Strony

poniedziałek, 2 stycznia 2017

V Centuria. W poszukiwaniu zaczarowanych skarbów czyli V Центурия. В поисках зачарованных сокровищ

Nie zakładam z góry, że kino rosyjskie musi być gorsze od zachodniego, ale pewne filmowe gatunki nie są ich specjalnością (polską tym bardziej nie). Mam tu w szczególności na myśli kino komediowo-sensacyjne o szerokim rozmachu, do czego aspiruje V Centuria. Można się znęcać nad fabułą, ale jakby popatrzeć choćby na Indianę Jonesa, to tam nie jest szczególnie mądrzej. Zaczyna się od tego, że w czasie drugiej wojny dzielni żołnierze rosyjscy udaremniają hitlerowski plan stworzenia super broni z magicznych artefaktów, które mają być stopione w jedną całość. Chodzi o diadem Nefretete, kindżał Czyngis-chana, sztylet Juliusza Cezara, naszyjnik Montezumy i naramiennik jakiejś ważnej osobistości, której akurat nie pomnę. Dzieci, które pisały scenariusz, wychowały się na najgłupszej znanej mi telewizji, czyli H2. Przenosimy się do czasów współczesnych, w których rosyjskojęzyczny faszysta chce zrealizować plan udaremniony ponad pół wieku wcześniej. Jest on (jedynie) z założenia bardzo komiczny, bo widzimy go głównie, kiedy pozuje do portretu lub sporządza odlew swojej facjaty, taki z niego bohater. Misja zebrania wszystkich magicznych przedmiotów rozrzuconych po całym byłym sowieckim imperium zostaje powierzona drobnemu cwaniaczkowi Siergiejowi. Oczywiście zło zostanie pokonane, głównie za sprawą mądrej kaukaskiej jasnowidzącej, która wypowiada się bardzo mętnie, ale nasi bohaterowie nie mają problemu z odczytaniem prawdziwego jej przesłania. Pierwsza uwaga do filmu: czemu do kuźwy nędzy nikt nie popracował nad dialogami? Takie, jakie są w filmie, napisałaby moja mama, i nawet nie musiałaby być specjalnie trzeźwa. I druga: jak można było tak oszpecić przystojniaka Dolina, który w tym filmie gra łotewskiego biznesmena przefarbowanego na blond (niczym kurwa berlińska, rzekłby trafnie mój znajomy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz