Z tej lektury wychodzi się odmienionym, mówi profesor Obirek, który w innym miejscu wyrażał podziw dla spójności światopoglądu ateistycznego (którego nie podziela). Krzyżowy ogień mnie nie odmienił, ale wcale nie żałuję, że przeczytałem. Główny temat książki to chrześcijańska apologetyka, czyli uzasadnianie prawdziwości przesłania Jezusa Chrystusa, z naciskiem na racjonalną stronę zagadnienia. Myśliciele od zarania zabierają głos w tej sprawie, przypomnijmy sobie choćby Pascala, który w Myślach długo nas przekonuje o racjonalności wiary chrześcijańskiej, ale w pewnym momencie stawia na „szaleństwo krzyża” niejako odsuwając wcześniejsze rozważania na bok. Uzasadniać wiarę można na dwa sposoby: uciekając się do lub uciekając od świętych tekstów. Ten drugi przypadek to na przykład dowody świętego Tomasza lub zakład Pascala - zawsze wtedy można zasadnie zapytać, czemu nie odnoszą się one do Allaha, Zeusa czy Kriszny. Jeśli natomiast chcemy się podeprzeć Biblią (lub inną święta księgą), to od razu staje przed nami karkołomne zadanie objaśnienia tysięcy głupstw, sprzeczności i potworności, które tam znajdziemy, a przecież to tekst natchniony od Boga. Głównym bohaterem książki jest Paul, asystent pastora Samuela w Los Angeles początku zeszłego wieku. Ten ostatni nie boi się urządzać teologicznych debat z ateistami i potrafi w nich wygrywać. Paul otrzymuje zadanie, aby chodzić od drzwi do drzwi zapraszając nowych wiernych i w ten sposób poznaje ateistę Jima, którego argumenty przeciwko wierze coraz mocniej trafiają Paulowi do przekonania. To nieco utrudnia rzetelne sprawowanie funkcji w kościele, przyznacie. Pierwsza debata wypadła raczej blado, więc przez prawie całą książkę czekamy na tę drugą, a tuż przed nią dochodzi do zwrotu akcji w najgorszym stylu oper mydlanych. Powieść jest napisana sprawnie, ale dobra literatura to jednak coś innego. Na pewno warto polecić książkę każdemu, kto chce poznać argumenty w dyskusji na temat Boga. Na racjonalnym polu walki teizm przegrywa, niemniej zakończenie powinno nieco zaniepokoić ateistów. Na koniec wspomnę o jednym z naczelnych argumentów Samuela. Skąd pochodzą prawa logiki? - pyta. Czy możliwe, aby to ludzie sami je wymyślili? Jeśli tak, to czemu są takie same wszędzie na świecie? Odpowiedź jest jasna, zostały nam dane od Boga. No dobrze, odpowiadam, ale zauważmy, że nie wiadomo, o jakiego Boga chodzi. W książce pada inna riposta. Nie należy mylić logiki z prawami logiki, jest z nią jak z grawitacją, która działa bez znajomości prawa powszechnego ciążenia.
[188]
Tomasz Jefferson powiedział: „Nie dzieje mi się żadna krzywda, jeśli mój sąsiad twierdzi, że jest dwudziestu bogów albo że nie ma żadnego boga. Ani mnie to nie okrada, ani nie łamie mi nogi”.
[196, wszystko zawdzięczamy Bogu]
- Słyszałem historyjkę o kobiecie uprawiającej ogródek. [...] Przechodzi obok pastor i mówi: „Czyż nie jest cudowne to, co Bóg potrafi zrobić w ogrodzie?”. Ona ściera pot z czoła i mówi: „Powinien był pastor widzieć ten ogród, gdy On miał go cały wyłącznie dla Siebie”.
[203, Jim do Paula]
Wszystko zależy od ciebie. Nie zamieniaj Sama, jako swojego autorytetu, na mnie. Autorytetem jesteś ty.
Strony
▼
sobota, 26 grudnia 2015
czwartek, 24 grudnia 2015
Grecja wypisuje się z cywilizacji chrześcijańskiej
Taki tytuł swobodnie uszedłby we Frondzie, gdyby rzecz jasna chcieli wspomnieć o tym, że w Grecji zalegalizowano związki partnerskie. Chociaż w porównaniu z gejami zabijającymi wolność w SZA - moja propozycja wypada blado. Zawsze wydawało mi się, że grecki Kościół ma pozycje tak silną, że podobne wybryki by tam nie przeszły, a tu niespodzianka. Poza tym, czy w Grecji nie ma większych zmartwień? Imigranci, morderczy dług... Przypomnijmy Szymborską, która miała większe zmartwienia, ale to jeszcze nie powód, żeby nie mieć mniejszych.
W kręgu czyli Der Kreis
Zaskakująca hybryda dokumentu z fabułą. To niby nic nowego, zdarzało nam się widzieć gadające głowy na przemian z amatorskimi scenkami, ale tym razem elementy fabularne są naprawdę dobrej próby. Dodajmy do tego ciekawy, bo mało mi znany temat roli Zurychu na gejowskiej mapie lat pięćdziesiątych i robi się całkiem intrygująco. Okazuje się, że pisemko dla gejów o tytule Der Kreis wydawane wtedy w Zurychu miało zasięg ogólnoeuropejski (chodzi naturalnie o tak zwaną Europę Zachodnią), a na doroczne imprezy ściągali geje nawet zza oceanu. Podobno to wtedy powstał pomysł, aby podobne inicjatywy organizować w SZA, a dokładniej w San Francisco. Działalność gejów w Zurychu nie budziła szczególnego zainteresowania władz kraju, ale do czasu. Po serii morderstw w homoseksualnej społeczności opinia publiczna zwróciła się przeciwko „odmieńcom”, bo to ich niemoralne prowadzenie się doprowadziło do takich skutków, jak argumentowano w mediach. Byli ofiarami, a stali się oskarżonymi. Historia opowiada o związku nauczyciela Matthiasa z występującym jako drag queen Röbim, których widzimy też we własnej, dużo starszej postaci, kiedy wspominają stare dzieje (i parę innych postaci również). Pod koniec filmu zrozumiemy, dlaczego na opowieść o tej właśnie parze zdecydowali się twórcy.
Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy czyli Star Wars: The Force Awakens
Zapowiedzmy, że opowiemy najlepszy dowcip, jaki znamy, a w trakcie opowiadania będziemy pękać ze śmiechu. Bywałem w takiej sytuacji jako słuchacz i oczywiście wydawałem z siebie rechot w stosownym momencie, żeby głupio nie wyszło. Nowe Gwiezdne wojny przypominają mniej więcej taki marnie opowiedziany dowcip, bo oczekiwania były napompowane niebotycznie, a poza tym znawcy mówią, że dobre. Niektórzy z nich dodawali, że film jest zbudowany z dobrze nam znanych klocków, a ten eufemizm oznacza w praktyce autoplagiat. Gdzieś na peryferiach galaktyki młoda osoba odkrywa w sobie moc, splot wypadków sprawia, że wyrusza w kosmos, a na jej drodze stanie czarny, zamaskowany sługus władcy ciemnej strony mocy. Oczywiście w detalach jest wiele różnic, parę wątków jest rozwinięciem tych z pierwszej trylogii, widzimy podstarzałych Hana Solo i Leię, ale Chewbacca trzyma się nadal bardzo dobrze, choć - jeśli czegoś nie pokręciłem - występował już w prequelu. Dziwne, że choć rebelianci odnieśli sukces, imperium wciąż dziarsko fika i znowu konstruuje śmiercionośne bronie, które muszą mieć słabe punkty. Skąd to znamy? Luke Skywalker przepadł gdzieś bez wieści, a na czele imperium stoi wielkogabarytowy, tajemniczy Snoke, którego historię zapewne poznamy w dalszych częściach. Jeśli scenarzyści zdobędą się na odwagę, aby odejść od autoplagiatu, zobaczymy na przykład scenę, w której nasz obdarzony mocą adept dowie się, że Snoke jest szwagrem jego stryjenki. I to byłby najlepszy dowcip, jaki znam.
środa, 16 grudnia 2015
Beata mówi bankowy!
Dzięki podatkowi bankowemu czeka nas El Dorado. To nic, że prawie na sto procent koszty poniosą klienci, a Węgry, które zrealizowały podobny pomysł, wycofały się z niego dość szybko, gdy skutkiem tego znacznie spadła liczba kredytów udzielanych przez banki. Poza tym władze kręcą też bicz na siebie, skoro podatek ma objąć także obligacje skupowane przez banki. Najlepsze jest jednak to, że z podatku mogą się wykręcić polskie oddziały banków zagranicznych przekazując obsługę kredytów do centrali (lub coś w tym stylu, mogłem pokręcić). Takiej opcji nie mają czysto polskie banki. Używając języka obecnej władzy mógłbym śmiało zasugerować, że planowany podatek jest wprowadzany na pasku obcych mocarstw przez zdrajców narodu polskiego.
Waldemar Bonkowski postuluje
Cytuję za źródłem:
Waldemar Bonkowski, senator Prawa i Sprawiedliwości, nawołuje do odebrania Oldze Tokarczuk honorowego obywatelstwa Nowej Rudy. Jego zdaniem wypowiedzi pisarki stoją w sprzeczności z założeniami polskiej polityki historycznej.Bo program partii programem narodu, jak głosił niegdysiejszy slogan, który wrył mi się w mój chłopięcy podówczas umysł. Podobno w PiS-ie odsetek byłych partyjniaków jest większy niż w innych ugrupowaniach - to by coś wyjaśniało.
Magic Mike XXL
W kategorii komedia, do której niby zalicza się ten film, jest to dość marne osiągnięcie, bo poza połówką jednego dialogu mamy więcej wzruszeń ramionami niż wzruszeń komediowych. W jakiej kategorii byłby to lepszy film? Najprędzej chyba wśród rozerotyzowanych filmów o pretekstowej fabule, w których dominuje męska nagość, a raczej półnagość powszechnie znanych aktorów. Tytułowy Mike odszedł z biznesu estradowego, ma swój mniej ekscytujący interes, ale wkrótce się okazuje, że tęskni za dawnym życiem. Rusza więc w trasę z dawnymi kolegami, niestety już bez Dallasa granego przez McConaughey w pierwszej części. Poznaje po nocy jakieś panny, które niczym trzy siostry Czechowa marzą o wyjeździe do Nowego Jorku i niby tam jadą, a dzień później Mike widzi je w domu mocno wyluzowanej damy z południa SZA, w tej roli Andie McDowell. Jest to jeden z przystanków w odysei naszej gromadki, po drodze zdarza im się najgłupszy wypadek samochodowy, jaki dane mi było widzieć. Celem jest występ na niesławnym festiwalu męskich grup striptizerskich, a główna oś dramatu to dylemat, czy wystąpić z rutynowym programem, a może spróbować czegoś nowego? Dylemat fascynujący. Kluczowy występ oglądamy praktycznie w całości, ale jakoś bez tego entuzjazmu, którym emanował wielotysięczny tłum napalonych kobiet. To ja przepraszam, ale byle reklama bardziej na mnie działa.
Facet idealny czyli Love or Whatever
Idź na miasto, zabaw się, poznaj kogoś - mówi swojej klientce terapeuta Corey. Kobieta po ciężkich doświadczeniach zerwanego związku korzysta z rady i podrywa młodego napakowanego faceta, który akurat jest tym samym facetem, z którym Corey dzieli stół i łoże - a to niespodzianka! Akcja się rozwija, Corey wkrótce popada w taki stan, że lekarzu, lecz się sam. Na szczęście geje mogą posłużyć się Grindrem, który sprawnie pozwala znaleźć romantyczną duszę w okolicy (duszę, hm, tak, tak) i w ten sposób Corey pozna tytułowego faceta idealnego Pete'a z nieodzownymi atrybutami współczesnego ideału, czyli piękną muskulaturą i subtelną, monogamiczną duszą. Gdyby Corey tak po prostu wpadł w objęcia Pete'a i wyznałby odwzajemnioną miłość, nie było o czym robić filmu. Najpierw Corey wpadnie okrutnie się w oczach Pete'a ośmieszając, bo miłość nieokupiona płaczem i spazmami byłaby zbyt życiowa na potrzeby fabuły. Nie zdradzając zbyt wiele jeszcze dopowiem, że całkiem nieźle finansowo wypadł Corey na znajomości z Pete'em, bo ideały mają skłonność do wydawania niezłych sumek na szlachetne w swoim mniemaniu cele. A przecież ideał bez zapasu gotówki byłby raczej niepełny.
Monika Płatek robi punkt
Powtórzę własnymi słowami, bo nie bardzo mi się chce odszukiwać nagranie. Profesor Monikę Płatek irytuje porównywanie Kaczyńskiego do Orbána, ale nie chodzi o to, że Orbán sprawuje władzę faktycznie, a Kaczyński pociąga za sznurki swoich marionetek. Orbán, mówi Płatek, nie łamał węgierskiej konstytucji, ale zmienił ją dysponując konstytucyjną większością. I na tym polega główna różnica.
środa, 9 grudnia 2015
sobota, 5 grudnia 2015
Cezary Michalski twierdzi
[Z]e zniszczenia PSL-u mogą się cieszyć wyłącznie idioci. Będzie ono bowiem oznaczało oddanie polskiej wsi już wyłącznie pod zarząd twardej prawicy i radiomaryjnego Kościoła. [x]
AsapSCIENCE śpiewa a capella
Chłopcy prowadzą vlog o nauce i robią to nieźle. Ale tego się po nich nie spodziewałem.
Dumni i wściekli czyli Pride
Być może kluczem do zrozumienia poparcia Krystiana Legierskiego dla Andrzeja Dudy, kandydata na prezydenta mocno homofobicznej partii, byłoby założenie, że obejrzał sobie ten film i wyciągnął wnioski. Jaka szkoda, że chwilowo nie możemy się spodziewać kolejnych protestów dyskryminowanego przez władzę Radia Maryja, więc nie będzie ruchu poparcia gejów dla ojca redaktora-dyrektora. Podsuwam pomysł: stańmy w obronie rządowej większości bezpardonowo atakowanej przez opozycję i polskojęzyczne media. Obecna władza zapewne będzie zakłopotana takim ruchem, podobnie jak górnicy strajkujący za czasów Thatcher, o których opowiada nam film. Gdyby zadziałał mechanizm w nim opisany, w przyszłych wyborach prawa dla gejów zostałyby zapisane w programie PiS-u, tak jak stało się to w przypadku brytyjskiej Partii Pracy, a dużo później - ale jednak! - brytyjskich konserwatystów, współtworzących obecnie z PiS-em frakcję w europarlamencie. Kiedy gej Mark, jeden z głównych bohaterów Dumnych i wściekłych, wpada na pomysł pomocy dla górników, nie podejrzewamy go o koniunkturalizm. Akcja udaje mu się lepiej niż sądził, choć oczywiście bywało trudno, bo nie wszystkie starsze panie z walijskiej prowincji reagowały przyjaźnie na wizyty gejów. A ci po wielu latach bojów o swoje prawa znacznie lepiej od górników znali swoje prawa obywatelskie, ale nie tylko tą wiedzą pomagali protestującym. Dla Walijczyków być może jeszcze ważniejsza była świadomość, że ktoś w stolicy przejmuje się ich losem. Zapewne tak jak dla Słupczan, którzy wybrali Biedronia na prezydenta miasta.
Innego końca nie będzie?
Postanowiłem poważnie ograniczyć wpisy dotyczące polityki, bo zbyt wiele ich tu zamieściłem. Od czasu do czasu oczywiście znieważę prezydenta lub kogoś zacytuję, a na pewno będzie co cytować, bo ludzie nowego obozu władzy są uzdolnieni. Przedstawiciele ancien régime'u byli mniej kreatywni. Według Ziemkiewicza Ewa Kopacz powiedziała, że „nie ma zgody na ograniczanie demokracji tak długo, jak długo Platforma Obywatelska jest w opozycji”, ale to jest raczej wyssane z fiuta, więc się nie liczy. Od Wielowieyskiej wiem, że minister Morawiecki pytany o finansową podstawę działań rządu, która zapewni wprowadzenie obietnic przedwyborczych w życie, rzekł:
Obserwując działania obecnej większości parlamentarnej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego nie dziwię się zbytnio. Kiedy Chirac objął rządy we Francji, na samym początku zadecydował o przeprowadzeniu podwodnych prób bomby atomowej na odległym atolu. Cały świat zatrząsł się z oburzenia, ale kto mu to pamiętał przy reelekcji parę lat później? Niepopularne posunięcia trzeba robić tuż po zdobyciu władzy. Naturalne jest teraz pytanie, czego mamy się spodziewać po serii wybryków? Spokojnych rządów przez cztery lata? Komedii lub tragedii? To się okaże, a sądząc po poprzedniej próbce rządów PiS-u stawiałbym na groteskę. Elementy groteskowe już mamy, skoro twarzą PiS-u w batalii o trybunał stał się poseł Piotrowicz, niegdysiejszy prokurator stanu wojennego. Ale mój ci on jest, czyli brzydko mu to wypominać, ale innym można (jak np. sędzi, która uniewinniła minister Gilowską w rządzie PiS-u od zarzutu agenturalności, ale niezbyt panegirycznie uzasadniła wyrok - bo jak jej to wypomniano, była córką peerelowskiego komunisty). Kto wie, być może nasza demokracja wytrzyma rządu PiS-u, a może nie. Może stanie się tak, jak w Piosence o końcu świata, będzie się działo na naszych oczach, a nawet tego nie zauważymy. I innego końca nie będzie. Lub jak w Inwazji jaszczurów, kiedy śmieszne gady się zalęgły na końcu świata, a gdy już opanowały cały, nadal nikt nie wiedział, w którym momencie już nie można było tego powstrzymać. Popadam w ton katastroficzny, ale tak naprawdę myślę, że w najbliższej przyszłości czeka nas Kraina Grzybów skrzyżowana z Muppet Show.
kluczowe jest dla mnie budowanie horyzontalnych mechanizmów koordynacji polityki gospodarczej.Jest to myśl piękna, od siebie dodam, że nie tylko na budowanie mechanizmów horyzontalnych, lecz także na wzmacnianie podstawowych struktur i strategizację priorytetów należałoby położyć nacisk (gorąco polecam książkę, z której wziąłem te hasła). Nie wiem do jakiego stopnia można za członka obozu nowej władzy uznać Kornela Morawieckiego, ojca wspomnianego wyżej ministra, który z trybuny sejmowej oznajmił:
prawo jest ważną rzeczą, ale prawo to nie świętość… nad prawem jest dobro Narodu!I jeszcze dostał oklaski? Tego rodzaju piękne myśli były fundamentem hitlerowskich Niemiec lub stalinowskiej Rosji. Morawiecki popisał się także podobno wzruszającą wizją nowej konstytucji, która zapewniłaby Polakom raj na ziemi. Większość tych szlachetnych postulatów jest już ujęta w obecnej konstytucji, ale to nic. Dość naiwny jest pogląd o cudownym i bezpośrednim wpływie konstytucji na życie obywateli. Konstytucja w PRL też była pełna wzniosłych zapisów, a podejrzewam, że w innych, bardziej krwawych reżimach nie było gorzej pod tym względem.
Obserwując działania obecnej większości parlamentarnej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego nie dziwię się zbytnio. Kiedy Chirac objął rządy we Francji, na samym początku zadecydował o przeprowadzeniu podwodnych prób bomby atomowej na odległym atolu. Cały świat zatrząsł się z oburzenia, ale kto mu to pamiętał przy reelekcji parę lat później? Niepopularne posunięcia trzeba robić tuż po zdobyciu władzy. Naturalne jest teraz pytanie, czego mamy się spodziewać po serii wybryków? Spokojnych rządów przez cztery lata? Komedii lub tragedii? To się okaże, a sądząc po poprzedniej próbce rządów PiS-u stawiałbym na groteskę. Elementy groteskowe już mamy, skoro twarzą PiS-u w batalii o trybunał stał się poseł Piotrowicz, niegdysiejszy prokurator stanu wojennego. Ale mój ci on jest, czyli brzydko mu to wypominać, ale innym można (jak np. sędzi, która uniewinniła minister Gilowską w rządzie PiS-u od zarzutu agenturalności, ale niezbyt panegirycznie uzasadniła wyrok - bo jak jej to wypomniano, była córką peerelowskiego komunisty). Kto wie, być może nasza demokracja wytrzyma rządu PiS-u, a może nie. Może stanie się tak, jak w Piosence o końcu świata, będzie się działo na naszych oczach, a nawet tego nie zauważymy. I innego końca nie będzie. Lub jak w Inwazji jaszczurów, kiedy śmieszne gady się zalęgły na końcu świata, a gdy już opanowały cały, nadal nikt nie wiedział, w którym momencie już nie można było tego powstrzymać. Popadam w ton katastroficzny, ale tak naprawdę myślę, że w najbliższej przyszłości czeka nas Kraina Grzybów skrzyżowana z Muppet Show.