Strony
▼
środa, 26 listopada 2014
Big Bang Theory, odcinek 1, sezon 8
To nic trudnego, mówi Bernadette, aby przekonać Penny do pójścia na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy w charakterze sprzedawcy farmaceutyków. Jako kelnerka podajesz przecież nieświeże taco, a jako sprzedawca możesz wciskać psychotropy, zanim okaże się, że powodują krwawienia z odbytu. A powodują? - pyta Penny. Być może - odpowiada Bernadette. Oto co mówią korporacyjni prawnicy.
Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął czyli Hundraåringen som klev ut genom fönstret och försvann
Allan to dziadunio piroman, którego zamiłowanie do detonacji materiałów wybuchowych zaprowadziło do domu starców. Niezbyt mu się tam spodobało, więc wyskoczył przez okno i wyruszył w nieznane. Za skromne środki, które miał przy sobie, zajechał zaledwie do pobliskiej pipidówy, ale za to z tajemniczą walizką, która miała wraz z zawartością trafić do szefa gangu na Bali. Fabuła dzieli się na dwie opowieści: o życiu Allana i jego aktualnych perypetiach z gangiem. W pierwszej widzimy kogoś w rodzaju Forresta Gumpa, tajemniczej, acz niepozornej postaci, która sporo namieszała w kluczowych momentach historii XX wieku (może dlatego były one kluczowe?). Rozpiętość jest duża, od Stalina do Reagana. Mało kto wiedział, że Einstein miał niezbyt lotnego umysłowo brata Herberta, który już po roku tłumaczeń pojął plan ucieczki z obozu pracy, ale za to błędnie. A jeśli chodzi o gang, to jego członkowie prezentują się dość groźnie, ale okazuje się, że łatwo sobie z nimi poradzić stosując metody, jakich spodziewalibyśmy się po gangu Olsena. Być może moje umysłowe pokrewieństwo z Herbertem Einsteinem utrudniło mi docenienie dowcipu, jakim odznaczał się ten film, bo sądząc z reakcji innych widzów był on dużo większy, niż mi się wydawało.
wtorek, 25 listopada 2014
poniedziałek, 17 listopada 2014
Darwin, Bóg i sens życia (Steve Stewart-Wiliams)
O, nie, znowu o Bogu, no trudno. Na własny użytek kwestię istnienia Boga dość dawno rozstrzygnąłem, z małą, ale istotną pomocą właściwych lektur. Nie musiałem czytać tej książki po to, żeby jeszcze raz się przekonać, że hipoteza Boga jako stworzyciela świata i człowieka, jak też jej słabsze warianty, jest zwyczajnie nie do utrzymania. Według Stewarta-Wiliamsa przesądza o tym teoria ewolucji, jeśli potraktować ją poważnie. No dobrze, ewolucja ewolucją, nie można jej sensownie negować, bo świadectwa przemawiające za nią są bardzo mocne, ale przecież nauka nie wyjaśniła nam wszystkiego. Jak w ogóle rozpoczęło się życie? Jak powstał wszechświat? Jakim cudem podstawowe stałe fizyczne są dobrane tak zmyślnie, żeby mógł zaistnieć wszechświat, w którym możliwe jest życie? To dzieło Boga, mówią teiści. Są przynajmniej dwie metody, aby ten argument oddalić. Na pierwszą nawet wpadłem kiedyś sam, ale już Hobbes pytał: skąd wiadomo, że jest to Bóg chrześcijan? Nie Allah? Nie Wielki Juju z Góry? I czy to w ogóle Bóg? Drugi argument zawiera się w pytaniu: co nam daje przyjęcie założenia o Bogu? Przyjąwszy takie wyjaśnienie musielibyśmy pozyskiwać prawdy naukowe z objawień, co fundamentalnie odbiega od koncepcji tego, co jest naukowe (na razie jeszcze). Cieszmy się, że ludzie którzy dokonywali postępu w medycynie nie zadowalali się objaśnianiem działania organizmu ludzkiego za pomocą Boga. Skoro idea Boga osobowego, który ingeruje w świat w postaci mściwego dziadunia ze Starego Testamentu lub innej, staje się wątpliwa, pojawiają się inne koncepcje Boga, które autor, a ja za nim, uważam za bardzo pocieszne. Według Hansa Künga Bóg jest „transcendentną immanencją” i „najbardziej realną rzeczywistością w sercu rzeczy”, a według Tillicha nie można pytać o istnienie Boga, bo on jest ponad istnienie i nieistnienie jako „fundament wszelkiego istnienia”. Z polskich osiągnięć w tym zakresie wymienię księdza Hellera, który mówił o Bogu jako logicznej macierzy, w której zapisane są prawa rządzące światem. W tym sensie to i ja chyba wierzę w Boga (i także Piotr Szwajcer, wydawca tej książki). W książce znajdujemy dużo więcej poza systematyczną destrukcją hipotezy istnienia Boga. Wymienię dwie niespodzianki, pierwsza z nich to postać Darwina, do którego nader chętnie odwołuje się autor. Teoria Darwina przeszła próbę czasu, a jej autor był zaskakująco odważny i konsekwentny w formułowaniu wniosków z niej wypływających. I tu druga niespodzianka: jednym z tych wniosków jest obalenie mitu o człowieku jako „koronie stworzenia”, najdoskonalszej formie życia. Obecnie wszystko wskazuje na to, że człowiek nie przetrwa nawet tyle, ile przetrwał Homo erectus, czyli jakieś półtora miliona lat, bo wcześniej wykończy planetę, na której się zalągł, albo wymyśli jeszcze lepszą bombę i jej użyje. Z tej perspektywy rozum jako narzędzie przystosowania wywołuje tylko uśmiech politowania. Takim uśmiechem na pewno obdarzyłyby nas krokodyle, które w obecnej postaci żyją od ładnych parudziesięciu milionów lat. Ale chętniej by nas jednak zjadły. Na koniec parę cytatów i komentarzy.
[38]
[D]efiniować Boga, jak ktoś powiedział, to trochę tak, jak próbować przybić gwoździem kisiel do pnia.
[99]
Według Michaela Behe, czołowego propagatora idei inteligentnego projektu, niedoskonałości stworzenia, które obserwujemy (np. ślepa plamka w oku, poplątany układ nerwów w części twarzowej czaszki) są pozorne, bo organizmy mogły być tak zaprojektowane „z pobudek artystycznych, dla zwiększenia różnorodności, z chęci popisania się, ze względów praktycznych (tyle, że nam jeszcze nieznanych) lub wreszcie z powodów, których nie jesteśmy w stanie odgadnąć”. Jak pisze Stewart-Wiliams to kiepski argument, bo odwołuje się do niewiedzy, a jak się zastanowić - można stosować ten argument uniwersalnie wobec każdego niewygodnego pytania. Teoria ewolucji rzecz jasna daje odpowiedź, w jaki sposób doszło do takich niezbyt inteligentnych, jak się okazuje, projektów.
[314]
O argumencie, że organy płciowe nie są przeznaczone do aktów homoseksualnych, więc są one obrzydliwe, pisze Stewart-Wiliams tak: Nawet jeśli przyjmiemy logiczne założenia takiej formy sprzeciwu wobec homoseksualizmu, otwartym pozostaje pytanie, czy rzeczywiście jest to tak straszliwy grzech. W końcu ludzie używają czasem drucianych wieszaków jako prowizorycznych anten, do którego to celu na pewno wieszaki te nie zostały zaprojektowane, a dzieciaki wchodzą na zjeżdżalnie, zamiast z nich zjeżdżać. Czy takie zachowania to aż tak ohydne moralnie zbrodnie? Czy to istotnie obraża projektantów wieszaków i zjeżdżalni?
[38]
[D]efiniować Boga, jak ktoś powiedział, to trochę tak, jak próbować przybić gwoździem kisiel do pnia.
[99]
Według Michaela Behe, czołowego propagatora idei inteligentnego projektu, niedoskonałości stworzenia, które obserwujemy (np. ślepa plamka w oku, poplątany układ nerwów w części twarzowej czaszki) są pozorne, bo organizmy mogły być tak zaprojektowane „z pobudek artystycznych, dla zwiększenia różnorodności, z chęci popisania się, ze względów praktycznych (tyle, że nam jeszcze nieznanych) lub wreszcie z powodów, których nie jesteśmy w stanie odgadnąć”. Jak pisze Stewart-Wiliams to kiepski argument, bo odwołuje się do niewiedzy, a jak się zastanowić - można stosować ten argument uniwersalnie wobec każdego niewygodnego pytania. Teoria ewolucji rzecz jasna daje odpowiedź, w jaki sposób doszło do takich niezbyt inteligentnych, jak się okazuje, projektów.
[314]
O argumencie, że organy płciowe nie są przeznaczone do aktów homoseksualnych, więc są one obrzydliwe, pisze Stewart-Wiliams tak: Nawet jeśli przyjmiemy logiczne założenia takiej formy sprzeciwu wobec homoseksualizmu, otwartym pozostaje pytanie, czy rzeczywiście jest to tak straszliwy grzech. W końcu ludzie używają czasem drucianych wieszaków jako prowizorycznych anten, do którego to celu na pewno wieszaki te nie zostały zaprojektowane, a dzieciaki wchodzą na zjeżdżalnie, zamiast z nich zjeżdżać. Czy takie zachowania to aż tak ohydne moralnie zbrodnie? Czy to istotnie obraża projektantów wieszaków i zjeżdżalni?
Moment, w którym polubiłem Mad Men
Mad Men to serial z akcją osadzoną w latach sześćdziesiątych na progu rewolucji obyczajowej. Na razie jest jeszcze dość staroświecko, kobitki parzą w biurze kawę i odbierają telefony, czerpiąc z tego wiele życiowej satysfakcji, windy obsługują czarnoskórzy, a wszędzie unoszą się kłęby dymu tytoniowego. Duch spętany konwenansami znajduje jednak ujście w nieoczekiwany sposób. Betty Draper, żona głównego bohatera, ma sąsiada, hodowcę gołąbków. Pewnego dnia sąsiad niemiło potraktował córkę Draperów (sezon 1, odcinek 9).
Ajfon to gejfon, niestety
Ajfon stał sie gejfonem w chwili, kiedy szef Apple'a, Tim Cook, przyznał otwarcie, że jest gejem. To najwspanialszy dar od Boga, jak się wyraził. Rozumiem, że chodzi o Boga występującego niekiedy pod pseudonimem Jezus Chrystus, który takie piękne dary rozdaje, ale zapomniał o tym poinformować personel naziemny i Terlikowskiego. Skutkiem tego oświadczenia Cooka władze Sankt Petersburga postanowiły zdemontować pomnik ku czci Jobsa, poprzedniego szefa Apple'a. Sprostuję od razu: nie władze, a fundator pomnika - czyżby nowobogaccy Rosjanie stawiali i likwidowali pomniki wedle swojego uznania? W każdym razie od oświadczenia Cooka pomnik stał się elementem propagandy homoseksualnej, co w Rosji jest zabronione. Rozumiem, że obecnie rosyjska milicja będzie ścigać każdego, kto publicznie będzie posługiwał się ajfonem, bo przecież to jawna afirmacja homoseksualizmu. Przypomnijmy sobie dla odmiany, że amerykańscy republikanie nie mieli problemu z zatrudnianiem gwiazd homoseksualnego porno w roli asystenta kongresmena (lub coś w tym stylu). Nie wiem wprawdzie, czy mieli tego pełną świadomość, ale radości było sporo.
niedziela, 9 listopada 2014
Interstellar czyli Interstellar
Filmy sajens fikszyn to najczęściej znane nam tradycyjne gatunki filmowe przebrane w futurystyczny kostium, przez co mam na myśli skafander kosmonauty. W przypadku filmu o miłości powstają pewne komplikacje, bo jak tu się całować przez szybkę? Główny bohater to farmer Cooper, który - jak się prędko okazuje - nie jest takim zwykłym wyborcą Samoobrony, bo ongiś jakieś loty półkosmiczne wykonywał. Czasy się zmieniły, planeta Ziemia przestała być takim przyjaznym miejscem, zsyła na ludzi, a raczej ich uprawy, śnieć i inne gangreny, przetrzebiona ludzkość bardziej walczy o przetrwanie niż myśli o postępie. Za sprawą tajemniczego ducha (tak, tak, takiego, co robi „u-hu”, choć akurat nie w tym przypadku) Cooper trafia do tajnej bazy, i nie ma rady, leci w kosmos, aby uratować ludzkość, zresztą co tam ludzkość, syna i córkę trzeba ocalić. Problem w tym, że nie wiadomo, czy wróci, a jeśli wróci - to czy mu potomstwo nie umrze. Film ma prawie trzy godziny, ale wcale się nie dłuży, bo scenariusz obfituje w liczne atrakcje i zwroty akcji. Jest planeta o ciążeniu jeden koma trzy ziemskiego, na której wskutek efektów relatywistycznych jedna godzina oznacza siedem lat ziemskich. To, że wciska nam się taką bujdę na resorach. świadczy o tym, że teoria względności jeszcze nie zabłądziła pod strzechy. Poza tym mamy pocieszne roboty, potworną zdradę wywołaną potworną kosmiczną samotnością, wizytę w czarnej dziurze o wdzięcznej nazwie Gargantua i wyjaśnienie zagadki owych duchów (między innymi, rzecz jasna). Zabawne jest przeplatanie zdarzeń w kosmosie z akcją na Ziemi, jakby miały miejsce równocześnie. Dla niezorientowanych wyjaśnię, że pojęcie równoczesności zdarzeń w teorii względności jest sporą zagwozdką. Twórcy filmu świadomie nawiązują do Odysei kosmicznej, zwłaszcza w warstwie wizualnej, bo w sensie przynależności gatunkowej określiłbym film jako melodramat skutecznie szarpiący namiętnościami widza. Ale ze szczęśliwym zakończeniem, bo okazuje się, że rozwiązanie jednego równania ocali ludzkość. To oczywiście ściema, bo tylko miłość zbawi ludzkość, jako że ona jedna potrafi pokonać czas i grawitację.
Blue Jasmine czyli Blue Jasmine
Na początek przypomnijmy sobie panią Trawińską z serialu Ziemia obiecana. Spotkał ją przypadkiem Borowiecki, zagadał do niej, wymienili parę uprzejmości, po czym się rozstali. Po chwili okazuje się, że Trawińska stała w kolejce do darmowego posiłku dla ubogich podawanego z klasztornej kuchni mniej więcej w tym ponurym standardzie, który pamiętamy z Misia. A jeszcze tydzień lub dwa wcześniej zasadniczym zmartwieniem Trawińskiej było dopasowanie blatu z toskańskiego marmuru do wystroju reszty salonu. Pan Trawiński zakup zaakceptował, czym uradował żonę, a po chwili wyszedł z domu i palnął sobie w łeb w dorożce, bo już nie mógł dłużej ukrywać, że stracił swoją fabrykę i jest doszczętnie spłukany. W swoim filmie Allen opowiada inną wersję historii pani Trawińskiej. Realia są współczesne, a wątek główny, a nie poboczny jak w serialu Wajdy. Tytułowa Jasmine po samobójstwie męża przyjeżdża do siostry, która wiedzie życie pospolite, mieszka w tym swoim śmiesznym małym mieszkanku, którego nie można porównać do luksusowej rezydencji, a poza tym ma nieznośnego narzeczonego. Film jest zrobiony na poważnie, historia obfituje w liczne fabularne ornamenty, ale jednak Trawińska u Wajdy bardziej podrażniła mi wyobraźnię. Odkładając na bok emocje lub ich brak, przyznam, że film jest udany. Ciągle nie mogę się zdecydować, czy współczuć Jasmine, czy też kiwać z niedowierzaniem głową nad jej naiwnością. Na jedno chyba wychodzi.
poniedziałek, 3 listopada 2014
Californication, sezon 7, odcinek 1
Ciesz się, późny wnuku Dalego
Bowiem firma Apple wyprodukowała nowy typ ajfona (iPhone 6), który ma tendencję do wyginania się (tzw. Bend Gate). Wsadzasz sobie ajfona do tylnej kieszeni spodni, wyjmujesz po godzinie i masz piękny wygięty ajfon. Zdarzyło się nawet, że przy tym wygięciu doszło do spięcia baterii, co jeden gość przypłacił oparzeniem krocza. Komuś to skojarzyło się z zegarami Dalego, co genialne mi się wydaje.
Jeszcze więcej wygiętych ajfonów tutaj.
Jeszcze więcej wygiętych ajfonów tutaj.
niedziela, 2 listopada 2014
Adam Hoffman poraża dowcipem
Trzeba mu to szczerze przyznać, podobnie jak posłowi Derze, który swego czasu wygłosił płomienną mowę do sprawozdania komisji mówiąc, że powinno się spalić ze wstydu, bo takie jest głupie. Obaj panowie są nie z mojej bajki, ale to nic. Rozmowa toczyła się w Radiu Zet u Moniki Olejnik. Na tapecie była sprawa marszałka sejmu, Radka Sikorskiego, który ujawnił propozycję Putina złożoną Tuskowi w sprawie rozbioru Ukrainy. Potem się z tego wycofał i ochrzan dostał. Jak zauważył Tomasz Nałęcz, nie ma co przesadzać z echami tej sprawy za granicą, bo sprawa poznańskich osiołków miała szerszy odzew. W dobrym towarzystwie znalazł się Sikorski - zauważył Hoffman. Przy okazji donoszę, że w Poznaniu koziołki się trykają.
Zaginiona dziewczyna czyli Gone Girl
Dawno coś nie widzieliśmy Bena Afflecka. Najwidoczniej skorzystał ze śpiewanej sugestii z filmu Team America: temu filmowi przydałby się zwrot akcji, jak Benowi Affleckowi kurs aktorski. Podszkolił się i teraz możemy go podziwiać w roli Nicka, który poznaje Amy, buja ją inteligentną gładką, po czym się pobierają. To takie sztampowe, że muszą ciągle sobie powtarzać, że nie będziemy parą, która - tu kładziemy jedną z nieznośnie banalnych czynności towarzyszących pożyciu - kłóci się o przełożenie lewego papucia na miejsce prawego, że taki podam przykład. Ale pożycie jednak się nie układa, co jest nam pokazywane w kolejnych odsłonach, które mają nas zaskakiwać. Zdrada, tajone pretensje, późne powroty do domu, itepe. Amy postanawia odejść, ale nie tak zwyczajnie, jak te Kareniny i Nory. Znika bez ostrzeżenia jak kamień w wodę, a pozostawia po sobie ślady mające wskazywać na to, że została zamordowana. Rodzice i mąż rozkręcają medialną akcję szukania Amy, to powoduje rozgłos i medialne dyskusje. Oko kamery bezlitośnie wychwytuje niestosowne uśmiechy Nicka, które słabo pasują do wizerunku strapionego małżonka. O tym byłaby głównie ta opowieść - fałszywy medialny przekaz wymusza fałszywe relacje między ludźmi. Kto wie, może jest w tym Gombrowiczowska głębia, która zachwyt wzbudza, a ja tego nie umiałem doświadczyć, bo sobie na początku seansu wylałem kawę na krocze.
Jan Paweł Drugi akceptuje teorię ewolucji
Podziwiamy Jana Pawła Drugiego za jego stosunek do teorii ewolucji, bo po prostu podziwiamy go za wszystko i cokolwiek, co zrobił, powiedział i pomyślał. O ile wiem, w swojej akceptacji tej teorii nie był wcale oryginalny w stosunku do wcześniej uchwalonych oficjalnych dokumentów kościelnych. Nie tak banalnie łatwo można znaleźć tekst przemówienia papieża do członków Papieskiej Akademii Nauk z 1996 roku, znalazłem je jednak. Tam padły słynne słowa, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą. He he, to ja się odwinę i powiem, że chrześcijaństwo jest czymś więcej niż zwykłym zabobonem. Dalej w przemówieniu czytamy o różnych interpretacjach teorii ewolucji, których ocena leży w kompetencji teologii. Nie ma problemu, teolog może oceniać sobie, co zechce. Może zastanawiać się nad interpretacjami teorii ewolucji, ale gdyby chciał podważać teorię ewolucji na bazie czystej teologii, to naraża się na śmieszność. Za Piusem XII mówi Jan Paweł, że jeśli ciało ludzkie bierze początek z istniejącej wcześniej materii ożywionej, dusza duchowa zostaje stworzona bezpośrednio przez Boga. (...) W konsekwencji, te teorie ewolucji, które inspirując się określoną filozofią uważają, że duch jest wytworem sił materii ożywionej lub prostym epifenomenem tejże materii, są nie do pogodzenia z prawdą o człowieku. Ewolucjoniści bezczelnie mówią o umyśle jako produkcie ewolucji, ale to nic. Przedstawiają argumenty za tą tezą - może słabe i spekulatywne, ale nie objawione. Jak stwierdził Piotr Szwajcer w dyskusji poświęconej książce Darwin, Bóg i sens życia stanowisko Jana Pawła Drugiego można by porównać do akceptacji teorii heliocentrycznej o ruchu planet wokół Słońca, ale z zastrzeżeniem, że nie dotyczy to Ziemi.
Były striptizer (już nie) kandyduje z list PiS-u
Bo dowiedzieli się i go usunęli z listy wyborczej w Opolu. Pozostaje mieć żal do dziennikarzy TVN-u, że sprawę ujawnili przed zamknięciem list wyborczych. [X]
Dziękujemy Ci, Jezu, za te dary, które spożywać mamy...
...ale ta kolacja jest mocno spóźniona, za to tylko lekko przypalona.