Strony
▼
piątek, 2 maja 2014
Wielkie piękno czyli La grande bellezza
Trzeba być osobą dużo subtelniejszą od mojej - lub bardziej wstawioną - aby ten film móc docenić w takim stopniu, jaki widać w głosowaniu internetowym, pomijając Oskary i Wiktory. Na początku więc napiszę, z czym nie mam problemów: z muzyką i z obrazem, przy czym to drugie z pewnym zastrzeżeniem: mamy wiele ujęć, które autentycznie cieszą oko, ale sami geriatryczni bohaterowie już raczej średnio. No dobra, w wieku podeszli, więc może doszli do jakiejś życiowej mądrości przyprawionej sceptycyzmem i nostalgią, z którą chcielibyśmy obcować? Jeśli nakręciliby sequel, to ja raczej spasuję. Głównym bohaterem filmu jest Jep Gambardella, autor jednej, za to niezwykle znanej i cenionej książki, a opowieść jest o tym, jak zmarnował sobie życie. Choć może o czymś innym, o czym należałoby raczej milczeć, jak radził Wittgenstein. Jeśli chodzi o sposób filmowej narracji, widz nie jest zanadto rozpieszczany logicznym następstwem zdarzeń, a scenerią jest lekko odrealniony Rzym. Podobno jest w filmie humor, ale wystarcza go, moim zdaniem, na lekkie drgnięcie lewego kącika ust, cokolwiek więcej byłoby już przejawem egzaltacji. Perłą dowcipu zapewne ma być kardynał, który opowiada o przyrządzaniu królika po liguryjsku w obecności świętej eremitki na diecie korzonkowej. Postaci mówią tu wiele, może więc udzielę im głosu, bo ja już wypociłem, ile mogłem. Według Kwiatka do filmu dobrze stosuje się ten cytat z Rejsu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz