Strony
▼
poniedziałek, 27 czerwca 2022
Straszny dwór w Operze Krakowskiej
Droga prokuraturo, j'accuse! Donoszę, że padłem ofiarą spojlingu, bo jeszcze przed spektaklem zdradzono mi, skąd wzięło się określenie „straszny dwór”. Bynajmniej nie stąd, że w nim straszyło, atoli wiele poszlak by na to wskazywało. Stary zegar grający dziwne melodie, babki wychodzące z portretów… Jak to zwykle bywa, fabuły oper są wtórne względem muzyki, każdy może sobie przeczytać w necie, więc omówię po łebkach. Czas akcji wygląda na wiek XVII, wojna za wojną, znajomy historyk skomentował ówczesny spadek populacji wcielając się w rycerza, który ze wzwodem biegł bronić ojczyzny, zamiast dokonywać czynności reprodukcyjnych. A tu jeszcze dziwna niechęć braci, Zbigniewa i Stefana, do żeniaczki, o czym nam komunikują w arii: „Nie ma niewiast w naszej chacie! Ani jednej! Ani pół!”. Pół to nawet bym chciał ujrzeć. Niewiasty, owszem, są, ale te z gminu, a one się nie liczą. Wiele chórów cieszy ucho, Moniuszko wiedział, co spodoba się widzom. Znana aria o starym zegarze okazuje się całkiem dowcipna w kontekście, w którym Skołuba, domownik „strasznego” dworu Miecznika, opowiada gościowi Maciejowi, że dziwny jest ten popsuty zegar, bo czasem wydaje podejrzane odgłosy, jakby był nawiedzony. Dzieło brzmi dość frywolnie na operę, ale mamy przynajmniej dwie poważne arie: Stefana z aktu III o ojcu, który przestał śpiewać „pieśń serdeczną” po śmierci żony, oraz Hanny z aktu IV o polskich niewiastach, które gotowe są ponieść ofiarę z małżonka przelewającego krew za ojczyznę. Jakże przypomina nam to Lorda Farquaada, gotowego na poświęcenie własnych żołnierzy. Lub polskich biskupów, którzy dzielnie zniosą cierpienie polskich kobiet rodzących płody bez czaszek. W czasach powstania opery nie było innej opcji niż turbopatriotyzm, który tak usilnie chcieliby nam zaszczepić Zalewskie z Czarnkami. Nie kibicuję tym państwu, bo nie odpowiada mi ich kołtuńska wersja Polski, co mówię jako polski patriota. Straszny dwór jest dziełem swoich czasów, ale czas obszedł się z nim łaskawie. Krakowskie przedstawienie nie stara się na siłę uwspółcześniać realiów - i dobrze.
niedziela, 26 czerwca 2022
Jezus Niechrystus (Piotr Augustyniak)
Wyobrażam sobie, że lokalny biskup zamiast zwyczajowego nihil obstat na tej książce przybija stempel omna obstat (co być może po łacinie znaczy „wszystko stoi na przeszkodzie”). Nie tylko dlatego, że autor jest ateistą (co dla mnie jest synonimem „niewierzącego”, a nie „wierzącego, że Boga nie ma”), ale - co ważniejsze - przedstawia swoją interpretację postaci Jezusa, osobliwą z katolickiego punktu widzenia. Autor przyjmuje optymistycznie, że nie ma problemu z istnieniem takiej postaci (a są tacy, którzy uważają ją za całkiem mityczną), a co więcej - można zrekonstruować jej prawdziwe przesłanie na podstawie ksiąg Nowego Testamentu. W ujęciu Augustyniaka kwestia istnienia jest w zasadzie drugorzędna, podobnie jak w przypadku Sokratesa (jeden z ulubionych argumentów teistów), bo przesłanie tych postaci jest ważne, nawet gdyby były tylko wytworem czyjejś fantazji. Jeśli traktować Jezusa jak człowieka, nie Boga, to odpada element eschatologicznego szantażu (ogień piekielny), a wówczas do jego twierdzeń możemy podejść jak do tez Hegla lub Nietzschego. Jezus okazuje się filozofem. To niespodzianka, bo G.H. Smith, było nie było filozof, napisał o moralnym przekazie Jezusa, że zasługiwałby na niewiele więcej niż przelotne przejrzenie, gdyby nie znaczenie tej postaci dla tak wielu ludzi. Kolejny raz żałuję, że nie jestem filozofem, a jako amator mogę wyróżnić dwa nurty filozofii: bardziej przyswajalny, anglosaski, który wypracował epistemologiczne narzędzia krytyki religii, i drugi, ten tajemniczy, mniej przystępny nurt filozofii, głównie niemieckiej, z Nietzschem na czele. Augustyniakowi jest bliżej do tego ostatniego, który i dla mnie jest intrygujący, bo idealizm pociąga mnie w pewien pokrętny sposób - chciałbym by okazał się prawdą, choć obecnie niekoniecznie w nią wierzę. Sensem przekazu Jezusa jest kairotyczne doświadczenie Boskości Życia, które jest jak najdalsze od chrześcijańskiego Boga (p. [1032] poniżej). Kairotyczne, od greckiego kairos, oznacza skupione na chwili intensywnego doznania i przeciwstawione jest chronosowi, czasowi następujących po sobie zdarzeń, wypełnionemu troską o przetrwanie. Tak ujmuje to autor, ale - jak widać z poniższych cytatów - nie tyle o zwykłą troskę tu idzie, lecz o bezrefleksyjne i obsesyjne dążenie do zaspokajania najabsurdalniejszych potrzeb wytwarzanych w ramach współczesnego turbokapitalizmu (określenie autora). Łatwiej jest pojąć, czym owo kairotyczne doświadczenie nie jest, niż czym jest. Nie jest pogonią za zaspokajaniem potrzeb, ale też nie jest pseudo-spełnieniem w jakiejś formie buddyzmu czy jogi, przynajmniej w zachodnim sensie. Mogę zgodzić się, że kairotyczne doświadczenia przydarzają się wielu ludziom, ale nie sposób wyobrazić sobie trwania w tym stanie. Wszelkie przykłady postaci, które to osiągnęły, wedle zwykłej miary były nieszczęśliwe, albo jako maniacy, albo jako hipochondrycy (określenie autora na postaci wycofane z życiowego kieratu). Przykłady literackie: kapitan Ahab (typ pierwszy), Bartleby (drugi) - postaci z Melville'a. Przykłady z życia: Jezus i zapewne Nietzsche. Zacytujmy parę herezji Augustyniaka: Jezus to schizo-ozdrowieniec („schizo”, bo tak jest postrzegany przez „normalnych”); Jezus-Lucyfer niesie „światło transowego Życia światu zamroczonemu wiarą w Boga – patriarchę i władcę absolutnego”. Niepokojąca uwaga na boku: doznania intensywnego poczucia Istnienia mogą być intersubiektywnie niekomunikowalne, nieodróżnialne od bełkotu szaleńców lub majaczeń niuejdżowców. Być może kto inny zostanie mocniej niż ja przekonany do ich realności. Natura pisana w książce z wielkiej litery jest synonimem Życia, raczej nie tą zwyczajną naturą biologiczną, również na swój sposób fascynującą i przerażającą jednocześnie. Doceniam sięgnięcie po Imagine Lennona, które znałem bardzo dobrze, zanim usłyszałem je w radiu jako jedną ze smutnych piosenek po śmierci JP2 (kto zna tekst, doceni tu kuriozalność). Nie sądzę, by spełnił się czarny scenariusz, w którym ktoś przeczyta książkę, zakrzyknie „on jest Prorokiem!” i ustanowi oficjalny kult Jezusa w interpretacji Augustyniaka. Coś podobnego zdarzyło się dwa tysiące lat temu, kiedy święty Paweł stworzył religię, a z autentycznych nauk Jezusa zostały jedynie strzępy (cytat z Kena Smitha).
[181, temat rozważań wielkanocnych autora, gdy był klerykiem]
Weronika ociera twarz Jezusowi
O żadnej Weronice nie ma wzmianki w Nowym Testamencie! W dalszym ciągu w swoich dewocyjnych rozważaniach autor przedstawia gest Weroniki jako wyraz gościnności, która daje „nam w ten sposób wolność bycia sobą”. Jest to jeden z wielu przykładów katolickiego dwójmyślenia, bo ta wolność bycia sobą nie dotyczy na przykład gejów. Za te i podobne słowa został autor ochrzaniony przez ojca Z., szefa dominikanów. Najpewniej chodzi o Ziębę, czego taktownie autor nie ujawnia.
[404]
[Katolicka] prawda o człowieku sprowadza się do tego, że jest grzesznikiem. Taka wizja życia ludzkiego, w którym najistotniejszą rolę odgrywają grzech i walka z nim, jest okropnie zredukowana i uboga. Psychologicznie płaska.
[662]
Gdy Budda proponuje człowiekowi wygaszenie iluzji ego i oświecenie będące stanem wolnym od ekscytacji czymkolwiek i pełnym wewnętrznego dystansu, Jezus otwiera perspektywę transgresji i transu, zatracenia się w „bożym szaleństwie”.
[181, temat rozważań wielkanocnych autora, gdy był klerykiem]
Weronika ociera twarz Jezusowi
O żadnej Weronice nie ma wzmianki w Nowym Testamencie! W dalszym ciągu w swoich dewocyjnych rozważaniach autor przedstawia gest Weroniki jako wyraz gościnności, która daje „nam w ten sposób wolność bycia sobą”. Jest to jeden z wielu przykładów katolickiego dwójmyślenia, bo ta wolność bycia sobą nie dotyczy na przykład gejów. Za te i podobne słowa został autor ochrzaniony przez ojca Z., szefa dominikanów. Najpewniej chodzi o Ziębę, czego taktownie autor nie ujawnia.
[404]
[Katolicka] prawda o człowieku sprowadza się do tego, że jest grzesznikiem. Taka wizja życia ludzkiego, w którym najistotniejszą rolę odgrywają grzech i walka z nim, jest okropnie zredukowana i uboga. Psychologicznie płaska.
[662]
Gdy Budda proponuje człowiekowi wygaszenie iluzji ego i oświecenie będące stanem wolnym od ekscytacji czymkolwiek i pełnym wewnętrznego dystansu, Jezus otwiera perspektywę transgresji i transu, zatracenia się w „bożym szaleństwie”.
Jest to droga karkołomna i ekstremalna, dlatego niech porzuci wszelką nadzieję każdy, kto szukałby tu czegoś w rodzaju mindfulness czy psychologicznej „akceptacji siebie”. Nic z tych rzeczy. Propozycja Jezusa nigdy nie była i nie stanie się tego rodzaju protezą duchowości, która nie daje nic prócz odrobiny ulgi w świecie drapieżnego egocentryzmu i żarłocznej konsumpcji.
[722, o „ubogich w duchu”]
Nie chodzi jednak ani o prostolinijność, ani o skromność, ale właśnie o umiejętność (dar, a raczej wydarzenie) zamieszkania w kairosie.
[849]
Troska, ochrona, asekuracja, bezpieczeństwo i zabezpieczenie ostatecznie prowadzą do utraty, do goryczy i poczucia porażki.
[866]
Boskie Życie roztrwania siebie i, paradoksalnie, tylko w ten sposób potwierdza siebie i umacnia. Jego zasadą wcale nie jest samozachowanie, jak uczy Darwin, lecz ekstaza, czyli roztrwanianie, pomnażanie siebie poprzez wyjście z siebie.
[1032, z mistyki Mistrza Eckharta]
Boskość to Bóg, który „nie jest ani dobry, ani lepszy, ani najlepszy”. Nie jest też duchem: „Mówimy, że Bóg jest duchem. Tak nie jest. Gdyby Bóg był faktycznie duchem, zostałby nazwany”. Nie jest osobą: „Nie wystarcza mu ani Ojciec, ani Syn, ani Duch Święty, ani trzy osoby…”. Nie jest nawet bytem, który by nas przewyższał i tworzył.
[1150]
Kupujemy to jako coś, co trzeba mieć, bo jest trendy. To zaś pozwala kapitałowi rosnąć i nieustannie nakręcać koniunkturę. Mechanizm kopiowania preferencji jest tu kluczowy. Nasze życie przestaje być n a s z y m życiem. Nie jest oryginałem życia. Jest de facto kopią kopii. Przemienia się w zombie-życie. Codzienność chronologii w kapitalizmie odsłania więc swoje najbardziej upiorne oblicze.
[1203]
Natura pierwotna, choć – jak rzekł Heraklit – „lubi się skrywać”, pozostawać zagadkowa i nieprzenikniona, lubi jednak również wdzierać się niespodziewanie i przewrotnie do ludzkiego świata. Jej odsłonięcie bywa wspaniałe i upojne, ale bywa też przerażające.
Wcześniej autor wyjaśnia, że natura pierwotna jest „całkowicie suwerennym (pozostającym poza wszelkim wpływem) nurtem Życia vel Istnienia w jego prostym, źródłowym, nieuwarunkowanym przepływie”.
[1243]
Różnica pomiędzy Jezusem i chrześcijaństwem byłaby jednak taka, że tam, gdzie Jezus w skrajnym, agonalnym bólu dokonuje wstrząsającej korekty i uznaje grozę Boskości, tam chrześcijaństwo (ręką Łukasza) dokonuje redakcyjnej i w gruncie rzeczy cenzorskiej korekty: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23, 46).
W odróżnieniu od „Mój Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?!” (Mk 15, 34–35) z Ewangelii Marka.
[1304]
Z pewnością Jezus – mimo że obwołany w Polsce królem – nie chciałby mieć nic wspólnego z tak funkcjonującym społeczeństwem, którego kondycję duchową najlepiej wyraża discopolowe „wszyscy Polacy to jedna rodzina”.
[1394]
Wolność, równość, braterstwo nie są ideami, które da się zrozumieć i zrealizować na gruncie oświeceniowego racjonalizmu, czy to w formie liberalnego indywidualizmu samorealizacji, czy liberalno-lewicowej emancypacji, czy socjaldemokratycznej solidarności społecznej, czy rewolucyjnej walki z systemem wyzysku i wykluczenia.
[1574]
nowoczesna wizja człowieka znacznie się oddaliła od oświeceniowych założeń i dziś sprowadza się w dużym stopniu do płytko pojętej samorealizacji i narcystycznego, podsycanego turbokapitalistycznymi technikami promocji i sprzedaży, konsumpcjonizmu
[2115, o miasteczku Monemwasia, miejscu epifanii autora]
Doskonale zachowane bizantyjskie miasteczko na wyspie, którą od lądu oderwało trzęsienie ziemi… Bizantyjska perełka.
[2457]
Gdyby koronawirus umiał mówić, wygłosiłby do Olgi Tokarczuk następującą mowę: Na litość boską, dziecko drogie, Natura wcale nie jest taka, jak ci się wydaje! Ona wcale nie jest dobra. Ani to opiekuńcza i hojna biała morwa, ani ten mały, bezbronny jeżyk w pędach twoich włosów.
W kontrze do dość banalnej opinii Tokarczuk o wspaniałej naturze.
[2674, to, czyli rozwój duchowy w ujęciu autora]
A może ma to nas skłonić do praktykowania jakiejś quasi-buddyjskiej ascezy i medytacji, czy też innej ezoteryki? To z pewnością byłoby na rękę kapitałowi, który dzięki temu będzie mieć do czynienia nie ze śmiertelnymi wrogami, lecz z niegroźnymi, nawiedzonymi pomyleńcami, oddanymi jakiejś nowej wersji mindfulness.
Podobną opinię wygłosił Witkowski. Ale, mówi autor, nie należy nie doceniać życia duchowego. „Duchowość to (mówiąc językiem potocznym) zdolność nienakręcania się. Krytyczne spojrzenie nie tylko na świat, ale i na siebie. Umiejętność i potrzeba stawiania sobie pytań i wyzwań tyleż istotnych, co bezproduktywnych. Samodzielne podążanie za tym, co zwie się (może nazbyt górnolotnie) tajemnicą życia”. Szczególnie „nienakręcanie się” brzmi zaskakująco, ale w kontekście jest jasne, bo oznacza nieuleganie mirażom świata urojonych potrzeb.
[2783]
Potrzebny jest ruch radykalniejszy. Ruch ku wnętrzu, ku odczuwaniu i przeżywaniu otchłani Życia, ku zbawiennej Pustce, ku transowej Boskości lub, wyrażając się najprościej, ku nieprzeniknionej zagadce Istnienia. Takiej potrzebujemy edukacji, takiej sztuki, takiej kultury. Bez tego nasze życie będzie coraz bardziej zombie-życiem.
[722, o „ubogich w duchu”]
Nie chodzi jednak ani o prostolinijność, ani o skromność, ale właśnie o umiejętność (dar, a raczej wydarzenie) zamieszkania w kairosie.
[849]
Troska, ochrona, asekuracja, bezpieczeństwo i zabezpieczenie ostatecznie prowadzą do utraty, do goryczy i poczucia porażki.
[866]
Boskie Życie roztrwania siebie i, paradoksalnie, tylko w ten sposób potwierdza siebie i umacnia. Jego zasadą wcale nie jest samozachowanie, jak uczy Darwin, lecz ekstaza, czyli roztrwanianie, pomnażanie siebie poprzez wyjście z siebie.
[1032, z mistyki Mistrza Eckharta]
Boskość to Bóg, który „nie jest ani dobry, ani lepszy, ani najlepszy”. Nie jest też duchem: „Mówimy, że Bóg jest duchem. Tak nie jest. Gdyby Bóg był faktycznie duchem, zostałby nazwany”. Nie jest osobą: „Nie wystarcza mu ani Ojciec, ani Syn, ani Duch Święty, ani trzy osoby…”. Nie jest nawet bytem, który by nas przewyższał i tworzył.
[1150]
Kupujemy to jako coś, co trzeba mieć, bo jest trendy. To zaś pozwala kapitałowi rosnąć i nieustannie nakręcać koniunkturę. Mechanizm kopiowania preferencji jest tu kluczowy. Nasze życie przestaje być n a s z y m życiem. Nie jest oryginałem życia. Jest de facto kopią kopii. Przemienia się w zombie-życie. Codzienność chronologii w kapitalizmie odsłania więc swoje najbardziej upiorne oblicze.
[1203]
Natura pierwotna, choć – jak rzekł Heraklit – „lubi się skrywać”, pozostawać zagadkowa i nieprzenikniona, lubi jednak również wdzierać się niespodziewanie i przewrotnie do ludzkiego świata. Jej odsłonięcie bywa wspaniałe i upojne, ale bywa też przerażające.
Wcześniej autor wyjaśnia, że natura pierwotna jest „całkowicie suwerennym (pozostającym poza wszelkim wpływem) nurtem Życia vel Istnienia w jego prostym, źródłowym, nieuwarunkowanym przepływie”.
[1243]
Różnica pomiędzy Jezusem i chrześcijaństwem byłaby jednak taka, że tam, gdzie Jezus w skrajnym, agonalnym bólu dokonuje wstrząsającej korekty i uznaje grozę Boskości, tam chrześcijaństwo (ręką Łukasza) dokonuje redakcyjnej i w gruncie rzeczy cenzorskiej korekty: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23, 46).
W odróżnieniu od „Mój Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?!” (Mk 15, 34–35) z Ewangelii Marka.
[1304]
Z pewnością Jezus – mimo że obwołany w Polsce królem – nie chciałby mieć nic wspólnego z tak funkcjonującym społeczeństwem, którego kondycję duchową najlepiej wyraża discopolowe „wszyscy Polacy to jedna rodzina”.
[1394]
Wolność, równość, braterstwo nie są ideami, które da się zrozumieć i zrealizować na gruncie oświeceniowego racjonalizmu, czy to w formie liberalnego indywidualizmu samorealizacji, czy liberalno-lewicowej emancypacji, czy socjaldemokratycznej solidarności społecznej, czy rewolucyjnej walki z systemem wyzysku i wykluczenia.
[1574]
nowoczesna wizja człowieka znacznie się oddaliła od oświeceniowych założeń i dziś sprowadza się w dużym stopniu do płytko pojętej samorealizacji i narcystycznego, podsycanego turbokapitalistycznymi technikami promocji i sprzedaży, konsumpcjonizmu
[2115, o miasteczku Monemwasia, miejscu epifanii autora]
Doskonale zachowane bizantyjskie miasteczko na wyspie, którą od lądu oderwało trzęsienie ziemi… Bizantyjska perełka.
[2457]
Gdyby koronawirus umiał mówić, wygłosiłby do Olgi Tokarczuk następującą mowę: Na litość boską, dziecko drogie, Natura wcale nie jest taka, jak ci się wydaje! Ona wcale nie jest dobra. Ani to opiekuńcza i hojna biała morwa, ani ten mały, bezbronny jeżyk w pędach twoich włosów.
W kontrze do dość banalnej opinii Tokarczuk o wspaniałej naturze.
[2674, to, czyli rozwój duchowy w ujęciu autora]
A może ma to nas skłonić do praktykowania jakiejś quasi-buddyjskiej ascezy i medytacji, czy też innej ezoteryki? To z pewnością byłoby na rękę kapitałowi, który dzięki temu będzie mieć do czynienia nie ze śmiertelnymi wrogami, lecz z niegroźnymi, nawiedzonymi pomyleńcami, oddanymi jakiejś nowej wersji mindfulness.
Podobną opinię wygłosił Witkowski. Ale, mówi autor, nie należy nie doceniać życia duchowego. „Duchowość to (mówiąc językiem potocznym) zdolność nienakręcania się. Krytyczne spojrzenie nie tylko na świat, ale i na siebie. Umiejętność i potrzeba stawiania sobie pytań i wyzwań tyleż istotnych, co bezproduktywnych. Samodzielne podążanie za tym, co zwie się (może nazbyt górnolotnie) tajemnicą życia”. Szczególnie „nienakręcanie się” brzmi zaskakująco, ale w kontekście jest jasne, bo oznacza nieuleganie mirażom świata urojonych potrzeb.
[2783]
Potrzebny jest ruch radykalniejszy. Ruch ku wnętrzu, ku odczuwaniu i przeżywaniu otchłani Życia, ku zbawiennej Pustce, ku transowej Boskości lub, wyrażając się najprościej, ku nieprzeniknionej zagadce Istnienia. Takiej potrzebujemy edukacji, takiej sztuki, takiej kultury. Bez tego nasze życie będzie coraz bardziej zombie-życiem.
środa, 22 czerwca 2022
Osa czyli Wasp
Jaki to jest prawdziwie kameralny dramat! Trzy osoby w słonecznym pejzażu południowej Francji, dokąd na wakacje udali się Anglicy Oliver i James. Miał to być romantyczny pobyt kochającej się pary w domu letniskowym rodziców Olivera, ale te plany komplikują się, bowiem dołączyła do nich Caroline, zaproszona przez Jamesa, powodowanego odruchem sympatii wobec koleżanki ze studiów, którą właśnie rzucił facet. Niby nic szczególnego się nie dzieje, ale czemu ten gej Oliver tak nieustannie przypatruje się Caroline? Ta też coś wyczuła, a ponieważ Oliver to kawał dorodnego faceta, nie przeszkadza jej bycie obiektem fascynacji. Sytuacja się zagęszcza w ramach odwróconego schematu, w którym to gej uwodzi faceta w związku z kobietą, jak w Morskich opowieściach, gdzie gość pragnie utwierdzić się w heteroseksualizmie poprzez kompulsywny seks z partnerką. Tu zobaczymy to samo à rebours. Tytuł odnosi się do Caroline, która w wersji łagodnej będzie dla pary gejów zagrożeniem blisko polatującym - i nic więcej, ale może też boleśnie użądlić. Który ze scenariuszy się zrealizuje? Jeśli którykolwiek z nich - o tym nie napiszę, skoro nie chciałbym tego przeczytać przed obejrzeniem filmu. Za to chętnie dowiedziałbym się, w jaki sposób wypasiona hacjenda z basenem jest utrzymana w tak dobrym stanie. Zadbane klomby, równo przystrzyżona trawka, nawet takimi trywialnymi sprawami jak gotowanie i sprzątanie nasi bohaterowie niespecjalnie się przejmują. Gdyby naprawdę musieli się tym zająć, nie mieliby sił i ochoty na jakiekolwiek figle na boku. Tak oczywiście nie jest, bo figle to jedna z trzech najważniejszych ludzkich spraw. Jak sobie przypomnę, jakie były te dwie pozostałe, to dam znać.
wtorek, 21 czerwca 2022
Synonimy czyli Synonymes
Chłopakom z outfilmu radziłbym utworzyć kategorię „inne” i tam umieszczać filmy w rodzaju Synonimów. Wrzucenie tej pozycji do szufladki „gej” jest nieporozumieniem, choć niewątpliwie geje powinni czerpać przyjemność z oglądania głównego bohatera Yoava, który chętnie pokazuje się w całej obnażonej okazałości, a nawet daje się sfilmować w pornograficznej scenie solo, która jednak nie może służyć za listek figowy, by nalepić na film etykietkę „gej”. Oczywistą podnietą do obejrzenia filmu były informacje o odważnie pokazywanej nagości. Jasne, że więcej golizny zobaczymy w pierwszym lepszym pornosie, ale nagość w filmach aspirujących do sztuki wyższej powoli dekonstruuje ten nieszczęsny katolicki (czy też szerzej, religijny) przesąd, że obnażanie ciała jest grzeszne (choć w Indiach widziałem półnagich indyjskich mężczyzn idących do świątyni). Film opowiada o Yoavie, który przybył do Paryża, chcąc odciąć się od swoich izraelskich korzeni. Francuski zna dobrze, ale wciąż jest miejsce do poprawy, więc ćwiczy słownictwo spacerując po ulicach (stąd tytuł). Początek miał nieszczególnie udany, bo zamelinował się w pustym mieszkaniu, a kiedy brał prysznic, skradziono mu całe mienie podręczne. Został nagi w pustym, wychłodzonym mieszkaniu w obcym mieście. Miał niezwykłe szczęście, że zaopiekowali się nim młodzi sąsiedzi, Emile i Caroline. W tym trójkącie rozegra się zasadnicza część historii. Yoav wciąż szuka pomysłu na życie, ma zapewne talent literacki, ale z talentu wyżyć się nie da, więc zatrudnia się w ambasadzie Izraela, gdzie poznaje paru dziwnych typów, z których jeden ma obsesję na punkcie domniemanego antysemityzmu Francuzów, lecz ci wszelako zachowują zdumiewający spokój, kiedy typ chce ich chamsko sprowokować do okazania niechęci lub agresji. Czyżby twórcy chcieli nam w ten sposób przekazać pewną refleksję, niemiłą dla obecnych władz Izraela? Jeśli tak, to zarobili u mnie plusa. Od czasu do czasu Yoava nawiedzają majaki z wojskowej przeszłości w izraelskiej armii - pokazane z pewnym dowcipem, w który wpleciono znakomitą piosenkę Sympathique (zespołu z jakiegoś stanu Oregonu!). Wszyscy bohaterowie filmu są lekko postrzeleni, więc nie dziwi komentarz, że przecież ludzie tak się nie zachowują. Jest to jednak krytyka, którą wyśmiał Barańczak, wspominając Sandauera zarzucającego Gombrowiczowi nieznajomość realiów okupacyjnej Polski w powieści Pornografia. Krytyka jak najbardziej słuszna, gdyby Gombrowicz był programowym realistą. Przywiązania do realizmu Synonimom też bym nie zarzucił. Całości artystycznego zamysłu nie ogarniam (to dobrze! - mało cenię filmy, które nie kryją żadnych tajemnic), ale wiele pomysłów i lekko szurniętych dialogów do mnie trafiło. Choćby ta scena z kursu naturalizacyjnego dla przyszłych Francuzów, kiedy Yoav recytuje tekst Marsylianki. Być może chciał być poważny, a wyszło na parodię. Niektórzy tak powiedzieliby o samym filmie. Może tak, a może parodia była przez twórców założona?
poniedziałek, 20 czerwca 2022
Morskie opowieści czyli Al Mar
Morskie opowieści kojarzą nam się z tą pseudo-szantą, w której marynarz syrenę w sieci złowił, górę sobie zostawił, z dołu filet zrobił. Bardzo nietrafne skojarzenie, jeśli chodzi o ten chilijski film, który chce być nastrojową przypowieścią o skomplikowanej miłości analnej między Diego a Vincentem. Nastrój tworzą poetyckie wstawki morskich panien, recytujących dość zakalcowate strofy, z których zapamiętaliśmy pierś wypełnioną milczeniem. Poza tym wysoki poziom artystyczny ma nam zapewnić szarpana narracja, w której przeskakujemy dość chaotycznie między różnymi miejscami i planami czasowymi. Ma to zapewne oddać poczucie chaosu, który wdarł się w życie Diega, bo ten nie może ot tak oznajmić swojej Lorenie, że wiesz, kochanie, poznałem takiego Vincenta, z którym mam ochotę pofiglować. Rzecz dzieje się współcześnie, na chilijskiej prowincji, w której są trudności z zaopatrzeniem, ale ludzie znoszą to spokojnie, bo są nadzwyczaj kulturalni i chodzą na zajęcia z kreatywnego pisania, które prowadzi Diego. Ciekawe, czy w Mławie byłaby podobna frekwencja… W tak poetyckich ramach nie sposób odebrać filmu jako głosu w kwestii dyskryminacji gejów, czy też jakiejś innej - twórcom nie o to chodzi, lecz o dość subtelną opowieść o relacji między trzema osobami. Brzmi to być może niezbyt atrakcyjnie, ale plusem filmu jest to, że nie przynudzał, co mówię ja, osoba przyziemna. Sceny zbliżeń cielesnych są nieliczne i nieszczególnie dosłowne, ale wiadomo, kto spenetrował kogo, co jest zawsze niewiadomą w seksie homo, w odróżnieniu od seksu hetero. Choć kto tam wie, skoro na jednym z memów widzimy wyraźnie zasmuconego faceta, któremu dziewczyna mówi, że mały penis to nie problem. Wolałbym, żebyś go w ogóle nie miała - odpowiada facet.
niedziela, 19 czerwca 2022
Poradnik dla dżentelmena o występku i cnocie (Mackenzi Lee)
W wieku XVIII młodzieńcy zaplatali włosy w harcapy, na szyi wiązali fulary, częstowali profiterolkami dziewczęta przyodziane w szmizetki, choć raczej nie w czasie rejsu szebeką, kiedy marynarze splatali liny marszpiklami. Widać, że autorka odrobiła lekcję z realiów wyższych sfer epoki. Ale nie lękajcie się! Język jest jak najbardziej współczesny, z dzisiejszymi metaforami i dowcipem, którego w książce nie brakuje. Narratorem opowieści jest Monty, który wraz z siostrą i przyjacielem Percym wyrusza na grand tour po Europie, czyli roczną podróż po słynnych miastach Europy. Był to zwyczaj powszechny w zamożnych sferach tamtych czasów. Zwykle odbywało się to po zakończeniu edukacji, a przed rozpoczęciem dorosłego życia z jego sztywnymi (jak to podówczas było) ramami i obowiązkami. Przypadek Monty'ego jest nietypowy, bo został wyrzucony z Eton przed ukończeniem szkoły. Nie jest Monty młodzieńcem cnotliwym, łatwo ulega pokusom cielesnym ze strony pań i panów, tych ostatnich nawet bardziej. Największą jego miłością, głęboko skrywaną, jest nie kto inny jak ów Percy, który jest Mulatem lub wręcz Murzynem, wychowanym w odpowiednio usytuowanej rodzinie, więc w swoim otoczeniu w Anglii nie zetknął się z uprzedzeniami rasowymi. Za granicą - owszem. Jak twierdzi autorka w posłowiu, przypadki wychowywania czarnoskórych dzieci w angielskich rodzinach były rzadkie, ale były. Młodzieży w podróży towarzyszy tak zwany cycero, wynajęty przez ojca nauczyciel, stróż dobrych obyczajów, który utrudnia dobrą zabawę. Naszej trójce nie utrudni tak bardzo, jakby zapewne chciał, bo sami sobie skomplikują życie. Z pierwotnego planu podróży niewiele ocalało, kiedy za sprawą Monty'ego nasza trójka wplątała się w spiski i wielką politykę. Jednym z istotnych elementów fabuły będą pewne alchemiczne pierdoły (serce ludzkie zamienione w panaceum?), z powodu których odwiedzą Barcelonę i Wenecję. Gdyby nie te dyrdymały, powieść uszłaby za dość realistyczną. W czasie czytania miałem wrażenie, że autorka miała na myśli bardziej scenariusz filmowy niż powieść, stąd ta tania fantastyka, bez której szanse na ekranizację maleją znacząco. Z drugiej strony Monty jako narrator radzi sobie świetnie, a to nie tak prosto przenieść na ekran. Powieść ma być młodzieżowa, a ponieważ za młodu czytałem na ogół pretensjonalne powieścidła, więc teraz nadrabiam zaległości. Książka jest przyjemna i chwilami zabawna, a najzabawniejsza myśl jest taka, że ku zgrozie Barbary Nowak będą po nią sięgać młodzi ludzie, których umysły zostaną wypaczone ideą pięknej miłości homoseksualnej, godnej hymnów na wzór świętego Pawła.
[442, pocztówka z osiemnastowiecznego Paryża]
Odpadki spadają z okien, opróżnia się przez nie nocniki, w rynsztokach pływa zgnilizna, którą żywią się wielkie zdziczałe mastyfy.
[3072, w operze barcelońskiej]
W lożach panie grają w karty i jedzą ciastka z kremem przynoszone na srebrnych tacach. Panowie dyskutują o polityce. Gdy rozpoczynają się śpiewy, hałas narasta, bo wszyscy próbują je przekrzyczeć.
A teraz ludzie chodzą do opery w dżinsach - wtedy nie do pomyślenia!
[3307, Monty ostrzega Dantego, by się nie zbliżał]
Ani się waż. Mamy żrącą herbatę i miecz z podstawką, więc trzymaj ręce tak, żebym je widział!
Miecz z podstawką w ręku Percy'ego chwilę wcześniej służył za dekorację.
[4258]
Nigdy dotąd nikt mnie nie wiązał – fularem do kolumn łoża się nie liczy.
[5683, z posłowia autorki]
Prawa zakazujące chorym na padaczkę zawierania małżeństw obowiązywały w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii do lat siedemdziesiątych XX wieku.
[5721]
Zgodnie z Buggery Act z 1533 roku – ustawę tę uchylono dopiero w 1828 roku – za sodomię groziła w Anglii kara śmierci.
(…)
W Londynie w latach dwudziestych XVIII wieku było więcej gejowskich pubów niż w latach pięćdziesiątych XX wieku.
[442, pocztówka z osiemnastowiecznego Paryża]
Odpadki spadają z okien, opróżnia się przez nie nocniki, w rynsztokach pływa zgnilizna, którą żywią się wielkie zdziczałe mastyfy.
[3072, w operze barcelońskiej]
W lożach panie grają w karty i jedzą ciastka z kremem przynoszone na srebrnych tacach. Panowie dyskutują o polityce. Gdy rozpoczynają się śpiewy, hałas narasta, bo wszyscy próbują je przekrzyczeć.
A teraz ludzie chodzą do opery w dżinsach - wtedy nie do pomyślenia!
[3307, Monty ostrzega Dantego, by się nie zbliżał]
Ani się waż. Mamy żrącą herbatę i miecz z podstawką, więc trzymaj ręce tak, żebym je widział!
Miecz z podstawką w ręku Percy'ego chwilę wcześniej służył za dekorację.
[4258]
Nigdy dotąd nikt mnie nie wiązał – fularem do kolumn łoża się nie liczy.
[5683, z posłowia autorki]
Prawa zakazujące chorym na padaczkę zawierania małżeństw obowiązywały w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii do lat siedemdziesiątych XX wieku.
[5721]
Zgodnie z Buggery Act z 1533 roku – ustawę tę uchylono dopiero w 1828 roku – za sodomię groziła w Anglii kara śmierci.
(…)
W Londynie w latach dwudziestych XVIII wieku było więcej gejowskich pubów niż w latach pięćdziesiątych XX wieku.
sobota, 11 czerwca 2022
Wszystko wszędzie naraz czyli Everything Everywhere All at Once
Mówię do was jako papież z szyją żyrafy. Lub jako nieboszczyk z drzwiami zamiast ust, pozbawiony życia przez Kalembas Krystynę, siłę fatalną, która rzuciła multiwersum na kolana. A przede wszystkim jako dziecko, z którym zrobiono wywiad , to dziecko, które nie daje zgody na świat przewidywalnych form i reguł. Co mówię? To, że tego filmu mógłby Danielom pozazdrościć Terry Gilliam, twórca znakomitych pozycji Brazil, Fisher King, a także Być jak John Malkovich, gdyby to on był autorem tego ostatniego. O mały włos przegapiłbym ten film, bo przestałem wierzyć w zachwyty jutubowych omawiaczy, którzy zbyt często ekscytują się produkcjami przeciętnymi lub irytującymi z mojego punktu widzenia. Dla przyzwoitości wspomnę o fabule, opartej na pomyśle wieloświata, czyli równoległych uniwersów, w których nasze życie obrało inny bieg. Wiodąca zwykłe, żmudne życie Evelyn znienacka dowiaduje się, że w innej rzeczywistości była genialną odkrywczynią możliwości przeskoków między alternatywnymi światami, dzięki czemu mogła korzystać z umiejętności swoich innych, niezliczonych wersji. Nasza zwyczajna Evelyn nigdy by się o tym nie dowiedziała, gdyby nie to, że ta genialna została zabita przez Jobu Tupaki, potwora, którego sama stworzyła. Ekipa skoczków międzyświatowych chce przekonać Evelyn do powstrzymania Jobu, udzielając jej wszelkiego wsparcia. Jobu z kolei ma swoich ludzi, w tym urzędniczkę skarbową (tak, to jest Jamie Lee Curtis) ze śmiercionośnym zszywaczem w ręku. Również wojowników uzbrojonych w miecze, przed którymi Evelyn profesjonalnie broni się tarczą, a kiedy indziej jako mistrzyni kung fu - przed napastnikami czerpiącymi moc z dild wetkniętych w zadki. Wspominam dwa zabawne momenty, pomijam pięćdziesiąt innych. Jak było do przewidzenia Evelyn osiągnie pełną moc swojej lepszej wersji, a wtedy film przestaje być jedynie niezwykle pomysłowym wygłupem. Jakkolwiek radosne szaleństwo nie ustaje, twórcy nie zauważyli, że w pewnym momencie już świetnie wiemy, co nam chcieli przekazać, a oni to ciągną jak aktorzy porno międlący swoje pytongi, choć doszli już pół godziny wcześniej. Robi się więc poważniej, ale, rzekłbym, nie dostrzegłem w tym żadnej oryginalnej lub głębszej myśli, a jedynie coelhizmy w stylu tego, że w skali kosmicznej ludzka egzystencja nie ma znaczenia, ale sens nadają jej relacje z rodziną i bliskimi, których nigdy nie należy opuszczać, nawet gdy nas o to gorąco proszą. Aby widzów do tego przekonać, nie trzeba/nie wystarczy (niepotrzebne skreślić) wplątywać nas w żadne multiwersa. Donoszę, że polskie kopie nadal trzymają polski standard białych napisów, jakże wygodnych do czytania na jasnym tle. Ktoś mógłby zrobić przytyk, bym może w końcu się przyłożył do angielskiego, ale przed tym filmem należałoby znać również język chiński i język kamieni. Zdania na temat tego, czy żyjemy w najlepszym ze światów są podzielone, ale można zasadnie zaproponować opinię, że nie w takim najgorszym, skoro Daniele kręcą takie filmy. Wolę nasz świat od tego, w którym kręcą lody kraftowe.
czwartek, 9 czerwca 2022
Wesele Figara w Operze Krakowskiej
Przeskok z Wesela Figara z Bagateli do spektaklu w operze to jak od przedszkola do Opola. Jako fabuła jest to ramota, choć szacowna. Znawcy na pewno wskazaliby mi, jak głęboko się mylę, bo w końcu jest to sztuka, która swego czasu była znana i bulwersująca, a zapewne też bardzo dowcipna. Dzisiaj nam się nie wydaje zbyt wciągająca, bo motywy z niej zostały do bólu ograne w innych operach - mydlanych. Spiski, zmiany nastrojów od miłości do pragnienia zemsty, długi do spłacenia, odnaleziona po latach matka, ukarana niewierność, bezpodstawne oskarżenia itd. Historia jest dość zagmatwanie, a poza tym to jest sequel wcześniejszej opowieści, która jest tematem innej, dużo późniejszej przebojowej opery, czyli Cyrulika sewilskiego. Gdyby nie wersje operowa, sztuki Beaumarchais'go zapewne znane byłyby dzisiaj tylko garstce filologów. Opery są na ogół jak dzisiejsze albumy muzyczne, dwa lub trzy hity, a reszta to wypełniacz. Tak jest z pozoru, bo przecież często po wsłuchaniu się stwierdzamy, że nasz ulubiony kawałek jest jednym z tych wypełniających. Hity w tej operze to uwertura, aria Non più andrai, farfallone amoroso („koniec ze skakaniem z kwiatka na kwiatek”) oraz pieśń Cherubina Voi che sapete cosa è amor. Cherubina gra diwa sopranowa (udana aktorsko rola!), ale to nie nowoczesny ukłon w stronę genderu, bo tak to zamyślił Mozart. Do naszych ulubionych absurdów operowych zaliczam duet grzecznościowy z pierwszego aktu, w którym dwie niewiasty sprzeczają się o pierwszeństwo w przejściu przez drzwi. Starszej niezbyt podoba się, że z racji wieku młodsza chce jej ustąpić. Tłumaczenia śpiewanych tekstów wyświetlane w trakcie są autorstwa Barańczaka, więc mamy dużo radochy, na przykład taki śpiewany dialog:
- Nie pisnę nawet „au”.Rym „au - grał” uważam za wybitny. Tłumaczenie jest nie byle jakie, bo dałoby się je śpiewać w miejsce oryginalnego libretta włoskiego, którym posłużono się w tym spektaklu. Jakkolwiek ciekawe byłoby posłuchać śpiewanego tekstu polskiego, jego zrozumienie w śpiewie operowym ciągle jeszcze mnie przerasta.
- Nie będziesz mi takiego grał. (Świętoszka, jeśli dobrze pamiętam.)
sobota, 4 czerwca 2022
Rob Anderson robi gej-naukę
Dwa ostrzeżenia na początek. Pierwsze: to jest zgryw, drugie: po angielsku. W ramach nadętego komentarza zauważę, że dowcip i dystans były przez lata elementem działań gejów w czasach, kiedy dyskryminacja była dużo mocniejsza niż obecnie. Homofobów tym raczej sobie nie zjednywali, ale przynajmniej zyskiwali sympatię ludzi neutralnych. Jeśli dzisiaj obserwuje się aktywność transpłciowców, to widać całkowite zaprzeczenie luzu gejów: ciągła martyrologia na wysokim diapazonie (modne słówko ostatnio) i totalne potępienie w przypadku najdrobniejszych wątpliwości co do praw, jakich się domagają. W Polsce jest to dodatkowo o tyle kuriozalne, że geje nie są szczególnie uprzywilejowani w stosunku do osób T. Hej, róbcie tak dalej, a potem dziwcie się, że nie macie poparcia. Niektóre postulaty transpłciowców będę popierał bez względu na to, czy zaliczą mnie do swoich przeciwników, na przykład zmianę prawnej procedury zmiany płci, co padło po pierwszym, haniebnym wecie Dudy (kulawa PO też zrobiła to wtedy tak, jakby liczyła na weto, bo ustawę uchwalili tak późno, że nie mógł jej podpisać poprzednik Dudy - a pewno i tak by nie podpisał, bo była kampania). Wracając do Roba, jest nie dość, że śliczny, to dowcipny, na przykład kiedy omawia teorię gejowych tornad, które nawiedzają Stany po ustępstwach na rzecz gejów. Rob również śpiewa, co w sumie wychodzi mu lepiej niż Zenkowi lub siostrom Glonojadkom, ale ilekroć próbuję się upewnić w tej kwestii, moją uwagę rozprasza futerko. Oto ono.
piątek, 3 czerwca 2022
Broń Chaosu (Colin Kapp)
Ep-pe, pep-pe, kak-ke! - stojąc na lewej nodze. Hil-lo, hol-lo, hel-lo! - na prawej nodze. Ziz-zy, zuz-zy, zik! - na obu. Tak się wzywało Skrzydlate Małpy w Krainie Oz, jeśli się miało właściwy Złoty Kapelusz. Jest magia, zaklęcia, jasnowidztwo. We wszechświecie Kappa są nadinspektorzy przestrzeni sprawujący pieczę nad galaktyką, a badając zmiany entropii, czyli równania Chaosu, potrafią przewidywać przyszłość. Rolę zaklęć pełnią stwierdzenia typu: poza pędzącymi chmurami i wielkim okiem cyklonu przepływają długie, powolne fale entropii, łącząc się w szczytowym punkcie z szybko przemieszczającym się czołem fali uderzeniowej. Nadinpektorzy są symbiotycznie sprzężeni z bóstwami siedzącymi im na ramieniu, które są niemal niewidzialne, a przebywają w wielu wymiarach jednocześnie. Młodszy ja prycha z pogardą na to zestawienie bajki z powieścią sajens-fikszyn. Ma trochę racji, bo przecież fantastyka nie polega na prostym przetworzeniu baśni na space operę. Dawno, dawno temu, za siedmioma rzekami mogły dziać się najbardziej niesamowite rzeczy, ale za paręset lat raczej nie oczekujemy domów z piernika i zahibernowanych królewien. Jeśli nadinspektorowi Hoverowi odrosną nogi, po których wcześniej przejechał śniegochód, to nie za sprawą czarów, a zaawansowanej technologii medycznej. Zazdrościmy nadinspektorowi Wildheitowi, że miał okazję ujrzeć parę najzgrabniejszych męskich nóg, jakie kiedykolwiek widział. A było to wkrótce po tym, kiedy był niemal pewien, że już niczego w życiu nie zobaczy, co jest typowe dla nieboszczyków. Spodziewał się takiego właśnie zakończenia swojej misji, kiedy rozprawił się z niemiłymi osobnikami z alternatywnego, kurczącego się wszechświata, którzy, ratując się przed zagładą, zapragnęli zasiedlić tę właśnie jedyną z pierdyliarda galaktyk, w której zamieszkują ludzie. W dziele pomogła mu Różdżka, dzielne dziewczę z planety Mayo, które umiało na bieżąco odczytywać równania Chaosu, jak Cyganki - przyszłość z dłoni. Przeciętniacy musieli w tym celu używać potężnych maszyn cyfrowych. Rzucę jeszcze jeden spojler: ludzie zostali wyhodowani przez obcych z drugiego wszechświata, którzy chcieli w ten sposób przeszczepić swoją cywilizację na inny grunt. A kiedy nasi bohaterzy się z nimi zetknęli, obcy nie wydawali się zbytnio cywilizowani. Jako zagadkę pozostawię wyjaśnienie tej wrogości, jaką obcy zaczęli okazywać ludzkości, czyli ich dziełu. Więc co, czytać czy nie czytać? Na to pytanie odrzekłbym: czytać, ale szybciutko, bo chłopcom po dwudziestce może już się wydać lekko infantylne. Pryncypialne panny powinny sobie darować lekturę bez względu na wiek.
[421, mówi Delfan, główny nadinspektor przestrzeni]
W obecnym stadium opinia publiczna nie zostanie poinformowana. Moim obowiązkiem jest powiadomić was, iż oficjalnie znajdujemy się w stanie wojny, chociaż pierwsza rzecz, jaką musimy zrobić - to odnaleźć przeciwnika.
Całkiem jak po jedenastym września. Znaleźli nie tego, ale to nic.