Żeby było jasne, polskie tytuły filmów biorę z filmwebu, co zaznaczam, bo bawi mnie owo "3D" wkomponowane w tytuł. Skoro mówi się już o filmach 5D (bullshit! bullshit!), to może za jakiś czas zrobią wersję tego filmu w 5D i co wtedy? Tytuł będzie Avengers 3D w wersji 5D? Nie jest to jednak największy tytuł do absurdu, jeśli chodzi o polskie wersje filmów zagranicznych. Avengers znaczy mściciele, co wcale nie pasuje mi do tej bajki, bo to byli raczej obrońcy zebrani do kupy z paru innych bajek, o Iron Manie, Hulku, Kapitanie Ameryka, Thorze i nieznanych mi o Czarnej Wdowie i Sokolim Oku. Jak to zwykle bywa, byli z początku nieskutecznie nakłaniani do walki. Tym razem z Lokim, bratem Thora, ale tylko przyrodnim, który w zamian za Tesseract, tajemniczy artefakt o potężnej mocy znaleziony na Ziemi, chce ściągnąć armię paskudnych obcych Chitaurich, która pomoże mu zawładnąć planetą. Avengersi w końcu się przemogli po odpowiedniej inspiracji i ruszyli do walki, z której jak zwykle zwycięsko wychodzi redaktor Janicka. Dlaczego podobał mi się ten film? Historyjka jest prościutka, ale podana w sposób autentycznie zabawny. Nie wiem do końca, jak powstają takie zabawne dialogi i sytuacje, ale podejrzewam, że pierwszoplanowi aktorzy mają coś do powiedzenia, nie odwzorowują roli ze skryptu bez żadnych ingerencji. Tym tłumaczę sobie to, że Downey Jr. ma ciągle błyskotliwe kwestie, a taka Cobie Smulders (Robin Scherbatsky z serialu, aktorka naprawdę pochodzi z Kanady!) jest oficerką, która powtarza komendy, ściera krew z buzi i patrzy z przejęciem na rozwój wypadków. Przypuszczam, że w sequelu Avengersi zmierzą się z Batmanem i Spidermanem, którzy przecież nie zniosą spokojnie tego, że zostali wykluczeni z tej szacownej grupy. Hulku, musisz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz