Bardzo poręcznie jest mieć alter ego, ale oczywiście takie pod kontrolą, nie jak w przypadku biedaka Jekylla. Oczywiście najlepiej, jeśli przełączeniu tożsamości towarzyszy zmiana wyglądu, bo wtedy możemy odciąć się od niepowodzeń poprzedniej osobowości i iść dalej z nową, niezapisaną kartą, Jak się chwilę zastanowić, to ten motyw jest dużo częstszy niż nam się wydaje na pierwszy rzut oka (np. Tootsie), już u Szekspira w co drugiej komedii są jakieś transpłciowe przebieranki. Tak oto przedstawiłem Biancę jako spadek po szacownych dokonaniach, ale wątpię, że potomność będzie przyszłe zabawy z cross-dressingiem zestawiać z tym wytworem. Homoseksualny młodzieniec pragnie być nauczycielem i znajduje pracę w Teksasie, którą traci chwilę po zatrudnieniu. Wraca więc jako tytułowa Bianca, która nie pieści się z uczniami. Pomimo komplikacji wszystko kończy się dobrze, a homofobiczna ludność tubylcza puka się w głowę i zmienia swoje nastawienie. Bardzo nam ta bajka pokrzepiła organy. Wszystkie prócz mózgu.
Strony
▼
poniedziałek, 31 lipca 2017
niedziela, 30 lipca 2017
Better Call Saul (sezon 3, odcinek 9)
Saul, czyli Jimmy McGill, dywaguje sobie na głos w obecności starszych pań, które mogłyby zgodzić się na hojną ugodę zaproponowaną przez właściciela domów opieki nad osobami starszymi. Miałyby pieniądze od ręki, ale firma prawnicza doradza proces, który będzie trwał długo, parę z pań zapewne nie dożyje, za to jest szansa na większe pieniądze. Decyzja należy jednak nie do nich, ale do innej starszej pani, (nie) przypadkiem nieobecnej. Jeśli pamiętacie Saula z Breaking Bad, który podobał wam się jako mistrz manipulacji, to niespecjalnie polecam Better Call Saul, bo w tym serialu on się dopiero tego uczy, a idzie mu bardzo powoli. Inny zarzut do serialu: że jest geriatryczno-prawniczy. Nawet młodsza przyjaciółka Saula jest usztywnioną adwokatką bez życia prywatnego, a jej największym szaleństwem jest wypalenie papierosa, ale tylko od czasu do czasu.
sobota, 29 lipca 2017
Kwiatku, a gdybyś spotkał Macron w Auchan?
(Bo jak wiadomo, stosowanie polskiej odmiany do nazwisk i nazw francuskich to faux pas terrible.)
- Zawołałbym:
- Zawołałbym:
Hej! Macron, Hej! Macron[X]
chodź przeszukaj mój bulion
wtorek, 25 lipca 2017
Grupa rekonstrukcyjna Unii Wolności
Jak zaobserwowano, zawiązała się taka grupa, która podłącza się do ostatnich protestów, wchodzi na mównice i każe tłumom krzyczeć „zjednoczona opozycja”. To chyba bardzo zła wiadomość dla P„O” i trochę dla Nowoczesnej, choć trudno tej ostatniej zarzucić udział w duopolu P„O”-„P”i„S”. Może obie składowe duopolu zawalą się pod siłą obciachu, czyli spełni się marzenie Legierskiego. Ale jeśli po władzę sięgną narodowcy spod znaku Kukiza, to ja dziękuję za takie spełnienie. Jeden facet złowił złotą rybkę i zażyczył sobie, żeby mieć interes do ziemi. Jak wracał do domu, to wpadł pod tramwaj, który obciął mu nogi w połowie uda. Może się uda uniknąć takiego scenariusza. Ciekawostka: autorem hasła jest Leszek Miller, prototyp członka wielu grup rekonstrukcyjnych.
Drodzy Jarosławowie
Najpierw Jarosławie Gowinie, który nie okazałeś należytego entuzjazmu po przegłosowaniu ustawy o upartyjnieniu Sądu Najwyższego. Cieszę się, że moment wcześniej oklaskałeś jak trzeba Jarosława Kaczyńskiego po jego słowach o mordach zdradzieckich i kanaliach, które doprowadziły do śmierci jego brata. Chociaż byłeś w swoim czasie częścią tej haniebnej kliki.
Jarosławie Kaczyński, najpierw złożę deklarację: trzepie mną kurwica od czasu do czasu, ale jeśli kogoś wtedy skrzywdzę, to potem przepraszam. Nie ma rady, muszę wytrzeć swą mordę zdradziecką twoim bratem, którego też furia ogarniała. Na przykład po rozmowie z Olejnik. Lub wtedy, gdy całkiem spokojnie, ale nieostrożnie zastrzegł, żeby na konferencji nie dano głosu „małpie w czerwonym”. W obu przypadkach zdobył się na przeprosiny. A tymczasem po słowach o kanaliach otrzymaliśmy jakieś ćwierćinteligentne wykręty ze strony twoich pretorian. Czy te słowa prawdy są wystarczająco delikatne?
Jarosławie Kaczyński, najpierw złożę deklarację: trzepie mną kurwica od czasu do czasu, ale jeśli kogoś wtedy skrzywdzę, to potem przepraszam. Nie ma rady, muszę wytrzeć swą mordę zdradziecką twoim bratem, którego też furia ogarniała. Na przykład po rozmowie z Olejnik. Lub wtedy, gdy całkiem spokojnie, ale nieostrożnie zastrzegł, żeby na konferencji nie dano głosu „małpie w czerwonym”. W obu przypadkach zdobył się na przeprosiny. A tymczasem po słowach o kanaliach otrzymaliśmy jakieś ćwierćinteligentne wykręty ze strony twoich pretorian. Czy te słowa prawdy są wystarczająco delikatne?
niedziela, 23 lipca 2017
Dekameron czyli Il Decameron (film)
Pasolini sfilmował dziewięć ze stu opowieści z oryginału literackiego. Musiał więc dokonać ostrej selekcji, przypuszczalnie przemyślanej (bo wszak możliwa jest alternatywa). I co? Jesteśmy (my, widz) dość zaskoczeni, bo wybrane opowiastki wyrafinowaniem nie grzeszą, ale nie jest to bynajmniej zarzut. Nie mamy już tego oka i ucha, które mieli niegdysiejsi czytelnicy (albo raczej słuchacze, bo powątpiewam w szeroką piśmienność w tej epoce), dla których były to historie fascynujące. Jeśli są one takie dzisiaj, to z innego powodu, choćby dlatego, że możemy się dziwić, że ludziom się to podobało. A co się podobało? Opowieść o oszukanym Andreucciu, który stracił majątek, ale odzyskał go po grabieży grobu; o frywolnych zakonnicach figlujących z ogrodnikiem; o parze kochanków przyłapanych przez rodziców, którzy zauważyli, że młodzieniec leżący nago obok córki jest całkiem dobrą partią; o grzeszniku, którego fałszywa spowiedź na łożu śmierci uczyniła świętym; o zabójstwie kochanka siostry przez jej trzech braci (ten przypadek jest szczególnie zastanawiający, bo zbrodnia pozostaje bez kary); o niewiernej żonie i jej naiwnym mężu; o księdzu, który pod pozorem wyjawienia zaklęcia próbuje wykorzystać kobietę na oczach jej męża; o kompanach, rozpustnym i cnotliwym, lecz ten drugi tylko do czasu, kiedy pierwszy z zaświatów przyniósł wieść, że rozpusta to nie grzech. Ostatni wątek to malowanie fresku przez Giotta granego przez samego Pasoliniego, to w zasadzie żadna historia, choć na koniec widzimy, po co to było, ale nie zdradzę. W sensie realizacji ten film to egzotyka na maksa, bo twórca dbał o to, żeby nikt tutaj specjalnie nie epatował hollyłódzkim ideałem urody, zwłaszcza w zakresie uzębienia. To oczywiście nadaje filmowi walor autentyzmu, co w połączeniu z niskim poziomem pruderii w pokazywaniu seksu i nagości daje efekt świeżości aktualnej i dzisiaj. A minęło już blisko pół wieku.
sobota, 22 lipca 2017
Cinco
Tytuł oznacza „pięć”, bo jest sklejką pięciu krótkometrażówek, więc gdybym wiedział od razu, wybrałbym coś innego. Zawsze człowiek się łudzi, że te historyjki zostaną spięte jakąś klamrą, i ogląda do końca, żeby się przekonać, że jednak nie. Główny problem jest taki, że zanim się zdołam wczuć w opowieść, następuje jej koniec - i to najczęściej w takim momencie, że nie wiem, po co to obejrzałem. Czyli jest jak w słynnym cytacie z Gomułki: gdybyśmy mieli mięso, robilibyśmy najlepsze konserwy, ale nie mamy na nie blachy. Co lepsze, ten wytwór występuje na listach filmów gtm, a jedyne, co ma usprawiedliwić tę etykietkę, jest wątek z części drugiej o chłopcu, który wygłodniałym wzrokiem spoglądał na bysia, z którym macała się jego siostra. I nic poza tym. W pierwszym rozdziale spotykają się przypadkowi on i ona, idą sobie na kawę porą nocną, po czym ona naciąga go na dość detaliczne zwierzenia na temat seksu oralnego. W trzecim mamy seks kobiety z drugą kobietą, której do pełni kobiecości brakuje amputacji organu. Następnie facet w sile wieku po seksie z żoną wspomina dawne kopulacje połączone z namiętnością, której wyraźnie mu brakuje. W ostatniej erotoman-gawędziarz opowiada o swoich nieprzesadnie wyuzdanych snach. Jak widać tematem jest seks w różnych odsłonach, pokazany nawet dość odważnie, ale nic z tego. Trzeba sobie brutalnie to powiedzieć: seks jest nudny i nie może być ersatzem ciekawej opowieści. Nie powiem, żeby ta produkcja była totalnie beznadziejna, ale na pewno zasługuje na powściągliwość w pochwałach.
Projekt „Y€$U$” Pawła Jaszczyka
Z rozmowy z twórcą.
Mnie chyba najbardziej zaskoczył toster, który wypluwa tosty z wizerunkiem Matki Boskiej.
– To nie toster, tylko stempel, którym w chlebie odbijasz świętą główkę.
Ostempluj chleb i zjedz sobie Maryję?
– Z dżemem.
A co ciebie zaskoczyło?
– Gumowa kaczka do kąpieli w kształcie Jezuska. Z barankiem.
Mnie chyba najbardziej zaskoczył toster, który wypluwa tosty z wizerunkiem Matki Boskiej.
– To nie toster, tylko stempel, którym w chlebie odbijasz świętą główkę.
Ostempluj chleb i zjedz sobie Maryję?
– Z dżemem.
A co ciebie zaskoczyło?
– Gumowa kaczka do kąpieli w kształcie Jezuska. Z barankiem.
Eliza Michalik pyta o milczenie Kościoła
Dlaczego Kościół milczy na temat obecnej sytuacji, choć do tej pory bardzo chętnie zabierał głos w sprawach duperelnych? Takich jak gender, na przykład. To nie jest dokładny cytat, ale raczej moja wersja pytania zadanego przez Elizę Michalik w Superstacji. Poniżej zamieszczam jeden z argumentów, który można traktować jako trybut dla Kościoła, albo też lekki szantaż. W razie sprzeciwu pisiorki zapytają: Episkopacie, czy naprawdę nie chcesz uwzględnienia dualizmu państwa prawa i wartości chrześcijańskich? Rysująca się na horyzoncie wizja wyjścia Polski z UE mogłaby Kościół zaniepokoić, bo znikną dopłaty unijne, ale myślę, że nie ma obaw. Rząd zadba, aby naród wykarmił Kościół, ale ten oczywiście musi w zamian powstrzymać się od kłapania dziobem.
Z uzasadnienia ustawy o SN |
Dudusiu, odeślij do Trybunału Konstytucyjnego
Dudusiu, skoro podrzucili ci trzy śmierdzące jajka, to ich nie podpisuj, bo zapewniam cię, jako pisanki nie zyskają specjalnie uznania. Możesz za to skierować ustawy o zawłaszczeniu sądów do Trybunału Konstytucyjnego. Niewiele to zmieni, ale zaświadczy o twoim głębokim przywiązaniu do fasadowej demokracji, a przy okazji nas rozbawi.
wtorek, 18 lipca 2017
Pomnik kraba (już nie) obok pomnika Skargi w Krakowie
Byłem w Krakowie teraz i tam spotkałem się z miejscowym anarchistą Janem Bińczyckim, który jako anarchista krakowski chodzi w czarnej marynarce i nieskazitelnej białej koszuli. I on mi powiedział, że pomnik Piotra Skargi, który stoi w Krakowie, został ustawiony nielegalnie. Ale [jest] straszny problem: jak tu usunąć nielegalny pomnik, jeśli na nim jest Piotr Skarga. I w związku z tym jakiś artysta ustawił nielegalnie wielki pomnik złotego kraba. Były [potem] takie bardzo krakowskie, skrupulatne negocjacje z tym artystą, jak zabrać stamtąd tego kraba nie zabierając równocześnie Piotra Skargi. No bo gdyby zabrano kraba jako nielegalnego, to również trzeba by zabrać Piotra Skargę. Artysta się zgodził zabrać kraba, jeśli mu zagwarantują, że krab będzie w równie szacownym miejscu i dobrze wyeksponowany. (Tomasz Piątek w Tok FM)
Od siebie dodam, że ten Skarga to jedno z większych szkaradzieństw w Krakowie.
Od siebie dodam, że ten Skarga to jedno z większych szkaradzieństw w Krakowie.
Pornografia motorem postępu
Wikipedia twierdzi, że standard kaset wideo Betamax wcale nie przegrał w latach osiemdziesiątych z VHS przez producentów pornografii. I podaje źródła. Ale to było dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma karczowiskami. W roku 2016 bowiem miał miejsce słynny atak DDoS, który unieszkodliwił Twittera i Spotify, ale nie PornHuba [x]. W przeciwieństwie do Ashley Madison, użytkownicy PornHuba są bezpieczni, twierdzi Ali Raza, choć tytuł jego tekstu brzmi: PornHub zhakowany: hakerzy uciekli z 20 tysiącami, a mieli wykryć błędy systemu.
Na psa positivum
Dwie kobiety kłócą się, bo jednej przeszkadza szczekający pies drugiej. A drugiej, że pierwsza zawsze się czepia. Na szczęście przechodziła obok pani Małgosia, nieznana mi z żadnego serialu, która poleciła Positivum. „Szkoda nerwów!”. Następnego dnia kobiety spotykają Małgosię i dziękują jej za wyborną radę. Największa dawkę Positivum chyba dostał pies, bo jakiś spokojny i nieszczekający się zrobił. Jest to moja ulubiona forma psa.
poniedziałek, 10 lipca 2017
Macho
Powszechnie uważany za geja kreator mody okazuje się niezłym ogierem, który rocznie zalicza setki dziewcząt, a ma po temu warunki z oczywistych powodów. Dziwnym trafem nie wychodzi to nigdy na jaw i dopiero nieco bezpodstawne oskarżenie krytyka mody, że nasz Evaristo jest macho, wywołuje pewne komplikacje. I dochodzi do odwrócenia sytuacji, zamiast kobiety u boku geja jako świadectwa jego męskości - mamy geja Sandro u boku Evarista. Tyle że chłopcy się nie dogadali, bo Sandro nie wie, że ma być tylko na pokaz, więc wykonuje posunięcia, których Evaristo wolałby uniknąć. Wolałby? Otóż to, zdradzając nieco za wiele wspomnę o przezabawnych wątkach homo w telenowelach portugalskich, których scenarzyści umiłowali sobie wątek heteryka, który po ciężkich zmaganiach przekonuje się, że woli facetów. Na szczęście w przypadku Macho nie jest tak do końca. Z zarysu fabuły wynika, że to niezły materiał na komedię, ale twórcy nie skorzystali. Choć nie można im zarzucić, że nie chcieli.
Jean-Michel Jarre występuje
Wziąłem udział w „techno party dla 50+” i dostałem, co chciałem, choć jeszcze nie jestem w tych widełkach wiekowych. Nic bym w zasadzie tu o koncercie Jarre'a nie wspomniał, gdyby nie dwa wątki. Pierwszy to (prawie) oczywiste zaangażowanie Jarre'a w ochronę klimatu Ziemi, a specjaliści mówią już raczej o damage control. Drugi to Snowden, z którym jakiś czas temu spotkał się Jarre w Moskwie, a w efekcie powstał dość łomotliwy kawałek z buzią Snowdena wyświetlaną na scenie. Facet jest godny podziwu, zapewne złamał prawo i można go ścigać, ale mam nadzieję, ze zostanie zapamiętany jako bohater. A co do Assange'a - takiego przekonania już nie mam.
Piotr Zaremba się dziwi
Dzisiaj w Poranku Tok FM Piotr Zaremba tłumaczył, że miesięcznice smoleńskie są skierowane jedynie do tak zwanego twardego elektoratu, więc nie rozumie, dlaczego jest taki upór, aby właśnie te obchody utrudniać i kontestować. Tak się składa, że mam na to świetną odpowiedź, a brzmi ona:
a dlaczego nie?
Moim zdaniem demokracja kończy się (między innymi) wtedy, gdy rządzący zaczną oceniać sensowność organizowania demonstracji. Jeśli porwę tłumy mówiąc, że myszka Miki we śnie mi powiedziała, że należy domagać się dymisji Rafalskiej, to nikomu nic do tego. Przez nikogo rozumiem władzę, zwłaszcza obecną. czwartek, 6 lipca 2017
Baywatch. Słoneczny patrol czyli Baywatch
Nawet się trochę zdziwiłem, że momentami ten film jest taki poważny. To chyba jest moment, żeby pisać o wyczekiwanych przez Szymborską perłach powagi, która bywa szampańska, ale czasem niewybredna, jak w omawianym przypadku, kiedy okazuje się, zaprawdę!, że praca ratownika plażowego to nie jest wcale oglądanie dup i dupeczek, lecz służba mająca na celu ratowanie ludzi i odbieranie dzieciątkom paczuszek z narkotykami wyrzucanymi na brzeg przez ocean. A tego się raczej nie spodziewaliśmy. Za to całkiem przewidywalne było, że nadęty mistrz olimpijski, który podpadł stróżom prawa i został skierowany na resocjalizację w drużynie ratowników, będzie zgrywał primadonnę, ale szybko zrozumie, jak ważna jest jego rola. Chodzi o to, że trzeba zdemaskować złą kobietę, która ma niecne plany względem zatoki, i tu niespodzianka, bo aby je wprowadzić w życie ucieka się podła do przekupstwa, szantażu i morderstwa. I w ten oto sposób objawia się powaga sytuacyjna, którą tryska scenariusz. Niestety w fabułę wkradł się humor, który mamy w dialogach, ale sytuacyjny też wystąpił w postaci naprężonego członka zakleszczonego między deskami łóżka plażowego. A może to było na poważnie? Sam już nie wiem - na pomoc, redaktor Janicka!
poniedziałek, 3 lipca 2017
Więcej scen z gejowskiego małżeństwa czyli More Scenes from a Gay Marriage
Następny film z cyklu będzie miał tytuł Jeszcze więcej scen? Jeśli po przeciętnych Scenach z życia powstało średnie Więcej scen, to mamy mocne przesłanki za tym, że nakręcą kolejny film. Po tytule sądząc reżyser Riddlehoover nawet wyżej niż do Allena sięga, bo do Bergmana. Zawsze może powiedzieć, że to taka zabawa, przecież zrobiłem komedię o rozkładzie dwuletniego pożycia pary gejów, a nie jakąś psychologiczna wiwisekcję. Elementy komediowe są momentami w paru dialogach, ale niestety reszta to jakieś banały w stylu, jeśli go kochasz, to musisz się poświęcić i pokazać swoje uczucia, bo tylko wtedy... Tylko wtedy nakręcisz skromny film, który nie trwa wiele ponad godzinę, a roi się w nim od dłużyzn. Jedna ze scen wszelako udała się lepiej, a przedstawiała masażystę zamówionego przez świeżo opuszczonego faceta, jednego ze wspomnianej pary. Wiadomo przecież, że wcale o masaż nie chodzi, a mistrzostwo polegało na ustaleniu warunków przebiegu „masażu” w sposób aluzyjny, ale jednoznaczny. Czyli całkiem inaczej niż w przypadku polityków.
Cytaty warte ocalenia?
Poprzedni rząd realizował tam (w mediach) określony lewicowy program. Tak jakby świat według marksistowskiego wzorca musiał automatycznie rozwijać się tylko w jednym kierunku - nowej mieszaniny kultur i ras, świata złożonego z rowerzystów i wegetarian, którzy używają wyłącznie odnawialnych źródeł energii i walczą ze wszelkimi przejawami religii. To ma niewiele wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami.
(Witold Waszczykowski w wywiadzie dla Bilda, I 2016.)
W polityce międzynarodowej odnosimy różne sukcesy, pracujemy i nad naszym statusem, i nad naszą pozycją. Oczywiście musimy pracować dalej, bo polityka zagraniczna, szczególnie takiego państwa jak Polska, to jest jakby taka jazda na rowerze. Trzeba umieć jeździć i ostro pedałować.
(Szeregowy poseł Kaczyński na zjeździe „P”i„S” w Przysusze, VII 2017.)
(Witold Waszczykowski w wywiadzie dla Bilda, I 2016.)
W polityce międzynarodowej odnosimy różne sukcesy, pracujemy i nad naszym statusem, i nad naszą pozycją. Oczywiście musimy pracować dalej, bo polityka zagraniczna, szczególnie takiego państwa jak Polska, to jest jakby taka jazda na rowerze. Trzeba umieć jeździć i ostro pedałować.
(Szeregowy poseł Kaczyński na zjeździe „P”i„S” w Przysusze, VII 2017.)
niedziela, 2 lipca 2017
Atlas zbuntowany (trzy filmy)
Inkredible, obejrzałem hurtem trzy filmy i miałem ci ja ubaw, ale niezgodny z intencją twórców. Zacznijmy od początku, czyli od książki i jej autorki, Ayn Rand, która przybyła do SZA z Rosji w roku 1925 w dwudziestej wiośnie życia i do jego końca mówiła po angielsku z ciężkim akcentem. Rand stała się postacią groteskową, po części za swoją sprawą. Jak to pięknie opisał Shermer, podziw dla obiektywizmu, jak określała swój światopogląd Rand, z biegiem czasu przerodził się w kult quasi-religijny dla samej Rand wyznawany bezpośrednio w niewielkim gronie jej admiratorów z wszystkimi blaskami i cieniami kultów, a pośrednio - przez licznych apologetów. Zacytujmy próbkę tej twórczości w tłumaczeniu Google'a:
Tytułowy Atlas to metafora odnosząca się do grupy ludzi twórczych i przedsiębiorczych, którzy wobec zachodzących zmian wypisują się ze społeczeństwa i osiadają w swojej anarchistycznej enklawie, pozostawiając resztę kraju w rękach rządu, gospodarczo nieudolnego, ale wciąż poszerzającego swoją władzę przy aprobacie, lub choćby braku sprzeciwu obywateli. Jak tłumaczą rządzący, lekarstwem na kryzys jest jeszcze więcej władzy dla rządu. System, w który przeobraziła się Ameryka w fantazji Rand, to jest rzecz jasna socjalizm, który znała dobrze z czasów młodości. Pozostaje pytanie, czy ta fantazja ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Można idealistycznie wierzyć w to, że nikt nie powinien czerpać zysków z osiągnięć innych, nie ma obowiązku dzielenia się z innymi bogactwem, a państwo powinno być sprowadzone do minimum. Bardzo ostrożnie rzecz ujmując, jest to przepis na mało szczęśliwe społeczeństwo. W ujęciu Rand gospodarka sprowadza się do produkcji wszelakich dóbr napędzanej ludzką wynalazczością. Że jest to pogląd anachroniczny widać na przykładzie choćby polskiej spółki Art-B, której założyciele nie mieli na celu produkcji czegokolwiek poza pieniędzmi. Jak się wydaje, wyzwaniem dla świata jest gospodarka, w której pieniądz jest towarem, co rodzi całkiem nowe problemy, słabo przez Rand diagnozowane, bowiem dla niej pieniądz był po prostu środkiem służącym do wymiany dóbr. W idealnym świecie Rand wybitni ludzie zarabiają fortuny i dają dobrze opłacane miejsca pracy, co ma lichy związek z rzeczywistością. Biznesmeni („i biznesmenki”, dodaje Warakomska) rzadko przejawiają chęć zwiększania wynagrodzeń pracowników, a przy tym nieustannie zabiegają u polityków o przywileje dla siebie i w trudnych sytuacjach wołają „Rządzie rządź!”, czyli spłacaj nasze długi powstałe wskutek durnowatych inwestycji. Prywatyzacja sukcesu, nacjonalizacja bankructwa - trudno się dziwić, że ludzie są wkurzeni. Inna kwestia to ocena nowych rozwiązań w produkcji i dizajnie. Jeśli zastosowanie zaokrąglonych rogów w telefonach komórkowych może być chronione patentem, to bardzo źle świadczy o stanie mózgu ludzkości. A Wenezuela? - zapyta miłośnik Rand i będzie miał swoją wąską rację, bo jak już miałbym wybierać, wolałbym życie w koślawym kapitalizmie amerykańskim niż w komunistycznym syfie. Pytanie, czy na taką alternatywę jesteśmy skazani. Przejdźmy do samych filmów. Przenoszenie Rand na ekran w Ameryce to obecnie niewdzięczne zadanie, bo autorka ma opinię oszołomki, a udział w tym przedsięwzięciu oznacza deklarację ideologiczną. Patrząc na listę płac trzeciej części widzimy mocne postaci amerykańskiej prawej strony, w tym ultraprawicowca Glenna Becka. Może dlatego w każdym z filmów jest inna obsada? Dosłownie, dotyczy to nawet głównej bohaterki. Pierwszy film wypadł nawet nieźle, drugi trochę lepiej, ale trzeci to artystyczna klapa, bo kiedy z offu leci łopatologiczny komentarz, to znaczy, że naprawdę nie mieli pomysłu na film. Dobrym wyjściem byłoby jednak odejście od naiwnych rozwiązań fabularnych z książki Rand, bo kiedy prezydent ogłasza kolejne prawa gwarantujące równość i zakazujące opuszczania miejsc pracy, zaczyna niebezpiecznie przypominać dyktatora z Syntezy Wojtyszki, który zarządzał, że w piątki będą się uśmiechać ludzie o nazwiskach na B, M i S. Aktor grający Johna Galta łudząco przypomina Toma Hanksa, za to książkowy lowelas d'Anconia, były facet głównej bohaterki, dziadzieje z każdą częścią, w pierwszej wygląda jak ciacho, a w ostatniej mógłby być jej tatusiem. W drugiej części pojawił się Teller (ten od Penna i Tellera) i przemówił! Jak pamiętamy, przez osiem sezonów Penn & Teller: Bullshit! nie przemówił ani razu. Oświadczam, że doznałem wstrząsu.
Ayn Rand, z racji swego filozoficznego geniuszu, jest najwyższym arbiterem w każdej kwestii dotyczącej tego, co jest racjonalne, moralne lub odpowiednie dla ludzkiego życia na ziemi.Sama Rand gorliwie się do tego przykładała, nie odmawiając geniuszu swoim literackim dziełom. Część komizmu związanego z pisarką bierze się właśnie z odbioru jej dzieł, a szczególnie Atlasa zbuntowanego, który jako apoteoza kapitalizmu zrobił furorę w kręgach amerykańskich konserwatystów, atoli ich podziw dla Rand nigdy nie objął innych jej poglądów, czyli nieprzejednanego ateizmu i poparcia dla aborcji. Filmy obejrzałem z prostego powodu: bo wcześniej przeczytałem książkę, co mnie chyba lokuje w wąskim gronie, a to jest spora cegła.
Tytułowy Atlas to metafora odnosząca się do grupy ludzi twórczych i przedsiębiorczych, którzy wobec zachodzących zmian wypisują się ze społeczeństwa i osiadają w swojej anarchistycznej enklawie, pozostawiając resztę kraju w rękach rządu, gospodarczo nieudolnego, ale wciąż poszerzającego swoją władzę przy aprobacie, lub choćby braku sprzeciwu obywateli. Jak tłumaczą rządzący, lekarstwem na kryzys jest jeszcze więcej władzy dla rządu. System, w który przeobraziła się Ameryka w fantazji Rand, to jest rzecz jasna socjalizm, który znała dobrze z czasów młodości. Pozostaje pytanie, czy ta fantazja ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Można idealistycznie wierzyć w to, że nikt nie powinien czerpać zysków z osiągnięć innych, nie ma obowiązku dzielenia się z innymi bogactwem, a państwo powinno być sprowadzone do minimum. Bardzo ostrożnie rzecz ujmując, jest to przepis na mało szczęśliwe społeczeństwo. W ujęciu Rand gospodarka sprowadza się do produkcji wszelakich dóbr napędzanej ludzką wynalazczością. Że jest to pogląd anachroniczny widać na przykładzie choćby polskiej spółki Art-B, której założyciele nie mieli na celu produkcji czegokolwiek poza pieniędzmi. Jak się wydaje, wyzwaniem dla świata jest gospodarka, w której pieniądz jest towarem, co rodzi całkiem nowe problemy, słabo przez Rand diagnozowane, bowiem dla niej pieniądz był po prostu środkiem służącym do wymiany dóbr. W idealnym świecie Rand wybitni ludzie zarabiają fortuny i dają dobrze opłacane miejsca pracy, co ma lichy związek z rzeczywistością. Biznesmeni („i biznesmenki”, dodaje Warakomska) rzadko przejawiają chęć zwiększania wynagrodzeń pracowników, a przy tym nieustannie zabiegają u polityków o przywileje dla siebie i w trudnych sytuacjach wołają „Rządzie rządź!”, czyli spłacaj nasze długi powstałe wskutek durnowatych inwestycji. Prywatyzacja sukcesu, nacjonalizacja bankructwa - trudno się dziwić, że ludzie są wkurzeni. Inna kwestia to ocena nowych rozwiązań w produkcji i dizajnie. Jeśli zastosowanie zaokrąglonych rogów w telefonach komórkowych może być chronione patentem, to bardzo źle świadczy o stanie mózgu ludzkości. A Wenezuela? - zapyta miłośnik Rand i będzie miał swoją wąską rację, bo jak już miałbym wybierać, wolałbym życie w koślawym kapitalizmie amerykańskim niż w komunistycznym syfie. Pytanie, czy na taką alternatywę jesteśmy skazani. Przejdźmy do samych filmów. Przenoszenie Rand na ekran w Ameryce to obecnie niewdzięczne zadanie, bo autorka ma opinię oszołomki, a udział w tym przedsięwzięciu oznacza deklarację ideologiczną. Patrząc na listę płac trzeciej części widzimy mocne postaci amerykańskiej prawej strony, w tym ultraprawicowca Glenna Becka. Może dlatego w każdym z filmów jest inna obsada? Dosłownie, dotyczy to nawet głównej bohaterki. Pierwszy film wypadł nawet nieźle, drugi trochę lepiej, ale trzeci to artystyczna klapa, bo kiedy z offu leci łopatologiczny komentarz, to znaczy, że naprawdę nie mieli pomysłu na film. Dobrym wyjściem byłoby jednak odejście od naiwnych rozwiązań fabularnych z książki Rand, bo kiedy prezydent ogłasza kolejne prawa gwarantujące równość i zakazujące opuszczania miejsc pracy, zaczyna niebezpiecznie przypominać dyktatora z Syntezy Wojtyszki, który zarządzał, że w piątki będą się uśmiechać ludzie o nazwiskach na B, M i S. Aktor grający Johna Galta łudząco przypomina Toma Hanksa, za to książkowy lowelas d'Anconia, były facet głównej bohaterki, dziadzieje z każdą częścią, w pierwszej wygląda jak ciacho, a w ostatniej mógłby być jej tatusiem. W drugiej części pojawił się Teller (ten od Penna i Tellera) i przemówił! Jak pamiętamy, przez osiem sezonów Penn & Teller: Bullshit! nie przemówił ani razu. Oświadczam, że doznałem wstrząsu.
sobota, 1 lipca 2017
Joanna Solska tryska optymizmem
Miało to miejsce wczoraj w audycji EKG w Tok FM w sekcji Co mnie dziwi? Joannę Solską dziwią strajki ratowników medycznych, albo raczej ich pewna bezczelność, bo jakiś czas temu wymogli na obecnie rządzących prawnie ustanowiony monopol państwowy. A podobno sektor prywatny w ratownictwie sprawdzał się dobrze i był tańszy. Obywatele pamiętają o tym, mówi Solska, i nie będą popierali tego protestu. W przeciwieństwie do redaktor Solskiej, nie podejrzewam obywateli o wykazywanie racjonalizmu posuniętego poza granice obłędu. Taki mam stanowczy pogląd i nie zmienię go aż do czwartku.
Nic się nie stało
Nic w zasadzie się wczoraj nie stało w Bundestagu, a mam na myśli ustanowienie małżeństw homo w Niemczech. Dziwnie konserwatywna w tym temacie Angela zezwoliła pod wpływem szantażu przedwyborczego na przegłosowanie tego w Bundestagu. Jak mniemam, poza detalami prawnymi nie zmieni to sytuacji par jednopłciowych, które wchodząc w związki miały praktycznie już te same prawa, co małżeństwa, łącznie z adopcją dzieci, dziedziczeniem i ulgami podatkowymi. W tej sytuacji pogląd z internetowego ścieku, że „Islamska Republika Niemiec schodzi na psy”, jest lekko zgniły, bo już dawno temu zeszła. (Jak wiadomo, legalizacja małżeństw homo to spécialité de la maison islamskich republik.) Bardzo by to było zabawne, gdyby Zachód zaczął przysyłać do Polski zamężnych ambasadorów i żonate ambasadorki. Tak zwani konserwatyści francuscy już to ćwiczyli z Watykanem i spotkali się z oporem ekipy jaśnie postępowego Franciszka.