Strony

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Mosiężny imbryk czyli The Brass Teapot

Mosiężny czajniczek to wymarzony sprzęt w kuchni każdego pana domu. Jest niezniszczalny chociaż made in China, ale co najważniejsze, można za jego pomocą produkować lokalną walutę, którą czajniczek wypluwa, ilekroć spotka nas jakaś przykrość. Ciekawe, jak by poradził sobie w jakiejś cywilizacji bez systemu monetarnego. Alice i John są biedni jak myszy kościelne (łot? - kto to wymyślił?!; jeśli myszy kościelne są biedne, to chyba tylko przez skąpstwo gospodarza), więc jak tylko orientują się, co potrafi imbryk, ochoczo zadają sobie ból, na razie fizyczny, na razie tylko sobie. Już widzimy, jakie niebezpieczeństwo czai się na horyzoncie, więc w zasadzie są dwa wyjścia: albo nasi bohaterowie zamienią się w parę potworów, albo rozstaną się z (coraz bardziej) ukochanym imbrykiem. Dylemat Froda na mniejszą skalę. Ten film zdecydowanie da się obejrzeć, ale jeśliby ktoś mi wmawiał, że się zachwycił, to uprzedzam, że się zdziwię.

I ty możesz być Noamem Chomskym

To proste, mówi Gad Saad [9:20], wystarczy tylko każde nieszczęście w świecie powiązać z amerykańskim kompleksem militarno-przemysłowym w nie więcej niż sześciu krokach rozumowania. Dlaczego stare poradniki ogrodnicze się zdezaktualizowały, wbrew którym mój ojciec sadzi czosnek w grudniu, a nie w październiku? To oczywisty skutek zmian klimatycznych, które wywołane są między innymi przez amerykański przemysł. Co jest źródłem terroryzmu w świecie? Tu jakby żarty należałoby odłożyć na bok, jak zauważył Sam Harris [4:44].

piątek, 24 czerwca 2016

Czy Polska wsparła Rosję, aby z rezolucji ONZ wykreślono wezwanie do dekryminalizacji homoseksualizmu?

AFP i inne źródła podały taką informację, przy czym mowa w niej o dekryminalizacji homoseksualizmu i narkomanii (w sensie zażywania narkotyków) łącznie w kontekście powstrzymania epidemii AIDS. To już otwiera pewną furtkę interpretacyjną, na przykład taką, że chodzi nam tylko o tę narkomanię, a że doczepili homoseksualizm - to trudno. Zmiany w projekcie rezolucji poparł również Iran i niektóre kraje arabskie. Zawsze to miło znaleźć się w towarzystwie dobrze rozumiejących się ludzi. Polski MSZ oczywiście do niczego sie nie przyznaje. Nie wierzę w niezdementowane informacje, jak powiedział niejaki Gorczakow. To jeszcze nie jest powód, że należy koniecznie wierzyć w powyższą rewelację, ale niewątpliwie można cieszyć umysł taką ewentualnością.

wtorek, 21 czerwca 2016

Ateiści się podzielili - i dobrze

Przy wąskim rozumieniu ateizmu - odrzucenie wiary w Boga - mogę sobie wyobrażać różne scenariusze, nawet ateistę, który uczestniczy w obrzędach religijnych, bo uważa, że religia jest spoiwem, wzmacnia poczuciem wspólnoty i takie tam. Jeśli tak się dzieje, to najczęściej jednak z innego, banalnego powodu - bo tak został wychowany, znam takie przypadki. Trudniej byłoby mi przyjąć, że ateizm wynikł z objawienia, choć przy odpowiednio elastycznej definicji tego pojęcia znalazłbym przykłady i na to. Przyjmijmy, że mamy do czynienia z typowym ateistą-sceptykiem, czym różniłby się on zasadniczo od osoby wierzącej? Otóż taki ateista nie powinien mieć jakiegoś zestawu poglądów pod specjalną ochroną, których podważanie byłoby postrzegane przez niego jako bluźnierstwo. O religii w pracy nie mówię prawie wcale, w zasadzie tylko wtedy, gdy jestem o to pytany. Zdarzyło mi się to kiedyś, na sugestię wyrażenia podziwu dla Jana Pawła czy Jezusa, nie pamiętam dokładnie, mruknąłem na odczepnego „no, nie wiem”, co wywołało autentyczne oburzenie pytającego. Poczuł się osobiście zraniony tym, że nie wyrażam entuzjazmu! Największą niespodzianką ostatniego czasu jest dla mnie to, że są ateiści, którzy oddają hołd pewnym świętościom, a są to kwestie podnoszone przez Bojowników o Sprawiedliwość Społeczną (w skrócie BoSSów, angielski termin: Social Justice Warriors, w skrócie SJW). O co chodzi konkretnie? O prawa kobiet, rasizm, nietolerancję wobec mniejszości i tak dalej. Ale co w tym złego? Przecież każdy się zgodzi, że kobiety i mężczyźni powinni mieć równe prawa, rasizm nie jest ok, nie należy prześladować mniejszości... Tyle, że zawsze warto zbadać argumenty i propozycje BoSSów na zaradzenie złu tego świata. Jeśli ktoś powie, że z tymi 77 centami do dolara, jakie dostają kobiety w zestawieniu z mężczyznami za swoją pracę, to generalnie ściema - staje się męską szowinistyczną świnią. Jeśli twierdzisz, że bzdurą jest zatajanie koloru skóry w listach gończych policji - stajesz się rasistą. Jeśli uważasz, że osoby transseksualne tworzą zbyt mały margines, aby na wszelki wypadek wprowadzać do języka formy neutralne płciowo - jesteś transfobem. Tę karykaturę poprawności politycznej omówiłem w poprzednim wpisie, w sumie nie byłoby problemu, ale niestety rzecz się nie ogranicza do tego, że któryś z BoSSów nazwie mnie rasistą. W grę zaczyna coraz bardziej wchodzić prawo, instytucje państwa oraz subtelna forma cenzury i autocenzury. Przekonał się o tym niejaki Yiannopoulos, gej-katolik, któremu zawiesili konto na Twitterze, przypuszczalnie za kontrowersyjne wypowiedzi o islamie. W Polsce partią BoSSów wydaje się być Razem, sądząc po tym, jak odmówili udziału w dyskusji o uchodźcach w racjonalista.tv z powodu prezentowanej tam rzekomo „islamofobii”. Emblematycznym okazem sojuszu ateistów z BoSSami jest jutuber Steve Shives, który zbiera za to cięgi od legionu innych ateistów, którzy nie mogą zgodzić się z odmową dyskusji na temat mizoginii, ksenofobii, homofobii lub „islamofobii” w społeczeństwie amerykańskim, o których lubi opowiadać Shives. Argumenty, którymi operuje na poparcie swoich tez, są albo rozmyte (w stylu „opresji patriarchatu”), albo obalone, ale to mu w niczym nie przeszkadza, bo jest znany z tego, że blokuje autorów niewygodnych komentarzy. Czasownik utworzony od jego nazwiska oznacza właśnie takie usuwanie niewygodnych treści. Steve sam w sobie wygląda na człowieka poczciwego, ale mimo wszystko nie chciałbym, żeby kiedykolwiek decydował o tym, kto i kiedy może wypowiedzieć się na jakiś drażliwy temat. Jednym z takich tematów jest wiązanie islamu z atakami terrorystycznymi, każdy, kto widzi związek, jest rzecz jasna „islamofobem”. Kyle Kulinski powtarza za zacnym autorem, że wolność słowa nie jest potrzebna do rozmów o pogodzie. Jeśli chcesz użyć swojej władzy lub wpływów, aby zamknąć usta wypowiadające niemiłe tobie opinie - jesteś w istocie przeciw wolności słowa. Amen.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Czy mogę legalnie manifestować nienawiść wobec zapisów KK o mowie nienawiści?

Kto chce, niech poczyta, paragrafy 256 i 257. Zapewne mogę manifestować, bo nie odnoszę się do osób lub grupy osób. W artykule w wikipedii słusznie mówi się o konflikcie zakazu „mowy nienawiści” z zasadą wolności słowa. Nie podejrzewam obecnie rządzących, aby chcieli szafować zbytnio tymi paragrafami, im wystarczy w zupełności paragraf 196 o obrazie uczuć religijnych. Być może za parę lat do władzy dojdzie oświecona lewica, która zacznie korzystać energiczniej z zakazu „mowy nienawiści”, wtedy trzeba będzie się pilnować. Żyjemy w czasach, kiedy wizyta w kiblu staje się wydarzeniem publicznym, tym bardziej jakieś wynurzenia przy kieliszku - wypowiesz się nieostrożnie o Kaczinach w Birmie, ktoś wrzuci na jutub i idziesz za kratki na dwa lata. Przypadek Żaczka sprzed paru lat dobrze ilustruje mój niepokój. Nawoływał do przemocy? Znieważał? W dni powszednie uważam, że tak, w niedziele i święta odwrotnie, bo to całkiem niejasna sytuacja. Zapisy prawne swoją drogą, bo sytuację komplikuje fakt, że portale społecznościowe są przedsięwzięciami prywatnymi, więc mogą stosować swoją własną politykę. Ale nie do końca, bo Unia Europejska zawarła porozumienie z Facebookiem, Twitterem, Microsoftem i YouTube'em w sprawie nielegalnej (!) „mowy nienawiści”. (Ergo jakaś forma „mowy nienawiści” jest jednak legalna?) Hejt ma być usuwany w ciągu 24 godzin. Motywacją podobno była chęć zapobiegania działaniom organizacji terrorystycznych, ale kto tak naprawdę będzie decydował, co jest hejtem? Twitter powołał do życia „Trust and Safety council” (według tłumacza Google'a: „Zaufanie i Rady Bezpieczeństwa Ruchu”), które ma się troszczyć o bezpieczeństwo ekspresji własnej użytkowników, jeśli dobrze to przełożyłem. Jednym z podmiotów w tej radzie jest feministyczna organizacja Anity Sarkeesian, słynnej z tropienia przejawów patriarchalnego ucisku wobec kobiet. Jej konikiem są gry wideo, w których, zdarza się, kobiety są bite i szarpane za włosy. Mężczyźni też, bo to w wielu przypadkach zależy od rodzaju wstępnych ustawień, ale to nie ma znaczenia. Jestem mocno przekonany, że Anita nierzadko zobaczy nienawiść, na którą ja jestem ślepy. Większość ludzi na świecie może nigdy nie spotkać osoby transpłciowej, ale według Milo Stewarta wszyscy cisgenderowcy są transfobami. Nie uszło mu to na sucho, ale chyba jakaś fala nadciąga, skoro w brytyjskich szkołach dla dziewczynek nauczyciele mają używać neutralnych płciowo określeń. Jeśli czujesz się członkiem uciśnionej mniejszości, to wolno ci stosować odpowiedzialność zbiorową wobec opresyjnej większości, nieprawdaż. Tezy feminizmu trzeciej fali reprezentowanego przez Sarkeesian są skazane na sukces, bo wszystkie fakty i dane je potwierdzają. Na podobnej zasadzie Anisa Rawhani przekonała się o rasizmie na swoim kampusie. Przez paręnaście dni chodziła w hidżabie, aby wytropić przejawy dyskryminacji. I je wytropiła! Okazało się, że szczególna uprzejmość, której doświadczyła w tym czasie, jest przejawem maskowanego poczucia wyższości. Wiem o tym z jutubowych wystąpień Gaada, w innym (około 55 minuty) wspomniał o aktywistce, która wystosowała wobec niego groźby prawne po tym, kiedy wyśmiał jej propozycję sankcji karnych wobec „gwałtu przez oszustwo”, czyli zachęcanie do współżycia seksualnego z użyciem oszustwa, na przykład co do wieku lub stanu posiadania. Biedna aktywistka poczuła się mocno skrzywdzona, ale jej prawnicy wycofali się, kiedy Gaad zagrał mocną kartą dyskryminacji: czy naprawdę chcecie wystąpić przeciw otyłemu Libańczykowi, uciekinierowi z kraju, w którym groziła mu egzekucja? Nie chcieli. Problem w tym, że w tej wymianie nie chodziło o walkę na argumenty, bo szło tutaj o poczucie zranienia własnej osoby. Osoba atakowana za poglądy i twierdzenia nie musi brać udziału w dyskusji, może za to zwyczajnie poczuć się znieważona i dochodzić swoich praw w sądzie. Czy skorzysta z paragrafów o mowie nienawiści? A, to już mocno będzie zależało od tego, kto i jak je zinterpretuje. Jaką mamy pewność, że krytykując Komisję Europejską nie posługujemy się mową nienawiści? Niezwykły pomysł narodził się w niektórych uczelniach amerykańskich, chodzi o tak zwane „safe spaces”, czyli wyróżnione fora i przestrzenie, gdzie pewne idee reprezentowane przez mniejszości nie podlegają krytyce. Czy występowanie przeciw takiemu kuriozum jest nienawistne? Inny pomysł to „trigger warning”. Jest to jeden z postulatów bojowników o sprawiedliwość społeczną, aby wykładowcy ostrzegali, jeśli w czasie wykładu mają zamiar poruszyć drażliwy temat. Zapytano organizację studentów, co przez to rozumieją. Narodowość, religia, seks, zabiegi medyczne itd. Jeśli chodzi o nauki humanistyczne, to chyba nie ma niedrażliwego tematu. Dla mnie drażliwym tematem jest leczenie homoseksualizmu, profesorka Pawłowiczówna miała żal do władz uczelni (chyba UW), że nie zezwoliły na prelekcję na ten temat. W życiu jednak bym nie protestował przeciw temu, za to liczyłbym na solidny odpór tej bzdury. Wyznaję pogląd, że masz prawo do wyrażania swoich opinii (z wyjątkiem nawoływania do przemocy i morderstwa) wraz z nieodłącznym prawem do bycia jebanym (w sensie werbalnym, rzecz jasna) za nie. Nie masz prawa do swoich faktów, w tym sensie obrona przed sądem dobrego imienia jest jak najbardziej zrozumiała. Zupełnie nie pojmuję systemu dopuszczającego możliwość procesu w stylu Michnik kontra Ziemkiewicz, w którym ten pierwszy chciał sprostowania stwierdzenia, że Michnik terroryzuje sądem swoich krytyków. Swego czasu na polskiej uczelni wielką aferę wywołało wystąpienie przedstawiciela studentów na inauguracji roku akademickiego zakończone zdjęciem skąpo odzianego dziewczęcia z podpisem „Podobało się?”. Cóż, feministycznie zorientowani bojownicy o sprawiedliwość nie znają się na żartach. Tak jak nie znają się na żartach obrońcy religii, z czym mieliśmy do czynienia w sprawie Dody, nieustannie mnie zadziwiającej. Zapewne wielu prawicowych kolegów chętnie zgodziłoby się ze mną co patologii wyrosłej na gruncie politycznej poprawności. Wątpię jednak, że zgodzą się ze mną, że ochrona uczuć religijnych jest polityczną poprawnością w wydaniu prawicowym. I pozbądźmy się w końcu zapisu o ściganiu za znieważanie prezydenta. Albo nie, przecież do dziś mamy wszyscy ubaw na wspomnienie pana Huberta.

niedziela, 19 czerwca 2016

Masowy mord na gejach w Orlando to barbarzyństwo

Trudno się z tym nie zgodzić, prawda. Sekretarz stanu, John Kerry spotkał się w Arabii Saudyjskiej z księciem Mohammadem bin Salmanem, który zapewnił, że będzie występował przeciwko ekstremizmowi, który doprowadził do masakry gejów w Orlando. Islam w odmianie wahabickiej będący religią państwową Arabii Saudyjskiej ukształtował prawo krajowe w taki sposób, że nie można mu zarzucić barbarzyństwa w odniesieniu do gejów. Robi im się porządny proces przed sądem szariackim, po czym ich się ścina i krzyżuje (nie do końca jasne, czy w tej kolejności). Niektórzy prominentni chrześcijanie w SZA również uważają takie podejście za słuszne i cywilizowane. Warto też zauważyć, że Arabia wydaje całkiem konkretne miliony na rozpowszechnianie swojej wersji islamu w świecie. [X]

Dzień Matki czyli Mother's Day

Dawno temu pewna zasadnicza osobowość kobieca, znajoma znajomej, użyła wobec jakiegoś nieznanego mi dziewczęcia określenia „pindencja”. Z kontekstu wynikało, że dziewczę było subtelne i obruszyło się na mało delikatną uwagę. Spodobało mi się, więc zacząłem (nad)używać tego określenia w odniesieniu do wielu moich znajomych dziewcząt bez względu na płeć i pochodzenie. Dzień matki jest doskonałym wyborem dla wszelkich pindencji, taki to poczciwy i ckliwy film. To nie znaczy, że jako komedia jest denny, ale ja wolę ostrzejsze klimaty - w tym filmie chyba ani razu nie pada słowo na „f”. Oglądamy cztery przeplatające się pretekstowo wątki, bezdzietnej (do czasu) gwiazdy telezakupów, rozwódki z dwójką synów przeżywającej ciężko świeże małżeństwo jej eksa, dwóch sióstr niespodziewanie wizytowanych przez bogobojnych rodziców, którzy nie spodziewali się tego, co zobaczyli, taty w roli mamy dojrzewających córek i na koniec pary młodych ludzi, którzy mają razem dziecko nieślubne i zastanawiają się, czy przerobić je na ślubne. Jak się przyjrzeć, to wymieniłem pięć wątków, z czego wniosek, że albo nie umiem liczyć, albo sobie coś zmyśliłem. Występujący w obsadzie Sudeikis, znowu z Aniston, chwilowo przewyższa popularnością Jezusa Chrystusa, a nawet chyba i Ziemkiewicza. Na drugim gifie poniżej widzimy jego występ w klipie Mumford & Sons, Hopeless Wanderer.

czwartek, 16 czerwca 2016

Millerowie czyli We're the Millers

David, czterdziestoletni chłopiec, drobny diler, spotyka swojego kolegę ze szkoły, mężczyznę żonatego i ustatkowanego. Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę - słyszy. Ale już niedługo nie będzie czego zazdrościć Davidowi, bo stracił urobek, który miał trafić do szefa. Ów z kolei wygląda na gościa wyluzowanego, ale wiemy, że to tylko na pokaz. Co to za folia na podłodze? - pyta zaniepokojony David w gabinecie szefa wypatrując kastetów na dłoniach jego goryli. Na razie mu się upiecze, musi tylko pojechać do Meksyku po towar i bezpiecznie dostarczyć do kraju. A jak to uczynić nie wzbudzając podejrzeń? Może pod przykrywką rodzinnej wycieczki? Przedni pomysł, tylko że David nie ma żony i dzieci, więc musi sobie ich w parę godzin skombinować. Cała komedia sprowadza się właśnie do tego, że czwórka nieznajomych ludzi wyrusza camperem w trasę jako rodzina. Historyjka jest zgrabna, dialogi momentami dowcipne, a zakończenie podnoszące na duchu, poniekąd. Teraz jeszcze nie, ale w sequelu na bank odnajdą Jezusa.

środa, 15 czerwca 2016

Special Correspondents

No i jest problem, bo mam bardzo złe doświadczenia, kiedy gorąco polecałem znajomym jakiś film, a potem musiałem im tłumaczyć, że to przecież fajne jest. Ale zaraz, ja też nie jestem taki słodki, bo kiedyś obejrzałem Magnolię, którą mi gorąco polecali, a zamiast niej do dziś wolałbym raczej Nicka Offermana pijącego whisky. Special Correspondents przypomina nieco Fakty i akty, ale o dużo mniejszym ciężarze gatunkowym. Reporter grany przez Erica Banę wyrusza do Ekwadoru stojącego na skraju wojny domowej, ale wskutek ciamajdowatości towarzyszącego mu dźwiękowca Fincha nie trafia na miejsce, to jednak nie powstrzymuje go przed nadawaniem relacji. Bujna wyobraźnia mu dopisuje, a splot wydarzeń doprowadzi do rozgłosu na skalę krajową. Naprawdę warto zobaczyć Erica, którego komediowy styl gry, do tej pory nam nieznany, w pewnym sensie nawiązuje do Keatona z jego kamienną twarzą. Nie różni się więc zbytnio od ról dramatycznych poza tym, że w tamtych zdarzało mu się występować bez podkoszulka. Gdyby ten film omawiali w Para-męt pikczers, to po pytaniu „A momenty były?” zapanowałaby niezręczna cisza jak po dowcipie Strasburgera.

wtorek, 14 czerwca 2016

Jeśli miłość, to tylko analna

Robert Stiller zaproponował kiedyś zabawę towarzyską polegająca na czytaniu spisu ulic miasta z tym, że każdą nazwę poprzedzamy słówkiem „dupa”. Dupa Jana Brożka, dupa łabędzia, dupa złota. Z kolei w pewnym filmie zaproponowano, aby czytając horoskopy dodawać do każdego zdania frazę „w łóżku”. Z mojego dzisiejszego horoskopu: Możesz liczyć na wsparcie kogoś bliskiego w łóżku. Twój optymizm zjedna Ci ludzi w łóżku. Ja z kolei proponuję dodawanie słówka „analna” do słowa „miłość”, co proszę wykonać we własnym zakresie na podanych przykładach.
Miłość ci wszystko wybaczy...
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość.
Lecz gdy kwitnie ta miłość w jarzynie...
Ratunku! Ratunku! Na pomoc ginącej miłości!
Ona brzydka, brzydki on, a taka ładna miłość.
Każdemu wolno kochać, to miłości słodkie prawo.
Non omnis moriar z miłości.
Amor vincit omnia.
Odkryjemy miłość nieznaną... Miłowania głodni jak wilcy...

piątek, 10 czerwca 2016

Rafał Ziemkiewicz jako pożyteczny idiota

Strasznie lubię etykietki, są takie wygodne. Jakiś pajac produkuje się w telewizji, radiu czy gazecie, przekonuje, argumentuje, ale widać od razu, że jest lewicowym oszołomem lub katolickim betonem, więc nie musimy się trudzić odpieraniem zarzutów lub uzasadnianiem naszego stanowiska. Postać wymieniona w tytule, jak wiemy, jest szykanowanym przez salon bezkompromisowym dziennikarzem, którzy wali prawdę prosto w oczy, występuje w telewizji rządowej i nie tylko, choć za „P”i„S”-em nie przepada i krytykuje tę partię często gęsto (podobno). Strach otwierać cokolwiek, bo zaraz Ziemkiewicz wyskoczy, kobiecie bezdzietnej z Płocka nawet na toście się pojawił, jak mówią ludzie na mieście. Etykietka pożytecznego idioty należy się Ziemkiewiczowi za to, że dzięki niemu rząd może śmiało wciskać ciemnemu ludowi, jakiż to pluralizm w mediach zaprowadził, skoro taką antyrządową kreaturę w mediach zatrudnia.

Monika Pieczyńska pisze

Istnieje taka strona – Spurious Correlations czyli Fałszywe korelacje. Można się z niej dowiedzieć na przykład, że odsetek utonięć w przydomowych basenach jest związany z liczbą filmów, w których w danym roku wystąpił Nicolas Cage. Im więcej filmów, tym więcej osób się utopiło. Można także obejrzeć wykres, zgodnie z którym roczna liczba rozwodów w stanie Maine spada proporcjonalnie do spadku poziomu konsumpcji margaryny i taki, który łączy liczbę przyznawanych rocznie w USA doktoratów z socjologii z liczbą wykonanych niekomercyjnych lotów w kosmos na całym świecie. Można? Najwyraźniej można. Tylko co z tego?

Cały tekst jest polemiką z argumentacją przedstawianą w telewizji rządowej, zgodnie z którą spadek jej oglądalności jest pozorny, bo wynika z błędnej metodologii sondaży.

Stanisław Piotrowicz mówi

Ujmę to w swoich słowach, bo mi się nie chce spisywać z nagrania. Stanisław Piotrowicz, zgodnie z zaleceniem Wybranowskiego dodaję: prokurator stanu wojennego, wystąpił dzisiaj w radiu Tok FM, gdzie dziwił się opozycji głosującej przeciwko skierowaniu trzech projektów ustaw o Trybunale Konstytucyjnym do pracy w komisji. Wśród tych projektów była propozycja KOD-u, z którym opozycja ponoć sympatyzuje. Potem prokurator wojenny tłumaczył, że w swoich działaniach w sprawie TK partia „P”i„S” kieruje się troską o system sądownictwa w Polsce, którego naprawy domaga się opinia publiczna. To prawdziwie otwierające oczy spostrzeżenie, bowiem do tej pory wydawało nam się, że sposób funkcjonowania TK ma z naprawą sądów powszechnych rzeczywiście coś wspólnego, a konkretnie
  • nic,
  • guzik,
  • gówno,
każde z osobna i wszystkie naraz. Dowiedziałem się również, że projekt zgłoszony przez „P”i„S” to ustępstwo wobec postulatów opozycji. Oczy otworzyły się jeszcze szerzej, bo nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że konflikt wokół TK może być zażegnany ustawą. Myśleliśmy głupio, że chodzi o trzech niezaprzysiężonych sędziów i niewydrukowany wyrok. Zostaliśmy wyprowadzeni z błędu. Dziękujemy ci, Piotrowiczu.

niedziela, 5 czerwca 2016

The Order of Elijah - zespół (już nie?) chrześcijański


Ten zespół naprawdę był uważany za chrześcijański, co wynikało choćby z wyboru producenta, u którego nagrywał. Gatunek muzyczny to metalcore, a powyższe nagranie (New Line of Defense) wybrałem nieco przypadkowo, bo jednak nie zaliczam się do fanów zespołu i na razie nie planuję. Chrześcijańscy wielbiciele nurtu metalcore mają teraz zgryz, bo wokalista zespołu, Shannon Low, wyznał na facebooku czy innym twitterze, że stracił wiarę w Boga, o czym wiem stąd.

Oglądajcie Destina (z polskimi napisami!)

Destin Sandlin prowadzi kanał popularnonaukowy na jutubie. Pierwszy z filmików zaczyna się niesamowitym eksperymentem z udziałem oczu i mózgu, a drugi pokazuje, jak niebanalną czynnością jest jazda na rowerze.

Mniejsi ateiści wyśmiewają feminizm

Chętnie usłyszałbym pogadankę Jacka Tabisza na temat feminizmu na wzór tej o islamie. W Polsce jesteśmy sto lat za Afroamerykanami, więc mam powody sądzić, że polski feminizm nie rozwinął się równie ciekawie co feminizm zachodni. Skoro jednak Agnieszka Graff pisała, że dobrze, iż gender jest ideologią, to można zacząć się niepokoić. Widzę pewną wartość w gender studies jako zobiektywizowanym - na tyle, na ile się da - opisie ról społecznych w zależności od płci, ale jaką ideologię można na tym zbudować? Chyba że przez ideologię rozumieć zestaw pewnych argumentów na tej zasadzie, zgodnie z którą mówimy o nowej filozofii wypieku ciasta, innowacyjnej logistyce parzenia kawy lub przełomowej strategii nakładania papuci. Czym jest feminizm? Zaryzykuję definicję taką, że jest to dążenie do usuwania nierówności wynikających z różnicy płci. Nierówności mogą mieć inne źródła, rasowe lub etniczne, tym feminiści się nie musza zajmować i wcale to nie oznacza, że są ślepi na krzywdę innych, że są rasistami lub ksenofobami - nie da się po prostu zajmować wszystkimi nieszczęściami świata, choćbyśmy chcieli pobiec na pustynię z łyżką wody. Definicja wymaga doprecyzowania: nierówności powinny być wskazana konkretnie, a mechanizm ich funkcjonowania precyzyjnie zdemaskowany. Jeśli w naukach ścisłych mamy zdecydowanie większy udział mężczyzn niż kobiet, to możemy podejrzewać, że dochodzi do dyskryminacji. Do tej pory nikt nie potrafi tego rzetelnie wyjaśnić, a argumenty o „dyskryminacyjnej postawie środowiska” lub „patriarchalnej niechęci” pozwalam sobie spuścić w klozecie. Za to przedsięwzięcie pod tytułem „Młode kobiety w matematyce dyskretnej” jest esencją seksizmu, z którym rzekomo feminizm walczy. Gdyby zorganizowano konferencję „Starsi, biali mężczyźni w mechanice kwantowej”, to zapewne spotkałaby się w świecie z szerokim, histerycznym odzewem. I słusznie. „Młode kobiety” dobrze przybliżają ducha patologii, ku której ciąży współczesny feminizm. Jeśli sto lat temu sufrażystki walczyły o prawa wyborcze kobiet, to miały dobrze zdefiniowany cel i słuszne pretensje. Ale o co chodzi facetce, która mówi, że propagujący naukę sieciowi sceptycy są gorsi od autorów pogróżek gwałtu, bo ci drudzy mówią otwarcie, a pierwsi co? Przewrotnie odwracają uwagę od problemu? Niejaki Aron Ra jest krytykowany za przytaczanie słownikowej definicji feminizmu i jego obrony na tej podstawie. Definicja jest zbieżna z moją, tyle że niekoniecznie z tą, którą sformułowaliby feminiści. Jedna z nich na pytanie o feminizm rzekła wprost, że nie chce go definiować, aby nie narzucać sobie ograniczeń. Panie, a prawa kobiet? - zapytałaby w łóżku Napoleona. Jak zauważył megaloman Atheist Roo obdarzając jedną z pań przydomkiem „cunt”, żaden z mężczyzn, również przez niego określanych niewybrednie, nie wysnułby przypuszczenia, że powodem napaści jest jego płeć. Tamże znajdziemy rzeczowe podejście do osławionych 77 centów do dolara, jakie podobno zarabiają kobiety w porównaniu z mężczyznami. Jeśli przyjrzeć się temu dokładniej, z danych wcale nie wynika, że kobiety zarabiają gorzej za tę samą pracę, którą wykonują mężczyźni, a po prostu zajmują gorzej płatne stanowiska. Czy jakaś inżynieria społeczna mogłaby temu zaradzić? Nie wiem, jak tam jest na zachodzie - ja po czasach socjalizmu nie przepadam za odgórnym narzucaniem rozwiązań. Atheist Roo wyśmiewa pomysł specjalnego podatku, który szedłby na wyrównanie płac między kobietami i mężczyznami. Od razu rodzi się pytanie, czy to słuszne, aby woźna dostała wyrównanie pensji kosztem szefów, bo jest kobietą, a jej kolega woźny niech się cieszy tym, co ma. Bardzo świeży przykład feministycznego przewrażliwienia to reakcja na plakat z filmu X-Men: Apocalypse, na którym Apocalypse dusi Mystique (patrz wyżej). Paskudny seksizm, zachęta do znęcania się na kobietami... Mystique to postać dość mroczna, ma na koncie wiele ofiar, w tym niewiasty i dzieci, ale w końcu jest kobietą, jak tak można! Na zakończenie polecam film Venaloida, który dokonał uroczego eksperymentu myślowego na temat antykobiecych przejawów ucisku patriarchatu.

sobota, 4 czerwca 2016

Kataryna przejrzała na oczy?

Ja głosowałam nie po to, żeby PiS spełniło swoje obietnice, ale po to, żeby spełniło moje oczekiwania.
Wybrałem taki cycat z wywiadu z Kataryną w Polityce i daję słowo, nie wyrwałem z kontekstu, ani nie przekręciłem. Załóżmy roboczo, że Kataryna precyzyjnie formułuje swoje wypowiedzi, więc na podstawie powyższej mogę przyjąć, że jej umysł cechuje się naiwnością czteroletniej dziewczynki. W związku z tym jej przejrzenie na oczy wydaje mi się zdarzeniem raczej mało doniosłym, zwłaszcza że po lekturze całego wywiadu nie odniosłem wrażenia, że już nigdy nie zagłosowałaby na „P”i„S”.

piątek, 3 czerwca 2016

Młodzież polska rozczarowuje Janinę Paradowską

Było smaszno, a jaszmije smukwijne... Grozą powiało z obrad Sejmu Dzieci i Młodzieży, bo z trybuny sejmowej miast szczebiotu radosnej dziatwy usłyszeliśmy złowróżbne pohukiwania. Nawet coś o zakazie aborcji było, z czym mam pewne iszju, jeśli na sali były posłowie w wieku zbliżonym do lat dziesięciu. Z uczeniem siedmiolatków, że szóste nie cudzołóż, też mam iszju, nawet do dziś pamiętam lekki szok, jakiegom doznał czytając fragment katechizmu poświęcony temu przykazaniu. Jak kiedyś odnajdę, to tu opiszę. Janina Paradowska w przeglądzie prasy zarzuciła młodzieży brak samodzielności myślenia. Jakby przemawiali antyrządowo, to byliby samodzielni? Ejże... Organizacją Sejmu Dzieci i Młodzieży przez ponad dwadzieścia lat zajmowało się Centrum Edukacji Obywatelskiej, ale nie tym razem, bo w tym roku ciężar organizacji przejęła na siebie kancelaria sejmu, jeśli dobrze rozumiem komunikat CEO. Ja tu staram się raczej nie bluzgać, ale właśnie mi wyszło, że aktualna władza naprawdę wcieliła w życie ochujały plan zrobienia z Sejmu Dzieci i Młodzieży kolejnej imprezy propagandowej. Źle się bawicie, pisiorki.

Alicja po drugiej stronie lustra czyli Alice Through the Looking Glass

Że co? Alicja jest kapitanem statku, który sprytnym manewrem wykiwał piracka flotę? Po czym wraca do Londynu, gdzie owdowiała matka zastawiła statek po ojcu w zamian za dom na korzyść niedoszłego narzeczonego Alicji niepotrafiącego pogodzić się z odrzuceniem. To właśnie w jego domu uciekając przed służbą ścigającą ją za myszkowanie po biurze odkrywa drugą stronę lustra, gdzie znajduje schronienie. Ale i tam sytuacja jest niewesoła, bo Kapelusznik przeżywa traumę z dzieciństwa po odnalezieniu rodzinnej pamiątki, która - nie wiadomo z jakiej mańki - nasunęła mu myśl, że jego rodzina jednak nie spłonęła w ogniu miotanym przez Dziaberłaka (w tłumaczeniu Barańczaka). Alicja postanawia uratować rodzinę Kapelusznika, ale w tym celu musi przenieść się w czasie, co jest rzecz jasna niemożliwe, więc można, a nawet należy w to uwierzyć. Czas jest wąsatym facetem, którego udaje się Alicji dość prosto wykiwać, wtedy dopiero się zaczęło dziać i przysnąłem. Śniło mi się, że oglądam wierną adaptację książki Carrolla, w której nie ma specjalnie żadnej logicznej fabuły z następstwem zdarzeń, za to mamy serię niepokojących spotkań z dziwnymi, absurdalnie elokwentnymi stworzeniami. Jeśli pamiętam, Dziaberłak występuje tylko w jednym wierszyku jako osnute legendą groźne monstrum. Dziaberłaka strzeż się, strzeż! A jak się obudziłem z tego pięknego snu, Dziaberłak właśnie zionął ogniem, podła Królowa Kier zwieńczyła swój mściwy plan, następstwo mrocznych wspomnień skąd? Z dzieciństwa, a jakże. Odnoszę wrażenie, że gdyby nie dzieciństwo, ludzie byliby dużo szczęśliwsi. Poprzednia filmowa Alicja zrobiona przez Burtona miała w sobie jeszcze szczyptę finezji, Alicja Bobina jest sensacyjną bajką bez śladu wierności literackiemu pierwowzorowi. Za to zdecydowanie należy się Disneyowi wizyta Dziaberłaka i Królowej Kier, którzy zaprowadziliby tam porządek.