Strony

poniedziałek, 27 listopada 2017

Otto, czyli niech żyją umarlaki czyli Otto; or Up with Dead People

Śmieję się w duchu z tych ludków, co to kiedyś mieli problemy ze zrozumieniem Matrixa, bo niby nie wiadomo było, co tam jest realne, a co wirtualne. Widać nie uważali na polskim, kiedy przerabiali Konrada Wallenroda. Potencjalna widownio Otto, muszę cię ostrzec, że Matrix i Konrad to zdecydowanie zbyt słaba szczepionka na twórczość LaBruce'a. Kiedyś obejrzałem The Raspberry Reich i jeszcze jakiś film, który bym wymazał z pamięci, bo przedstawiał penetrację analną nogą po amputacji stopy. I nadal nie czuję się gotowy na kolejne dzieła faceta. Fabularnie Otto jest dziwaczną bzdurką o inwazji homoseksualnych zombie, przy czym część ukazanych zdarzeń to w istocie sceny powstającego filmu o takiej właśnie tematyce. To niby się wyjaśnia, ale nie do końca, skoro mamy przez cały czas nieodparte wrażenie, że tytułowy bohater jest naprawdę zombie, a nie tylko udaje przed kamerą. Twórcy trochę do nas mrugają oczkiem, abyśmy nie brali tego zbyt serio, co nawet momentami im wychodzi. Jeśli chodzi o przesłanie podane wprost, ale również to zawoalowane metaforą - tutaj jest pełna powaga. Można w tym miejscu przywołać słowa Witkowskiego o nacierających zombie jako przenośni dla prekariackich mas, co na pozór łatwo odeprzeć przypominając o Korei Północnej. Nie zmieni to faktu, że system jest chory, i choć to żaden argument - mam przekonanie, że przyszłość oceni nasze czasy jako wiek hańby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz