Dziaberłak i zając w futrze z królika
Głęboko w Zawiłych Lasach, gdzie mgła wije się niczym stara melodia, żył Dziaberłak—stworzenie wielkie, lecz delikatne. Wśród leśnych istot krążyły o nim ponure opowieści, mówiące, że jego oczy płoną jak żar i że potrafi połknąć drzewo jednym kłapnięciem szczęki.
Jednak prawda była inna. Dziaberłak był samotny, bo nikt nie próbował poznać jego łagodnej natury. Każdego dnia wzdychał ciężko, wylewając ciche łzy w jeziorze, które przez lata przybrało barwę bursztynu od jego smutku.
Pewnego ranka, gdy znów siedział nad brzegiem, usłyszał rytmiczne tup-tup-tup. To był zając w futrze z królika, który dumnie kicał po ścieżce. Jego futro było puszyste, starannie przycięte, a pod nim skrywała się nieco niepewna dusza.
— Cześć, Dziaberłaku! — powiedział zając, siadając obok.
— O-o mnie mówisz… bez strachu? — zdziwiło się stworzenie.
— A czemu miałbym się bać? Każdy potrzebuje przyjaciela. A ja wiem, jak to jest, gdy inni dziwnie patrzą.
Dziaberłak spojrzał na zająca z wdzięcznością. Tego dnia nie płakał—jego łzy zostały zastąpione ciepłem nowej przyjaźni. Od tamtej pory obaj przemierzali Zawiłe Lasy razem: stworzenie łagodne, lecz niezrozumiane, i zając w futrze, którego nikt nie przymierzył.
Zając w futrze z królika i Dziaberłak wędrowali przez Zawiłe Lasy, aż dotarli do lustrzanej bramy. Gdy ją przekroczyli, znaleźli się w krainie pełnej czerwonych róż, w której karty do gry maszerowały w doskonałym szyku.
Na środku tej dziwnej krainy stała Królowa Kier, spoglądając na nich surowym wzrokiem. Jej czerwona suknia falowała jak płomień, a oczy błyszczały determinacją.
— Kto śmie zakłócać mój ogród?! — zawołała.
Zając zrobił ukłon, poprawiając swoje futro z królika.
— Wasza Królewska Mość, przyszliśmy szukać przyjaźni, nie kłopotów!
Królowa zmarszczyła brwi.
— Przyjaźni? W moim królestwie liczy się tylko porządek!
Ale Dziaberłak, który przez lata znał smutek odrzucenia, zrobił krok do przodu.
— Każdy potrzebuje przyjaciół. Nawet królowa. Czyż nie jest samotnie rządzić wszystkim, ale nie mieć z kim podzielić się radością?
Na chwilę zapadła cisza. Karty przestały maszerować. Królowa Kier spojrzała na nich uważnie.
— Hmm… Może masz rację, stworze dziwaczne. Może nadszedł czas, by w moim królestwie znalazło się miejsce dla przyjaźni.
Czyżby serce Królowej Kier zaczęło mięknąć? Może czerwona barwa jej ubrań już nie symbolizowała gniewu, lecz… odrobinę ciepła?
Wtem zza krzewu róż wyłonił się Telemach i wypowiada te słowa do Królowej…
— Idź do krosien, niewiasto!
Królowa zmarszczyła brwi.
— Jak śmiesz mówić mi, co mam robić?!
Telemach, nieco zbity z tropu, poprawił tunikę.
— To… to tradycyjne słowa, wypowiedziane w ważnym momencie historii!
Zając w futrze z królika i Dziaberłak spojrzeli po sobie, czując, że atmosfera staje się napięta.
Królowa Kier uniosła berło.
— W moim królestwie nie ma krosien! Są tylko karty, róże i rozkazy!
Dziaberłak, chcąc załagodzić sytuację, chrząknął.
— Może zamiast krosien… herbata?
Królowa zawahała się.
— Herbata?
Zając w futrze z królika pokiwał głową.
— Tak, herbata. W końcu każda królowa zasługuje na chwilę odpoczynku.
Czyżby Telemach właśnie uniknął gniewu Królowej Kier? Może zamiast konfliktu, wszyscy usiądą do stołu i rozpoczną nową, niezwykłą rozmowę…
Gdy Dziaberłak, zając w futrze z królika, Telemach i Królowa Kier ruszyli przez most, ich rozmowa o herbacie została brutalnie przerwana. Na środku kamiennej przeprawy stał Gandalf, jego płaszcz powiewał na wietrze, a laska wbita w ziemię emanowała mocą.
— You shall not pass! — zagrzmiał, a echo odbiło się od mglistych wzgórz.
Zając poprawił futro, nieco zdezorientowany.
— Ale… my tylko chcemy napić się herbaty.
Dziaberłak, który nie lubił konfliktów, chrząknął.
— Czyżbyś miał coś przeciwko spokojnej herbacie, Gandalfie?
Telemach, który wciąż miał w głowie swoje słowa o krosnach, spojrzał na czarodzieja z powagą.
— Czy to próba? Czy mamy udowodnić naszą wartość?
Królowa Kier uniosła brew.
— A może po prostu jesteś zazdrosny, że nie dostałeś zaproszenia?
Gandalf zmrużył oczy.
— Hmm… Herbata, powiadacie?
Czyżby czarodziej miał się złamać? Może zamiast blokować przejście, dołączy do niezwykłej herbacianej uczty? A może czeka ich jeszcze większa próba?
Ledwie Gandalf zaczął rozważać propozycję herbaty, niebo nagle pociemniało, a z oddali rozległ się przeraźliwy szum skrzydeł. Latające Małpy opadły na nich jak burza, chwytając ich pazurzastymi łapami i unosząc w powietrze.
— Ale my tylko chcieliśmy napić się herbaty! — wykrzyknął zając w futrze z królika, machając łapkami w powietrzu.
— Nie czas na herbatę, czas na Zieloną Wiedźmę! — zapiszczała jedna z małp, ściskając Telemacha za tunikę.
Dziaberłak, choć był wielki i potężny, nie był przyzwyczajony do latania. Machnął łapami bezradnie, starając się nie patrzeć w dół na znikający most. Królowa Kier natomiast wyglądała na bardziej zirytowaną niż przestraszoną.
— Niech ktoś mi wyjaśni, dlaczego nie mogę spokojnie rządzić królestwem bez bycia porywaną?!
Wkrótce dotarli do zamku Zielonej Wiedźmy, którego wieże lśniły złowieszczym, szmaragdowym blaskiem. Brama otworzyła się bezszelestnie, a na szczycie schodów stała sama Zielona Wiedźma, z cienkim uśmiechem na twarzy.
— Widzę, że los przyprowadził mi ciekawych gości… — powiedziała melodyjnym, lecz groźnym tonem.
Czy przybysze mają szansę na ucieczkę, czy Zielona Wiedźma ma dla nich inne plany?
— Chcieliście herbaty? No to proszę—herbata jest! Ale zamiast jej kosztować, będziecie nią czyścić moje podłogi!
Małpy pospiesznie zaczęły wnosić gigantyczne kubły pełne parującej herbaty, z których unosił się zapach czarnej esencji, zmieszanej z czymś podejrzanie szmaragdowym.
Dziaberłak spojrzał na zająca w futrze z królika.
— Nie tak wyobrażałem sobie herbacianą ucztę…
Zając machnął łapką.
— Nie ma co narzekać. Moje futro potrzebuje odświeżenia, a zapach Earl Grey jest całkiem przyjemny.
Telemach, który był przyzwyczajony do heroicznych wyzwań, chwycił pierwszy kubek i teatralnie wylał herbatę na marmur. Królowa Kier, wciąż nieprzyzwyczajona do takiej gościnności, ścisnęła berło i przewróciła oczami.
— Sprzątać herbatą? Co za absurd!
Wiedźma zaśmiała się złowrogo.
— To dopiero początek. Jeśli dobrze wyczyścicie posadzkę, może… MOŻE dostaniecie kubek do picia.
Ale czy bohaterowie zamierzali podporządkować się absurdalnemu rozkazowi? Czy mieli inny plan? Może Dziaberłak, jako istota tajemnicza, znał sposób na odwrócenie sytuacji?
Tak oto kończy się ich niezwykła podróż—nie heroiczną ucieczką, nie zwycięstwem nad złowrogą Wiedźmą, lecz niekończącym się szorowaniem posadzek herbatą. Zając w futrze z królika, Dziaberłak, Telemach i Królowa Kier znaleźli swoje miejsce w szmaragdowych korytarzach, gdzie parująca herbata stała się ich codziennością.
Czy byli nieszczęśliwi? Może nie. Może w końcu odnaleźli w tym pewien rytm, rodzaj spokoju, a nawet… dumy z lśniących podłóg. Może Anandariszi, choć nie pomógł im uciec, nauczył ich akceptacji losu.
A może ktoś, kiedyś, przyjdzie i odmieni ich przeznaczenie? Ale na razie—herbata czeka.