Jakaś złośliwa ciota w Apple'u wymyśliła, że maszyny Apple'a muszą mieć swoje własne standardy wtyczek i kabli. Apple ufa swoim klientom, ale nie do tego stopnia, żeby nie wszczepiać w najgłupszym choćby kabelku za jedyne 100 peelenów czipów, które pozwalają je rozpoznawać sprzętowi Apple'a. Inna, niezła historia to monitor Thunderbolt za parę tysiów, który współpracował za starymi modelami Maca (choć rzęziły trochę, biedactwa) sprzed paru lat, ale z nowymi już nie może. Ja też jestem za starym modelem, żebym mógł pracować z Apple'em.
Strony
▼
wtorek, 31 stycznia 2017
poniedziałek, 30 stycznia 2017
niedziela, 29 stycznia 2017
Солярис czyli Solaris
Kiedyś na jutubie obejrzałem scenę finałową radzieckiego filmu Solaris i poczułem się zachęcony, bo można ją odczytać jako niebanalną metaforę złudzenia, w którym chcemy żyć. To oczywiście ma sens tylko dla znających temat, czyli książkę Lema lub resztę ponad dwuipółgodzinnego filmu Tarkowskiego. Fabuła opowiada o świecie, w którym dalekie loty kosmiczne są codziennością, domyślamy się, że nie nawiązano kontaktu z żadną pozaziemską cywilizacją, za to odkryto planetę w całości zalaną dziwnym oceanem, który nie tylko wydaje się obdarzony życiem, ale nawet inteligencją. Tyle że od odkrycia minął już szmat czasu, więc nie dziwne, że wygasa początkowy zapał badawczy, zwłaszcza że na niczym spełzły wszelkie próby kontaktu. Na stacji orbitalnej pozostały trzy osoby, choć niegdyś bywało ich tam parędziesiąt. Ale właśnie teraz zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe, o których wiadomo z niejasnych przekazów radiowych, więc na wizję lokalną posłano Kelvina. Zanim go zobaczymy na stacji, minie spory kawałek filmu, w którym Kelvin rozstaje się z ojcem i jeszcze nie wiadomo po jaką cholerę patrzymy przez parę minut na drugoplanowego bohatera jadącego samochodem. Co się dzieje na stacji, pominę, ale zauważę, że nie ma u Tarkowskiego gołej Murzynki, jest tylko biała kobieta ubrana skąpo i to niejedna. Można powściągliwie skomplementować Tarkowskiego za scenografię, bo stacja kosmiczna odbiega od stereotypu, którym są białe, jasno oświetlone korytarze. Również załoga jest nietypowa w sensie ubioru, chodzą sobie w zwykłych koszulach, piżamach, krawatach i podartych marynarkach, a nie w obcisłych lateksach. Swoją drogą do lateksów ci aktorzy nie mieli warunków, bo Clooneyami to oni nie są. Lem krzyczał na Tarkowskiego, że jest durak, bo niezbyt mu się spodobała ta ekranizacja. Może dlatego, że to, co widzimy na stacji, wygląda w ujęciu reżysera jak dramat Becketta, w którym mniejsze znaczenie mają namacalne interakcje międzyludzkie, bo spór toczący się między bohaterami jest raczej konfrontacją tez filozoficznych. Czym jest człowieczeństwo, czego szuka człowiek w świecie i takie tam. Pada wiele banałów i myśli mętnych, a stąd widać, że głębia jest. Jako człowiek staroświecki uważam, że filozofii lepiej oddawać się w skupieniu nad tekstem drukowanym ze szklanką herbaty w ręce. A jak ktoś nie ma herbaty, to wódka też może być.
sobota, 28 stycznia 2017
Cezary Michalski pisze
Najbardziej komiczne wydarzenie ostatnich dni w Polsce to wjazd wicepremiera Mateusza Morawieckiego na giełdę prototypem „polskiego” samochodu wyścigowego Arrinera Hussarya GT. Jego przyboczna, wiceminister rozwoju Jadwiga Emilewicz, mówi: „Wszystko co najlepsze mamy w Polsce, zamknięte zostało w tym samochodzie”.
W polskim „husarzu” zamontowano 8-cylindrowy silnik General Motors, skrzynię biegów Hewland, system ABS Bosch, wspomaganie kierownicy Woodward EPAS, fotel Corbeau, wyświetlacz Cosworth. Nawiasem mówiąc, podobnie rzecz się ma z „polską" armatohaubicą Krab, zachwalaną przez Antoniego Macierewicza - zbudowana jest na podwoziu Samsunga, a napędzana przez skądinąd świetny niemiecki silnik MTV.
[Newsweek 51/2016]
środa, 25 stycznia 2017
Lee Lemon mówi
When people bring things like their personal experience or this passage out of biblical texts, one thing I always try to remind them is this would not convince you to convert to another religion. So why do you think it's going to convince me to convert to yours? [X]
Fresh Meat (sezon 2, odcinek 4)
Ależ jedź na tę imprezę do JP, ja tu wytrzymam bez ciebie te dwa dni - mówi Heather swojemu chłopakowi, Kingsleyowi. Kiedy ten dojechał na miejsce, powiadomiła go sms-em, że Mike dotrzymuje jej towarzystwa. Czy znacie jakiegoś Mike'a, pyta przyjaciół Kingsley, a Josie, koleżanka Heather ze studiów, mówi, że jest dwóch Mike'ów.
Dziewczyny obiecały się pocałować, na co bardzo napalony jest JP. Ale najpierw wy to zróbcie, mówią patrząc na JP i Kingsleya. Jak mus, to mus.
Dziewczyny obiecały się pocałować, na co bardzo napalony jest JP. Ale najpierw wy to zróbcie, mówią patrząc na JP i Kingsleya. Jak mus, to mus.
La La Land
Słabe dialogi, akcja, która toczy się jak ślina z ust, a bohaterowie dziwni i nudni zarazem - już wiecie, co oglądacie. Film uwielbiany przez krytyków filmowych na całym świecie, odnoszący sukcesy na festiwalach w Wenecjach, Cannes'ach i Karlovych Varach. To niby oryginalne, skrzyżować PSF z musicalem, tyle że w typowych produkcjach typu PSF rzeczywiście bywa nietypowo, a w przypadku La La Landu nawet tego nie ma, bo jest to zwyczajna opowiastka o romansie, z którego być może i będzie jakaś średniej wielkości miłość. Najpierw się nie lubią i są dla siebie złośliwi, na przykład kiedy Mia życzy sobie, aby grający do kotleta zespół, w którym dorabia sobie ambitny jazzman Sebastian, zagrał I Ran (polecam rzucić okiem na ten klip). Mia z kolei jest całkiem typową postacią, aktorką, która pracuje w kawiarence, a swoje popisy aktorskie praktykuje jedynie na castingach. Nie zauważyłem nic, co pomogłoby mi zrozumieć, skąd nagle wzięła się miłość między tymi postaciami. Nie zauważyłem też, aby Gosling i Stone umieli śpiewać lub tańczyć. Niech będzie, że robią to poprawnie, ale to marny komplement. Gdybym miał wierzyć krytykom, obejrzałem film klasy Kabaretu lub Tańcząc w ciemnościach. Od wiary w to stwierdzenie dzieli mnie parę litrów wina. Dzisiaj się nie uda.
czwartek, 19 stycznia 2017
poniedziałek, 16 stycznia 2017
Jak zwiększyć mleczność?
Producent mleka spod Śremu zamówił u naukowców ekspertyzy, które posłużyłyby do zwiększenia mleczności krów. Po paru tygodniach spotkał się z nimi. Psycholog powiedział, że należy pomalować obory na różowo i śpiewać krowom kumbaya. Inżynier zaproponował lepsze mechaniczne dojarki, które skrócą czas dojenia, dzięki czemu krowy będą miały więcej czasu na wypas. Fizyk podszedł do tablicy, na której narysował kółko, i rzekł: rozważmy sferyczną krowę całkowicie wypełnioną mlekiem. [X]
Kiedy czytam nową podstawę programową, chce mi się sikać ze śmiechu (siusiakiem)
Nieważne, czy w starej podstawie też to było. Może przepisali, ale co z tego. Cytuję.
