan, który ma zniszczyć wyspę dinozaurów. Trzeba je więc ratować, w tę akcję włączono Andy'ego z Parks and Recreation, bo mi się nie chce sprawdzać, jak nazywa się jego postać. I jak to zwykle bywa, dinozaury trzymane w klatkach muszą, mało, że muszą - mają obowiązek, a nawet świętą powinność wyjść z tych klatek, żreć ludzi jak popcorn lub przynajmniej ich tratować. Zdradzę pewien ważny szczegół, tym razem dinozaury wyszły na ląd stały w postaci Stanów Zjednoczonych, choć z migawek wyglądało, jakby już przepłynęły do Afryki. Jeśli są takimi dobrymi podróżnikami, to poproszę, żeby na wszelki wypadek wstąpiły do Hollywood i zjadły ekipę planującą kolejne dżurasiki.

wtorek, 19 czerwca 2018

Międzymorze (Ziemowit Szczerek)

Parę ładnych lat temu przeczytałem Jadąc do Babadag. Jako czytelnikowi Kapuścińskiego, nieco chaotyczna książka Stasiuka podobała mi się umiarkowanie, ale udało się autorowi mnie przekonać, że ta gorsza Europa jest podróżniczo dużo ciekawsza od Zachodu z jego nudą równych, niezaśmieconych chodników i starannym planowaniem przestrzennym, gdzie historia występuje zasadniczo tylko jako atrakcja turystyczna. Tak, wiem, że ta wizja nieco traci na aktualności w obecnych czasach, ale zgadzam się ze Szczerkiem: wolałbym tę nudę od obecnych atrakcji w naszym rejonie Europy. Tytułowe Międzymorze to oczywiście nawiązanie do utopijnej wizji narodów Europy - powiedzmy - Środkowej, które ocalą cywilizację białego człowieka pod przywództwem Polski. Przejęzyczyłem się niedawno mówiąc, że czytam o Ziemiomorzu, co nieskromnie dopiszę do mojej listy dowcipów trafnie oddających istotę rzeczy. Na szczęście nie było jedynym celem autora skonfrontować utopię z rzeczywistością, a po wielu rozmowach wyszło mu, że łatwo z tym projektem nie będzie, przez co chcę powiedzieć, że it's not gonna fucking happen (pożyczone od Santagato). Poniżej jest parę cytatów, a nie ma wśród nich nic o Karolu Stojanowskim, który już w ciemnym okresie okupacji niemieckiej snuł wizję odtworzenia państw słowiańskich na terenach wschodnich Niemiec. O ile pisząc o Serbołużyczanach był jeszcze w jakimś kontakcie z rzeczywistością, to planując państwo połabskie odleciał do kosmity z satelity. Serbołużyczan spotkała ta krzywda, że od lat są tolerowani przez państwo niemieckie, mogą mieć swoje nazwy (z piękną „radnicą” zamiast polskiego, ale tak naprawdę niemieckiego, „ratusza”) i język w szkole. I tak powolutku rozpływają się w żywiole niemieckim, a serbołużycki staje się językiem babć i dziadków.

[338, o marszu dla Aleppo zorganizowanym przez Annę Alboth]
Zastanawiałem się, czy aleppczykom siedzącym pod bombami taki marsz ludzi z Pierwszego Świata, nawet jeśli o nim usłyszeli, w jakikolwiek sposób poprawiłby humor. Czy wyłącznie wzbudził pusty śmiech.
Ale nie szydziłem. Łatwo jest szydzić z Zachodu. Zbyt łatwo. Szczególnie teraz. Zachód mógł wyglądać na pięknoduchowski i leczyć złamania w tych miejscach, które sam wcześniej ochoczo łamał – ale mimo wszystko nie widziałem na świecie lepszej od niego alternatywy.

[421]
Kosowarzy uciekają ze swojego świeżo postawionego państwa masami. Na Zachód. A w kraju przez cały czas trwa prozachodnia retoryka, wymachuje się flagami UE.

[982, o siostrze babki zesłanej na prace przymusowe do Niemiec na tereny obecnie polskie]
Odebrał ją stary bauer. Na stacji w Grotkowie, który po niemiecku nazywał się Grottkau. Jechała powozem i się rozglądała. Drogi były brukowane. Nie wszystkie, ale główne. Domy murowane. W środku było jasno. Dostała mały pokoik i od tej chwili żyła z bauerską rodziną.
Miała więc warunki dużo lepsze niż w domu rodzinnym, do którego wciąż tęskniła i jeździła, kiedy tylko mogła.

[1005]
Po Clausie von Stauffenbergu już dawno nie został żaden ślad: rozstrzelano go, a ciało spalono. Trwa jego kult, i w Niemczech, i na Zachodzie, choć był wielkoniemieckim militarystą. Podczas kampanii wrześniowej był w Polsce i o zamieszkującym ją ludzie w liście do żony pisał tak:
Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Wokół czuje się nadzwyczajną nędzę. Jest to naród, który, aby dobrze się czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa.
Moja ciocia przyczyniała się właśnie do rozwoju niemieckiego rolnictwa, jak chciał Stauffenberg.
Autor wspomina o nim, bo z tamtych okolic ów „bohater” się wywodził.

[1143]
Albo na przykład taka Macedonia. To, co w Polsce zamanifestowało się w Świebodzinie, gdzie postawiono jeden z najtandetniejszych na świecie pomników Jezusa Chrystusa, za to wielki i efekciarski, taki, aby cały świat (a najbardziej Niemcy) wiedział, że Polak ma wielkiego, przepraszam, że wielkie rzeczy potrafi robić, że choćby i z siatkobetonu, ale totem wielki wznieść potrafi – w Macedonii pojawiło się w takiej skali, że klękajcie narody.
(...)
Mój Boże – Aleksander Macedoński na koniu, pokraczny i wyglądający jak powiększona kilkadziesiąt razy rzeźba z supermarketu budowlanego, za to podświetlony na kolorowo i podtryskujący fontanienką. To samo jego ojciec – Filip. Do tego siedzący na tronie imperator Justynian, który co prawda Macedończykiem nie był, ale urodził się w okolicach obecnego Skopje.

