Strony

czwartek, 30 listopada 2023

Niewierni w Paryżu czyli Coup de Chance

Woody Allen umiał kiedyś sprawić, że turlałem się ze śmiechu (bardziej z powodu tego, co pisał, niż filmował), więc mam do niego sentyment. Wszelako po wielu ostatnich jego produkcjach przestałem liczyć na jego świetny sarkazm, bo to najwyraźniej się już w nim wypaliło. Filmy Woody'ego bez dowcipu są najczęściej manieryczne w zakresie gry aktorskiej - dziwnie często aktorzy próbują naśladować ten niezgrabny styl samego Allena z charakterystycznym wysławianiem się na granicy jąkania. A tu niespodzianka, bo w najnowszym filmie z francuskimi aktorami tego nie zauważyłem. To oczywiście należy policzyć na plus. Fabuła nie wygląda na zbyt oryginalną, rzecz toczy się w Paryżu, oto żona bogatego faceta spotyka miłość z dawnych lat i po niewielu interakcjach dochodzi do zdrady. Strasznie mnie znudził ten motyw z pierwszej części filmu. Potem robi się ciekawiej, bo mąż podejmuje kroki zaradcze, ale tu należy zawiesić relację. Nie wyjawię już, komu przytrafił się ów „łut szczęścia” z tytułu oryginalnego. Ów łut idzie w parze z czyimś „łutem pecha”, o czym też dokładniej nie napiszę. Chwila namysłu nad tym, o czym jeszcze nie napiszę... Na przykład o tym, że to jest bardzo dobry film, bo nie jest. A jaki jest? Dobry, ale nie bardzo dobry. Przyjemnie było obejrzeć coś po francusku, czyli w języku, który chciałbym rozumieć lepiej, niż mi się to obecnie udaje. Lekkim wyzwaniem jest dla mnie pytanie o szerszy przekaż płynący z twórczości Allena, w szczególności z tego filmu. Przychodzą mi na myśl tylko jakieś banały o nieprzewidywalności człowieczego losu (Anna German wynurza się z keczupu w futrze z golców piaskowych...).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz