Panienka lekkich obyczajów ze skrzydłami ważki plująca ogniem, facet z czerwonym ogonem wykonujący skoki przestrzenne, telepatka o ciele ludzkim i diamentowym wedle swego uznania, demoniczny pożeracz energii, którą potem może używać zgodnie z potrzebą, przystojny brunet, który wywołuje tornada siłą woli, Murzyn na zawołanie dostosowujący się do zmian środowiska - wkłada głowę do wody i po chwili ma skrzela. Przy tych postaciach mutantów znani nam wcześniej Magneto i Xavier wydają się całkiem zwyczajni. Na poziomie fabularnym mamy bajkę o tym, jak szlachetni mutanci zapobiegli wojnie jądrowej w czasie kryzysu kubańskiego w 1962 roku. Był on wywołany przez odszczepieńca, mutanta-nazistę, w celu wygubienia ludzkości, po której Ziemią mieli zawładnąć mutanci. Na poziomie metaforycznym to opowieść o odmienności i radzeniu sobie z akceptacją, a raczej jej brakiem. Nudy w oparach infantylnej pseudo-nauki. I gdyby nie Fassbender, nie byłoby na co patrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz