Strony

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Death Drive

Jak wiemy od dawna, czasami człowiek musi, inaczej się udusi. Człowiekiem jest L.E. Salas, który skłonił Dark Alley, producenta homo-pornografii, do zainwestowania w film i wynajęcia aktorów. Dzięki temu nie musiał się obawiać, że będą wstrząśnięci prośbą o pokazanie organów, a nawet ich użyczanie na potrzeby seksualne. Z góry jednak uprzedzę, że choć seks jest momentami ostry, oko kamery nie jest wystarczająco wścibskie, aby wypełnić standardy klasycznej pornografii. Filmowanie seksu nie uchodzi za sztukę wyrafinowaną, więc jeśli już wykonawcy pornograficzni postanowią zrobić coś naprawdę artystycznego, to klękajcie Jungi, Becketty i Greenawaye. Symbole i metafory w tym dziele głębią swoją na pewno przewyższają akt kopulacji analnej, a cóż dopiero mówić o moim prostym umyśle. Główna postać to Driver (pozostanę przy słowie angielskim, bo „kierowca” brzmi dziwnie w tym kontekście), który pod wpływem impulsu, po obejrzeniu na kamerce swoich świeżych wyczynów seksualnych, jedzie półnagi na pustynię w okolice Las Vegas, po której wędruje tak długo, aż pada na glebę. Tam znajduje go Tancerz o piersiach niemęskich, postać tajemnicza, być może personifikacja śmierci, który ratuje Drivera, bo zapewne to nie jest jeszcze jego czas. Reszty nie chciałbym już opowiadać, ale czekają nas atrakcje w rodzaju zwłok i migawek z kolejnego seksu grupowego, a na koniec jest twist, o ile można w ogóle użyć tego określenia do tej wątłej fabuły. Niby wygląda to dziwnie, bo czemu koniecznie mamy łączyć występy w filmach pornograficznych z popędem śmierci? Z drugiej jednak strony zastanawiająco często słyszymy o śmierci (relatywnie) młodych gwiazd kina porno. Może dlatego, że bycie relatywnie młodym w tej profesji najczęściej oznacza niestety śmierć zawodową...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz