Strony

czwartek, 30 listopada 2017

Blisko, coraz bliżej

W Wielkiej Brytanii już jest. Na brytyjskim fejsbuku można sobie wybrać jedną z 71 (słownie: siedemdziesięciu jeden płci). Przejęty Oko zapewne oka w nocy zmrużyć nie może z przejęcia. Ja nie jestem na teorię gender taki cięty, bo pewne obserwacje są moim zdaniem niepodważalne. Nie ma czegoś takiego, jak przypisane role społeczne uzależnione od płci, a dokładniej: są, ale jako narzucane konstrukty, które nie powinny być narzucane. Jeśli kobieta chce być w rodzinie kucharką, to ok, ale w Szwecji podobno to już nie funkcjonuje. Jeśli chodzi o te siedemdziesiąt jeden płci, to jest to niewątpliwy sukces teorii gender, który można by mieć głęboko w odbycie, ale jest jeden szkopuł. Wyznawcy gender traktują sprawę śmiertelnie poważnie i w krajach bardziej niż my rozwiniętych walczą o prawną ochronę swojej płciowej tożsamości. Weźmiesz kogoś za „MTF”, a on/ona/ono/niewiadomo uważa, że jest „pangender”, za co ma być grzywna z zamianą na pół roku za kratkami. Lepiej wybrać kratki i zadeklarować swoją płeć jako „non-binary”, co uniemożliwi wysłanie ciebie do więzienia dla kobiet lub mężczyzn, bo to dopiero byłaby dyskryminacja! Już się cieszę na tę kolorową przyszłość, w której będzie siedemdziesiąt jeden rodzajów więzień dla każdej z płci z osobna. [X]

Akron

Chyba kogoś poznałem, mówi mamie Benny, a ta ucieszona pyta: kim on jest? Och, czyżby odchodziły do lamusa tradycyjne coming out stories z płaczącymi ojcami i wyrozumiałymi babciami (lub na odwrót)? Poznany, czyli Christopher, też nie ma żadnego problemu w relacjach z matką w kwestii swojej orientacji seksualnej. Kłopoty będą innego rodzaju, bo jakieś paręnaście lat wcześniej jedna mama przypadkiem przejechała dziecko drugiej, co widzimy w pierwszych scenach filmu. Zdrowy rozsądek nie ma tu wielkiego zastosowania, bo zrozumiałe jest, że nie mamy ochoty mieć styczności z osobami, które nas skrzywdziły, nawet jeśli nie miały złych intencji. Związek Benny'ego i Christophera stanął pod znakiem zapytania, choć zapowiadał się znakomicie. Na dobrą sprawę można by sobie darować wątek homo, bo główny problem pozostałby ten sam, gdyby podmienić płeć jednego z kochanków. Zgoda, ale zauważmy ten niuans, że choćby ze względu na mniejszą liczebność gejom jest trudniej znaleźć drugą połówkę niż heterykom. Mam wrażenie, że to w pewnym stopniu zaważyło na przebiegu fabuły.

Odzyskać i stracić czyli Azul y no tan rosa

Dziwnie się ogląda wenezuelski film, jeśli wiemy w jakim stanie jest ten kraj. Jedna z bohaterek wyjechała wprawdzie do Hiszpanii, żeby poprawić sobie życiowe perspektywy, ale za nic nie domyślilibyśmy się, że znudziły ją kolejki po masło. Głównym bohaterem jest fotograf Diego, szczęśliwy w związku z lekarzem Fabrizio. Szczęście nie trwało jednak długo, bo Fabrizio został ciężko pobity przez homofobów, a tymczasem Diego musi się nieoczekiwanie zająć synem, którego matka ma na głowie chwilowo ważniejsze sprawy niż opiekę nad dzieckiem. Nie jest to znowu takie dziecko, bo już zagląda do portali randkowych, i jak typowy nastolatek - jest skryty, ponury i mrukliwy. Film trąci melodramatem, toteż w niektórych momentach można sobie poradzić bez mózgu, na przykład kiedy omawiając temat akceptacji homoseksualistów gwiazda tamtejszego talk show pyta o zdanie biskupa. Ta gwiazda wkrótce zostanie zastąpiona przez inną, która wygłosi wzruszającą mowę wstępną o potrzebie akceptacji osób, które się od nas różnią. Wyobrażam sobie te rzesze homofobów, którym zmiękły serca i łzy polały się z oczu, kiedy zdali sobie sprawę ze swojej moralnej nędzy. Łącznie z biskupem.

poniedziałek, 27 listopada 2017

Trybunał postanowił

Śmiertelnie poważny komentarz: obrazek pasuje mi do obecnego „Trybunału Konstytucyjnego”, ale nie jestem naiwny. Specjaliści twierdzili, że od roku 1989 w tej instytucji nie zapadł ani jeden wyrok, który nie byłby po myśli Kościoła. Już za czasów prezesa Zolla pojawiła się tendencja do rozszerzającej interpretacji konstytucji - rozszerzającej głównie o „wartości” chrześcijańskie.

Cztery czyli Four

Czy to takie odkrycie, że ludzie spotykają się na na seks, a potem się rozchodzą i chętnie traktowaliby to jako zdarzenie małej wagi? Poszedłem do kina, wypiłem kawę, miałem członka w tyłku, a na kolację pierogi. Trochę tu zniekształcam temat filmu, ale co do zasady o to właśnie chodzi: ciemnoskóry ponadczterdziestoletni Joe umawia się z June'em, z którym seks dopiero od niedawna jest już legalny, a tymczasem jego córka spotyka się ze szkolnym mięśniakiem Dexterem. Ten ostatni okazuje się chłopcem nawet bardziej subtelnym niż wskazują na to pozory, natomiast June ma pewne nieprzezwyciężone zahamowania, że tak tajemniczo rzecz ujmę. Jak się wydaje, film ma być rodzajem fotografii naszych czasów, co nie jest celem przesadnie ambitnym. Nie ma wstrząsów, zwrotów akcji, przejawów dobroci czy aktów agresji. Był moment, kiedy pomyśleliśmy, „o, dramat będzie!”, ale scenarzyści nie skorzystali. Jako widzowie niezbyt na tym filmie skorzystaliśmy, choć nazwanie go stratą czasu byłoby przesadą.

Dyskont czyli Discount

Jakże zasmuciła mnie ta komedia. (Jak kiedyś napisałem, szufladka z napisem komedia jest tak pojemna, że nawet Cezarego Pazurę w niej znajdziemy.) Temat filmu jest taki, że przyklasnęliby mu Michael Moore i całe lewactwo świata, a ja nawet zacząłem się zastanawiać, czy my przypadkiem w Polsce nie mamy lepiej niż na tej francuskiej prowincji. Myśl tę porzuciłem, kiedy usłyszałem o rodzinnym przypadku dziewczyny, która wyjechała do Anglii, pracuje jako kelnerka w kawiarni, a mieszka w pokoju dzielonym z Murzynką z dzieckiem. Jeśli to jest lepsza opcja niż życie w Polsce, to może w tej Francji nie jest jednak tak źle. Bohaterowie filmu to pracownicy dyskontu, nad którymi zawisła groźba zwolnień z powodu zapowiedzi wprowadzenia kas automatycznych. To jeden z przejawów choroby systemu, który produkuje absurdalną wizję nigdzie niezatrudnionego konsumenta dóbr wszelakich. Wkurzeni na sytuację kasjerzy postanawiają otworzyć dyskont na lewo, w którym będą sprzedawać towary przeznaczone do wyrzucenia w ich miejscu pracy (no, nie tylko). Udaje im się zdumiewająco łatwo, choć całe przedsięwzięcie wymaga solidarności mieszkańców pobliskiego osiedla, którzy powinni się powstrzymać od informowania policji. Władze w końcu wyczają, że coś dziwnego się tam odbywa, ale nasi „przedsiębiorcy” obmyślili już plan na taki obrót spraw. Dość delikatnie wchodzimy w życie prywatne bohaterów, również szefowej dyskontu, która jest postrzegana jako ciemiężca, pardon, ciemiężczyni (sorry, Matko Boska Warakomska!), a sama okazuje się trybikiem w maszynie. Z tą maszyną jest jak z dworem Ludwika XIV - życie na nim marną daje satysfakcję, ale nie można jej znaleźć poza nim. Ta prawda jest oczywiście gówno-prawdą, ale tylko w połowie.

Otto, czyli niech żyją umarlaki czyli Otto; or Up with Dead People

Śmieję się w duchu z tych ludków, co to kiedyś mieli problemy ze zrozumieniem Matrixa, bo niby nie wiadomo było, co tam jest realne, a co wirtualne. Widać nie uważali na polskim, kiedy przerabiali Konrada Wallenroda. Potencjalna widownio Otto, muszę cię ostrzec, że Matrix i Konrad to zdecydowanie zbyt słaba szczepionka na twórczość LaBruce'a. Kiedyś obejrzałem The Raspberry Reich i jeszcze jakiś film, który bym wymazał z pamięci, bo przedstawiał penetrację analną nogą po amputacji stopy. I nadal nie czuję się gotowy na kolejne dzieła faceta. Fabularnie Otto jest dziwaczną bzdurką o inwazji homoseksualnych zombie, przy czym część ukazanych zdarzeń to w istocie sceny powstającego filmu o takiej właśnie tematyce. To niby się wyjaśnia, ale nie do końca, skoro mamy przez cały czas nieodparte wrażenie, że tytułowy bohater jest naprawdę zombie, a nie tylko udaje przed kamerą. Twórcy trochę do nas mrugają oczkiem, abyśmy nie brali tego zbyt serio, co nawet momentami im wychodzi. Jeśli chodzi o przesłanie podane wprost, ale również to zawoalowane metaforą - tutaj jest pełna powaga. Można w tym miejscu przywołać słowa Witkowskiego o nacierających zombie jako przenośni dla prekariackich mas, co na pozór łatwo odeprzeć przypominając o Korei Północnej. Nie zmieni to faktu, że system jest chory, i choć to żaden argument - mam przekonanie, że przyszłość oceni nasze czasy jako wiek hańby.

niedziela, 19 listopada 2017

Tego raczej nie warto czytać

Weźmy pod lupę medycynę, czyli jak najbardziej część nauki. Jej główna metoda polega na tym, że testujemy nowe substancje lub techniki, sprawdzamy solidnie w ślepych testach, po czym stwierdzamy, ze coś działa. Sprawdzenie na jakiej zasadzie - to już działanie opcjonalne. Nawet preparaty homeopatyczne przebadano w taki sposób, choć w tym przypadku pseudonaukowe objaśnienie poprzedzało solidną (negatywną) weryfikację. Upraszczając: działa, więc jest dobre, ale nie musimy wiedzieć dlaczego. Teraz rozważmy szeroko pojętą sztukę, nie wyłączając rozrywkowej. Dygresja: Penderecki jest dla mnie bardziej „rozrywkowy” niż Rubik - czyli poruszamy się wśród pojęć mglistych. Sztuka wzrusza, bawi, tumani, przestrasza. Zasada jest ta sama: jeśli działa, przyjmujemy, że jest dobra, z zastrzeżeniem, że nie mówimy o ekstremach takich, jak morderca, który poćwiartował córkę, bo obejrzał wcześniej obraz Gauguina. Czy zatem podobnie można potraktować religię? Gdyby podejść do sprawy naukowo, czyli zrobić rzetelny sondaż, to zapewne wyszłoby nam, że dla przygniatającej liczby Polek (i Polaków) życie bez religii byłoby trudne lub niewyobrażalne. Nie jest szalone stwierdzenie, że religia daje często poczucie komfortu, choć jako ateista muszę dodać, że religia generuje swoiste urojone troski, jak w przypadku religijnych dziadków partnerki Grety Christiny, którzy zamartwiali się, że wnuczkę czeka piekło. Z mojej perspektywy pociecha z religii jest dziwna, ale nawet gdyby tych dziadków zapytać, czy są szczęśliwsi dzięki religii, odpowiedzieliby twierdząco. Gdyby to statystycznie uśrednić, trzeba by stwierdzić, że działa, więc jest dobre. Można by zatem podobnie jak w przypadku sztuki powiedzieć, że mamy w nosie, czy korzystny efekt opiera się na prawdzie, choć nawet trudno byłoby powiedzieć, co to miałoby znaczyć w przypadku sztuki. O ile jednak Witkacy nie twierdziłby, że kto podważa istnienie Gyubala Wahazara, jest moralnie podejrzany, o tyle wątpliwości wobec postaci literackiej, jaką jest Jezus, nie są już tak obojętne. Podejrzewam, że gdybym jako powszechnie znana osoba (którą nie jestem) stwierdził publicznie, ze Jezus został zmyślony, to nie tylko stałbym się w opinii dużej części społeczeństwa moralną szmatą, ale też zainteresowałaby się mną prokuratura. To jest rodzaj uprzywilejowania religii posunięty do szaleństwa, choć uczciwie przyznam, że na szczęście nie nadużywany zbyt często (nadużywany, bo w moich oczach każde użycie artykułu 196 kk. jest nadużyciem). Nawet gdyby nie było państwowego wsparcia dla religii, nadal można by argumentować, że zasoby ludzkie i pieniężne, które są zużywane na podtrzymanie kultu, mogłyby być spożytkowane lepiej. Jak wiele innych funduszy, prywatnych i publicznych. Zadałem sobie pytanie, w jaki sposób przeszkadza mi religia osobiście, i szczerze muszę wyznać, że żadnych mocnych konkretów nie mam. Indoktrynacja religijna w dzieciństwie przebiegła u mnie bezobjawowo, nikt mnie nie zmusza do modlitwy, nie mam dylematu rodzica ateisty, czy posyłać dziecko na religię, krzyż powieszony nad drzwiami w moim miejscu pracy nie robi na mnie wielkiego wrażenia, za to bawi mnie wspomnienie szoku, jakim była reakcja na moją delikatną sugestię, że nie podzielam zachwytu nad Jezusem. Mimo to mam nadal zamiar komentować religię i jej wpływy w Polsce, choćby z tego powodu, dla którego ludzie religijni nie znając żadnych gejów mają o nich często dobrze wyrobione zdanie, wiadomo jakie. Zauważmy, że medycyna czy sztuka nie zobowiązują do utrzymywania krzywdzących sądów moralnych, więc się od religii różni istotnie. Wiem oczywiście, że ten religijny „nakaz” coraz mniej przekłada się na opinie ogółu wierzących, a skoro ci mniej prawomyślni siedzą zazwyczaj cicho, nasila się wrażenie pełzającej teokracji. Mam nadzieję, że mylne.

