Strony

niedziela, 19 listopada 2017

Tego raczej nie warto czytać

Weźmy pod lupę medycynę, czyli jak najbardziej część nauki. Jej główna metoda polega na tym, że testujemy nowe substancje lub techniki, sprawdzamy solidnie w ślepych testach, po czym stwierdzamy, ze coś działa. Sprawdzenie na jakiej zasadzie - to już działanie opcjonalne. Nawet preparaty homeopatyczne przebadano w taki sposób, choć w tym przypadku pseudonaukowe objaśnienie poprzedzało solidną (negatywną) weryfikację. Upraszczając: działa, więc jest dobre, ale nie musimy wiedzieć dlaczego. Teraz rozważmy szeroko pojętą sztukę, nie wyłączając rozrywkowej. Dygresja: Penderecki jest dla mnie bardziej „rozrywkowy” niż Rubik - czyli poruszamy się wśród pojęć mglistych. Sztuka wzrusza, bawi, tumani, przestrasza. Zasada jest ta sama: jeśli działa, przyjmujemy, że jest dobra, z zastrzeżeniem, że nie mówimy o ekstremach takich, jak morderca, który poćwiartował córkę, bo obejrzał wcześniej obraz Gauguina. Czy zatem podobnie można potraktować religię? Gdyby podejść do sprawy naukowo, czyli zrobić rzetelny sondaż, to zapewne wyszłoby nam, że dla przygniatającej liczby Polek (i Polaków) życie bez religii byłoby trudne lub niewyobrażalne. Nie jest szalone stwierdzenie, że religia daje często poczucie komfortu, choć jako ateista muszę dodać, że religia generuje swoiste urojone troski, jak w przypadku religijnych dziadków partnerki Grety Christiny, którzy zamartwiali się, że wnuczkę czeka piekło. Z mojej perspektywy pociecha z religii jest dziwna, ale nawet gdyby tych dziadków zapytać, czy są szczęśliwsi dzięki religii, odpowiedzieliby twierdząco. Gdyby to statystycznie uśrednić, trzeba by stwierdzić, że działa, więc jest dobre. Można by zatem podobnie jak w przypadku sztuki powiedzieć, że mamy w nosie, czy korzystny efekt opiera się na prawdzie, choć nawet trudno byłoby powiedzieć, co to miałoby znaczyć w przypadku sztuki. O ile jednak Witkacy nie twierdziłby, że kto podważa istnienie Gyubala Wahazara, jest moralnie podejrzany, o tyle wątpliwości wobec postaci literackiej, jaką jest Jezus, nie są już tak obojętne. Podejrzewam, że gdybym jako powszechnie znana osoba (którą nie jestem) stwierdził publicznie, ze Jezus został zmyślony, to nie tylko stałbym się w opinii dużej części społeczeństwa moralną szmatą, ale też zainteresowałaby się mną prokuratura. To jest rodzaj uprzywilejowania religii posunięty do szaleństwa, choć uczciwie przyznam, że na szczęście nie nadużywany zbyt często (nadużywany, bo w moich oczach każde użycie artykułu 196 kk. jest nadużyciem). Nawet gdyby nie było państwowego wsparcia dla religii, nadal można by argumentować, że zasoby ludzkie i pieniężne, które są zużywane na podtrzymanie kultu, mogłyby być spożytkowane lepiej. Jak wiele innych funduszy, prywatnych i publicznych. Zadałem sobie pytanie, w jaki sposób przeszkadza mi religia osobiście, i szczerze muszę wyznać, że żadnych mocnych konkretów nie mam. Indoktrynacja religijna w dzieciństwie przebiegła u mnie bezobjawowo, nikt mnie nie zmusza do modlitwy, nie mam dylematu rodzica ateisty, czy posyłać dziecko na religię, krzyż powieszony nad drzwiami w moim miejscu pracy nie robi na mnie wielkiego wrażenia, za to bawi mnie wspomnienie szoku, jakim była reakcja na moją delikatną sugestię, że nie podzielam zachwytu nad Jezusem. Mimo to mam nadal zamiar komentować religię i jej wpływy w Polsce, choćby z tego powodu, dla którego ludzie religijni nie znając żadnych gejów mają o nich często dobrze wyrobione zdanie, wiadomo jakie. Zauważmy, że medycyna czy sztuka nie zobowiązują do utrzymywania krzywdzących sądów moralnych, więc się od religii różni istotnie. Wiem oczywiście, że ten religijny „nakaz” coraz mniej przekłada się na opinie ogółu wierzących, a skoro ci mniej prawomyślni siedzą zazwyczaj cicho, nasila się wrażenie pełzającej teokracji. Mam nadzieję, że mylne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz