Strony
▼
niedziela, 25 maja 2014
sobota, 24 maja 2014
Łamię ciszę wyborczą
Łamię, bo pogląd, że lajk na fejsie jest wykroczeniem przeciwko ciszy wyborczej, uważam za kretyński. Sondaże mogą być publikowane na domenach zagranicznych, chcę zobaczyć jak PKW z tym walczy. Według najnowszych sondaży PiS uzyska 26%, PO - 24%, SLD - 7 %, KNP - 5%, PSL i TR - po 4% [źródło]. W ramach agitacji wyborczej dołączam obrazek.
środa, 21 maja 2014
Bridegroom
Film dokumentalny o Shane'ie i Tomie, parze młodych gejów z SZA, który powstał po niebywałym sukcesie filmu Shane'a wrzuconego do sieci. Zwykle staram się nie zdradzić zbyt wiele, ale ten przypadek to bardzo prosta historia, bardziej tu chodzi o ładunek emocjonalny niż o suspens. Shane zrobił swój film po tragicznej i przypadkowej śmierci Toma po paru latach wspólnego życia. W świetle prawa byli dla siebie obcymi osobami, więc formalne prawo do pogrzebu miała tylko rodzina Toma. Wykorzystała je bezlitośnie usuwając wszelkie ślady Shane'a ze wspomnień o Tomie mimo tego, że wcześniej rodzice Toma niby to pogodzili się z homoseksualizmem syna. O samym uczestnictwie Shane'a w pogrzebie nie mogło być mowy. Zapewne zdarzają się większe okrucieństwa w świecie, czy widzimy tu coś wyjątkowego? Może to, że dokonało się ono w imię Jezusa głoszącego miłość bliźniego? Ale to nadal nic wyjątkowego. Bardziej ciekawi mnie to, czemu jakieś internetowe wydarzenie staje się sensacją. Film Shane'a jest zrobiony dobrze, historia jest poruszająca, ale przecież to nie gwarantuje sukcesu. Jeśli chodzi natomiast o ponadgodzinny film dokumentalny - paradoksalnie wydawał się słabszy od dziesięciominutowego filmu Shane'a. Chyba dlatego, że jeśli masz łyżkę dżemu, to starcza na kanapkę, ale nie na cały bochenek.
poniedziałek, 19 maja 2014
Chłop ma zrytą psychę
Po tym jak wszedł do sklepu odzieżowego, sprzedawczyni rzuciła na niego okiem i rzekła: my mamy małą rozmiarówkę. - Czy ja jestem taki oversize'owy? - zastanawia się teraz.
Jakiś inny chłop po sześciu miesiącach |
Cytat wart ocalenia
I'm a godmother, that's a great thing to be, a godmother. She calls me god for short, that's cute, I taught her that. (Ellen DeGeneres)
Pierwszy wschód słońca czyli In Bloom
Zaczyna się od dziwnej rozmowy Kurta z Paulem, a po chwili cofamy się o parę miesięcy, żeby ją zrozumieć. Kurt i Paul są parą dwudziestoparolatków w związku monogamicznym. Paul pracuje w sklepie z dziwnym Eddiem, za to Kurt trudni się rozprowadzaniem zioła po imprezach, więc jego życie towarzyskie jest siłą rzeczy dużo bardziej atrakcyjne. Nic dziwnego, że pewnego dnia Kurt spotyka Kevina, który wysyła jasne sygnały, że jakby co, to chętnie. Krok po kroczku, metodą salami szczęśliwy związek zaczyna się rozpadać. Czy rozpadnie się do końca, redaktorko Janicka? Anatomia rozkładu pożycia, tak bym ujął temat filmu. Wielu ludzi ma ten dylemat, czy chcą pozostawać w związku, kiedy mija zakochanie (nie mylić z miłością), a przychodzi rutyna. Film na pewno nie jest wstrząsający, za to jest przyzwoity, a nawet suspens jest, bo w Chicago grasuje morderca sztyletujący młodych mężczyzn. Mocną stroną filmu są dialogi - lekko podkręcone, ale brzmią naturalnie.