Eat with Me

Nie do końca nam wyjaśnili, czemu Emma postanowiła się wynieść z domu, kiedy jej mąż brutalnie obszedł się ze swoją obrączką tnąc ją przecinakiem. Nie doszło do żadnej zdrady, po której należałoby podjąć tak radykalne kroki. Bez żadnego uprzedzenia Emma pojawia się u syna Elliota, a precyzując - z przynajmniej jednym uprzedzeniem: wobec jego orientacji seksualnej. Nie dlatego, że to dla niej nowość, ale dlatego, że jeszcze tego nie przetrawiła mimo upływu czasu. Elliot jest szefem orientalnej knajpki, ale interes nie idzie dobrze. Z jego życiem seksualnym jest nawet nieźle (pomimo mamy w mieszkaniu), ale z uczuciowym - klapa. Pojawia się basista Ian, który nieco za szybko wyznał, że go lubi, i spłoszył Elliota. Część chachów zawdzięczamy relacjom spiętej Emmy z wyluzowaną Maureen, sąsiadką Elliota. Biorąc pod uwagę zakończenie, film krzepi serce nie obrażając mózgu, więc warto sobie go zaaplikować w te coraz krótsze jesienne dni.

Suburbicon

Przenosimy się do wspaniałych lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia w SZA. W jednej z pierwszych scen listonosz puka do drzwi domu na osiedlu Suburbicon, w progu wita go czarnoskóra kobieta. Mam przesyłkę do pani Meyers - oznajmia listonosz. Tak, ja jestem panią Meyers - odpowiada kobieta, a po minie listonosza zgadujemy, że oto stało się coś niewyobrażalnego. Już w wkrótce oburzeni biali mieszkańcy porządnego przedmieścia zaczną nękać swoich czarnoskórych sąsiadów, w ujęciu twórców - na sposób mocno karykaturalny. Jest to temat poboczny, choć istotny dla fabuły. Możemy sobie porównać, co się dzieje w domu obok zamieszkałym przez porządnych białych ludzi, pana Gardnera, jego żonę, syna i siostrę żony. Nadchodzi wieczór, dziwni bandyci nachodzą dom Gardnerów - dziwni, bo nie widać po nich chęci złupienia domu, za to usypiają domowników eterem. Po tym zabiegu umiera żona, mamy więc pierwszego trupa, a nikt, kto oglądał Fargo Coenów, którzy są scenarzystami, nie zdziwi się obrotem spraw. Jakby to ujęła noblistka, wkrótce potem zaczyna się mordownia, która rozsadza ramy artystycznej kompozycji. Przesadzam tutaj trochę, ale mam powód, bo zdecydowanie dłużej chciałbym cieszyć oko agentem ubezpieczeniowym. Śpieszmy się kochać agentów, tak szybko odchodzą... [X]

wtorek, 14 listopada 2017

Przyjęcie urodzinowe Henry'ego Gamble czyli Henry Gamble’s Birthday Party

Problem z outfilmem jest taki, że wiadomo, czego się spodziewać po filmach, które proponują. Jeśli więc w pierwszej scenie Henry i Gabe leżą razem w łóżku, Henry zręcznie kieruje rozmowę w stronę ponętnej Rose, a po chwili chłopcy się masturbują, to z pewnością nie o Rose myśli w tej chwili Henry. Następnego dnia są już urodziny Henry'ego, który jest synem pastora, więc towarzystwo składa się z chrześcijańskiej młodzieży plus paru rodziców-ramoli. I tu zaczyna się najlepsze, bo niby całkiem zwyczajne interakcje międzyludzkie są podszyte nieoczekiwanymi niedopowiedzeniami. Czemu żona pastora tak dziwnie na niego patrzy, kiedy on jej mówi, że ładnie wygląda? Czemu wszyscy tak podejrzliwie zerkają na Logana, ich kolegę ze szkoły, kiedy ten wchodzi do basenu? Skąd to poruszenie, kiedy na imprezie pojawia się Ricky ze swoją matką? Wszystko się w swoim czasie wyjaśni i pogmatwa, ale niewiele zdradzając powiem, że kolejny kolega, który zostanie na noc z Henrym, będzie już lepiej dobrany. Na przykładzie jednej z mam zobaczymy, jak wyglądają typowe religijnie podbudowane fobie. Te skąpe stroje kapiących się młodych ludzi... Ten kubek wina w ręku męża... Prosta droga do pornografii i alkoholizmu. Jeśli mowa o ekstremach, przesadna religijność też miewa swoje ciemne strony. [X]

poniedziałek, 13 listopada 2017

Dlaczego dobro jest dobre

Jak nam wyjaśniła pani z estrady, jego muzyka roztapia serca, a potem zalewa je miodem. Chodzi zwłaszcza o serca publiczności śpiewającej refren „Kochaj mnie, kochaj mnie, kochana”. A cio to? Piotr Rubik i jego oratoria złożone z psalmów. Ale uwaga! Nie wszystko, co topnieje jest dobre, o czym dowiemy się z piosenki Dlaczego dobro jest dobre.
Dobro to dawać wokół ludziom,
to co najlepsze w sobie mamy.
Dobro to się z modlitwą budzić,
za to że los ich potargany.
Dobro to usta twej dziewczyny,
całymi dniami uśmiechnięte.
To list co tęskni dwie godziny,
do gwiazd bukietem róż przypięty.

Dlaczego dobro jest dobre,
jak zimą zmarzluch pod kołdrą?
Dlaczego zło jest takie złe,
gdy nocą obok nie ma Cię?

Zło to jest taka cząstka świata
i złem jest taka cząstka duszy,
że Kain może zabić brata
i nikt z pomocą się nie ruszy.
Zło bywa tym czym dobro nie jest.
Zło to po karkach ludzkich droga.
Zło to są lody, gdy topnieją,
złym przeciwieństwem Pana Boga.

Dlaczego dobro jest dobre,
jak zimą zmarzluch pod kołdrą?
Dlaczego zło jest takie złe,
gdy nocą obok nie ma Cię?

Dlaczego ból tak bardzo boli?
Czemu o głupstwa ktoś się gniewa?
Dlaczego Bóg na śmierć zezwolił
Czemu głos straci dobry śpiewak?

Dlaczego dobro jest dobre,
jak zimą zmarzluch pod kołdrą?
Dlaczego zło jest takie złe,
gdy nocą obok nie ma Cię?

Miłość aż po ślub czyli Jour J

Na przebierankowej imprezie Superman zrobił to z Wonder Woman, tylko tym razem bez Niewidzialnego Człowieka [x]. W realu byli to Mathias i Juliette, wyszło tak fajnie, że Juliette dała swoją wizytówkę Mathiasowi, którą dzień później w kieszeni spodni znajdzie Alexia, partnerka Mathiasa od pięciu lat. Wizytówka organizatorki ślubów może znaczyć tylko jedno... Nie wiadomo tylko, czy to aby dobry wybór, bo firma Juliette zaliczyła właśnie ślubną katastrofę, z której migawki odniosły sukces w internecie. Reszta filmu jest w miarę standardową komedią romantyczną, w której bohaterowie miotają się między uczuciami do dwóch osób. Jak już onegdaj wspominałem, komedie romantyczne są na ogół niezłe w pierwszej połowie, bo w drugiej dochodzi do głosu dramat zmysłów i namiętności. Miłość dokładnie wpisuje się w ten stereotyp. Ostatecznie tylko jedna z pań zwiąże się z Mathiasem, ale na osłodę na drugą spadnie, pardon, drugiej przypadnie słodki Gabriel, ale o tym będzie już inny film. 

niedziela, 12 listopada 2017

Półdziewictwo telewizji rządowej

Nie sprawdziłem źródeł, więc głowy za to, co napiszę, uciąć sobie nie dam, co najwyżej paznokcie. Podobno w tym roku przesunięto w telewizji rządowej emisję piosenek patriotycznych z udziałem prezydenta na 23:30, choć w zeszłych latach transmisja była na żywo i o jakiejś normalnej porze. Prezydent podpadł władzom telewizji, najpewniej swoimi wetami z lipca. Ale tak całkiem prezydenta postponować nie wypada, więc jednak program został wyemitowany. Jeśli interpretować tę sytuację, jako odpowiedź na pytanie, czy prezydent jeszcze jest w obozie „dobrej” zmiany, to brzmi ona mniej więcej tak, jak bycie niepełną dziewicą lub trochę w ciąży. A mechanika kwantowa miała być ponoć tak okropnie nieintuicyjna...

piątek, 10 listopada 2017

Dowcip, który zrozumiałem po piętnastu latach

Bo tyle lat minęło od premiery filmu Czerwony Smok. Nie chodzi bynajmniej o ten dowcip z pierwszych minut filmu, kiedy Lecter wydał kolację dla gości z filharmonii, nieco przejętych zaginięciem kolegi z orkiestry, niezbyt dobrego flecisty (choć w innym sensie - całkiem dobrego).

Nie chodzi również o ten okrutny dowcip.
Chodzi o to, że niewidoma Reba wchodzi do swojego dobrze oświetlonego mieszkania.

Łukasz Wybrańczyk, czyli zaraza dotarła do Polski

Jaka zaraza? Internetowego ateizmu. Przez lata moją duchową ateistyczną strawą były filmy jutuberów anglojęzycznych, a teraz mam miłą rodzimą alternatywę, prawdziwie duchowo ubogacającą. Nie żartuję, Wybrańczyk wchodzi w temat naprawdę głęboko, przykładowo temat osobistego kontaktu z Bogiem magluje jakieś pięćdziesiąt minut. A mnie się naiwnie wydawało, że nie muszę brać tych osobistych relacji na poważnie, dopóki nie dostanę odpowiedzi od chrześcijanina, czemu nie przekonują go opowieści muzułmanów na ten temat. Jeśli za te ostatnie można winić chrześcijańskiego diabła, to czemu nie vice versa? Może objawienia maryjne są działaniem muzułmańskiego szatana? Więcej argumentów mi nie trzeba, ale w razie czego - można znaleźć u Wybrańczyka. Kontrapologetyka to zajęcie niewdzięczne, wierzących się nie przekona, co najwyżej można dotrzeć do wahających się. Program minimum to zaznaczenie głosu odrębnego, coś jak Słonimskiego „proszę pamiętać, że byłem przeciw”. Bardziej ambitne, ale wciąż realne zamierzenie, to powiedzenie wierzącym, żeby nie narzucali swojego nieracjonalnego światopoglądu ogółowi, tak jak sami nie chcieliby być uszczęśliwiani na siłę prawdami hinduizmu, że taki podam przykład. Na zakończenie konkret. W filmie 10 Pytań Na Które chrześcijanie Nie Mają Odpowiedzi (pisownia oryginalna) Wybrańczyk pyta: czemu Bóg jest bezsilny wobec żelaznych rydwanów?

Jak Bóg da czyli Se Dio Vuole

Znani mi znani ateiści deklarują, że nie mają zamiaru wtłaczać ateizmu do główek dzieciom, ale sam przykład, jaki dają, musi mieć wielki wpływ na dzieci. Chirurg Tomasso podejrzewa syna Andreę o homoseksualizm, ale kiedy ów w różowym podkoszulku staje przed rodziną, aby oznajmić coś ważnego, okazuje się, że rzeczywiście jest gejem, ale w sensie nietypowym, bo pokochał faceta o imieniu Jezus i zamierza wstąpić do seminarium. Bezbożna rodzina wpada w szok. Po chwili okazuje się, że matka Andrei odczuwa pustkę w życiu, a jego siostra ogląda ekranizację ewangelii - z wypiekami, bo nie nie ma pojęcia, jak to się kończy. Sam Tomasso próbuje zrozumieć pobudki, którymi kierował się syn, i w ten sposób spotyka obdarzonego charyzmą księdza Pietro, osobowego wzorca Andrei. Pierwsza myśl to ośmieszyć Pietro w oczach Andrei, ale też ostatnia, o której wspominam. Film jest udaną, nienachalną komedią opartą na stereotypie: oschły ateista kontra miły chrześcijanin. Jako postać komediowa Tomasso wypada nieźle, ale w życiu nie chciałbym mieć go wśród znajomych. Miło się ogląda takich księży jak Pietro, ale nic na to nie poradzę, że ich słowa zawsze brzęczą mi fałszywie. To raczej nie zmieni się, zanim rewersem miłości do Boga przestanie być piekło na wieki.

czwartek, 9 listopada 2017

Politycy „P”i„S” nie prowadzą polityki na kolanach

Być może słuszne jest pytanie, gdzie tu polityka. Słuszne, ale naiwne. Wszystko, co robi polityk publicznie, jest polityką. Jeśli dobrze pamiętam, załączony obrazek pochodzi z urodzin Tadeusza Rydzyka, postaci politycznej par excellence, jakby powiedział woźny Turecki.

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie czyli Perfetti sconosciuti

To rzadkość, tytuł polski jest udany, choć równie wierny oryginałowi, co Karenina mężowi. Tłumacz google'a przetłumaczył włoski tytuł jako „idealni nieznajomi”, ale chodzi raczej o „zupełnie obcych”. Tytułowe towarzystwo to znajomi, którzy spotykają się na kolacji, a dodatkową atrakcją jest zaćmienie księżyca. Są to trzy pary i jeden singiel, ktoś wpada na pomysł, aby wszyscy położyli swoje telefony na stół i odczytywali na głos przychodzące wiadomości, a rozmowy włączali na tryb głośny, dla wszystkich słyszalny. Przecież to niegroźna zabawa, bo się kochamy i lubimy, więc nikt nie ma nic do ukrycia. Trudno, żeby ktoś zaprotestował w tym momencie, bo od razu stawia się w cieniu podejrzenia. Nikt też nie poczynił słusznej uwagi, że włączanie trybu głośnego bez uprzedzenia rozmówcy zakrawa o chamstwo. Zgadujemy szybko, że nasi bohaterowie będą mieli sporo za uszami. Jedna z pań otrzymuje od swojego byłego wiadomość, że strasznie mu się chce ruchać, ale - jakkolwiek to dziwnie brzmi - wybroniła się. Wychodzi na jaw, że jeden z facetów kupił komuś kolczyki, więc podpadł nie tylko żonie, ale i kochance (to trochę inaczej było, ale pomijam szczegóły), a z kolei inny facet podmienił telefony i teraz musi się tłumaczyć z tego, że kolega z pracy dopytuje się o jego wieczór i nazywa go chujem. To tylko niektóre z atrakcji wieczoru, który kończy się nieco zaskakująco. Film jest tak udany, że wcale mi nie przeszkadzało, że wygląda jak ekranizacja sztuki teatralnej.

niedziela, 5 listopada 2017

Miłość aż po grób czyli Newlywed and Dead

Kiedy maszynie cyfrowej u Lema nie spodobało się, jak ją potraktował król, zapowiedziała w gniewie, że zamieni się w elektrosmoka. Król zaczął ją okładać kapciem, pękła jedna z katod, z elektrosmoka zrobiła się elektrosmoła - królestwo uratowane. Moje katody są w porządku, ale funkcje poznawcze zawiodły. Chciałem obejrzeć inny film, którego polski tytuł zgadza z tamtym co do trzech pierwszych słów. Troszeczkę się dziwiłem w trakcie oglądania, bo to miał być niezły film, a kiedy się zorientowałem, nie było sensu przerywać. Miłość nie jest filmem klasy B, bo to nie tej klasy tandeta, która się ogląda dla beki. Nie jest to również kino gwiazdorskie. Widać gołym okiem, że to średni i średniobudżetowy film, ale problem wyłuskania kryteriów, które by jasno wskazały, że to film słabszy od typowej hollyłódzkiej produkcji, wydaje mi się nieco bardziej interesujący od pytania, czemu impreza partyjna trzeciorzędnego polityka robi ostatnio furorę w mediach, a zasługuje co najwyżej na jednozdaniową wzmiankę jako piąta wiadomość dnia. Chodzi o przewidywalność? Widz szybko się orientuje, że Jay, który właśnie poślubił Kristen, jest zepsuty do szpiku kości. Pamiętajmy, że jest wiele przewidywalnych filmów hollyłódzkich. Brak polotu? Nawet nie, bo Kristen wykazuje się pewnym sprytem, kiedy śmierć wydaje się nieuchronna. Tandetny temat i klisze? To już bardziej, bo Jay jest bogaczem, który chce rozbudować swój pensjonat dla narciarzy kosztem mieszkańców górskiej wioski, których nie zobaczymy, bo wystarczy, że o nich wspomina ciotka Barbara. Gdyby ktoś uważał, że obejrzał dobry film, to nie wiem, jak mógłby mnie do tego przekonać. Kiedyś przyglądałem się dyskusji, w której chodziło o to, żeby pewną Kasię przekonać, że Mistrz i Małgorzata to arcydzieło. Później miałem satysfakcję, kiedy ja z kolei nie podzielałem zachwytu Kasi wobec filmu Buntownik z wyboru.

sobota, 4 listopada 2017

Kryzys to nasz pomysł czyli Our Brand Is Crisis

Podobno nigdy nie należy się bliżej przyglądać, jak się robi kiełbasę i politykę. Bohaterką filmu jest Jane, wyborcza spin doktorka, którą namówiono do pracy przy kampanii boliwijskiego kandydata na prezydenta, Castilla, z piątym wynikiem w sondażach. Jest to dla niej wyzwanie, zwłaszcza że faworytowi wyborów doradza jej rywal Pat. Pierwszym jej pomysłem jest zmiana wizerunku Castilla, ale to za mało. Nigdy nie zgodzę się na kampanię negatywną, mówi kandydat, ale parę filmowych minut później Jane wpada na pomysł:
Niepokojące zdjęcia. Rivera [konkurenta Castilla] w mundurze, jest ciemno, a w tle Klaus Barbie, nazistowski zbrodniarz.
Ale przecież nikt nie uwierzy, że Rivera jest nazistą, mówią koledzy ze sztabu. Na to Jane odpowiada:
Lyndon Johnson startował do Kongresu i kazał rozpuścić plotkę, że jego rywal dyma świnie. Jego strateg na to: „Nikt tego nie kupi”. Johnson odparł: „Wystarczy, że będą zaprzeczać”.
Ci spin doktorzy mają pod ręka cytat na każdą okazję. Kolega Pat od czasu do czasu przysiada się do Jane i zagaduje z poczuciem triumfu.
Kiedy Stevenson kandydował na prezydenta, po jakimś wiecu podeszła do niego kobieta i powiedziała: Każdy rozumny człowiek na pana zagłosuje. Stevenson na to: Moja pani, to nie wystarczy. Potrzebuję większości”.
(...)
Jeśli za długo walczysz z potworami, stajesz się jednym z nich. A jeśli zbyt długo zerkasz w otchłań... Dalej, kurwa, nie pamiętam.
Gdyby był to film o kiełbasie, opowiadałby o rzeźniku, który w szlachetnym porywie serca zostaje jaroszem. Lady chłodnicze w hipermarketach są pełne serc kurcząt, które w to uwierzyły.

piątek, 3 listopada 2017

W imię prawdy czyli The Whole Truth

Raz tylko w życiu byłem na rozprawie sądowej i się wynudziłem. Żadnych emocji, jeśli krętactwa - to tak prymitywne, aż sędzia musiał pogrozić karą za fałszywe zeznania, żeby świadek przestał konfabulować. A tu proszę, w wersji ekranowej nawet schematyczny teatrzyk sędzi Wesołowskiej robi furorę. W imię prawdy to rzecz jasna pełen profesjonalizm, poza polskim tytułem, który sugeruje, że ktoś broni prawdy, co akurat jest guzik prawdą. Sprawa jest taka, siedemnastoletni Mike jest oskarżony o zabójstwo ojca, który był rzeczywiście nieprzyjemnym typem, ale chyba nie aż tak, żeby stosować radykalne rozwiązania. Richard, obrońca Mike'a jest zdesperowany, bo jego klient nie współpracuje i od czasu zabójstwa nie odezwał się słowem. Podejrzewamy, że Mike wziął winę na siebie, aby ochronić matkę. Czy jest to przypuszczenie słuszne, nie zdradzę, ale wychodzi mi na to, że to kolejny przypadek, kiedy intryga jest oparta na zbyt wielu korzystnych zbiegach okoliczności. Scenarzyści mają pecha, kiedy liczyli również na zbieg okoliczności w postaci matołectwa widzów.

Monstrum czyli Colossal

Nie pamiętam już w jakim to filmie, a precyzyjniej - w zwiastunie, była zakonnica, która nawiedzonym głosem tłumaczyła, że księżyc jest w siódmym domu, więc bądźmy gotowi na katastrofę. Bo to była zakonnica oblatana w new age'u. Muszę przyznać, że bardzo mi jej brakowało w tym filmie. Główna postać to Gloria, która odkrywa mistyczną więź z gigantycznym monstrum nękającym Seul. Jeśli nie zadamy pytania, jak to możliwe, to reszta jest jasna. No nie do końca, bo gdyby wyciąć z filmu wątki mistyczno-fantastyczne, to wyszedłby nam film obyczajowy o dziewczynie, która nie może poukładać swojego życia. Chłopak wyrzuca ją z mieszkania w Nowym Jorku, więc wraca na swoją rodzinną prowincję i wprowadza się do domu po rodzicach. Wracają stare wspomnienia i zapomniane miłości, czyli Oscar, który zatrudnia Glorię w swoim barze. Sęk w tym, że relacje między Glorią i Oscarem ulegają poważnym komplikacjom na jakiejś dziwnej mistycznej zasadzie, niezbyt swoją tajemniczością odbiegającej od więzi z potworem z Seulu. Zakonnica miałaby wiele roboty z objaśnieniem tego filmu, jednym księżycem by się nie wykpiła.

PS. Mądrzy i czujni ludzie zwrócili mi uwagę, że przyczyna konfliktu Glorii i Oscara jest całkiem oczywista. W swojej obronie dodam, że dość kretyńsko postępują te skłócone postaci. Uwaga średnio trafna, bo kręcenia filmów o ludziach statecznych i rozsądnych zaprzestano już w wieku XIX.

czwartek, 2 listopada 2017

Przyrzeczenie czyli The Promise

Skoro głównym bohaterem jest Ormianin Mikael, który w 1914 roku wyrusza ze swojej wioski na studia medyczne do Stambułu, to można się domyślić, że głównym motywem będzie rzeź Ormian, którą przeprowadziły młodotureckie władze w upadającym imperium. Przez wieki osmański system milletów łagodził napięcia etniczne, niechęć do Ormian ograniczała się do słów, ale kiedy system się rozpadł, okazało się, że słowa nie są bynajmniej czcze. Do dziś rzeź Ormian jest wyrzutem na sumieniu świata, bo w odróżnieniu od Holokaustu - potomkowie sprawców nadal się wypierają. Nawet w Rwandzie doszło do rozliczenia ludobójstwa, ale władze Turcji mogą dziś bezczelnie twierdzić, że nic się nie stało. W przeciwieństwie do Niemców, nigdy nie zaistniały okoliczności, które przymusiłyby Turków do przyznania prawdy. Nie sądzę zresztą, że byłaby to dla świata szczęśliwa godzina, gdyby takie okoliczności jednak zaistniały. Twierdzenie, z jakim się spotkałem, że ten film to romansidło, jest uproszczeniem. Jest wprawdzie wątek Ormianki Any, w której kocha się nie tylko Mikael, ale opowieść swoim rozmachem nie różni się zasadniczo od Doktora Żywago. W nawiązaniu do tytułu przytoczono cytat z pisarza Saroyana, który ujmę swoimi słowami: śmiało, próbujcie zniszczyć ten mało znaczący naród, ale obiecujemy wam, że znowu będziemy się śmiać, śpiewać i modlić. Ucieszył mnie ten smutny film, na złość Turkom oczekuję wielu następnych na podobny temat, choć wiem, że to mało możliwe.

Losing My Religion: How I Lost My Faith Reporting on Religion in America and Found Unexpected Peace (William Lobdell)

Jest to przypadek odmienny od Barkera. Jako nastolatek po osiągnięciu pełnoletniości Lobdell zrobił sobie dziesięcioletnie wakacje od religii. Blisko trzydziestki stwierdził, że ma dość popaprane życie, rozstał się z pierwszą żoną, zapłodnił inną dziewczynę, z którą miał wziąć ślub, ale jeszcze przed tym zdążył ją parę razy zdradzić. Plus problemy z alkoholem. Powinieneś zwrócić się do Boga, poradził mu znajomy. I tak się stało, szło opornie, ale w pewnym momencie Lobdell się przełamał, a żeby dać świadectwo swojej wiary jako dziennikarz zajął się omawianiem religijnych wydarzeń w swoim regionie. Intencje miał szczere, chciał opisywać pozytywne przejawy działalności chrześcijan (i nie tylko) w swoim regionie. Przez parę lat mu się udawało, ale nie tylko pozytywne były te przejawy. Jeszcze przed Bostonem opisał sprawę molestowania seksualnego w Orange County. Sprawa miała zasięg lokalny, ale dała Lobdellowi do myślenia. Zgoda, że kwestia istnienia Boga niby nijak ma się do haniebnych praktyk instytucji religijnych, ale przecież w Piśmie świętym powiedziano, że ludzie ufający Jezusowi będą się wyróżniać pośród innych. Lobdell przejrzał statystyki i stwierdził, że nie widać w nich jakiejś moralnej przewagi chrześcijan nad pozostałymi. Już po utracie wiary, ale nie żalu po niej, próbował Lobdell rozmawiać z jednym z wierzących, którego miał za autorytet. Zadał parę konkretnych pytań, a dostał typowe odpowiedzi: niezbadane są wyroki boskie, w Biblii napisano, że... - argument wątpliwy dla niewierzącego, bo najpierw trzeba wyjaśnić, czemu Biblia ma być autorytetem. Jeśli chodzi o cudowne uzdrowienia, jest takie niby prostackie pytanie: czemu Bóg NIGDY nie uleczył ludzi po amputacji? Czemu te cudowne boskie działania ograniczają się do przypadków objętych współczesną medycyną? Czemu nie ozdrowiał nigdy żaden człowiek z Downem? Zabawne, że rewelacją dla Lobdella była Julia Sweeney ze swoim Letting Go of God. Zazdroszczę mu, że widział to na żywo. Lobdell stara się unikać łatwych szyderstw. Dogmat o nieomylności papieża jest słusznie uważany za żałosny anachronizm, ale autor przypomina, że od czasu jego ustanowienia został zastosowany tylko raz: kiedy ogłoszono dogmat o niepokalanym poczęciu Maryi w 1950 roku.

[96, o ukrywaniu pedofilów w Kościele]
The Catholic Church didn’t start out to create an institution that protected pedophiles. The clergy had been trained in a hierarchical culture that valued obedience and loyalty and disdained scandal and secular interference. The priests also had been taught about the power of redemption. So when faced with a priest who had raped a boy, anyone with knowledge of the incident knew to keep quiet. The victim and his family were dealt with in a manner that would avoid scandal—sometimes they were lied to, and other times shamed or threatened into silence. If those tactics didn’t work, a secret financial settlement was offered. Never did the church officials voluntarily report the crime to civil authorities. Sometimes, they transferred the offending priest to an unsuspecting parish, relying on his word that he had repented and wouldn’t sin again. Other times, the priest was sent secretly to a Catholic treatment center, where psychiatrists and psychologists would eventually assure the priest’s bishop that the pedophile was no longer a danger to children. Then the cleric would be quietly put back in ministry. From the bishops’ worldview, they were taking care of a delicate problem by providing a cure for the priest—through the power of God, psychiatry or psychology—and avoiding tarnishing the church. Justice or help for the child who had been raped or sodomized didn’t figure into the equation, because it wasn’t part of the culture of the Catholic clergy when faced with a scandal. This didn’t happen in just a few dioceses across the country; it was standard procedure in nearly all of them.

[103, w publikacjach dotyczących molestowania przez księży stosowano dziwnie eufemistyczny język: niewłaściwe zachowanie, przekroczenie zaufania itp.]
By contrast, The Times’s editors saw the wisdom of using graphic descriptions when the paper published a story in 2003 about women who claimed Arnold Schwarzenegger, then a candidate for governor of California, made unwanted sexual advances and behaved cruelly in front of them. The Times wrote that one woman said Schwarzenegger “whispered in her ear: ‘Have you ever had a man slide his tongue in your [anus]?’ ”
(...)
I don’t think there’s any conspiracy here; I just think that the very idea of priests sodomizing a boy on an altar until he defecates, or plunging an aspersorium, used to  sprinkle holy water, into a girl’s vagina, or a little boy hiding his bloody underwear from his mother was too much for even jaded journalists to consider.

[138, o liście kardynała Law z Bostonu do Geoghana, pedofila w sutannie]
Notes from Law and his aides turned the stomachs of Boston parishioners and Catholics across the country. They included a warm note from Law to Geoghan in 1996 after the priest was forced to step down.
“Yours has been an effective life of ministry, sadly impaired by illness,” the cardinal wrote. “On behalf of those you have served well, and in my own name, I would like to thank you. I understand yours is a painful situation. The Passion we share can indeed seem unbearable and unrelenting.”
In referencing the Passion, Law apparently saw a parallel between the suffering experienced by Christ on the cross with Geoghan’s compulsion to rape children.

[215]
If you are having doubts about God, you don’t want to find yourself on St. Michael Island, Alaska, where a single Catholic missionary raped an entire generation of Alaska Native boys.
To jest pierwsze zdanie rozdziału piętnastego. Wyspa świętego Michała położona jest na morzu Barentsa niedaleko Alaski. Są na niej dwie eskimoskie wioski. Mieszkańcy tych rejonów długo opierali się przyjęciu chrześcijaństwa, ale epidemia zabójczej grypy na początku wieku XX sprawiła, że przestali wierzyć w swojej opiekuńcze bóstwa. Trafili pod opiekę jezuitów, którzy traktowali placówki na dalekiej północy jako rodzaj zesłania. W ten sposób tamtejszą parafię objął znany już wcześniej z pedofilskich wyskoków ksiądz Joseph Lundowski. Jak ustalono, przełożeni dowiedzieli się o przeszłości Lundowskiego z tak zwanego Manifestation of Conscience („odsłony sumienia”) - praktyki wprowadzonej przez założyciela zakonu. Tłumaczono się tajemnicą spowiedzi, choć formalnie nie jest to spowiedź. Jak stwierdził dziennikarz Manly, niepojęte jest, jak można piękne reguły Ignacego Loyoli i jego duchowe ćwiczenia tak wypaczyć w celu ochrony zboczeńców.

[256, przezabawne stanowisko arcybiskupa Levady w sprawie alimentów dla dziecka jednego z księży jego diecezji]
Then-Archbishop of Portland William Joseph Levada, now a cardinal in the Vatican and close advisor to Pope Benedict XVI, argued in a motion that the “birth of the plaintiff’s child and the resultant expenses . . . are the result of the plaintiff’s own negligence,” specifically because she engaged in “unprotected intercourse.” The church’s attorney later told me that he was using every available legal argument to be an advocate for his client. Legal documents filed on behalf of Levada, one of the top Catholic leaders in the world, argued that Stephanie was negligent because she had not used birth control—even though birth control is a mortal sin in Catholicism.

środa, 1 listopada 2017

Godless: How an Evangelical Preacher Became One of America's Leading Atheists (Dan Barker)

Jak mówi o sobie Barker, nie był on zwykłym ewangelickim kaznodzieją, był kaznodzieją, obok którego nie chcielibyście siedzieć w autobusie. Już jako ledwo dorosły Barker bardzo gorliwie zajął się nawracaniem bliźnich, zwłaszcza że miał do tego talent i charyzmę. Nie miał gruntownego wyszkolenia w zakresie świętych tekstów chrześcijańskich, bo to nie było mu potrzebne. Myśl o ich podważaniu wydawała mu się szalona, zapewne - jak wielu chrześcijan - zakładał, że są gdzieś ci religijni mędrcy, którzy potrafią odpowiedzieć na liczne pytania niedowiarków. Ale chwilowo nie byli mu potrzebni. Pewnego dnia usłyszał od pastora, że w wśród wiernych jego kościoła, gdzie Barker miał wygłosić mowę, są osoby, które nie wierzą w historię o Adamie i Ewie. Dla Barkera był to wstrząs, bo Biblia jest nieomylnym Słowem Bożym. Po namyśle przyjął do wiadomości, że można być chrześcijaninem i nie wierzyć w tę historię. W takim razie co z innymi opowieściami z Biblii? I tak krok po kroku Barker doszedł do konkluzji, że nie ma żadnych racjonalnych powodów, aby wierzyć w Boga Biblii. Ponad połowa tej książki to argumentacja Barkera przeciw religii, którą uważam za znacznie lepszą od paru lepiej znanych pozycji autorstwa ateistów. Miejscami jest to uciążliwa wyliczanka, jak w przypadku wewnętrznych sprzeczności w Biblii.

[1113]
So, if you ever see the Sunrise Island Vacation Bible School musical written by “Edwin Daniels,” you will know that an atheist composed it.
Barker skomponował parę musicali o tematyce religijnej. Ten ostatni zaczął komponować jako chrześcijanin, a skończył jako ateista, dlatego użył pseudonimu.

[1479]
I debated Doug Wilson twice, once at the University of Delaware and again in his hometown of Moscow, Idaho. He is the author of Letter from a Christian Citizen (a response to Sam Harris’s Letter to a Christian Nation) and a presuppositionalist Calvinist pastor. During our first debate, he claimed that without the bible there is no basis for morality, so I read him Psalm 137:9, which says, “Happy shall he be, that taketh and dasheth thy little ones against the stones.” I then asked, “Is it moral to throw little babies against rocks?” With little hesitation, he replied, “Yes, it is.” (I’m paraphrasing from memory.) There was audible gasping from members of the audience, including many Christians.
(...)
I then switched to the Christian scriptures and read from Luke 12:47-48 where Jesus demonstrated his compassion by advising us that there are some slaves who should not be beat as hard as other slaves because they didn’t know any better: “That slave who knew what his master wanted, but did not prepare himself or do what was wanted, will receive a severe beating. But the one who did not know and did what deserved a beating will receive a light beating.” (NRSV) I asked Doug, in front of that stunned audience, “Is it a good idea to beat your slaves?” He replied, “Yes, it is.” Another gasp from the audience.

[1989]
Truth does not ask to be believed. It asks to be tested. Scientists do not join hands every Saturday or Sunday and sing, “Yes, gravity is real! I know gravity is real! I will have faith! I will be strong! I believe in my heart that what goes up, up, up must come down, down, down. Amen!” If they did, we would think they were pretty insecure about the concept.

[2689]
Bertrand Russell, in his 1948 debate with Fr. Frederick Copleston, touched on the matter: 
“I should say that the universe is just there, and that’s all… I can illustrate what seems to me your fallacy. Every man who exists has a mother, and it seems to me your argument is that therefore the human race must have a mother, but obviously the human race hasn’t a mother—that’s a different logical sphere.”
Jest to analogia, która ma zilustrować fałsz w rozumowaniu o przyczynie wszechświata. Jeśli każda rzecz we wszechświecie ma przyczynę, to wszechświat też ją podobno ma. Ale czy wszechświat jest „jedną z rzeczy we wszechświecie”?

[2863, parę zagwozdek dla wierzącego]
You explain that [God] is not responsible for the sufferings of unbelievers because rejection of God is their choice, not mine. They had a corrupt human nature, you explain. Well, who gave them their human nature? If certain humans decide to do wrong, where do they get the impulse? If you think it came from Satan, who created Satan? And why would some humans be susceptible to Satan in the first place? Who created that susceptibility? If Satan was created perfect and then fell, where did the flaw of perdition come from?

[3240]
God discriminated against the disabled: “For whatsoever man he be that hath a blemish, he shall not approach: a blind man, or a lame, or he that hath a flat nose, or any thing superfluous. Or a man that is brokenfooted, or brokenhanded, Or crookbacked, or a dwarf, or that hath a blemish in his eye, or be scurvy, or scabbed, or hath his stones [testicles] broken…that he profane not my sanctuaries.” (Leviticus 21:18-23) Whose fault is it if you are born a dwarf? I’ve seen some priests with flat noses approaching the altar—why are they disobeying scripture? Don’t they know God is prejudiced against the disabled?
Dzięki Barkerowi już wiem, co znaczy jedno z imion w Szewcach Witkacego. Scurvy to szkorbut.

[3324]
In the Old Testament, hell is just death or the grave. With Jesus, hell became a place of everlasting torment. In Mark 9:43, Jesus said that hell is “the fire that never shall be quenched.”

[3345, parę nauk moralnych Jezusa]
• let everyone know that you are special and better than the rest (Matthew 5:13-14) 
• hate your family (Luke 14:26) 
• take money from those who have no savings and give it to the rich investors (Luke 19:23-26)

[3467]
W tym fragmencie jest mowa o przykazaniu szóstym: nie cudzołóż. Zalecenie słuszne, mówi Barker, ale jednak nie ma go w kodeksie karnym (w kontrze do twierdzeń o podstawowym znaczeniu dziesięciu przykazań w naszym prawodawstwie). Przydałoby się zalecenie, aby nie zmuszać żony do stosunku. A od siebie dodam: żeby za cudzołóstwo nie uznawać seksu kobiety porzuconej przez męża, która ma nowego życiowego partnera.

[3605, o przykazaniu miłości bliźniego]
It is contrary to human nature to expect that I can have equal feelings for all people, and it cheapens love to bring everyone to the same level. When you say “I love you” to your spouse or lover, try adding “but it could have been anyone else because I love all my neighbors and enemies, too.”

[3665, o jednym z błogosławieństw z kazania na górze]
“Blessed are the peacemakers: for they shall be called the children of God.” This is the best of the bunch. We all want peace, but how do we get it? Was the bomb at Hiroshima peaceful because it ended the war? Are nuclear warheads “blessed?” The United States is currently “at peace” with the Native Americans; however, was United States policy therefore peaceful and blessed toward the Indians?

[3946, o chrześcijańskim współczuciu]
“Ye have the poor with you always,” said the “loving” Jesus, who never lifted a finger to eradicate poverty, wasting precious ointment on his own luxury rather than selling it to feed the hungry (Matthew 26:6-11). “I think it is very beautiful for the poor to accept their lot, to share it with the passion of Christ,” Mother Teresa added. “I think the world is much helped by the suffering of the poor people.” So much for theistic compassion!

[3992, o „ateiście” Hitlerze]
But it wasn’t Darwinism that gave the theistic Hitler his basis for morality: “I am convinced that I am acting as the agent of our Creator. By fighting off the Jews, I am doing the Lord’s work.” (Mein Kampf) Hitler credited Jesus as his inspiration. In a 1926 Nazi Christmas celebration, he boasted, “Christ was the greatest early fighter in the battle against the world enemy, the Jews… The work that Christ started but could not finish, I—Adolf Hitler—will conclude.”

[4249, jedna z uroczych sprzeczności w Biblii]
Matthew 5:22 “Whosoever shall say Thou fool, shall be in danger of hellfire.” [Jesus speaking] 
versus 
Matthew 23:17 “Ye fools and blind.” [Jesus speaking] 
Psalm 14:1 “The fool hath said in his heart, There is no God.”

[4669, o rzekomym świadectwie na rzecz Jezusa w pismach Józefa Flawiusza]
In all of Josephus’ voluminous works, there is not a single reference to Christianity anywhere outside of this tiny paragraph. He relates much more about John the Baptist than about Jesus. He lists the activities of many other self-proclaimed messiahs, including Judas of Galilee, Theudas the magician and the Egyptian Jew Messiah, but is mute about the life of one whom he claims (if he wrote it) is the answer to his messianic hopes.

[4801, o wiarygodności Biblii, rzekomo niezmanipulowanej]
Though most scholars (pro and con) agree that the current edition of the Book of Mormon is a trustworthy copy of the 1830 version, few Christian scholars consider it to be reliable history.

[5076]
Protestants and Catholics seem to have no trouble applying healthy skepticism to the miracles of Islam, or to the “historical” visit between Joseph Smith and the angel Moroni. Why should Christians treat their own outrageous claims any differently?

[5530, o finansowym wsparciu organizacji organizacji religijnych z pieniędzy publicznych za czasów Busha]
Faith Works was an explicitly Christian organization whose purpose was “to bring homeless addicts to Christ.” It ministered to recently paroled inmates, ostensibly trying to reconnect them with the outside world and find them employment. This is a worthy goal, but Faith Works’ only tools were prayer, bible study and church attendance, with the hope that the participants might meet someone in church who would give them a job. It had no certified counselors; indeed, Faith Works had no track record of accomplishment in Milwaukee. The organization’s only claim to effectiveness was that it was “faithbased.”

[6346]
Montreal Gazette cartoonist Terry Mosher drew an editorial cartoon that said: “Here’s a headline we never see: Agnostics slaughter Atheists!”

Światło między oceanami czyli The Light Between Oceans

Koniec był do przewidzenia, przeczytałem gdzieś w czeluściach internetu. Mocno bym polemizował, choć zakończenie bardzo nie zaskakuje, ale bez jasnowidzenia nie sposób odgadnąć, o czym będzie ta historia, na podstawie pierwszego kwadransa. Weteran z pierwszej wojny światowej, Australijczyk Tom, przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wyspie. W portowym miasteczku poznaje przyszłą żonę, która wkrótce zamieszka z nim na wyspie i zajdzie w niejedną ciążę zakończoną poronieniem. Pewnego dnia do wyspy przybija łódka niesiona bezwładnie falami z martwym mężczyzną i żywym niemowlęciem. Po pewnej szarpaninie etycznej nasza para postanawia się zaopiekować dzieckiem, a mężczyznę pochować w nieoznaczonym grobie. Mniej więcej tyle da się zdradzić, bo z podobnym opisem spotkałem się w sieci. Wkrótce wyjaśni się, czyje jest dziecko, i jakim cierpieniem okupione jest szczęście Toma i jego żony. Dojdzie do moralnych szarad i czegoś, co podpada pod „reversed psychology”, kiedy osoba fałszywie oskarżona pisze wzruszający list do pozornie niewinnej, aby się powstrzymała od wyjawienia prawdy. Film w sumie jest w porządku, ale przypomnijmy, że już Szekspir wiedział, że krwawą łaźnię warto czasem przerwać sceną komiczną. W Świetle od pewnego momentu wszyscy są strasznie ponurzy, z wyjątkiem tych, którzy są jeszcze bardziej ponurzy.