[2524, o filmie The Shrine z akcją osadzoną w Polsce]
Więc Polska z The Shrine to najzwyczajniej w świecie miejsce z horroru, ale amerykańskiego. Takiego, który już umościł sobie miejsce w zachodnim imaginarium, żeby nie trzeba było tworzyć niczego nowego, żeby wszystko było pod ręką. „Polska”, tak jak „Transylwania”, to daleki kraj na końcu świata, gdzie cholera wie, co może się przydarzyć, „my”, ale zacofani, więc polskie kobiety ze Shrine snują się po domach w czepkach typu „dziewiętnastowieczna Nowa Anglia”, a polscy mężczyźni mają fryzury na amerykańskich rednecków i jeżdżą rozpieprzonym truckami pomiędzy domami kropka w kropkę takimi, jak te w wiejskiej Oklahomie czy Utah, ale trochę jednak bardziej zapuszczonymi, w końcu, come on, Europa Wschodnia to Europa Wschodnia.

[3185]
Istnieje jeszcze Pies z Dwoma Ogonami. To partia, którą prowadzi Gergely Kovács, grafik. Pies objawia się co jakiś czas i zbawia Węgry. Jego obietnice wyborcze sięgają o wiele dalej niż obietnice Fideszu. Pies bowiem w programie wyborczym oferuje Węgrom między innymi życie wieczne, niższą grawitację, pokój na świecie i dwa zachody słońca dziennie. A także zniesienie chorób (i w ten sposób zlikwidowanie głównego problemu, który nęka węgierską służbę zdrowia), darmowe piwo dla każdego Węgra, sympatyczną pogodę latem: około dwudziestu, dwudziestu pięciu stopni (plus ożywcza bryza), budowę stacji kosmicznej, zamienienie ulic Budapesztu w weneckie kanały (żeby było ładniej) oraz wzniesienie sztucznej góry pośrodku Niziny Węgierskiej. No i last, but not least Pies postuluje utworzenie Mniejszych Węgier w miejsce Wielkich Węgier. Kto chce kształt Wielkich Węgier – niech go sobie wytnie w granicach Węgier małych, a nadwyżkę niech odda Serbom, Rumunom, Austriakom, Ukraińcom i Słowakom. Przecież, jak przekonuje Gergely Kovács, pójście w drugą stronę i odbieranie im terenów dawniej należących do Wielkich Węgier byłoby niegrzeczne. Podpis na plakatach Psa głosi: „Jest taki uroczy, że na pewno nie będzie was chciał okraść”.

[3711]
Gdy przyszli separatyści, Donbasyci przywiązywali do anten samochodów gieorgijewskie wstążki, ale szybko znów się rozczarowali, kiedy się okazało, że rządy separatystów to mafijne państwo, z samowolką, bucostwem, manifestacją siły tych, którzy sobie radzą, i gnojeniem tych, którzy nie. Czyli generalnie przeciwieństwo tego wyśnionego ZSRR, co to miał powrócić jak Chrystus w paruzji – cały na biało i w lepszym wydaniu. Potem przyszła Ukraina z żółto-niebieskim malowaniem czego się da i korupcją, która jak była, tak jest. I słabymi widokami na przyszłość. I właśnie sobie Donbasyci przypominają, dlaczego się rozczarowali Ukrainą. I Ukraina może spać spokojnie, ale tylko do momentu, aż zapomną, dlaczego się rozczarowali separatystami.

[3867]
Chodzi o historię późniejszą, z początku lat dziewięćdziesiątych. Bo po tym, jak przez Wilno przewaliła się już historia XX wieku, z tą całą Radziecją, Niemcami, kolejną Radziecją, gdy w końcu pojawiła się dla Litwy szansa uzyskania niepodległości – część podwileńskich Polaków zbuntowała się i próbowała utworzyć na Wileńszczyźnie własne struktury. Na czele projektu stali dwaj deputowani do Rady Najwyższej ZSRR. Nad Solecznikami zawisła polska flaga, a zbuntowany region nazwano Polskim Krajem Narodowo-Terytorialnym.
Na początku plany były o wiele szersze. Jednego z przywódców PKNT odnalazłem po latach, wykładającego w jednej z polskich regionalnych uczelni. Wyglądało na to, że siedzi tu na zesłaniu. Wzdychał ciężko, narzekał, że czuje się obco i że tęskni za Wilnem. Był dość mocno odklejony od rzeczywistości. Opowiadał o spiskach i międzynarodowych zakulisowych knowaniach na szeroką skalę. Wręczył mi grubą kopertę z kserówkami wycinków prasowych, z których miało wynikać, że rozpad ZSRR był zaplanowany przez KGB już dekady przed Gorbaczowem, a znana w całej Radziecji bułgarska wróżbitka, baba Wanga, była agentem radzieckiego wywiadu. Jej zadaniem było takie przepowiadanie przyszłości, by mogło przygotować obywateli Związku na jego kontrolowane wyburzenie.

[4765, wrażenia z Finlandii]
Na citylightach wisiały plakaty wystawy Toma of Finland z całą tą gejowską estetyką, wielkimi penisami, wąsami à la Freddie Mercury i skórzanym oprzyrządowaniem w stylu Roba Halforda z Judas Priest, którego z kolei naśladowały pokolenia bardzo mocno podkreślających swoją heteryczność metali w skórzanych kurtkach, ćwiekach i łańcuchach – tego Roba Halforda, który na koniec kariery publicznie ogłosił, że jest gejem. Nikt tu pod tymi plakatami nie leżał Rejtanem i nie śpiewał pobożnych pieśni, nikt nie obrzucał farbami ani nie naklejał karteczek, na których tym specyficznym charakterem pisma wypisuje się „Panie Jezu wspomóż, aby ci grzeszący nie grzeszyli więcej, i spuść im do duszy skromność”.

[5159]
Polska się zbuntowała przeciw Zachodowi, bo okazał się czymś innym, niż miał być. Złote, błyszczące neony przemieniły się w zwyczajne reklamy Rossmanna i Lidla. Miała być kraina bogactwa, a wyszła kraina lewactwa. Miały być dupy z rozkładówek „Playboya” w szybkich furach, a są połajanki feministek, że słowo „dupa” uwłacza kobiecie, i ochrzan od Zielonych, że szybkie fury zatruwają atmosferę. Nie wspominając o tym, że „Playboy” skończył z nagimi fotkami.

[5213]
Ale nie tylko polska „lewa strona” jest daleka od akceptacji polskiego państwa. „Prawa strona” również nie pali się do przyjęcia go takim, jakie jest. To „kochaj, kurwa, ojczyznę, bo ci wyjebię” jest tragiczne i groteskowe, bo wygląda jak zmuszanie się do seksu na siłę, z zaciśniętymi zębami. Odruch odrzucenia wszystkiego, co krytyczne, świadczy o tym, że ta „miłość” jest ropiejącą raną. Nienawiść do „Polski w ruinie”, do tej beznadziejnej „postkomunistycznej” rzeczywistości, jest dziecinną tęsknotą do Polski wyobrażonej, nieistniejącej, zamieszkiwanej przez duchy żołnierzy wyklętych i zastępy polskich bohaterów.

[5234, o międzywojniu]
Jak gloryfikowany jest ten ulotniusieńki momencik, w którym choć przez parę chwil pokazaliśmy światu pięść, gdy choć przez chwilę mogliśmy się pomościć w regionie. Zabrać sobie Wileńszczyznę – bo tak! Zaolzie – bo możemy! Domagać się kolonii – bo inni też mają, i choć był to czyściuteńki festiwal polskiego zakompleksienia, to dla polskiej ślepej niedojrzałości był on festiwalem narodowej dumy. Moment haju, do którego wracamy jak narkoman. I dziwimy się, że nikt, szczególnie Zachód, nie chce przyjąć naszej perspektywy jedynie polskiej, tej „jedynej prawdy”, o której mówił Jarosław Kaczyński w słynnym przemówieniu po wygranych wyborach (podczas którego, notabene, odkrył istnienie postmodernizmu). I że nie spełnia na kolanach swojego świętego obowiązku, jakim jest utrzymywanie Polski przy życiu. „Gruzja jest ikoną, jej oprawą cały świat” – śpiewają Gruzini w hymnie narodowym, a w zasadzie mogliby Polacy. Bo to jest wers na miarę Lichenia.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Żywot Briana czyli Life of Brian

To zapewne jest ulubiony film ateistów, ale na pewno nie wszystkich, bo bywają tacy, którzy uważają, że należy szanować, respektować, unikać kpin i tak dalej. Ja taki wspaniałomyślny nie jestem, bo moja skłonność do tolerancji nieracjonalnych wierzeń jest uzależniona od stopnia, w jakim mi i całemu społeczeństwu się te wierzenia narzuca. Tu i teraz - zbyt wielkiego jak dla mnie. Co ciekawe, bywa, że ludzie wierzący lubią ten film (znam, znam), ale w swojej grupie są raczej w mniejszości. Film powstawał mniej więcej wtedy, gdy na głowę Kościoła wybrano Karola Wojtyłę, więc można powiedzieć, że jest darem opatrzności dla późniejszego pokolenia JPII. Wydawałoby się, że mamy do czynienia z szacowną ramotą, ale to wciąż jeszcze da się obejrzeć jako po prostu dobrą komedię o Brianie, przypadkowym proroku, który skończył na krzyżu. Wszyscy chyba znają pogodną piosenkę Always look on the bright side of life, którą ukrzyżowani wygwizdują w finale na pocieszenie Brianowi. A tu proszę, tym razem rozbawiła mnie piosenka z czołówki, którą zamieszczam poniżej. Pompatyczna jak wstępniaki do Bonda, a zaśpiewana przez (podobno) szesnastoletnią Sonię Jones. Zapewne sukcesowi Gwiezdnych Wojen, wtedy jeszcze świeżego hitu, zawdzięczamy motyw podróży pozaziemskiej Briana. I pamiętajmy, że:

niedziela, 17 czerwca 2018

Przyciąganie czyli Притяжение

W komentarzach przeczytałem gdzieś, że głupie i strata czasu. Ciekawe, co autor tej opinii myśli o produkcjach Marvela czy Emmericha. Gdyby miał o nich dobre zdanie, nie zarzuciłbym mu szczególnej konsekwencji poglądów. Przyciąganie ma być wystawną bzdurą i w takich kategoriach powinno być oceniane, bo w przeciwnym razie bylibyśmy podobni do redaktor Lichnerowicz, która zarzucała infantylizm bajkom dla dzieci (to było dawno temu, ale bawi mnie do dziś). Na swój sposób wizja obcych w tym filmie jest oryginalna lub - ostrożniej to ujmując - odbiega od sztampy. Choć dochodzi do rozpieprzenia połowy południowej Moskwy, dzieje się to przypadkiem, a (chyba jedyny) przybysz okazuje się przystojnym młodzieńcem o pokojowym nastawieniu. Wskutek dość durnowatego zbiegu okoliczności spotyka Julię, przypadkiem córkę ważnego wojskowego decydenta. Dzięki niej zapoznaje się bliżej z ludzkością, która ku jego zaskoczeniu, a naszemu zawodowi wytartym szablonem, okazuje się okazywać uczucia, zachowywać nieracjonalnie (a to takie piękne) i robić mniamuśne naleśniki. I byłoby tak słodziutko i ciastkowato, ale jest jeszcze Artiom, chłopak Julii, który w zemście za porzucenie wywołuje rozruchy uliczne. Może w dzisiejszych czasach mediów społecznościowych to nawet możliwe, choć udaje mu się podejrzanie łatwo. Szczególnie łatwo mu idzie z ogrywaniem wojskowych, którzy tu robią raczej za poczciwych gamoni. Wymowa filmu jest ogólnie proimigracyjna, co akurat nie jest specjalnie ryzykowne w kraju, do którego mało kto prócz Depardieu chce przyjeżdżać. Trochę to przypomina propagandowe granie na nosie Zachodowi, jakie pamiętamy z przedwojennego filmu radzieckiego Cyrk.

czwartek, 14 czerwca 2018

Zimna wojna

Obiecuję, że nad sobą popracuję, żeby ujrzeć ukryte piękno kina czarno-białego w formacie cztery na trzy (chyba nawet mniej niż cztery). Zasadniczo do obejrzenia tego filmu wystarczyłby socjalistyczny sprzęt w postaci telewizora Neptun. Chwilowo uważam, że to szkodliwa maniera, której celu nie widzę, chyba że chodzi o to, żeby widz się nad tym głowił w czasie seansu, zamiast po prostu oglądać film. Historia jest miłosna, a uczucie dwojga bohaterów pokrzyżowane jest geopolityką lat pięćdziesiątych. Chyba wyczerpałem życiowy limit wzruszeń nad ofiarami stalinizmu, żeby mocniej się przejąć tym, że ktoś tam nie może się spotkać z ukochanym, a jak się już spotyka, to zawsze są jakieś problemy. Drodzy zachwyceni krytycy od prawa do lewa, włóżcie mnie między tępe buraki, bo owszem, przyznam, że film jest niezły, ale nie dam sobie wmówić, że arcydzieło. Z zakochanej pary dużo bardziej podobała mi się zadziorna i momentami bezczelna Zula, inaczej niż nijaki Wiktor. Atutem filmu jest niewątpliwie podróż przez różne klimaty muzyczne epoki. Zakończenie jest moim zdaniem melodramatyczne i pretensjonalne. Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca? - pytam jak ten Gałkiewicz.

Teenage Kicks

Nastoletni Mik przygląda się przez uchylone drzwi swemu starszemu bratu, Tomiemu, który masturbuje się leżąc plecami do góry. To dziwne, nigdy tak nie próbowałem. Tym bardziej przy uchylonych drzwiach. Przyłapany Tomi wybiega z domu, wsiada na rower, a Mik goni go samochodem, by po chwili zobaczyć, jak Tomi wpada pod nadjeżdżający z boku samochód i ginie na miejscu. Mik nie przyznał się nikomu, że to on spowodował śmierć brata, choć trudno mówić o jego winie, bo reakcja Tomiego była nieco przesadna. Nie zdradzę jeszcze zbyt wiele, jeśli powiem, że Mik był tym mniej ukochanym z synów, bo po pierwsze jego prawdziwym ojcem jest szwagier matki, która swego czasu zaszalała, a po drugie - jest dziki i trudno go lubić. Zamiast się więc łączyć w „bulu i nadzieji” rodzice na czas żałoby praktycznie wyrzucają syna z domu. Potem matka mówi, że przyda mu się ta surowa lekcja, nie wiedząc, że mało co nie straciła drugiego syna, który otarł się o narkotyki, kurewstwo i - lekko naciągając - kryminał. Ważną postacią w filmie jest Dan, przyjaciel i sekretna miłość Mika, a ich relacje mocno się skomplikują pod wpływem Phaedry, która spętała Dana łańcuchem erotycznego czaru, że tak pojadę Iwaszkiewiczem. W jednej ze scen mamy gwałt homoseksualny w wykonaniu heteryka, który w tej sytuacji nie miał żadnego problemu z natychmiastowym wzwodem. Bozhe moi...

Cicha noc

I co? Wcale nie trzeba kosmitów, zabójstw, napadów na bank, żeby zrobić świetny film. Ponieważ historia dotyczy czasów współczesnych w naszym kraju, zestawienie ze Smarzowskim jest nieuniknione. Zgadzam się z Mietczyńskim, że na dobre wyszło filmowi to, że obrazek nie był zbyt groteskowy. Nie wszyscy ciągle piją, zdradzają i kradną, a mimo to nadal nie jest zbyt przyjemnie. Dobrym pomysłem jest bardzo wolne odkrywanie kart, na początku nie mamy pojęcia skąd i dokąd jedzie główny bohater Adam, a zjawia się u rodziny nieoczekiwanie, choć to wigilia. Widzimy, że ma jakiś plan, a kiedy dowiadujemy się jaki, ciągle jeszcze jest parę niewiadomych. W każdym razie to nie miała być taka zwykła wizyta na święta. Gdyby była zwykła, to zapewne nie skończyłoby się katastrofą. Jeden z motywów to praca zarobkowa na zachodzie, temat ważny w rodzinie Adama, bo przez lata on i jego liczne rodzeństwo oglądali tatusia tylko parę razy w roku. I choć to już jest przeszłość, tata słabo wytrzymuje pretensje dzieci o jego nieobecność, a same dzieci, nawet te dorosłe, zbyt mocno tę swoją krzywdę akcentują. Jak ten Litwin Gombrowicza, co wciąż rozmyślał o niedosolonej zupie, jaką mu żona podała piętnaście lat wcześniej. I dodajmy za Mietczyńskim, że polski film, a można dialogi zrozumieć! Widział to pan?

PewDiePie ogląda wywiad z Korwinem-Mikke

Nie rozumiem fenomenu PewDiePie'a, czyli największego jutubera dzisiejszych czasów, który wcale nie jest szczególnie mądry czy ciekawy. Swego czasu został obsmarowany przez Wall Street Journal jako antysemita i propagator treści faszystowskich, co spowodowało zerwanie jego kontraktu z Disneyem. Było w tym raczej sporo przesady, bo bojownicy o sprawiedliwość społeczną nie widzą ironii tam, gdzie jest im wygodnie jej nie zauważać. Poza tym PewDiePie dołączył do przeciwników współczesnego feminizmu, który stał się rodzajem religii wyznającej dogmat o dyskryminacji kobiet, w szczególności poglądu o nierówności płac kobiet i mężczyzn. Teza ta została już wielokrotnie przeanalizowana jako bałamutna, a podstawowe pytanie jakie jest stawiane przy tej okazji to takie, dlaczego pracodawcy nie zatrudnią więcej kobiet, skoro to im by się opłacało? Poniżej załączam film sprzed roku, w którym PewDiePie reaguje na rozmowę brytyjskich dziennikarzy z Korwinem-Mikke, który twierdzi, że kobiety zarabiają mniej, bo są słabsze, niższe i mniej inteligentne - każdy z tych czynników wpływa na niższe płace, co pokazują badania naukowe. O ile dwa pierwsze wydają się prawdziwe w odniesieniu do kobiet, nie znam żadnego badania wyników testów inteligencji kobiet w zestawieniu z mężczyznami. A jeśli nawet są, to według mnie powoływanie się na testy inteligencji nie świadczy wysoko o inteligencji tych, którzy tak czynią. Ale to inny temat. Korwin nie wypowiedział się jasno, czy mu się to podoba, czy nie, ale nigdy nie powiedział, że kobiety powinny zarabiać mniej. Niemniej wzrusza mnie to przywiązanie Korwina do badań naukowych, bo powątpiewam, że równie gorąco popiera akcje proekologiczne, które przecież także mają solidne podstawy naukowe. Jak znam poglądy Korwina, w żadnej mierze nie popiera małżeństw homoseksualnych, przeciw którym nie znam racjonalnych argumentów (w szczególności takich, które by nie były skierowane przeciw małżeństwom osób bezpłodnych). Jak już kiedyś pisałem, pomysł Korwina na państwo jest równie utopijny jak pomysły komunistów z wieku XIX, tylko że te ostatnie zostały już przetestowane.

„No po prostu kurwa no nie!” czyli komentarz do dzisiejszego Poranka w Tok FM

Dyskusję prowadziła Dorota Warakomska, a uczestniczyły w niej Agata Diduszko-Zyglewska, dr Katarzyna Kasia i prof. Monika Płatek. Dzięki tym paniom (i osobom podobnie się wypowiadającym) „P”i„S” będzie rządził spokojnie przez wiele kadencji. Jak twierdzi prof. Płatek prezydencki pomysł referendum już na obecnym etapie jest (wstępem do lub nawet) łamaniem prawa, bo zmienić konstytucję można tylko poddając pod głosowanie uchwalony wcześniej projekt. Pomysł Dudusia uważam za równie trafiony, co słynne i niesławne referendum Komorowskiego, widzę marnotrawstwo pieniędzy, ale nikt nie mówi, że nowa konstytucja ma być uchwalona bezprawnie. Metoda Płatkowej jest taka: wybierzmy najgłupszą, najmniej korzystną interpretację i nie posiadajmy się z oburzenia. Błąd logiczny w postaci ataku na chochoła. Potem było o nowej ustawie o szkolnictwie. Komentatorki same przyznały, że wersji jest tyle, że nie wiedzą co komentować. To nie przeszkadza dr Kasi mówić o rażącym ograniczeniu autonomii, dyskryminacji kobiet i ograniczaniu praw studentów. Jeśli rację ma prorektor UW, prof. Maciej Duszczyk, który wystąpił wczoraj u Janiszewskiego, senat uczelni sam może ustalić kryteria wyboru członków rady uczelni, która ma rzekomo być elementem kontroli władzy nad uczelniami. Gdzie ograniczenie autonomii? Słyszałem o dwóch przepisach, które naruszają autonomię: Duszczyk wspomniał o nakazie zatrudniania profesorów tytularnych na stanowisku profesora (dla laików: stopnie i tytuł naukowy są na polskich uczelniach oddzielone od stanowisk, takich jak adiunkt lub profesor; w teorii - praktyce też! - można być na stanowisku profesora bez tytułu profesora, i vice versa), a Płatek wspomniała o możliwości zwolnienia pracownika uczelni, który ma zarzuty prokuratorskie (zgadzam się, to kuriozalne, zwłaszcza przy tak jawnie politycznej prokuraturze jak obecna). Ale to są, rzekłbym, szczegóły, które są słabą podstawą do frontalnego ataku na ustawę. Potem było jeszcze lepiej, kiedy dr Kasia zaczęła mówić jak kobieta z Wenus. Według nowego prawa rektor będzie mógł mianować profesorem kogo chce? Czyli, pomijając detale, dokładnie tak jak teraz! W nowej ustawie nie ma przepisów antydyskryminacyjnych? Sześćdziesiąt lat jako wiek emerytalny dla kobiet to ich dyskryminacja? Kasiu droga, nikt nie jest tak uprzywilejowany jak kobiety profesorki. Zwyczajowo profesorowie emeryci, jeśli chcą, mogą pracować długo po emeryturze, przeważnie do siedemdziesiątki. Panowie mają więc pięć lat emerytury i pensji jednocześnie, a panie - dziesięć. Jeśli zdarzy mi się zostać profesorem, to serio rozważę operację zmiany płci. Jeśli chodzi o dyskryminację kobiet, bo jest ich mało wśród personelu naukowego, to po pierwsze to nie całkiem prawda, bo niektóre nauki są dość mocno sfeminizowane, a jeśli chodzi na przykład o nauki ścisłe, to przyznam, kobiet jest mało, ale dopóki ktoś nie opisze mechanizmu dyskryminacji, to proszę się wypchać z takimi twierdzeniami. (W produkcjach porno dla gejów to dopiero jest dyskryminacja kobiet!) Kolejny zarzut Kasi, to podział na naukowców i nauczycieli wprowadzony przez ustawę. Nie wchodząc w szczegóły - mamy to i dzisiaj. Upadną uczelnie prywatne? Nie wiem, czy w projekcie Gowina ostał się górny limit liczby studentów w przeliczeniu na pracownika naukowego - jeśli tak, to studentów na uczelniach prywatnych powinno raczej przybyć. Jeśli w dodatku nowa ustawa znosi Krajowe Ramy Kwalifikacji, żałosną, biurokratyczną wydzielinę minister Kudryckiej, to przy paru zastrzeżeniach jestem za.
W ramach dygresji wspomnę o Gronkiewicz-Walc, która wystąpiła w Poranku Tok FM. Jest taki popularny zarzut wobec Gronkiewicz, że kolejny raz nie objęła patronatem Parady Równości. Jeśli prawdą jest, jak mówi, że z zasady nie obejmuje patronatem żadnych marszów i manifestacji, to zarzut staje się dość słaby. Teraz trzeba by przyjrzeć się innym przedsięwzięciom, które miały patronat prezydenta Warszawy, jakimś konferencjom, wystawom lub wydarzeniom kulturalnym. Zgaduję, że z nich dałoby się odgadnąć światopogląd obecnego prezydenta.

In-Grid - Tu es foutu

Grają to na mojej siłowni, a piosenka jest sprzed piętnastu lat. Jak ktoś skomentował: jakby moje dzieciństwo wróciło!

środa, 13 czerwca 2018

Król Roger w Operze Krakowskiej

Odetchnęliśmy z ulgą, bo mimo że to opera w języku polskim, wyświetlano nam śpiewane libretto. Aby jakoś scharakteryzować rodzaj historii, sięgnąłbym do określenia „psychomit” używanego przez Ursulę Le Guin (nb. zmarłą w styczniu tego roku), czyli uniwersalna opowieść osadzona w umownym „nigdzie”, która mogłaby funkcjonować jako mit właśnie, gdyby się uleżała parę setek lat i zyskała popularność. Owszem, był jakiś król Roger na Sycylii bez mała tysiąc lat temu, ale złamanego eurocenta nie postawiłbym na to, że fantazja Iwaszkiewicza ma wiele wspólnego z tą postacią. Jeśli znamy biografie Szymanowskiego i autora libretta, to inaczej patrzymy na owego Pasterza, głosiciela prawdy o nowym Bogu, który zauroczył królową Roksanę i wprowadził zamęt w życiu samego Rogera. Fascynacja Pasterzem oczywiście ma podtekst homoseksualny, choć maskowany względami religijnymi i politycznymi. Nieco bałem się muzyki Szymanowskiego, bo podjąłem parę średnio udanych prób przyswojenia jej sobie, ale Król Roger miło mnie zaskoczył. Jest patos, chóralne śpiewy, ładna scenografia, więc niech będzie, że Roger przypomina raczej dzisiejszego monarchę konstytucyjnego z gazetą w ręku. Ale nie to jest dla mnie gwoździem programu, lecz samo libretto, które jest oszałamiająco kabotyńskie, uroczo grafomańskie i niemiłosiernie manieryczne. Jeśli to ze strony Iwaszkiewicza nie była kpina, to ja pytam, co on wtedy popijał? W trakcie spektaklu postanowiłem odnaleźć libretto i przepuścić fragmenty przez tłumacza Google'a.
Kłamny czar łańcuchem złudy pęta myśl! - mówi Roger do Roksany zachwyconej Pasterzem.
W tłumaczeniu:
Podstępny urok łańcucha to haniebna myśl!
A z kolei Roksana tak zwraca się do Pasterza:
O Pasterzu, powiedz mi,
Jak przepastna serca głąb,
W ofierze twemu Bogu
Ogni skrytych niesie żar?
W tłumaczeniu:
O Pasterzu, powiedz mi, jak głęboko twoje serce w ofierze ukrytych ognisk przenosi żar ku Bogu?
Na pierwszej z załączonych grafik widzimy Mariusza Kwietnia w roli Rogera w innej inscenizacji Króla Rogera, a na drugiej słynne zdjęcie Iwaszkiewicza w trakcie Dionizji.

czwartek, 7 czerwca 2018

Ciulik Maryny czyli o publicystyce politycznej

Dupa Maryny to świetny temat na dyskusję, w ramach której można prowadzić dogłębne analizy, testować pod względem wrzodów na niej i sprawdzać, co też tam w środku Maryna ma. Jeśli zaliczymy Marynę do ludzi rozsądnych, to ma głęboko w dupie temat omawiany wczoraj w Poranku Tok FM w ramach dyskusji publicystów w szacownym gronie złożonym z prowadzącego Piotra Kraśki oraz gości: Karoliny Wigury, Marcina Mellera i Michała Szułdrzyńskiego. Chodziło o plan Tuska po zakończeniu kadencji jako przewodniczący rady europejskiej (nazywany czasem ćwierćinteligentnie „prezydentem Europy”). Poza ogólnikowymi wypowiedziami Tuska nikt nie słyszał o żadnych jego konkretnych planach, a tu dyskusja płynie żywo jak woda w klozecie. Tusk wspiera ruchy, czym ryzykuje utratą twarzy, a przecież mógłby stanąć na czele, co oznacza przegraną o pozytywnych następstwach itd. Proszę teraz zauważyć, że moje przypuszczenia o dupie Maryny są dużo lepiej osadzone w rzeczywistości niż temat planów Tuska, który porównałbym do snucia hipotez na temat ciulika Maryny. Prawie na pewno ciulika nie ma, ale gdyby był...

środa, 6 czerwca 2018

Pojedynek na słowa (Connie Willis)

Póki żyję, będę wielbił Connie za Przewodnika stada. Willis ma przypiętą łatkę autorki sajens-fikszyn, ale w takim razie powinien ją mieć również Salman Rushdie za Dzieci północy. Tam i w Pojedynku mamy przecież telepatię, ale uczciwie przyznam, że Rushdie, w odróżnieniu od Willis, nie próbował tworzyć racjonalnych uzasadnień dla telepatii. Główną bohaterką Pojedynku jest Briddey, Amerykanka pochodzenia irlandzkiego, która wraz z ukochanym Trentem poddała się zabiegowi EED, który umożliwia związanym uczuciowo osobom odbierać emocje partnera. Jest to rzecz jasna element fantastyczny, ale rzekłbym, nie aż taki nie do pomyślenia. Okazuje się, że po zabiegu Briddey stała się telepatką, ale to nie z Trentem nawiązała pierwszy kontakt. Jak w Przewodniku stada pierwotny materiał na narzeczonego okaże się wybrakowany, czego się zresztą spodziewałem. Telepatia w ujęciu Willis nie jest darem lub supermocą, bardziej przekleństwem, które polega na tym, że myśli innych osób wdzierają się do głowy na kształt wodospadu Niagara, choć u innych bywa to ogień lub robactwo. Jednym ze sposobów na radzenie sobie z tą sytuacją jest zajmowanie umysłu jakimiś nudziarstwami, do których zaliczają się powieści wiktoriańskie (w tym znany mi z Drooda Wilkie Collins!) oraz Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego Gibbona. Bohaterowie parę razy sięgają po Zmierzch, ale to długie, więc nie doczytują i ciągle nie mogą się dowiedzieć, jak to się kończy. Ja też nie przeczytałem i mam podejrzenie, że Cesarstwo przeniosło się na Samoa, choć mogę się mylić. Tę powieść można by nawet fajnie zekranizować, bo część wydarzeń ma miejsce w wyobrażonych przez telepatów miejscach, które są ich schronem przed natłokiem cudzych myśli.

[1902]
Swoją drogą Titanikiem też ponoć płynął jakiś wróżbita, chociaż najwyraźniej marny, w przeciwnym razie by go tam nie było.

[7362, Briddey broni się przed cudzymi myślami]
W porządku, w takim razie myśl o słoniach, powiedziała sobie i przez następne pięć minut wyliczała wszystkie słonie, jakie znała – afrykańskie, azjatyckie, cyrkowe, Babar, Jumbo i Dumbo… Nie, to był film Disneya, co za bardzo przybliżało ją do księżniczek. Myśl o ich kłach, trąbach i o tym, że się boją myszy. I węży, które święty Patryk wyrzucił...
Podobno węży nie ma również w Nowej Zelandii i na Madagaskarze.

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Gotowi na wszystko. Exterminator

To genialnie prosty pomysł, żeby opowiedzieć o kapeli grającej hardkorowy metal pod naszym biało-buraczanym sztandarem. Z zastrzeżeniem, że akcja rozgrywa się w Kochanowie, światowej stolicy ziemniaka, skąd wywodzi się dobrze się zapowiadający zespół Exterminator, który poległ, bo było zbyt mało profesjonalizmu na tę ilość wody sodowej uderzającej chłopcom do główek. To było dziesięć lat temu, a teraz pani burmistrz ma unijną kasę na kulturę, więc namawia zespół do reaktywacji, choć jeden z członków zespołu zapadł się pod ziemię do grobu. Chłopcy z kapeli są już nader dojrzali, pracują w bankach, laboratoriach lub sklepach, albo też dają zatrudnienie innym jako pacjenci psychiatryka. Trzeba więc pogodzić łojenie na gitarze ze zmienianiem pieluch lub dogadywaniem się z panną, która po latach w związku liczy na coś więcej, a nie tylko o lepsze mieszkanie chodzi. Z tym łojeniem jest pewien problem, bo madame burmistrz wmanewrowała chłopaków w granie cudzego repertuaru. I tak hardkorowcy, dla których TSA to soft siurki, będą niedługo grali Kombi i Piaska. Działa na mnie ten typ humoru, kiedy wyobrażam sobie Nergala zmywającego podłogę lub Ozzy'ego Osbourne'a, który łuska bób. Rockandrollowe życie Marcysia, frontmana Exterminatora, wygląda tak, że budzi się rano z czyjąś ręką na torsie i mówi do siebie: „Boże, byle nie Wisienka!”. Wisienki to zespół ludowy babuń po pięćdziesiątce, z którymi poprzedniego wieczora ostro zabalowali. Uspokajamy, to nie była Wisienka.

sobota, 2 czerwca 2018

Parks and Recreation (odcinki S04E04, S05E19, S06E14, S06E15)

W odcinku czwartym sezonu czwartego Leslie organizuje harcerski wypad z udziałem Ann Perkins i April Ludgate, Każdy miał przygotować jakąś niespodziankę.


W odcinku dziewiętnastym sezonu piątego Ann Perkins rezygnuje z walki o specjalny prezent dla Leslie. W zamian robi dla niej lalkę. Ben sugeruje, że mogą razem podarować Leslie gofrownicę.


W odcinku czternastym sezonu szóstego Ron chce wziąć psa ze schroniska dla córek swojej kobiety, a Ben przez cały dzień próbuje zrobić Leslie niespodziankę z okazji rocznicy, podczas gdy ona jest ciągle zajęta sprawami wagi najwyższej. Dlatego wszystkie niespodzianki dla Leslie są przekazywane Gerry'emu zwanemu też Larrym. Leslie za to dała w prezencie Benowi żelazny tron.


W odcinku piętnastym sezonu szóstego April ma pomysł na atrakcję zbliżającego się koncertu jedności dla połączonych miast Pawnee i Eagleton.


Ości (Ignacy Karpowicz)

Andrzej, Krzysztof, Ninel, Maja, Szymon, Norbert, Kuan, Maria, Franek - to główne postaci powieści. Zróżnicowane seksualnie, rodzinnie, małżeńsko. W książce śledzimy opis przejścia od konfiguracji seksualno-towarzyskiej A do konfiguracji B, w której jedno z bohaterów opuści padół. To mogłaby być dość nudna książka, ale z językową fantazją Karpowicza - jest świetna. Najbardziej w moim guście jest postać Mai, niewysychające źródło paradoksalnych komentarzy. A tytułowe ości to te wszystkie miłości, znajomości, marskości i złości, na które jesteśmy skazani i które kochamy.

[63]
Maja: wiek 36 lat; waga 52 kg; wzrost 160 cm; oczy piwne; orientacja seksualna: hetero ze skłonnościami do dramatu i eksperymentu; orientacja światopoglądowa: depresja; narodowość: w zaniku; stosunek do ofiar Holocaustu: empatyczny.

[1455, o znajomym Szymona ze studiów]
Przed pauzą zimową dochodzi do niecodziennego zdarzenia. Profesor wydaje z siebie serię dźwięków. Ogromny uczeń, kudłaty i milkliwy, skrzyżowanie Chewbaccki ze Świętą Kumernis, przezwany przez kolegów King Kongiem bez pogłębionej chyba ścieżki skojarzeniowej, odtwarza profesorski układ dźwięków. Studenci się śmieją. Profesor patrzy uważnie na King Konga.
– Nazwij – rozkazuje głośno, wyraźnie, jakby z krzaka gorejącego przemawiał.
– Kwantyfikator Reschera – nazywa King Kong.

[1466, kwantyfikator Reschera]
(QLx)(φx,ψx) = Card({x: φx}) ≤ Card({x: ψx}) ≡ (QHx1x2y1y2)[( x1=x2 ↔ y1=y2) ∧ (φx1 → ψy1)]

[1777]
Język jemniolski jest językiem idiolektowym, w którym nieświadomie komunikuje się dwie trzecie osób na świecie, a świadomie jedynie dwie osoby na świecie (Maja ♀ i Szymon ♂ ). Język jemniolski wywodzi się z bolesnej anegdoty.
Anegdota przedstawia się następująco:
Stoi sobie ogromnie napakowany dres bez dresu. Posiada bicepsy, tricepsy i sześciopaki. Ogląda go kolega. Ogląda z podziwem i uwielbieniem, by wreszcie zadać pytanie:
– No, w porzo, tylko na chuj ci taka wielka głowa?
Pada odpowiedź:
– Jem nią.

[1906, Demeter odpowiada Zeusowi i Hadesowi]
– Nikt matce nie odbierze córki. Zjadła czy nie zjadła. Granat czy papaja. Lata mi to koło cyca. Moja córka jest m o j a. Nie wrócę do pracy, dopóki jej nie odzyskam. Wyzdychają ci, Zeusie, wierni. Ziemia w popiół się obróci. Chcę z powrotem to, co moje, bez żadnych warunków i negocjacji. Chcę Korę.

[2170, cytat z J.K. Rowling, ale chyba nie z Harry'ego Pottera]
Poprzedniego wieczoru udało mu się uniknąć kłótni tylko dzięki temu, że rozpoczął najdłuższą i najbardziej pomysłową kopulację, jaka zdarzyła im się od początku związku.

[2205, o matce Ninel zwanej Kubą]
Lena czasem żałuje, że nie urodziła zwykłego dziecka: pogodnej sprzątaczki, akuratnego hydraulika, ograniczonej nauczycielki, zadufanego sportowca, słowem – kogoś, kogokolwiek, kto pozwoliłby się kochać.

[2424, Max pyta kochanka Norberta]
– Norbert dziś zły? Norbert ma dzień pogłębionej świadomości?

[2668, Maria o Maksie-Kuanie, swoim mężu Wietnamczyku]
On jest dziwny, bo nie jest z Polski, ma oczy wykrojone inaczej, włosy zbyt czarne, skórę tylko po ciemku identyczną, a imienia mojej teściowej nie umiem wymówić bez sajgonki w ustach, mimo to on jest moim mężem.

[2910, Maja spotyka Franka w autobusie]
– Zaraz będzie przystanek na żądanie – głos jej zadrżał, obniżył się. – Żądam, żeby pan wysiadł.
Uśmiechnął się.
– Wydaje mi się, że moja matka bardzo by panią polubiła.
– Jestem kiepska w matkach. Obawiam się, że nie odwzajemniłabym uczuć pańskiej matki.
(...)
Maję ogarniało coraz większe zainteresowanie nieznajomym, a zwłaszcza jego nieskazitelnym wyglądem. Czuła się i jak archeolog, i jak pracownik sanepidu, i jak biolog, który odkrył pozaziemską formę życia. Czuła się niczym wynalazca teflonu. Najczystszej substancji na ziemi; no, może ex aequo z hostią.

[2973, Bruno rozmawia z matką Mają]
– Oczy masz wytrzeszczone, jak przy ostrej niewydolności tarczycy.
– Cieszy mnie niewyobrażalnie, że nadal lubisz czytać w Internecie o chorobach. W twoim jednak wieku raczej zainteresowałabym się stronami porno. Najpierw porno, potem choroby. Tak wygląda rozwój młodego człowieka i schyłek człowieka dojrzałego. W skrócie: cywilizacja.

[3353]
Pani, lm M. – nie, D. pań; rzeczownik odnoszący się do każdej kobiety, której nie znamy (por. matka) lub z którą łączą nas oficjalne stosunki (por. P. Jasnogórska). P. domu nazywamy kobietę, która poświęca czas rodzinie, ponieważ tego pragnie albo pragnienie takie wepchnięto jej w gardło, a ona je przełknęła i już w niej zostało dozgonnie, albowiem pragnienie posiadania rodziny nie podlega defekacji ani womitacji. P. czegoś nazywamy kobietę, która ma nad tym czymś władzę (por. uczucia, jadłospis). P. sytuacji nazywamy kobietę, która chwilowo mniej przegrywa w życie.
Pani występuje również w wersji z dwuznakiem. P. z dwuznakiem przybiera formę panicz. Dwuznak w pani prowadzi do wyrośnięcia penisa oraz wąsów (por. ludobójstwo), a także do uzyskania trwałej niedorosłości oraz środków finansowych, umożliwiających podtrzymanie tejże (por. dokądkolwiek).

[3518, o ojcu Mai]
Ojciec nigdy chyba nie powiedział swoim córkom nic miłego, nawet gdy zbierało mu się na czułości, przemawiał na przykład tak: „Tata potrzyma córkę w ramionach. Chodź do taty. Nie, nie ta gruba, niech przyjdzie ta brzydka”.

[5089]
Między Mają i Szymonem czasami się coś psuło. Tak on, jak ona byli swoimi pierwszymi partnerami seksualnymi. I bardzo długo jedynymi. Szymon zaproponował, żeby na rok otworzyli swój związek, spróbowali, jak to jest być z kimś innym, jak to jest odzyskać wolność, o której krzyczały billboardy sprzedające proszki do prania i płyny do mycia naczyń.