Strony

wtorek, 20 października 2020

Podróż Félixa czyli Drôle de Félix

Jadę do Marsylii zobaczyć się z ojcem, oświadcza Félix Danielowi, swojemu facetowi. Po czym rusza z północy przez całą Francję, ale postanowił utrudnić sobie życie podróżując tylko autostopem i omijając wielkie miasta. Co dziwne, ojca nigdy Félix nie widział, nigdy też ojciec nie wyraził w listach do matki żadnego zainteresowania synem. Z tego powodu wyprawa Félixa wygląda na niezbyt sensowny pomysł. Po drodze spotyka Félix obce osoby, w kolejnych częściach filmu zatytułowanych „mój młodszy brat”, „moja babcia”, „mój kuzyn” i „moja siostra”. Dwadzieścia lat temu, kiedy powstał film, mogło się wydawać, że wszyscy Francuzi to jedna rodzina (...starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna), w której nie ma najmniejszego problemu z akceptacją geja pochodzenia arabskiego. A ci nieliczni źli ludzie zostają przykładnie ukarani. Dziś nie sposób odbierać tego sympatycznego filmu (momentami autentycznie zabawnego, ale i mądrego) inaczej niż jako bardzo miłe złudzenie, które zostało rozbite w pył przez dokonania takie jak Pokolenie nienawiści lub Nędznicy. A teraz wszystkie dzieci: proszę zaznaczyć, że macie ukończone 18 lat, i obejrzeć urywek pod tytułem „mój kuzyn”.



Nieważne, czy homoseksualizm jest wrodzony

Obejrzałem sobie filmik z Kulinskim, który... Ale najpierw dygresja: Kulinski jest jutubowym komentatorem politycznym z SZA, którego nazwisko sugeruje związek z Polską. Oczywiście najwięcej uwagi poświęca sprawom swego kraju, ale zdarza mu się omawiać wiele innych tematów. Nigdy, przenigdy nie słyszałem, żeby choć mimochodem wspomniał o Polsce. Nawet wtedy, gdy byłaby po temu okazja, kiedy wiceprezydent SZA zorganizował w Polsce wiec wyborczy Netanjahu pod żałosnym pretekstem jakiejś konferencji o Bliskim Wschodzie. Koniec dygresji. Tematem filmiku była nagonka na Amy Coney Barrett, kandydatkę do Sądu Najwyższego SZA, za użycie przez nią określenia sexual preference trzy lata temu (!), co niby ma sugerować, że Barrett uważa, że orientacja seksualna jest kwestią wyboru. Amerykańskie prawiczki od razu zmontowały filmik z parunastoma szacownymi lewakami (w pojęciu prawiczków), którzy mówią o sexual preference, w tym Joe Biden i najświętsza z świętych Ruth Bader Ginsburg (!). Ze strony prawiczków to znakomite zagranie, niewątpliwie tę rundę wygrali i zapewne przyciągnęli do siebie paru niezdecydowanych, którym nie odpowiada lewackie word policing (daję talon na balon za przetłumaczenie tego na polski). W końcu przejdę do tezy z tytułu. Nie mam pojęcia, czy mój homoseksualizm jest wrodzony, może urodziłem się heterykiem, ale zostałem homo, bo nie taki smoczek mi wkładali? Od kiedy pamiętam podobali mi się faceci i nie jestem w stanie tego zmienić. Ludzie rodzą się z różnymi wrodzonymi cechami, na które nie mają wpływu. Nie śmiejemy się, a przynajmniej nie powinniśmy się śmiać z garbatych, głuchych, rudych i gejów. Dobre, nie? Domaganie się szacunku z powodu cechy wrodzonej wygląda, hm, jakby gejom należał się ten rodzaj poszanowania co inwalidom. Tymczasem poszanowanie należy się gejom z tego prostego powodu, że absolutnie nikogo nie krzywdzą, kiedy oddają się seksowi za obopólną zgodą. A jeśli w dodatku się kochają, to społeczeństwo powinno ich wspierać na tej samej zasadzie, co małżeństwa par bezpłodnych. Wiem, że podobno Jezusom i Allahom nie podobają się całujący się mężczyźni. Może należałoby sprawę kary za czyny homoseksualne zostawić bogom? Jeśli nawet by istnieli, to przypuszczam, że byliby dużo mądrzejsi od swoich wyznawców i nie karaliby za coś, za co karać nie wypada.

Żegnaj, mamo czyli Thưa Mẹ Con Đi

Najpierw jednak witaj, mamo, bo Van przyjeżdża do Wietnamu po paru latach, które spędził w Stanach. Kiedyś tam, nie tak dawno, była ta wojna ze Stanami, a tu proszę, jaka przyjaźń między narodami. Nie bądźmy jednak zbyt naiwni, na studia Vana poszły niezłe pieniądze, ale jego rodzinę było stać. Vanowi towarzyszy Ian, kolega z Ameryki, a skoro to pozycja z outfilmu, od początku jest jasne, że jest to koleżeństwo analne, a jedną z ważnych spraw staje się delikatne poinformowanie rodziny o stanie rzeczy. Niemałą rolę odegra babcia Vana, która więcej widzi i rozumie niż by na to wskazywała jej demencja. W tle są trudne rodzinne sprawy, szemrane biznesy, choroby i początki alkoholizmu. Publiczność outfilmu oceniła film wysoko, co jest trochę dziwne, bo to całkiem zwyczajny film. Można by liczyć na koloryt lokalny, ale nic z tego, tę historię dałoby się przenieść do naszego kraju bez większych zmian. Po takim transferze nie byłoby już pokłonów z kadzidełkami i innych obrzędów tajemniczej religii, w której kapłan mówi o bogach. Ani to buddyzm, ani kaodaizm, za to u nas byłaby to ta jedyna słuszna religia, której wyznawcy mają to niezwykłe szczęście, że się w niej urodzili i wychowali. Jak zresztą prawie wszyscy inni w coś wierzący.

J'accuse! - mówi wyznawca Latającego Kościoła Spaghetti

Siłownio Atlantic Sports z Krakowa, która chcesz się obwołać kościołem, aby obejść rządowy nakaz zamknięcia z powodu fali epidemii - gdzie byłaś, kiedy trwała walka o rejestrację Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Nigdzie, więc teraz i ty nie założysz związku wyznaniowego, który rzeczywiście mógłby ci pozwolić funkcjonować. Nie będzie godzinek z rakietami tenisowymi, litanii z ciągnięciem linek w dół w zgięciu łokcia ani adoracji czworogłowu przyklękiem z hantlami.

Man size (Daniel Wołyniec)

Toż to prawdziwy poemat dygresyjny! Wprawdzie nie wierszem pisany, a jeśli już - to białym, ale schemat jest taki, jaki być powinien: fabuła przerywana dygresjami. W fabule Polak Danny przeżywa swoją przygodę z pornografią, która ma więcej stron ciemnych niż jasnych. Kariery w ślizgaczach (określenie autora) Danny nie pragnął, ani nie planował, ale jakoś tak samo wyszło. Autor zarzeka się na wszystkie świętości, że opowiada historię prawdziwą, ale ja nie z tych naiwnych. Co chwilę jesteśmy zachęcani, żeby coś tam w sieci obczaić, ale chyba jestem słaby w internet, bo ani filmu Wetter Offer, debiutu filmowego Danny'ego, ani aktorów porno w nim ponoć występujących nie znalazłem, nie mówiąc o samym Dannym. Aha, to ważne, Danny jest statystą, który w samych scenach seksu nie występuje. Oczywiście fajnie byłoby, gdyby powieść była rodzajem pamiętnika, ale myśl, że mamy do czynienia z kreacją autorską, jest poniekąd ciekawsza, bo wówczas moglibyśmy liczyć na kolejną powieść autora. Jeśli w tej naprawdę przelał swoje życie na papier, tfu, plik tekstowy, to już takiej drugiej nie napisze - a szkoda. A dygresje? Gdyby wyciąć fabułę, to przeczytalibyśmy traktat o pornografii pisany przez człowieka nią zafascynowanego, który widzi ją jako zjawisko wielowymiarowe i głębokie. Ponieważ podzielam tę fascynację autora, czytało mi się znakomicie. Jakże blado wypada przy tym tekst Umberta Eco, który niegdyś w zapiskach na pudełku, czy gdzie tam, zastanawiał się nad tym, jak odróżnić film porno od nie porno. Wyszło mu coś na kształt banału, czyli zależności od reakcji widza. Powinien się wstydzić, bo semiologiczna analiza Wołyńca poświęcona pornografii robi dużo mocniejsze wrażenie. Autor skończył łódzką filmówkę - w to akurat wierzę - więc potrafi. Lubimy to francuskie pieprzenie o przepływie znaczeń do i od widza, choć troszeczkę powątpiewam w specyfikę pornografii, no, ewentualnie mniej w to, że w tym przypadku bodźce są intensywniejsze i innego rodzaju niż, powiedzmy, w trakcie odbioru komedii romantycznych. Z bardziej przyziemnych uwag o porno gwiazdach (dla autora to tylko kobiety) przygnębiające wrażenie wywarła pogarda, z jaką się spotykają, najczęściej w postaci szykan, które naprawdę utrudniają życie. Co ciekawe, mężczyźni w porno heteroseksualnym nadal traktowani są na ogół jak samce alfa, którzy robią to, co lubią, i jeszcze inkasują wpływy. Inna kwestia to motywacja, by zostać aktorką porno - chodzi bardziej o tę deklarowaną niż rzeczywistą. Mało która dokonuje tego wyboru jako spełnienie marzeń (ale to się zdarza, patrz [539] poniżej), częściej chodzi o to, by mieć życie lepsze niż w przyczepie na zadupiu. W deklaracjach panie ulatują w kosmos, niektóre seks przed kamerą uważają za spełnienie idei feminizmu. W scenach, gdzie na ogół odgrywają seksualne zabawki facetów? Za to w realu już owszem - dostają za scenę ponad cztery razy więcej niż faceci. Skutek jest taki - tu przechodzę już do przemyśleń własnych - że część aktorów wybiera udział w porno dla gejów, gdzie płaci im się godziwiej. Swego czasu Sean ze studia Sean Cody opowiadał, że penetracja faceta sprawia mu przyjemność taką, jakby pieprzył dziurę w arbuzie (zmyślam z pieprzeniem arbuza, nie? - oj, żebyście się nie zdziwili). A co wtedy, gdy Sean jest posuwany, przy czym profesjonalnie utrzymuje wzwód? W każdym razie Sean w scenach porno wygląda na w pełni zaangażowanego w to, co robi - a najlepsze, że te jego opowieści z wywiadów wcale nie szkodzą, a wręcz potęgują efekt, przynajmniej w przypadku piszącego te słowa. Inny Sean, tym razem ze studia Corbin Fisher, chyba nawet był gejem i jako aktor porno mógłby mieć przed sobą znakomitą przyszłość, tyle że zmarł po zaledwie roku czy dwóch od wejścia w biznes. Podejrzewam, że zabiły go narkotyki, ale jednak także po części porno biznes, w którym narkotyki to chleb powszedni. Ciężki to moment dla studia, kiedy trzeba jakoś przejść przez żałobę, średnio pasującą do ogólnego przesłania: pieprzmy się i radujmy! „Pomódlmy się za Seana, który jak mało kto umiał wyrazić radość z dwóch kutasów w tyłku”? Co roku można poczytać o kolejnych młodo lub nieco mniej młodo zmarłych facetach z branży. Arpad Miklos, Erik Rhodes i wielu innych - ze szczególnym uwzględnieniem epidemii AIDS, która, cóż, spowodowała przymusową wymianę pokoleń. Nie ma u Wołyńca styku pornosa i Tanatosa, w ogóle porno w wersji homo dla niego nie istnieje (dlatego nie zarzuciłbym wydawnictwu uczciwości w doborze okładki). Wrażliwsi ode mnie geje zapewne byliby oburzeni użyciem przez autora określenia „pedał” zastosowanego do osoby głoszącej poglądy nieodpowiadające autorowi. Żeby mnie obrazić, trzeba się bardziej postarać. Nie mogę i nie chcę udawać, że potrafię pisać o porno dla gejów z tym znawstwem, co Wołyniec o zwykłym porno, jedynie zauważę, że temat seksualnego podporządkowania w przypadku porno homo otwiera nowe pola interpretacyjne tego zjawiska, w którym złamana zostaje zwykła rola mężczyzny. Nie chodzi tu o jakiegoś chuderlawego młodzianka (choć to motyw nierzadki), ale parędziesiąt kilo mięśni uszczęśliwionych penetracją, której właśnie doświadczają (przykłady? Jack z SC, Aiden z CF i praktycznie każdy model Kristena Bjorna, w tym Patryk Jankowski). I jeszcze to: większość heteryków nie trawi porno dla gejów i ja się im nie dziwię. Tymczasem geje mogą oglądać zwykłe porno, bo coś tam dla siebie zwykle znajdą, you know what I mean. Nieco naciągając, facet oglądający porno hetero zawsze jest trochę homo, bo w końcu chcąc nie chcąc ogląda dorodne pały i wcale mu to nie przeszkadza. Na koniec moja ostatnia obserwacja, której autor nie sformułował, choć wierzę, że mógłby ciekawie myśl rozwinąć: porno to wyznacznik człowieczeństwa. Jeśli nie wierzycie, to puśćcie swojemu psu film z ryćkającymi się kolegami i koleżankami z jego gatunku. Chyba że o czymś nie wiem...

[30]
(...) zgodnie z ulubioną maksymą Jaya Bridge’a, którą dane mi będzie usłyszeć o te kilka do kilkunastu razy za dużo, żebym mógł udawać, że mam do niej, podobnie jak on, przyjazne odczucia – jedźmy z tym koksem!
Get on with this cock(s)!
→ Dla purystów językowych: this cock lub these cocks.

[122, jeden z muzycznych przerywników]
Krzysztof Penderecki – Jutrznia II. Zmartwychwstanie Pańskie, I – Ewangelia

[141, czy trudno zgadnąć, czemu Danny miał problemy z karierą aktora?]
– Łelkam ewrybady! – Ręce Wojtka Olejniczaka w górę (notowania partii w dół). – Maj nejm is Dani end aj łont tu plej in jour mułwiz. Du ju tynk itz posibel or doncia?

[146]
Jak ci sto razy mówią „nie”, to jak ci w końcu powiedzą „tak”, masz prawo wpaść w confussion, prawda?
→ Nie, masz prawo wpaść w confusion.

[184]
Bez kontekstu seks w porno jest niezrozumiały. Bez kontekstu seks w porno jest nudny. Jest monotonny, niepociągający i pretensjonalny. Czyli generalnie wychodzi na to, że bez kontekstu seks w porno jest jak twórczość Samuela Becketta…
→ Votum separatum. Są znakomicie prosperujące studia homo, które nigdy nie kręcą fabuł (wymienione wyżej, Tim Tales, Chaos Men i inne, a Kristen Bjorn, Spielberg w porno dla gejów, też z biegiem czasu coraz bardziej odchodzi od fabuły).

[277]
(...) po czym wkracza trzeci, wywarza drzwi młotem
→ Czyli młotem robi wywar z drzwi. Gratulacje dla korekty!

[284]
Jak to ktoś kiedyś fajnie napisał: mieć dużo fanów na Instagramie to jak mieć dużo pieniędzy w Monopoly.

[312, o olewczym stosunku, nomen omen, do gwiazd porno]
Pamiętacie np, jak jessica drake (to nie mój brak szacunku, ale jej wola, żeby tak zapisywać pseudo), jedna z topowych gwiazd XXX, twarz studia Wicked, żona Brada Armstronga, leading role w większości jego filmów, oświadczyła w trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej w US, że jeden z kandydatów (domyślicie się, który) molestował ją in the past? Ktoś się tym przejął? Ktoś to w ogóle potraktował poważnie oprócz serwisów plotkarskich? A w tym samym czasie jakąś anonimową babinę w okularach, o której chuj z kulawą nogą nie słyszał, która też twierdziła, że Trump ją molestował trzydzieści lat wcześniej, to nawet, kurwa, CNN zaprosiło na wywiad na żywo, „dzień dobry, może wody, how you feel today, ma’am, proszę nam coś opowiedzieć o tym molestowaniu”.

[313]
Chcielibyście na pytanie kolegi/koleżanki z pracy, która właśnie się wam chwali, że jej dzieciak skończył Harvard z wyróżnieniem i w Dolinie Krzemowej już na niego czekają, „a twoja – pyta – czym zajmuje się twoja pociecha?”, więc chcielibyście na to pytanie odpowiadać: „och, wiesz, kręci filmy porno i och, właśnie szykuje się do sceny ganbang-bukkake, tak że jest na małej głodówce od paru dni, bo sporo będzie mieć do przełknięcia…”? Co, chcielibyście? No więc właśnie.

[317, trochę statystyk]
• 12% wszystkich stron internetowych to strony o charakterze pornograficznym. W sumie jest ich 24,5 miliona.
• 25% zapytań na internetowych wyszukiwarkach dotyczy pornografii. To oznacza 68 milionów zapytań dziennie.
• 35% ściąganych z Internetu plików ma charakter pornograficzny. Reszta to Gra o tron ;)

[326]
Warto jeszcze odnotować gościa pt. Pistol Stevens, który zdobył parę lat temu spory rozgłos, po tym jak media podały info, że został zatrzymany na lotnisku w Seattle, bo przeszukująca go funkcjonariuszka airport uznała, że ma przy sobie broń. A to nie broń była…

[351, spojrzenie na porno jako sztukę użytkową]
Pełna jedność praktyki i estetyki – oto z czym mamy tu do czynienia. Jedzonko jest zdrowie dopiero wtedy, gdy jest smaczne, ubranko jest wygodne dopiero wtedy, gdy jest ładne. Gwiazda porno działa dopiero wtedy, gdy nam się podoba. How fucking simple is that? ;)
→ Cytat dokładny, droga korekto.

[358]
Gdyby John Lennon żył w dzisiejszych czasach i miał nie po kolei w głowie, mógłby zaśpiewać o tym piosenkę – Pornstar Is A Nigger Of The World.
→ Bo żadnej chyba innej pracy nie traktuje się jak rzecz bezwartościową. Jaki frajer płaci za porno? Przyznam, byłem tym frajerem.

[400, mówi Abella Danger]
– Jeśli marzysz o tym, żeby zgwałciło cię dziesięciu facetów, to jednak bezpieczniej jest, żeby się to odbyło na planie filmu porno, prawda?

[416]
Chociaż w sumie, jeśli ktoś zrobił więcej lodów niż Algida, jak to mówili kiedyś o Jennie… [Jameson] 
→ Czy gwiazdy porno mogą występować jako autorytety od dobrego seksu? No właśnie.

[480, być może była taka scena porno...]
Jedna laska do drugiej:
Oh, fuck me, Helen! Fuck my cunt! Fuck it right now and fuck it good!
Na co druga się niespodziewanie obrusza:
– Jenny, jak możesz używać tak wulgarnych wyrazów. – Spojrzenie w stronę kamery, uśmiech w stronę kamery. – Przecież oglądają nas dzieci. :D
→ Dzieci, nie uczcie się od Jenny. Królowa nigdy nie powiedziałaby „fuck it good”, lecz „fuck it well”.

[500]
Co ciekawe, jeśli rzeczywiście potraktować porno jak narkotyk, trzeba równocześnie odnotować, że jest to jednak narkotyk bardzo szczególnego rodzaju.
→ Oczywiście, autorze - wiadomo, że obywa się tu bez substancji zewnętrznych, ale przypominam, że na tej samej zasadzie działa hazard. Akurat porno nie jest tu szczególnie wyjątkowe.

[538]
(...) jakkolwiek kręcenie ślizgaczy jest teoretycznie legalne we wszystkich stanach Stanów Zjednoczonych (a to dzięki pierwszej poprawce do Konstytucji, czyli tej o wolności słowa), tylko w dwóch z nich, Kalifornii i New Hempshire, sytuacja, w której producent płaci aktorom za uprawianie przed kamerą seksu, nie jest traktowana jako prostytucja… Tak że end of story.
→ Oraz kolejny fakap korekty :)

[539]
(...) powody bywają oczywiście różne, różniste. Alix Linx została aktorką porno, bo zawsze o tym marzyła. Do tego stopnia, że rzuciła nawet intratny job, jaki miała na Wall Street, żeby spełnić swoje marzenia… Nie no, co kto lubi, ja z tym nie mam problemu – wy macie? :)

[539, o boyfriendzie porno gwiazdy Mary Carey]
Nowy zawód, kurwa – porn allower! Co za śmieć. (Niestety to wcale nie rzadki proceder – takich gości jest więcej, nazywa się ich walizkowymi alfonsami. Cechują się tym, że namawiają swoje dziewczyny do pracy w porno, prowadzą ich kariery, załatwiają im sceny, a po wszystkim inkasują ich pieniądze).

czwartek, 15 października 2020

Darkroom czyli Darkroom - Tödliche Tropfen

Tytuł oryginalny, „Zabójcze krople”, ma ów walor siermiężności, kojarzonej słusznie czy nie z kinem niemieckim. Dzięki temu widz niemiecki szybciej niż polski zorientuje się dlaczego system sprawiedliwości tak uwziął się na Larsa. Prawidłowo się uwziął, morderców należy sądzić i skazywać. Twórcy filmu próbują nie tylko opowiedzieć historię zbrodniarza, zapuszczają żurawia w jego biografię, chcąc nam wytłumaczyć jego postępki. Ktoś to kupi? Też miałem babcię dewotkę, może nie tak toksyczną jak Lars, a jakoś na seryjnego mordercę nie wyrosłem. Ale wszystko przede mną - z fabuły wynika, że Lars zaczął swój proceder w wieku postbalzakowskim. W swojej oficjalnej postaci nadal był kochającym i kochanym partnerem życiowym Rolanda, a zawodowo - zapracowanym nauczycielem poprawiającym klasówki po nocach. Nie mogę w to uwierzyć, mówi Roland na rozprawie (nie miał na myśli klasówek). Ze słynnej sprawy Polaka oskarżonego o brutalny gwałt w Wielkiej Brytanii zapamiętałem jego znajomych twierdzących, że to niemożliwe, przecież to taki sympatyczny człowiek. Nikt z nich nie widział, że „w nim jest ciemność okropna, a w ciemności chłopczyk”. To rzadko widać.

wtorek, 13 października 2020

Chłopcy z paczki czyli The Boys in the Band

Czy Parsons będzie grał Sheldona? Takie sobie zadałem pytanie, kiedy zobaczyłem go w obsadzie. Wyczytałem, że scenariusz to tekst sztuki teatralnej z 1968 roku. Dobrze zgadujecie, dużo gadania, mało akcji. Grupa gejów spotyka się na urodzinach jednego z nich, przyplątuje się znajomy heteryk, którego homofobiczne uwagi prowadzą do napięć i naprędce wymyślonej atrakcji towarzyskiej, polegającej na telefonowaniu do swoich dawnych miłości. Znałem kiedyś dziewczynkę, która uważała, że pięknie jest walić ludziom prawdę w oczy. Ubierasz się jak wsiok, masz tłuste kłaki itp. Ponad połowa bohaterów to takie właśnie dziewczynki, które z ulgą wyeliminowalibyśmy z grona naszych znajomych. I to jest pierwszy gwóźdź programu. Kolejny to homo-martyrologia w moim „ulubionym” wydaniu: bądź skrytym gejem i miej pretensje o homofobiczne uwagi znajomych heretyków. Co następne w kolejce? Wyobrażaj sobie, że ten twój znajomy heretyk jest tak naprawdę gejem i wygarnij mu tę prawdę w twarz. Jako ostatnią wymienię atrakcję szeleszczącego papieru, z którego wycięto te postaci. Podsumowując, mamy cztery gwoździe do trumny, ale sprawiedliwie byłoby dodać, że jeśli nie marudzą, to nasi geje bywają dowcipni, zwłaszcza Emory. W tym kontekście stwierdzenie, że Parsons nie grał Sheldona to słaba pociecha. [X]

Call me Tony

Różne bywają rodzaje fascynacji. Fascynująca może być opowieść lub bohater filmu. Fascynujące może być również to, że ktoś uznał, że warto na taki film poświęcić wiele czasu, wysiłku - i pieniędzy zapewne też. Jeśli ktoś powie, że nie oglądaj, skoro ci się nie podoba, to zgodzę się, ale najpierw musiałbym zrozumieć, jak mogę stwierdzić, że mi się nie podoba, jeśli nie obejrzę. Jestem gotów przyznać, że moja ocena tego dokumentu brzmi zbyt ostro. To zapewne nie jest zły film, ale niemal na pewno nie dla mnie. Cóż ja poradzę na to, że w każdej scenie wyobrażam sobie tę kamerę skierowaną na Konrada Serwotkę, jego znajomych i rodzinę. Mam uwierzyć, że Konrad budzi się rano, a kamerzysta przez całą noc czekał na ten moment w jego pokoju? Uwierzyć w spontaniczność rozmów z matką, kiedy obok stoi obcy facet i to filmuje? Za to być może bohater jest intrygujący? Trochę jest, maturzysta-kulturysta z pasją do aktorstwa - to brzmi interesująco. Jest to wiek w życiu człowieka, kiedy miewa się najgłupsze pomysły, więc cieszę się, że nikt w tamtym czasie nie nakręcił filmu o mnie. Konrad nawet tak źle nie wypada, bywają gorsze projekty niż udział w zawodach kulturystycznych (warto było zobaczyć je od kuchni) lub egzamin do szkoły teatralnej. Zamykająca film scena to metaforyczna odpowiedź na pytanie co dalej. A raczej brak tej odpowiedzi. Chętnie złożyłbym w tej sprawie reklamacje, bo to jedno z ważniejszych pytań. Tylko do jakiej instancji?

piątek, 9 października 2020

Indie. Miliony zbuntowanych (V.S. Naipaul)

Przodkowie Naipaula przybyli do z Indii do Trynidadu w drugiej połowie XIX wieku, zapewne oba terytoria były podówczas częścią imperium brytyjskiego, więc jeśli gdzieś potrzebne były ręce do pracy, nie było problemu, żeby sprowadzić je z antypodów. Oprócz zwykłego bagażu, mieli przodkowie ów kulturowy, związany z tradycjami i religią hinduistyczną. I co się stało? Z pokolenia na pokolenie powtarzane rytuały wypłukały się z sensu, a jedynym ich uzasadnieniem było to, że nasi rodzice tak robili. Zanikła nawet znajomość języka. W takich okolicznościach na początku lat trzydziestych XX wieku rodzi się Naipaul, przyszły pisarz, który odczuje naturalną potrzebę poznania kraju swoich antenatów. Książka jest podsumowaniem drugiej podróży odbytej w końcu lat osiemdziesiątych, zatem w żadnym wypadku nie jest pozycją aktualną. Autor wędruje po wszystkich regionach Indii, a w każdym z nich znajduje parę postaci, którym oddaje głos. Inna noblistka, Aleksijewicz, w swojej Czarnobylskiej modlitwie mogła czerpać inspirację z Naipaula, który oczywiście dodaje coś od siebie. Indie zwane są subkontynentem, co ma nawet większe znaczenie kulturowe niż geograficzne. O ile przeprowadzka, powiedzmy, z Białostocczyzny na Dolny Śląsk nie byłaby większym szokiem dla Polaków, podobna rzecz w Indiach może oznaczać całkowitą zmianę. Tu hinduiści, tam muzułmanie (co ciekawe - szyici, którzy z tego powodu małą mieli chęć do przeprowadzki do sunnickiego Pakistanu), gdzie indziej sikhowie, a nawet zwolennicy ateisty w Madrasie. Ateizm wielkich tłumów nie porywa (komunizm sowiecki był ateizmem tylko technicznie), ale temu Periyarowi się udało, bo jego myśl obracała się przeciw religijnym tradycjom, a w jego ujęciu - religijnemu uciemiężeniu dużych warstw ludności. Jak taki kraj potrafi się utrzymać w jednym kawałku - rzecz to niepojęta. Wyjaśnieniem może być tutaj historycznie ukształtowana mentalność Indusów, którzy od wieków byli podbijani przez obcych, bez wielkiego wpływu na ich kulturę i obyczaje. O ile coś było mi wiadomo o hinduizmie (tak, oni naprawdę czczą tego boga z trąbą) i islamie, całkowitą nowością był dla mnie rozdział o sikhizmie. To nie taka stara religia, ukształtowana w ciągu paruset lat przez dziesięciu guru, po których już nie było kolejnych. Jak rozumiem, jej twórca, Pierwszy Guru, chciał utworzyć religię jednoczącą hinduistów i muzułmanów, co skończyło się przewidywalnie - jedni i drudzy stali się jej wrogami. Zamieszki na tle religijno-terrorystycznym doprowadziły do spacyfikowanie Złotej Świątyni (naprawdę złotej!) w Amritsarze, a później do zabójstwa Indiry Gandhi z rąk jej sikhijskich ochroniarzy. Niewątpliwie jest to interesująca książka, ma tylko ten mankament, że jest za długa - przynajmniej w proporcji do mojego zainteresowania tematem. No cóż, na koniec pozostaje mi tylko życzyć nieboszczykowi Naipaulowi bardziej zaangażowanych ode mnie czytelników.

[189]
Ambedkar to dawny wielki przywódca ludzi nazwanych kiedyś w Indiach niedotykalnymi. Był dla nich ważniejszy niż Mahatma Gandhi. Zaznał w swoim czasie zaszczytów i władzy; był ministrem prawa w pierwszym rządzie niepodległych Indii, jednym z autorów indyjskiej konstytucji, ale do końca pozostał rozgoryczony. To on zachęcił niedotykalnych – haridźanów, dzieci boże, jak ich nazywał Gandhi, a teraz dalitów, jak nazywali się sami – aby porzucili hinduizm, który uczynił z nich niewolników, i przeszli na buddyzm. Zmarł w 1956 roku, zanim jego myśl mogła się zmienić lub rozwinąć.

[933]
To była surowa wiara. Wykluczała telewizję, nie było w niej miejsca dla heretyków. Wszystkie liczne prawa, obrzędy i nakazy stanowiły integralną część świata Anwara. Gdyby odjąć jedną praktykę, całość byłaby zagrożona; wszystko mogłoby się rozpaść. Muzułmanin powinien na przykład sikać w kucki; i usłyszałem później od kogoś, kto pracował z Anwarem, że Anwar tak robił w nowoczesnym pisuarze w swoim miejscu pracy, choć nie było to łatwe.

[1209]
[Pan Raote odbywał] też inne pielgrzymki. Razem z żoną poszli sześć razy do jaskini Amarnath w Kaszmirze w Himalajach, znajdującej się na wysokości czterech tysięcy trzystu metrów, gdzie – pradawny indyjski cud – co roku w lecie tworzy się lodowy fallus, symbol Śiwy, rosnący i malejący wraz z księżycem.

[2952]
Nikhil, mówiąc mi kiedyś w Bombaju o swojej religijnej wierze, która była głęboka, wspomniał, że w momentach kryzysowych oddaje szczególną cześć dwóm figurom: Sai Babie (nie temu współczesnemu z fryzurą afro, ale oryginalnemu nauczycielowi z przełomu stulecia) oraz wizerunkowi Dzieciątka Jezus.

[2985]
Niemniej jednak ta jakże odległa data imperium Portugalczyków w Indiach nie przestawała zadziwiać. Myślałem o tym co dzień, kiedy – z dala od starego Goa nad rzeką Mandowi, z widokiem na pozostałości wielkich wojskowych fortyfikacji z czerwonej cegły, całych w kołach i liniach prostych, na tropikalnej plaży – zasiadałem do stołu w jadalni mojego hotelu i wpatrywałem się w reprodukcję starej europejskiej ryciny przedstawiającej Goa na papierowej serwecie. Podpis na rycinie podawał rok przybycia do Indii okrutnego, zwycięskiego portugalskiego wicekróla Albuquerque: 1509. W następnym roku podbił Goa. Równo osiemnaście lat po odkryciu przez Kolumba wysp Nowego Świata i zanim się okazało, że warto je było odkryć; dziewięć lat przed rozpoczęciem marszu Cortésa na Meksyk. A w samych Indiach – przed narodzeniem wielkiego cesarza Akbara z dynastii Wielkich Mogołów.

[4494]
[Periyar, madraski przywódca, był] ateistą i racjonalistą, przez całe swoje długie życie wygłaszał dwa do trzech przemówień dziennie. Ośmieszał hinduskich bogów. Drwił sobie okrutnie z kastowych hindusów i porównywał ubóstwo ich naukowych osiągnięć z osiągnięciami europejskimi. Po tym, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, oświadczał, że hindusi skopiowali swoich bogów („kilka wybranych zwierząt, kilka ptaków, kilka drzew i roślin pnących, góry i rzeki”), biorąc za wzór bogów starożytnego Egiptu, Grecji, Persji i Chaldei.

[4512, jedna z myśli Periyara, wyryta na płycie obok jego grobu]
„Boga nie ma. Boga nie ma. Boga wcale nie ma. Ten, kto wymyślił Boga, jest głupcem. Ten, kto propaguje Boga, jest łajdakiem. Ten, kto czci Boga, jest barbarzyńcą”.

[5415, opowieść Kakusthana z kasty braminów]
W Welurze poczułem pociąg do córki mojej siostry i postanowiłem, że ożenię się z nią, gdy tylko to będzie możliwe. Rodzina zgodziła się na to, ale powiedziałem, że dziewczyna musi najpierw skończyć studia. Pokryłem koszta jej nauki i w dniu, kiedy zdała końcowy egzamin, rozpoczęliśmy ceremonie ślubne.

[8451, mówi Vishwa Nath, drukarz i wydawca]
Gandhi był znany ze swoich wybiegów. Nazywam to wybiegiem. Marsz solny był wybiegiem, ale wybiegiem koniecznym. Nie mieliśmy broni. Wyruszył na wieś i porwał masy. Marsz solny dosłownie wstrząsnął całym krajem. Pamiętam dzień, kiedy Gandhi dotarł nad morze, do Dandi, a my, delhijska ulica, zaopatrzyliśmy się w sól. z solnego szybu, mówiąc: „Złamaliśmy prawa solne”.

[8521]
W tym ataku czuło się wściekłość Vishwy Natha na indyjską historię. Ludzie, którzy korzą się przed Bogiem – mówił ten artykuł – gotowi są także ukorzyć się przed despotycznym władcą. - Mowa o tekście pt. Modlitwy rozbudzają egoizm i wymuszają czołobitność, który ukazał się w periodyku Woman's Era.

[8531, mówi Vishwa Nath]
Upaniszady to tylko gra słów. Atman, brahman; cała sztuka polega na tym, by dowieść, że atman jest częścią brahmana, a brahman jest atmanem. Jedni mówią, że tak, inni, że nie, jeszcze inni, że do pewnego stopnia. Filozofowie hinduscy przez całe życie dzielą włos na czworo.
(...)
Uważam, że religia to największe przekleństwo człowieka. Nie ma niczego innego, co by zabiło tylu ludzi i spowodowało takie spustoszenia materialne. Nawet dzisiaj, w Irlandii Północnej, na Bliskim Wschodzie. Hindusi, muzułmanie, sikhowie, w Indiach wszyscy walczą ze wszystkimi. Najstarszym zawodem nie jest prostytucja, tylko kapłaństwo.

[8638]
Bhindranwale w tym wcieleniu najczęściej opisywany jest – zarówno przez jego akolitów, jak i krytyków – słowem „potwór”. Święty człowiek stał się potworem. Przeniósł się do najświętszego sanktuarium sikhów – do Złotej Świątyni w Amritsarze, zbudowanej przez Piątego Guru (który był mniej więcej współczesny Szekspirowi) – po czym ogłosił jej okupację.

[8650]
W zemście za zbezczeszczenie Świątyni premier Indira Gandhi została zamordowana przez dwóch sikhów z jej gwardii przybocznej. Także tym razem wydawało się, że ci, którzy zaplanowali zamach, nie zdawali sobie w pełni sprawy z jego potencjalnych konsekwencji, z tego, że sprowadzi on nieszczęście na całą społeczność sikhijską – rozruchy przeciwko sikhom wybuchły w całych Indiach. Najstraszliwsze w Delhi, gdzie zginęły setki ludzi.

[9202, mówi Ram Singh]
Po przyjęciu amritu wolno jeść tylko jedzenie przygotowane przez amritdharich. – Czyli tych, którzy przyjęli amrit. – To pomaga przezwyciężać zło w pięciu postaciach: pożądania, gniewu, zazdrości, ego, więzi rodzinnych.
Amrit to sikhijska ceremonia, a raczej woda z dodatkami zmieszanymi mieczem Alego, brata stryjecznego, przybranego syna, a następnie zięcia Mahometa.

[9440, a pałacu w Patijali]
Natomiast pałac mówił o niedawnych przemianach. To był nowy pałac, zbudowany w latach trzydziestych XX wieku z przepychem, ale bez orientalnych motywów w rodzaju tych, które europejski architekt maharadźy Majsuru zastosował w jego pałacu wzniesionym w 1912 roku.
Czyli pałac, który widziałem w Majsurze, jakimś pradawnym zabytkiem nie jest.

[9520, o ostatniego mogolskim cesarzu, Bahadurze Śahu]
W czerwcu 1858 roku, gdy rewolta właściwie została już zdławiona, William Howard Russell udał się „w towarzystwie” do Czerwonego Fortu w Delhi, by popatrzeć na pokonanego cesarza. Czerwony Fort zajęli Brytyjczycy i Gurkhowie (najmowani teraz podobnie jak sikhowie do wojska w miejsce zbuntowanych żołnierzy). Cesarz przykucnął w pustym pasażu na małym patio na dachu. Drobny, wysuszony, bosonogi osiemdziesięciodwulatek nosił brudną tunikę z muślinu i batystową czapeczkę. Wymiotował do mosiężnej misy; Russell nie spytał dlaczego. Starzec był myślami daleko od tych, którzy przyszli się na niego gapić. Pisywał poezję i jak zaznaczył Russell, dzień czy dwa dni wcześniej ułożył wiersz, który „starannie skreślił osmalonym kijem na więziennej ścianie”. To nie wywołało u Russella podziwu ani współczucia, jedynie kpiny. Nie przyszło mu do głowy, żeby się dowiedzieć, co znaczyły zapisane słowa.

Najnudniejsza książka świata

Z opisu wydawcy:

Uwaga! Czytanie tej książki grozi natychmiastowym zaśnięciem!

30 litrów kawy, 6 miesięcy pracy, 17 drzemek w ciągu dnia. Tłumacz zasypiał, redaktor ziewał, korektor ratował się energetykami. Ta innowacyjna książka skutecznie wyśle w objęcia Morfeusza każdego nocnego marka!

Znajdziesz w niej unikalny zbiór tekstów i grafik, których czytanie wprowadza mózg w hipnotyczny stan i ułatwia zaśnięcie. Gdzie jeszcze przeczytasz o kryzysie politycznym w Belgii w latach 2007-2011 lub o ostatnich zmianach w klasyfikacji mięczaków? Gdzie indziej znajdziesz światowy almanach kiszonych ogórków lub relację z najdłuższej partii szachowej? Podejmij wyzwanie i sprawdź, przy której stronie zaśniesz!

Przygotuj się na szybkie zasypianie z najnudniejszą książką, jaką kiedykolwiek opublikowano!

PS. Nawet jeśli ta książka nie uśpi cię od razu, zdobędziesz masę bezużytecznych ciekawostek, którymi uratujesz każdą imprezę – w końcu kto nie chciałby poznać wszystkich rodzajów śniegu?

__

„Podoba mi się owca na okładce.” – Danuta, fanka polskich seriali i zupy pomidorowej

„Zasypiałbym.” – suseł

__

O autorach

Profesor K. McCoy specjalizuje się w analizie stanów hipnotycznych i somnambulizmu. Mieszka na Wybrzeżu i spędza jedną godzinę dziennie, z wyjątkiem poniedziałków, przesuwając skały, aby zbudować ścianę morską. Dr Hardwick jest ekspertem w dziedzinie letargów nocnych oraz jednym z czołowych światowych autorytetów w dziedzinie śrubokrętów.

Czekając na barbarzyńców czyli Waiting for the Barbarians

Ilekroć stykam się z Coetzeem, odnoszę wrażenie, że warto byłoby przeczytać jakąś jego książkę, mimo tego nawet, że dali mu Nobla. Jest tu anonsowany jako scenarzysta, ciekawe, czy był nim naprawdę, czy też grzecznościowo wpisali go na listę płac jako autora powieści. Film okazał się zgodny z oczekiwaniami, niespieszna akcja, skupienie uwagi na jednej postaci, dłużyzny, jakby twórcy nie wiedzieli, że widz już dawno pojął, jakie znaczenie ma wyprawa Sędziego na pustynię, a oni to ciągną i ciągną. Co gorsza, dochodzi tu do akcji wojennych, z których nie zobaczymy nic. Świat przedstawiony jest dość umowny, nasz Sędzia jest nie tyle sędzią, co zarządcą osady na pustynnych rubieżach nieokreślonego imperium. Realia przypominają kolonie francuskie lub angielskie z czasów przed wprowadzeniem elektryczności. Do spokojnej osady przyjeżdża ważny pułkownik z rozkazem, aby zająć się niegroźnymi koczownikami, którzy nie respektują granic imperium. Zaczyna się od zmiany języka, intruzi zostają nazwani barbarzyńcami. A barbarzyńcy to już nie jacyś włóczędzy, to zorganizowana siła, która zagraża imperium. Następują represje i okrucieństwa, które spowodują mobilizację obcych. Tak oto imperium wyhodowało sobie potężnego wroga. Opór wobec tego szaleństwa stawiany przez Sędziego jest tyleż wzniosły, co pozbawiony znaczenia. Jego szlachetny gest wobec „barbarzyńskiej” dziewczyny niczego nie zmieni, w szczególności tego, że na końcu ucierpią ci, którzy są najmniej winni. Być może udało mi się tu przemycić refleksję, że nudne filmy miewają interesujące przesłanie. Sięgam myślą w moje niezbyt głębokie pokłady wiedzy historycznej i nie umiem znaleźć przykładu, który by dosłownie odpowiadał sytuacji z filmu. Zdaje się, że barbarzyńcy na granicach imperium rzymskiego nie byli pokojowo nastawieni, liczyli raczej na łupy. Gdyby jednak potraktować tę opowieść jako metaforę, to chyba bez trudu stwierdzimy, że coś podobnego zdarzyło się nieraz w historii rodzaju ludzkiego pod wieloma szerokościami geograficznymi. Co więcej, wydarza się i dzisiaj.

Za co kochamy Słowiński Park Narodowy

Parki narodowe należy kochać. Dobrze jednak wiedzieć, jakie szczególne cechy parku godne są szczególnego afektu. Wbrew pozorom tablice informacyjne nie przyczyniają się do pogłębienia pozytywnych uczuć. Rzućmy okiem.

Takie teksty piszą doktorzy habilitowani, którzy nie myślą o zwykłych turystach, lecz o innych doktorach habilitowanych, którzy by ich wyśmiali, gdyby tekst był przyjemny do czytania. Trochę jak te kobiety, które dbają o wygląd z myślą o tym, co powiedzą inne kobiety. Z facetami rzeźbiącymi sylwetkę jest podobnie. Naszym zdaniem najpiękniejszą atrakcją północnego szlaku w Rowach jest to, że pierwsza część trasy prowadzi przez urzekający las, po czym trasa powrotna wiedzie wzdłuż bałtyckiego wybrzeża, po drodze mijając plażę nudystów, coś w sam raz dla dzieci, młodzieży, senatora Jackowskiego i nie tylko.

Ulepszenie czyli Upgrade

Strasznie irytujące są pierwsze sceny filmu, w którym oglądamy małżonków Greya i Ashę, uśmiechniętych i zakochanych w sobie. Na szczęście ta sielanka kończy się szybko. W wyniku napadu po wizycie u Erona, technologicznego geniusza, Asha zostaje zamordowana, a Grey po uszkodzeniu kręgosłupa traci władzę w rękach i nogach. Mam tu taki chip, mówi Greyowi Eron, wszczepimy ci i może znów będziesz mógł chodzić. Fakiu, odpowiada Grey, a w następnym ujęciu już leży na stole operacyjnym. Ostrzegam wrażliwych, że nie mają zahamowań, aby pokazywać flaki. Są podobno ludzie z pięknym wnętrzem, ale ja w to wątpię. Zgodnie z przewidywaniami Grey nie tylko wstał z wózka, ale dzięki chipowi stał się też mistrzem MMA, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby się zemścić. Historyjka jakich wiele, ale ta ma swój wyjątkowy urok. Po pierwsze sceny walk są znakomite, bo pokazywane w dłuższych ujęciach, a nie jako sieczka ćwierćsekundowych ujęć, jak to zwykle bywa ostatnio w produkcjach holiłódzkich. Po drugie, jest to świat przyszłości, w której jest paru innych cyborgów ze swoimi pomysłowymi super broniami. Po trzecie, niesztampowe zakończenie, raczej nie happy end, choć można się spierać. Po czwarte, miejscami fabuła wydaje się zszyta grubą fastrygą, co jest marnym komplementem dla twórców, bo przecież nie podejrzewamy ich o kombinowanie, aby zbytnim wyrafinowaniem scenariusza nie wpędzić widzów w kompleksy. Dzięki temu poczułem się dumnym z siebie homo - Maksym Gorki lubi to.

czwartek, 8 października 2020

Greenland

Tytuł nawiązuje do tej arktycznej wyspy, ju noł, która nie dorobiła się chyba polskiej nazwy. Lub choćby polskojęzycznej. Nie szkodzi, że filmy katastroficzne są przewidywalne jak katolickie modlitwy, że bohaterski ojciec uratuje rodzinę (być może się przy tym sam poświęci), po drodze pokonując niezliczone przeszkody, zawsze w ostatniej możliwej sekundzie. Ziemię czeka zagłada po nieuchronnym zderzeniu z kometą, więc spodziewamy się wizji stanu naturalnego Hobbesa, kiedy rozpadają się społeczne mechanizmy utrzymujące ludzi w ryzach. Przemoc i rozboje wyglądają zupełnie tak, jak moglibyśmy przewidzieć, pozostają szczegóły, sieć dialogów i zdarzeń rozpięta jest na znajomym szkielecie. Oczywiście kibicujemy Johnowi walczącemu o przetrwanie swoje i rodziny, doceniamy to, że jest bohaterem z trudną przeszłością, ale najbardziej liczymy na spektakularne ujęcia samej katastrofy. W tym przypadku nieco się rozczarowaliśmy, zwłaszcza że czerwone niebo to jest aktualna atrakcja w Kaliforni. Trzy z plusem.

Wojna i Hamlet w teatrze

Jaka Wojna? Masłowskiej, wystawiona w Małopolskim Ogrodzie Sztuki. Scenografia zaskakująca, w opozycji do oczekiwań, które podsuwają szare bloki z płyt i dresy, a nie kwiatuszki i fantazyjne sukienki aktorek. Tekstu jest dużo, ale podawanego atrakcyjnie, a jeśli ktoś lubi przywiązanie osoby dramatu do konkretnego aktora, to proszony jest o zmianę upodobań. Zapamiętałem z książki parę cytatów, wszystkie się pojawiły w tekście mówionym (a może nie wszystkie? - czy były zęby Andżeli przypominające nagrobki na cmentarzu?). Cieszy mnie, że innym też się one podobały. Jak pamiętamy, książka kończy się parunastostronicowym, hm, bełkotem, więc z ulgą przyjąłem rozwiązanie twórców, którzy tego akurat nie włączyli do spektaklu.

Hamletów ci u nas dostatek, widziałem tego w Teatrze Stu, a teraz wybrałem się do Starego. Cha, ha, a. Ten spektakl jest Hamletem mniej więcej w takim sensie, jakim byłoby Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna, gdyby to ostatnie zatytułować po prostu Hamlet. Chodzi mi jedynie o relację zjawiska scenicznego do oryginalnej sztuki Szekspira, nie o to, że Hamlet ze Starego jest komedią. Chociaż w sensie dantejskim - owszem, jest. W trakcie oglądania wyobrażałem sobie widza w wieku licealnym, który chce zapoznać się z dramatem pana Willa i po obejrzeniu już wszystko wie. Czym zaniepokojona jest królowa, kiedy dzwoni do Hamleta? Czy aby nie przesadza Poloniusz, kiedy tłumaczy córce Ofelii (brodatej, bo granej przez faceta), jakim zagrożeniem dla niej będzie seks z mężczyznami, wtykającymi jej do waginy ledwie koniuszek penisa i przez to doprowadzającymi ją do seksualnego opętania? Który z trzech Hamletów poniósł śmierć z broni palnej, kiedy w trójcy zadręczał swą matkę? Jak widać, licealista pozna Hamleta na piątkę. Przyznam, że lubię te teatralne zabawy z rozszerzeniem sceny na foyer i plac Szczepański, skąd aktorzy wchodzili na widownię po drabinie, a potem przez okno. Uwielbiam teatralne gadżety w rodzaju tego wielkiego lustra skombinowanego z ekranem. Również dekonstrukcja Hamleta jako taka może być atrakcyjna. Ale. Jeśli w tej dekonstrukcji idziemy za daleko, jeśli oglądamy dekonstrukcję dekonstrukcji, rozdarła się poduszka dramatu, z którego pozostały strzępy monologów, emocji i wrażeń unoszące się wokół głowy widza jak pierze, to kończy się zabawa. Hamlet jako postać jest niezwykle marudny, w ujęciu oryginalnym - na sposób wciągająco dowcipny. Jeśli się z dramatu wyekstrahuje głównie tę chimeryczność głównej postaci i rozciągnie się ją na aktorów, widzów, fotele, ulice jednokierunkowe, waginy żyraf, stratosferę Saturna itp., to ja wpadam w nastrój nieprzysiadalny.