Transcendencja czyli Transcendence
Zwiastun, że tak się staroświecko wyrażę, sugerował, że genialny doktor Caster zniszczy świat jako internetowy demiurg, którym się stał po zdigitalizowaniu umierającego mózgu. Będzie groźny, demoniczny, nieprzewidywalny i bezwzględny. Wiadomo, że to podpucha, bo pamiętamy, te liczne „komedie”, których cały dowcip jest pokazany w zwiastunie. W tym przypadku wszystkie „groźne” momenty zostały wykorzystane, a to, co zostało, układa się w klasyczny melodramat o wielkiej miłości, która w żadnym przypadku nie może się spełnić. O tym widz nie został ostrzeżony - nieładnie, dystrybutorze. Film jest niezwykle poważny, bo niby temat jest wagi niezwykłej. Zagrożenie sztuczną inteligencją jest prawdziwe czy sztuczne? Nie dostajemy odpowiedzi jednoznacznej, co należy docenić, bo jest głębia niby. Znudził nas ten melodramat, który nie ma zalet o których pisała Szymborska.
Bohaterka kładzie się spać zawsze w pełnym makijażu i z tymże, nie rozmazanym, się budzi. Jej dzień wypełniony jest zajęciami – czyta bileciki i układa kwiaty w wazonie. (...) Czasem bohaterka popada w nędzę i słania się z głodu – jednakże za nic na świecie nie będzie się słaniać przez choćby dwa dni z rzędu w tej samej sukni. No i, niestety, niekiedy choruje i umiera. Ale i choroba zawsze jest twarzowa. Piękne gwiazdy sprawiają więc wrażenie, jakby konały sobie w pełnym zdrowiu.Obowiązkowe sterylne białe korytarze podziemnych laboratoriów nie rekompensują.
niedziela, 18 maja 2014
Uważajmy na „wartości europejskie”
W elektoracie PiS panuje aksjologiczny zamęt po występie Conchity. |
wtorek, 13 maja 2014
Cytat wart ocalenia
I said to my husband, 'Why don't you call out my name when we are making love?' He said, 'I don't want to wake you up.' (Joan Rivers)
poniedziałek, 12 maja 2014
Sejmie! Broń nas, gejów, przed losem heteryków!
Anglikański emerytowany biskup Robinson rozwodzi się z partnerem. Przypomnijmy przy okazji, że według Steinhausa przeciwieństwem do „rozwodzić się” jest „zwodzić się”. Teraz widać, że nasz sejm pragnie oszczędzić gejom goryczy rozwodów konsekwentnie odmawiając legalizacji związków partnerskich. To wzruszające. Załączam ucałowania.
niedziela, 11 maja 2014
W teatrze byłem
Angielski tytuł sztuki to Leading Ladies, autorem jest Ken Ludwig. Sztuka jest dość świeża, ale dla mnie pachnie naftaliną, bo to nic innego jak wariacja na temat filmu Pół żartem, pół serio, w którym kluczowym pomysłem jest przebieranka dwóch facetów za kobitki. Tym razem chodzi o to, żeby wyłudzić niemały spadek po zmarłej. Perypetie są całkowicie przewidywalne, dowcip jest, ale nie wiem czemu ten teatralny humor nigdy nie będzie mnie bawił tak choćby, jak scena z Pół żartem, pół serio, kiedy jedna z „dziewcząt” odbiega od kosza plażowego, w którym siedzi milioner. I zastyga w biegu, bo właśnie do niej doszło, że ten milioner to drugie „dziewczę”, które próbuje poderwać ponętną Marilyn (nie Marylin). Nie potrafię się do niczego przyczepić, jeśli chodzi o realizację sztuki, scenografia pomysłowa, aktorzy grają dobrze. W Washington Post pod nagłówkiem Some Like It Not znajduję podobną opinię do mojej. Veni, vidi i... nici, jak napisali kiedyś w kultowym magazynie Non Stop.
sobota, 10 maja 2014
Oglądałem Eurowizję
Eurowizja jest fascynująca, że też tego wcześniej nie zauważyłem, choć niekoniecznie ze względu na muzykę. Zaryzykuję twierdzenie, że im dalej na wschód, tym więcej podobieństwa do mainstreamowego anglojęzycznego popu. Z tego powodu nasi My Słowianie są jakoś tam odrębni, skoro śpiewani po polsku. Cycate dziewczę, które na scenie robi pranie na tarce, też jest jakoś tam odrębne, ale niekoniecznie w dobrym stylu. Mniej byłoby zarzutów o seksizm, gdyby obok dorodny Słowianin wymachiwał kłonicą. Nie słyszałem zarzutów o seksizm wobec Ukrainki, która miała na scenie facetów w chomiczych kółkach do biegania. Na świeżo zauważę, że niezły był Ormianin Aram MP3, do tego stopnia, że włączę go do swoich playlist. Ktoś genialnie zauważył, że z Białorusi przysłali Robina Thicke pod pseudonimem Teo. Sympatyczni byli Szwajcarzy (Sebalter). Każdy artysta przed występem sfotografował flagę swojego kraju z materiałów dostępnych pod ręką, często za pomocą starych klisz. Holendrzy ułożyli tulipany, a przystojny Afro-Węgier András Kállay-Saunders ułożył jakieś pięćdziesiąt kostek Rubika, bo ludzie już mogli zapomnieć, kto dał światu tę zabawkę. Oglądałem transmisję w internecie, kto wie, czy to nie będzie za rok jedyna opcja, bo po kolejnym wzmożeniu moralnym ktoś z rządu, sejmu czy senatu w końcu postanowi skończyć z tą zgnilizną, którą tym razem reprezentuje Conchita Wurst, więc transmisji w telewizji nie będzie. Teraz. gdy to piszę, właśnie czekamy na wyniki głosowania, a ja tu dołączę niestosowne obrazki z wyżej wspomnianym Węgrem oraz Twin Twin z Francji.
PS. Wygrała Conchita, co mnie cieszy, bo bawi mnie jej image, chociaż piosenkę uważam za banalną. Jeśli dobrze pamiętam, dostała jakieś punkty od Rosjan, nie wiem, czy jury nie pójdzie za to pod sąd. Ale przynajmniej trzymali fason przy ogłaszaniu, bo pajac z Litwy, gdzie też jest prawny zapis dyskryminujący gejów, mówiąc o Conchicie zasugerował, że powinna się ogolić, co zilustrował przykładając do policzka jednorazówkę do golenia. Wszystkie kraje ogłaszały wyniki po angielsku z wyjątkiem Francji. To syndrom upadłego mocarstwa, którego nie mają Brytyjczycy, bo dziwnym trafem angielski nadal jest w powszechnym użyciu.
PS. Wygrała Conchita, co mnie cieszy, bo bawi mnie jej image, chociaż piosenkę uważam za banalną. Jeśli dobrze pamiętam, dostała jakieś punkty od Rosjan, nie wiem, czy jury nie pójdzie za to pod sąd. Ale przynajmniej trzymali fason przy ogłaszaniu, bo pajac z Litwy, gdzie też jest prawny zapis dyskryminujący gejów, mówiąc o Conchicie zasugerował, że powinna się ogolić, co zilustrował przykładając do policzka jednorazówkę do golenia. Wszystkie kraje ogłaszały wyniki po angielsku z wyjątkiem Francji. To syndrom upadłego mocarstwa, którego nie mają Brytyjczycy, bo dziwnym trafem angielski nadal jest w powszechnym użyciu.
W skrablach drzemie demon poezji
Gdyby w skrablach drugim etapem rozgrywki było stworzenie możliwie długiej wypowiedzi z ułożonych wyrazów, to w tej formie otrzymalibyśmy czystą sztukę dadaistyczną.
Kogo by tu wybrać?
Giń, mewo! Ciao!Onegdaj Szymborska krzywiła się na przysłane do redakcji dzieło poetyckie pełne tajemniczych fraz typu „cukry świata budzone korą szpaka”. To chyba jakiś skrablista napisał. Intrygujące, że nie wiadomo, co oznacza użyte powyżej słowo „kel”, a jest ono dopuszczalne. Do wyrecytowania powyższego tekstu zatrudniłbym jakąś osobę niemieckojęzyczną. A do opatrzenia ilustracją - Kwiatka, bo on umie narysować wszystko. Nawet diwę, która sieka umiary holi.
Wywóź farną żagiew,
żylne bele posnutej paczuli!
Ino diwa posiekała kel,
mezon syt,
umiary holi, łeb tac...
Uda się!
Kogo by tu wybrać?
poniedziałek, 5 maja 2014
And the winner is...
- Zmarnowałam tygodnie na posty i modlitwy i nic - mówi Mania z Poznania chora na WZW typu B.
- Ostatni raz dałem się nabrać - wyznaje kucharz Łukasz z Inowrocławia, kiedy okazało się, że święty nie zapobiegł zamknięciu jego hotdogarni przez sanepid.
Za to Halina z Koszalina nie kryje wdzięczności dla świętego.
- Byłam winna 300 złotych pani Jadzi spod piątki. Wczoraj przejechał ją tramwaj - opowiada wzruszona.
The Philosophers (występuje też pod tytułem After the Dark)
Z lekcji angielskiego w liceum pamiętam temat eseju Co zrobiłbyś, gdyby zostało ci 24 godziny życia? Jak się jest nastolatkiem, to można takie bzdury traktować poważnie. Inna zabawa polegała na tym, że załoga balonu opadającego nad morzem musi się ratować wyrzucając kolejne osoby z kosza. Byłem Salvadorem Dalim i doprowadziłem do wyrzucenia Teresy Roszkowskiej, a potem innych osób, aż zostałem sam z lekko metroseksualnym, lecz dorodnym kolegą Stasiem. Co było dalej - nie zdradzę. The Philosophers opowiada mniej więcej o takiej lekcji „filozofii”, ale śmiertelnie poważnie. Mamy więc nastolatków angażujących się w grę fabularną, w której należy wyselekcjonować dziesięć osób, które wejdą na rok do schronu atomowego, żeby przetrwać i dać początek odrodzonej ludzkości. Czy dekoratorka wnętrz z wysokim IQ jest bardziej warta uratowania niż gej inżynier? Rozważanie takich dylematów jest protezą wyrafinowania, jesteśmy po prostu robieni w balona spadającego do wody. A na końcu i tak wszystko okazuje się zawracaniem dupy, w sensie jak najbardziej literalnym. Zilustrowany poniżej stosunek do poezji i poetów wydaje się atutem, poprzez który film jako tako kontaktuje się z rzeczywistością.
niedziela, 4 maja 2014
sobota, 3 maja 2014
Witaj w klubie czyli Dallas Buyers Club
Jeśli film opowiada o walce z systemem, to oparcie w faktach jest zawsze atutem. System, o którym mowa, jest opresyjny na sposób kafkowski, czyli zło i krzywda rodzi się głównie na skutek ścisłego przestrzegania urzędniczych procedur na ogół bardzo ładnie wyglądających na papierze. Tu konkretnie mamy do czynienia z poszukiwaniem leku dla chorych na AIDS w latach osiemdziesiątych w SZA, kiedy czas był cenny, a nawet niewielka zwłoka w badaniach nad nowymi sposobami leczenia przekładała się na setki zmarłych. Tymczasem według procedur FDA, amerykańskiego urzędu zatwierdzającego nowe preparaty, należałoby czekać ładnych parę lat. Główny bohater, Ron Woodroof, grany przez McConaugheya w wydaniu cherlawym, dowiaduje się, że jest zarażony HIV, choć gejem nie jest (są głosy mówiące, że prawdziwy Ron miewał jednak kontakty seksualne z mężczyznami). W tamtych czasach AIDS było uważane za wyłączną chorobę gejów, więc Ron na własnej skórze szybko doświadczył stosownej reakcji homofobicznego środowiska, którego częścią był jeszcze przed chwilą. Cóż robić, kiedy lekarze dają mu miesiąc życia? Poddać się? Nigdy w życiu. Parę ujęć dalej widzimy Rona organizującego import lekarstw z Meksyku, Chin i Japonii, które dzięki sprytnemu trikowi prawnemu może udostępniać członkom tytułowego klubu. Wprawdzie to nie był jego pomysł, ale - jak rozumiem - twórczo przez niego rozwinięty. Chciałbym wierzyć, że FDA uczciwie i bez żadnych nacisków ze strony producenta AZT, leku na AIDS w fazie badań testowych, ścigało Rona i rzucało mu kłody pod nogi. Blado wypadło podsumowanie osiągnięć Rona pod koniec filmu, gdzie wspomniano jedynie o zmniejszeniu dawek AZT. Przy tej okazji dowiedziałem się od Kwiatka, że w SZA nie ma takiego kwitnącego rynku parafarmaceutyków, jaki mamy w Polsce. Nawet po głupią tabletkę od bólu głowy trzeba iść po receptę do lekarza, który dostanie za to zapłatę - czy to z ubezpieczalni, czy wprost z kieszeni pacjenta. Jest to, jak pamiętamy, najdroższy system opieki zdrowotnej w świecie. Jeśli chodzi o walkę z systemem - może doczekamy się filmu o wozie Drzymały? W wersji amerykańskiej atakowanym przez wampiry...
piątek, 2 maja 2014
Wielkie piękno czyli La grande bellezza
Trzeba być osobą dużo subtelniejszą od mojej - lub bardziej wstawioną - aby ten film móc docenić w takim stopniu, jaki widać w głosowaniu internetowym, pomijając Oskary i Wiktory. Na początku więc napiszę, z czym nie mam problemów: z muzyką i z obrazem, przy czym to drugie z pewnym zastrzeżeniem: mamy wiele ujęć, które autentycznie cieszą oko, ale sami geriatryczni bohaterowie już raczej średnio. No dobra, w wieku podeszli, więc może doszli do jakiejś życiowej mądrości przyprawionej sceptycyzmem i nostalgią, z którą chcielibyśmy obcować? Jeśli nakręciliby sequel, to ja raczej spasuję. Głównym bohaterem filmu jest Jep Gambardella, autor jednej, za to niezwykle znanej i cenionej książki, a opowieść jest o tym, jak zmarnował sobie życie. Choć może o czymś innym, o czym należałoby raczej milczeć, jak radził Wittgenstein. Jeśli chodzi o sposób filmowej narracji, widz nie jest zanadto rozpieszczany logicznym następstwem zdarzeń, a scenerią jest lekko odrealniony Rzym. Podobno jest w filmie humor, ale wystarcza go, moim zdaniem, na lekkie drgnięcie lewego kącika ust, cokolwiek więcej byłoby już przejawem egzaltacji. Perłą dowcipu zapewne ma być kardynał, który opowiada o przyrządzaniu królika po liguryjsku w obecności świętej eremitki na diecie korzonkowej. Postaci mówią tu wiele, może więc udzielę im głosu, bo ja już wypociłem, ile mogłem. Według Kwiatka do filmu dobrze stosuje się ten cytat z Rejsu.
czwartek, 1 maja 2014
Amerykańscy geje dyskryminują polskich
Dlaczego? Dlatego, że telewizja Here TV nie zezwala na subskrypcję jej twórczości w Polsce. Nie wiem, czy bym się skusił, bo jej produkcje nie są wysokiego lotu, co zresztą autoironicznie sami przyznają w swoim nowym serialu, From Here on OUT, którego pierwsze dwa odcinki zostały udostępnione. Serial opowiada o kręceniu filmu o szpiegu CIGay, którego gwiazda spełnia wszystkie warunki producenta oprócz jednego, okazuje się bowiem ukrytym heteroseksualistą. To w żadnym wypadku nie może wyjść na jaw.
Homo, wiadomo
Jak donosi Fakt za Spieglem Putin może być ukrytym gejem. I mordercą swojego byłego kochanka, który chciał powiedzieć zbyt wiele. Homoseksualizm Putina to ponętne wyjaśnienie, czemu jest on taką obrzydliwą kreaturą. Sądzę, że podziw prawicowych publicystów dla tej postaci, o czym pisał Lis, nieco osłabł, choć w temacie prawa antygejowskiego zapewne nadal jest pełny. Przy tej okazji przeczytałem, że prymas Kowalczyk dopuszcza myśl o legalizacji związków partnerskich, choć oczywiście przeciwstawia się promowaniu „stylu życia, którego istotą jest narcystyczna koncentracja na realizowaniu własnych potrzeb emocjonalnych”. To określenie nie pochodzi od Kowalczyka, lecz z dziennika Rzeczpospolita, uważam je za ucieszne i kuriozalnie zarazem. Stawiać komuś tak ciężkie zarzuty? Teraz już wiem, dlaczego Terlikowski onegdaj tak ozięble powitał nominację Kowalczyka na stolec prymasowski. Dziwne, że to mu akurat tak dobrze zapamiętałem, chyba dlatego, że przy wszelkich innych okazjach szacowny ten pan jak lew broni autonomii Kościoła i strasznie nie lubi, kiedy świeckie media recenzują posunięcia władz kościelnych. Zawsze wydawało mi się, że Terlikowski dobrze chyba czułby się w średniowieczu, chociaż czy ja wiem? U schyłku średniowiecza we Francji dopuszczony był tak zwany affrèrement, „związek braterski” oznaczający wspólne pożycie dwóch mężczyzn, w ramach którego, jak to ładnie zostało ujęte, dzielili się chlebem, winem i kiesą. Że też o tym nie wiedziałem, kiedy pisałem wypracowanie o ideałach średniowiecza!