Uczeń słucha uważnie i z powagą wypowiedzi osób podczas uroczystości, koncertów, przedstawień, obchodów, świąt narodowych i innych zdarzeń, przyjmując postawę skupienia, samokontroli i szacunku; uczestnicząc w opisanych sytuacjach, wyczuwa ich nastrój i przyjmuje adekwatne do niego zachowania, np. śmieje się z usłyszanych dowcipów, zachęcony, włącza się do wspólnego skandowania, śpiewania (...)Źródło: projekt podstawy programowej dla klas 1-3 podstawówki, strona 6.
niedziela, 15 stycznia 2017
Życie seksualne dostawców ziemniaków czyli Sex Lives of the Potato Men
Muszę przyznać, że to chyba najlepszy tytuł filmu, z jakim się zetknąłem od długiego czasu. Okazuje się, że ten tytuł ma taki feler, że całkowicie i dokładnie oddaje treść filmu, no to hjuston mamy problem. Bo z seksem w filmie jest jak z groteską - dobry jako przyprawa, ale nie jako danie główne. Jeden wikła się w jakieś trójkąty lub wielokąty, drugi posuwa pannę mężatkę na zapleczu smażalni, trzeci śni o fetyszu, waginie posmarowanej dżemem, a czwarty jest romantykiem, który smaruje nienawistne epistoły do ukochanej. Jednego w tym filmie na pewno nie zobaczymy: poczciwego seksu niepozamałżeńskiego. (Między innymi, bo seksu nieheteryckiego też nie.) Seks sam w sobie, nawet nietypowy, jest w sumie mało zabawny, żeby było śmieszniej, trzeba się trochę bardziej postarać. Polecam bardzo powściągliwie.
Misiaczek czyli Teddy Bear
W komentarzu przeczytałem, że to film o niedorozwiniętym mięśniaku i jego popierdolonej matce. Może coś jest na rzeczy, bo mięśniak z urody mocno przypomina Hulka, a troska facetów o muskulaturę kojarzy się zazwyczaj z potencjalnie lepszym braniem u babek, ale nasz Dennis chyba był słaby w tej kategorii. W tej historii w stylu dogmy jest jakaś niedopowiedziana przeszłość, której skutkiem jest nieomal patologiczne przywiązanie matki do blisko czterdziestoletniego Dennisa, stąd może wynika jego porażka z kobietami. Dodajmy, że mamusia to niezły przykład biernej agresji, czyli ciągłej dbałości o trzymanie syna w poczuciu winy. Wzorem kuzyna Dennis udaje się do Tajlandii, aby podobnie jak on znaleźć sobie tam żonę. O tej żonie kuzyna zaczynamy trochę źle myśleć sądząc po pierwszych kontaktach Dennisa, który szuka miłości, a nie łatwego seksu. Czy się uda, zdradzi redaktor Janicka, a ja tu powiem, że w typowych fabułach takie nieśmiałe lub mrukliwe postaci spotykają się z kimś upartym, kto znajduje w nich zabawną lub fascynującą stronę. Całkiem inaczej niż w tym filmie.
Najśmieszniejsza rozmowa z Atheist Experience...
...w której Lynnea Glasser jest urażona poglądem, że jej wszechmocna dusza nie stworzyła wszechświata.
sobota, 7 stycznia 2017
Pasażerowie czyli Passengers
Zaraz po starcie statek jak zawsze sprawdził stan 60 ludzi śpiących w zbiornikach krionicznych. Wykrył jedną nieprawidłowość - u człowieka numer dziewięć. Jego encefalogram wykazywał aktywność mózgu.Tak się zaczyna Podróż Philipa K. Dicka. Statek kosmiczny korporacji Homestead wiozący pięć tysięcy ludzi na odległą planetę jest powściągliwszy w okazywaniu emocji, choć nie da się ukryć - coś się mocno pokićkało, skoro doszło do przebudzenia Jima Prestona dziewięćdziesiąt lat przed czasem. Jak się okazuje, nie jest w ludzkiej ani w sztucznie inteligentnej mocy zamrozić z powrotem Jima, więc czeka go w najlepszym razie śmierć ze starości w całkowitej samotności. Niby jest co robić na statku, można oglądać filmy, pływać w basenie, trenować koszykówkę i taniec oraz rozmawiać z androidem serwującym drinki. Z jedzeniem jest już gorzej, bo Jim nie wykupił pakietu Gold, więc przez cały czas wcina jakieś glutowate papki. Pomijamy pewien szczegół fabuły, dzięki któremu pojawia się przebudzona Aurora, która z początku jest załamana, ale godzi się z losem i dochodzi do romansu. Bo cały ten film jest jakoby romansem w kosmicznej pustce, ale nie trwa on dłużej niż dziesięć minut, więc bez przesady. Czemu romans się skończył, zdradzić nie mogę, ale ostatnie partie filmu, kiedy trzeba się zmagać z niebezpieczeństwem, to naprawdę nie czas na czułości. Chris Pratt, gorące nazwisko wielkiego kina, ma jeszcze parę lat kariery, skoro jest przed czterdziestką. Niestety nie sądzę, żeby był kiedykolwiek jeszcze równie zabawny jak w Parks and Recreation. Wróćmy jeszcze na moment do Aurory, to nie będzie wielki spoiler, jeśli napiszę, ze w planach życiowych miała powrót na Ziemię, aby opowiedzieć ludziom za dwieście pięćdziesiąt lat (bo tyle ma zająć cała podroż), jak żyje się w koloniach. Szczegół techniczny polega na tym, że wskutek Einsteinowskiej dylatacji czasu na Ziemi minęłoby jakieś dwieście siedemdziesiąt lat. No i co? Niezły film zrobili, ale zmarnowali szansę na douczenie widowni.
- Cholera - powiedział statek do siebie.
czwartek, 5 stycznia 2017
Partyjny aktyw z Nowoczesnej pyta Ryszarda Petru
Lekka przeróbka mema z sieci, na którym partyjne kobiety pytają Ryszarda Petru, czemu nie zabrał ich na wycieczkę do Portugalii. [X]
wtorek, 3 stycznia 2017
Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie czyli Rogue One: A Star Wars Story
Pisanie bzdurek o filmach zaczynam od nagłówka, w którym umieszczam polskie i obcojęzyczne tytuły filmów. Tym razem jestem pod wrażeniem wersji polskiej tytułu, która jest dokonaniem akrobatycznym. Gdyby ktoś mi przyłożył lufę do skroni, po wyjściu z kina tego tytułu za żadne skarby nie podałbym trafnie zwłaszcza z uwagi na interpunkcję. Dobrze, że nie wymyślili takiej wersji: „Łotr”-1. Gwiezdne wojny; historie. Pamiętamy z Powrotu Jedi rebeliancką niewiastę, która omawiała tajne plany wykradzione Imperium, a przemowę zakończyła wspomnieniem wielu poległych, dzięki którym udało je się pozyskać. Wydarzenia z Łotra 1 dotyczą planów z pierwszej części, ale słowa niewiasty tutaj także pasowałyby jak ulał. Zaczyna się od tego, że imperialny dyrektor Krennic odnajduje genialnego konstruktora Erso, który zaszył się na peryferyjnej planecie.
- Cieszę się, że cię odnalazłem - rzekł Krennic. - Pomożesz przywrócić pokój w galaktyce.
- Mylisz pokój z terrorem - odparł Erso.
- Cóż... Od czegoś trzeba zacząć.
Chwilę potem na jakiś czas - będzie z piętnaście lat - tracimy Erso z oczu, bo kamera skupia się na Jyn, córce Erso, która nie chce mieć do czynienia z żadną Rebelią, ale Rebelia z nią - owszem. Dzięki niej bowiem można się skomunikować z niejakim Gerrerą, do którego - krążą słuchy - zawitał imperialny pilot z Ważną Wiadomością. Nie ma sensu zbytnio drążyć fabuły, w każdym razie dzieje się dużo. Jeśli ktoś liczył na to, że wykradanie tajnych danych będzie polegać na kreciej robocie pod przykrywką, rozczaruje się. Dochodzi do widowiskowej bitwy Rebelii z Imperium, w której rebelianci wykażą się takim męstwem i poświęceniem dla sprawy, że mistrz Yoda powinien ich wszystkich kanonizować i zarządzić odczytywanie apeli poległych przy każdej okazji jak galaktyka długa i szeroka. Nieuchronne zadęcie jest regularnie neutralizowane przez dowcipnisia K-2SO, imperialnego robota przeprogramowanego przez rebeliantów. Disney ma chyba w planach regularne karmienie widowni kolejnymi epizodami Gwiezdnych Wojen. Na razie idzie mu dobrze.
PS. Pamiętacie naradę sztabowców w pierwszej części GW? Kiedy Tarkin mówi Vaderowi, przestań już pieprzyć o tej Mocy, porozmawiajmy jak dorośli? Wiem, wiem, Vader szybko zaczął budzić respekt, ale widać były takie momenty, że nie miał go zbyt wiele. A tymczasem pojawienie się Vadera w Łotrze jest full wypas teatralne, podnosi się kurtyna, za nią siwy dym, niewyraźny zarys postaci na tle ostrego światła, astmatyczne dyszenie, złowróżbny cień na ścianie, popłoch fauny i flory...
- Cieszę się, że cię odnalazłem - rzekł Krennic. - Pomożesz przywrócić pokój w galaktyce.
- Mylisz pokój z terrorem - odparł Erso.
- Cóż... Od czegoś trzeba zacząć.
Chwilę potem na jakiś czas - będzie z piętnaście lat - tracimy Erso z oczu, bo kamera skupia się na Jyn, córce Erso, która nie chce mieć do czynienia z żadną Rebelią, ale Rebelia z nią - owszem. Dzięki niej bowiem można się skomunikować z niejakim Gerrerą, do którego - krążą słuchy - zawitał imperialny pilot z Ważną Wiadomością. Nie ma sensu zbytnio drążyć fabuły, w każdym razie dzieje się dużo. Jeśli ktoś liczył na to, że wykradanie tajnych danych będzie polegać na kreciej robocie pod przykrywką, rozczaruje się. Dochodzi do widowiskowej bitwy Rebelii z Imperium, w której rebelianci wykażą się takim męstwem i poświęceniem dla sprawy, że mistrz Yoda powinien ich wszystkich kanonizować i zarządzić odczytywanie apeli poległych przy każdej okazji jak galaktyka długa i szeroka. Nieuchronne zadęcie jest regularnie neutralizowane przez dowcipnisia K-2SO, imperialnego robota przeprogramowanego przez rebeliantów. Disney ma chyba w planach regularne karmienie widowni kolejnymi epizodami Gwiezdnych Wojen. Na razie idzie mu dobrze.
PS. Pamiętacie naradę sztabowców w pierwszej części GW? Kiedy Tarkin mówi Vaderowi, przestań już pieprzyć o tej Mocy, porozmawiajmy jak dorośli? Wiem, wiem, Vader szybko zaczął budzić respekt, ale widać były takie momenty, że nie miał go zbyt wiele. A tymczasem pojawienie się Vadera w Łotrze jest full wypas teatralne, podnosi się kurtyna, za nią siwy dym, niewyraźny zarys postaci na tle ostrego światła, astmatyczne dyszenie, złowróżbny cień na ścianie, popłoch fauny i flory...
poniedziałek, 2 stycznia 2017
Jason Bourne
Miałem nie pisać o tym filmie, bo okoliczności nie sprzyjały jego oglądaniu. Fabuła nie jest aż tak prosta, abym mógł ją ogarnąć prowadząc rozmowę na inne tematy. Już po pierwszym Bourne'ie stwierdziłem, że niespecjalnie mnie interesuje ten bohater, więc nawet gdybym miał warunki idealne, nie sądzę, żeby mnie ta historia szczególnie wciągnęła. Złowroga agencja rządowa finansuje start-up, który niby to nie ma służyć inwigilacji obywateli, a w ręce Bourne'a wpadają dowody na niecne działania, więc jest dużo pościgów, przez połowę czasu jacyś faceci są na muszce snajpera, a poza tym w to wszystko zamieszany jest tatuś Bourne'a, podczas gdy zła rządowa niewiasta okazuje się dobra. Z tą inwigilacją zwłaszcza jest zabawnie, bo zgadzam się, że rządy nie powinny móc tak łatwo szpiegować zwykłych ludzi, ale w większości przypadków co takiego strasznego mogłoby się wydać? Że opalam się nago na chorwackiej plaży? Albo co jadłem na kolację we wtorek? Lub że nie podziwiam ministra Błaszczaka, który okazuje zrozumienie dla obywatelskiego samosądu w Ełku? W każdym razie jedno zdołałem zobaczyć: Bourne to popłuczyny po wielu tanich sensacyjnych wątkach z wielu innych znanych mi historii, na pewno nie warte jakiejś głębszej analizy. Taka płytka jak moja w zupełności wystarczy.
Upiór rodu Canterville'ów czyli Le Fantôme de Canterville
Nie czytałem opowiadania Wilde'a, które zainspirowało ten i wiele innych filmów, ale z pobieżnego rozeznania widzę, że były w nim elementy komediowe. W niniejszej wersji dość mocno odeszli od oryginału, duchem teraz jest niejaka Aliénor, która straszy w zamku od ponad dwustu lat po tym, jak klątwę na nią rzucił odtrącony przez nią poeta. Aby zachować młodość, Aliénor musi codziennie o północy popełnić samobójstwo, w przeciwnym razie jej postać zacznie wyglądać na swoje lata. Do zamku wprowadzają się nowi właściciele, którzy z początku okazują strach, ale szybko wychodzi na jaw, że nie ma się czego bać, bo duchy żywią się strachem, a jak go nie ma, stają się bezsilne. To strasznie frustrujące dla Aliénor oraz dla córki nowych właścicieli, która miała nadzieję, że duch wymiecie jej rodzinę z bretońskiego zadupia z powrotem do Paryża. Zawiązuje się sojusz ludzko-duchowy. Akcja się plącze z powodu perypetii miłosnych, w ogóle gmatwa się wszystko dość poważnie jak na bzdurną komedyjkę. Ogólne wrażenie jest sympatyczne, efekty są niezłe, a komizm nienachalny (ale jest). I - jak miło - mamy też poprawność polityczną w postaci dwóch ciemnoskórych smarkaczy, potomstwa pary białych ludzi. Jak to możliwe? - pytają tylko zacofane buraki.
V Centuria. W poszukiwaniu zaczarowanych skarbów czyli V Центурия. В поисках зачарованных сокровищ
Nie zakładam z góry, że kino rosyjskie musi być gorsze od zachodniego, ale pewne filmowe gatunki nie są ich specjalnością (polską tym bardziej nie). Mam tu w szczególności na myśli kino komediowo-sensacyjne o szerokim rozmachu, do czego aspiruje V Centuria. Można się znęcać nad fabułą, ale jakby popatrzeć choćby na Indianę Jonesa, to tam nie jest szczególnie mądrzej. Zaczyna się od tego, że w czasie drugiej wojny dzielni żołnierze rosyjscy udaremniają hitlerowski plan stworzenia super broni z magicznych artefaktów, które mają być stopione w jedną całość. Chodzi o diadem Nefretete, kindżał Czyngis-chana, sztylet Juliusza Cezara, naszyjnik Montezumy i naramiennik jakiejś ważnej osobistości, której akurat nie pomnę. Dzieci, które pisały scenariusz, wychowały się na najgłupszej znanej mi telewizji, czyli H2. Przenosimy się do czasów współczesnych, w których rosyjskojęzyczny faszysta chce zrealizować plan udaremniony ponad pół wieku wcześniej. Jest on (jedynie) z założenia bardzo komiczny, bo widzimy go głównie, kiedy pozuje do portretu lub sporządza odlew swojej facjaty, taki z niego bohater. Misja zebrania wszystkich magicznych przedmiotów rozrzuconych po całym byłym sowieckim imperium zostaje powierzona drobnemu cwaniaczkowi Siergiejowi. Oczywiście zło zostanie pokonane, głównie za sprawą mądrej kaukaskiej jasnowidzącej, która wypowiada się bardzo mętnie, ale nasi bohaterowie nie mają problemu z odczytaniem prawdziwego jej przesłania. Pierwsza uwaga do filmu: czemu do kuźwy nędzy nikt nie popracował nad dialogami? Takie, jakie są w filmie, napisałaby moja mama, i nawet nie musiałaby być specjalnie trzeźwa. I druga: jak można było tak oszpecić przystojniaka Dolina, który w tym filmie gra łotewskiego biznesmena przefarbowanego na blond (niczym kurwa berlińska, rzekłby trafnie mój znajomy).