Strony

poniedziałek, 19 maja 2014

Transcendencja czyli Transcendence

Zwiastun, że tak się staroświecko wyrażę, sugerował, że genialny doktor Caster zniszczy świat jako internetowy demiurg, którym się stał po zdigitalizowaniu umierającego mózgu. Będzie groźny, demoniczny, nieprzewidywalny i bezwzględny. Wiadomo, że to podpucha, bo pamiętamy, te liczne „komedie”, których cały dowcip jest pokazany w zwiastunie. W tym przypadku wszystkie „groźne” momenty zostały wykorzystane, a to, co zostało, układa się w klasyczny melodramat o wielkiej miłości, która w żadnym przypadku nie może się spełnić. O tym widz nie został ostrzeżony - nieładnie, dystrybutorze. Film jest niezwykle poważny, bo niby temat jest wagi niezwykłej. Zagrożenie sztuczną inteligencją jest prawdziwe czy sztuczne? Nie dostajemy odpowiedzi jednoznacznej, co należy docenić, bo jest głębia niby. Znudził nas ten melodramat, który nie ma zalet o których pisała Szymborska.
Bohaterka kładzie się spać zawsze w pełnym makijażu i z tymże, nie rozmazanym, się budzi. Jej dzień wypełniony jest zajęciami – czyta bileciki i układa kwiaty w wazonie. (...) Czasem bohaterka popada w nędzę i słania się z głodu – jednakże za nic na świecie nie będzie się słaniać przez choćby dwa dni z rzędu w tej samej sukni. No i, niestety, niekiedy choruje i umiera. Ale i choroba zawsze jest twarzowa. Piękne gwiazdy sprawiają więc wrażenie, jakby konały sobie w pełnym zdrowiu.
Obowiązkowe sterylne białe korytarze podziemnych laboratoriów nie rekompensują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz