Zdarza mi się słuchać Radia Maryji w niedziele w czasie niezwykłej audycji poświęconej muzyce klasycznej. Prowadzi ją osoba zakonna przedstawiająca się jedynie z imienia kobiecego, która głosem wypranym i wypłukanym z emocji opowiada o prezentowanych nagraniach i niezwykłych namiętnościach twórców tych dzieł. Mam nieco zatarte wrażenie, że właśnie w taki sposób onegdaj, czyli ze trzydzieści lat temu, prezentowano muzykę klasyczną w programie pierwszym PR. Berlioz skomponował swoją Symfonię fantastyczną, dzieło przełomowe na tamte czasy, i opatrzył je komentarzami. Symfonia ma podtytuł Epizod z życia artysty - niestety zakochanego bez wzajemności. Wszystko pięknie, tylko nie wiem czemu potrzebowałbym tych opisów, z których dowiem się, że artysta przysłuchuje się śpiewnemu dialogowi dwóch pasterzy, rozmyśla o ukochanej, a tymczasem nieszczęście! Dialog zamiera, gdy jeden z pasterzy olał drugiego. A może żona go na obiad zawołała? Inna część symfonii to wizja artysty na balu, wokół niego gwar i śmiechy, ale cóż z tego, kiedy serce przeszywa mu wspomnienie ukochanej. Myśl, że ktoś dzisiaj wzruszyłby się takimi tekstami, jest bardziej szalona niż wszystkie murti-bingi Witkacego. Podobnie miałem z Bachem i jedną z jego mszy, również opatrzonej akompaniamentem słownym. Dusza lęka się samotności i niepewna jest szlaku, którym podąża, ale Pan wyciąga ku niej swoją dłoń. I uzdrowiona jest dusza, i radosna.
Chodzi o tego łysego faceta, który po serii przesiadek z PiS-u wylądował w Platformie O. i się poczuwa. Broniąc Sikorskiego, który w rozmowie prywatnej przy publicznie opłacanym obiadku całkiem słusznie mówił o robieniu laski Amerykanom, wmawia nam dowcipnie, że chodziło o robienie łaski. I nawet tego nie ukrywa w wywiadach. Dowcip udany jest i działa - że tak to ujmę - w dwie strony, co ilustruję poniżej.
Akcja osadzona jest w Zubrovce, w pisowni naszej - Żubrówce, co jest trafne w tym sensie, że tylko po spożyciu odpowiedniej ilości żubrówki byłbym w stanie wskazać ją na mapie i ewentualnie omówić jej sytuację społeczno-polityczną w burzliwych latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Piszę to na trzeźwo, więc łatwo nie będzie. Realia pokazane w filmie wyglądają szalenie fędesieklowo (pardon my French, to od fin de siècle), czyli średnio pasują do tamtych lat. Opowieść dotyczy pana Mustafy i jego perypetii życiowych, które doprowadziły do tego, że objął w posiadanie tytułowy prowincjonalny, podupadający hotel w Mitteleuropie. Był życiowym szczęściarzem, bo mentorem jego został niejaki Gustave H., hotelowy konsjerż. Jeśli komuś wydaje się, że to ktoś bez znaczenia, po filmie zmieni zdanie, bo zarządcy hoteli tworzą dobrze zorganizowaną paneuropejską (być może zawężam) sieć quasi-agenturalną, z której korzysta nasz Gustavo w trudnym momencie, kiedy zostaje oskarżony o morderstwo dla korzyści. A młody Mustafa wiernie za nim podąża. Historia ociera się o groteskę, a humor jest subtelny, ale jest. Boków ze śmiechu nie zrywałem, i chyba nie o to chodziło, a o rodzaj nostalgii do tych pięknych czasów wziętych z twórczości Zweiga, jak deklarują twórcy. Czy te czasy były piękne do tego stopnia, że chciałbym się do nich przenieść? Z tym byłbym ostrożniejszy, pisała już o tym Szymborska przy okazji książki o życiu codziennym w Warszawie epoki oświecenia, czyli fin de siècle'u dla ludzi XIX wieku.
Czyli ajatollah Chamenei, duchowy przywódca Iranu, wzywa Teheran do wzbogacania uranu. Rozumiem, że wzbogacanie uranu jest duchową potrzebą Irańczyków, spełnienie której doprowadzi do ich duchowego ubogacenia.
W odcinku piątym Nick doznał przypływu gotówki, więc Winston delikatnie zwrócił uwagę na możliwość spłaty starego długu. To oburzające, doszło przy tym do pewnego lapsusa językowego, który został kongenialnie przełożony.
Poirytowany Nick wychodzi na drinka, tymczasem Winston posuwa się do szantażu wobec Jess, aby odzyskać pieniądze. Dochodzi do rękoczynów.
Z kolei Nick po snuje okołoalkoholowe wynurzenia na temat pieniędzy, które są kawałkami papieru o umownej wartości. Prawdziwą wartość mają złoto i klejnoty. Siedzący obok klient składa propozycję.
W odcinku ósmym Coach namawia Nicka, aby zaczął trenować. Porozmawiajmy o twoim ciele.
Muszę iść do otolaryngologa, bo mam przewrażliwione uszy. Na Ukrainie wojska rządowe ruszyły przeciw prorosyjskim separatystom. Jest niemiło, bo strzelają naprawdę. Rosyjska propaganda przypięła nowej ukraińskiej władzy łatkę faszystów, z kolei prorządowi Ukraińcy separatystów określają mianem terrorystów. Propaganda rządzi się swoimi prawami, ale nie bardzo rozumiem, czemu w mediach polskich stosuje się określenia wzięte od strony ukraińskiej. Przez ten brak konsekwencji przejawiający się w nienawiązywaniu do propagandy rosyjskiej omijają nas relacje medialne w stylu tytułu tego wpisu. Uszy by nadal bolały, ale przynajmniej byłoby wesoło.
Wszyscy mają jakieś zdanie, ja też mam, ale tylko pół zdania ujawnię. Zapisy rozmów naszych szacownych polityków są niby szokujące, ale nie tak jak co druga publiczna wypowiedź posłanki Krystyny Pawłowiczówny. Moim marzeniem jest, aby ujawniono również zapisy rozmów posłów z opozycji, bo chciałbym zobaczyć ich buzie, w sytuacji kiedy nie wypadałoby twierdzić, że kwestia ustalenia sprawców nielegalnych nagrań jest odwracaniem uwagi. A szczytem moich marzeń byłaby rozmowa patrioty Hoffmana z zaprzańcem Napieralskim, którzy przy koniaczku i befsztyczku rozprawiają nad tym, jak poprawić backhand.
Dla dwojga? Po co się ograniczać? Ta riwiera jest w porywach dla pięciorga, to brzmi dużo bardziej ciekawie. Im więcej, tym radośniej, jak mówią w krajach anglojęzycznych. Tylko ostrożnie z tą radością, bo się zaraz milion Chińczyków zwali i wszystko zadepcze. Jakoś mi nie leży ten polski tytuł, Gałązka-Salamon coś lepszego by wypichciła. Brosnana znamy przede wszystkim jako Bonda, w przeciwieństwie do Thompson, która jako agentka nie wryła mi się w pamięć, bo trudno jej rolę jako Agentki O w Facetach w czerni 3 zestawiać z Bondem. W filmie grają parę, a raczej ex-parę, która dla ratowania emerytury wyrusza na akcję w stylu Bonda właśnie. Otrzymujemy wzruszenia podobne do Frantica Polańskiego z Harrisonem Fordem wykazującym się agenturalnymi kompetencjami na poziomie polskiej ABW z niedawnej akcji w redakcji Wprost. Ale przyznajmy, że zgodnie z fabułą agentem nie był. Główny wątek to skok Richarda i Kate na kasę rekina finansjery, który otwarcie przyznaje, że zrujnowanie towarzystwa emerytalnego jest podłością, ale zgodną z prawem i rynkiem. Powoli jednak na plan pierwszy wyłania się dylemat, czy można zakochać się w byłej żonie. Można, bo jest to jak najbardziej zgodne z prawem i rynkiem. Ubawu po pachy nie zaznałem, ale po pępek mniej więcej.
Kiedy doczekamy się filmu o chłopcu, który od dziecka marzył, żeby być gejem, ale z biegiem czasu dociera do niego coraz boleśniej, że jest heterykiem? Nieprędko chyba, więc na razie musimy zadowolić się kolejnym wariantem opowieści o chłopcu, który uświadamia sobie, że jest gejem. Nasz Russell nie przeżywa mąk z tego powodu, za to przez portal randkowy nawiązuje kontakt z tajemniczym nieznajomym równolatkiem. Jak zobaczymy, nieznajomy postąpił szpetnie, bo rozpoznał Russella, ale sam się nie dał zidentyfikować, bo schował pomarańczowe okulary przeciwsłoneczne do kieszeni. Ujawnia się jakiś czas potem, kiedy znienacka całuje Russella, ale sprawa musi być głęboko ukryta, bo jest członkiem szkolnej drużyny baseballa czy rugby, a koledzy z boiska mają mocne poglądy w kwestii gejów - a przy tym mocny argument siły. I tak Russell za sprawą kochanka zostaje wciągnięty do drużyny, ale jednocześnie zaczyna chodzić na kółko geograficzne zaciągnięty przez pewną pannę. Dowcip polega na tym, że kółko jest przykrywką dla mniejszości seksualnych. Dalszy ciąg opowieści zostawiam redaktor Janickiej. Przesłanie filmu jest gorzko-słodkie, Russell zalicza dno moralne, ale się z niego podniesie. Ale czy zatriumfuje miłość? Z takim pytaniem zostawiam czytelnika w ponure dni lipcowej szarugi. Dla uczciwości dodam, że w tym barszczu jest więcej grzybów, ale nie za dużo. Przyzwoity wyszedł ten barszcz.