Strony

poniedziałek, 27 listopada 2017

Dyskont czyli Discount

Jakże zasmuciła mnie ta komedia. (Jak kiedyś napisałem, szufladka z napisem komedia jest tak pojemna, że nawet Cezarego Pazurę w niej znajdziemy.) Temat filmu jest taki, że przyklasnęliby mu Michael Moore i całe lewactwo świata, a ja nawet zacząłem się zastanawiać, czy my przypadkiem w Polsce nie mamy lepiej niż na tej francuskiej prowincji. Myśl tę porzuciłem, kiedy usłyszałem o rodzinnym przypadku dziewczyny, która wyjechała do Anglii, pracuje jako kelnerka w kawiarni, a mieszka w pokoju dzielonym z Murzynką z dzieckiem. Jeśli to jest lepsza opcja niż życie w Polsce, to może w tej Francji nie jest jednak tak źle. Bohaterowie filmu to pracownicy dyskontu, nad którymi zawisła groźba zwolnień z powodu zapowiedzi wprowadzenia kas automatycznych. To jeden z przejawów choroby systemu, który produkuje absurdalną wizję nigdzie niezatrudnionego konsumenta dóbr wszelakich. Wkurzeni na sytuację kasjerzy postanawiają otworzyć dyskont na lewo, w którym będą sprzedawać towary przeznaczone do wyrzucenia w ich miejscu pracy (no, nie tylko). Udaje im się zdumiewająco łatwo, choć całe przedsięwzięcie wymaga solidarności mieszkańców pobliskiego osiedla, którzy powinni się powstrzymać od informowania policji. Władze w końcu wyczają, że coś dziwnego się tam odbywa, ale nasi „przedsiębiorcy” obmyślili już plan na taki obrót spraw. Dość delikatnie wchodzimy w życie prywatne bohaterów, również szefowej dyskontu, która jest postrzegana jako ciemiężca, pardon, ciemiężczyni (sorry, Matko Boska Warakomska!), a sama okazuje się trybikiem w maszynie. Z tą maszyną jest jak z dworem Ludwika XIV - życie na nim marną daje satysfakcję, ale nie można jej znaleźć poza nim. Ta prawda jest oczywiście gówno-prawdą, ale tylko w połowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz