Strony

środa, 1 marca 2023

Ojciec Stu czyli Father Stu

Dla niezorientowanych: nie chodzi o ojca stu dzieci, czyli słynnego Louisa. Stu to skrót od Stuart, a jest to postać autentyczna. Kiedy go poznajemy, jest bokserem i człowiekiem korzystającym z uciech życia. Traf chciał, że zakochał się w Latynosce Carmen, a że ta była gorliwą katoliczką, Stu zaczął udawać pobożnego. Przynajmniej tak się z początku zdawało, ale splot wydarzeń z interwencją samego Dżizusa doprowadził go do postanowienia, by zostać księdzem. Wcześniej zdołał zyskać względy Carmen, więc jego decyzja oznaczała przekreślenie przyszłości z ukochaną. Cóż, serce nie sługa, miłość do Jezusa zawsze zwycięża. Na drodze do kapłaństwa bohatera czekają bardzo przykre życiowe niespodzianki, o czym dokładniej opowie redaktor Janicka. Ja wrócę do tego Dżizusa, ostrzegającego Stu przed wypadkiem, który może mu się zdarzyć po powrocie z baru. Stu lekceważy ostrzeżenie, a po wypadku właśnie podjął decyzję o oddaniu się w służbę Bogu. A gdyby posłuchał? Nie byłoby księdza Stu, nie byłoby filmu i wzruszonych serc katolickich. Czy to nie paradoks? Jako ksiądz jest Stu tym równiachą, o jakich pisała Hołówka w swojej książce o Ameryce. Nie sili się na wyszukane teologiczne elukubracje, mówi prosto z mostu i z dowcipem. Gdybym tylko z tego filmu czerpał wiedzę o katolicyzmie, miałbym może jedyny problem z afirmacją cierpienia, o jakiej mówi w kazaniach Stu. Jest całkowicie zrozumiałe, jeśli Stu opowiada o swojej ciężkiej sytuacji tłumacząc ją religijnie. Jednak to, co zrozumiałe, nie zawsze jest godne podziwu. A jeśli o Kościele katolickim wie się ciut więcej, to raczej trudno przełknąć tę słodką landrynkę, jaką jest katolicyzm w tym filmie. (Przypuszczam, że podobnie jest z filmem Johnny, choć bezpodstawne, bo nie widziałem.) Polski katolicyzm to dla mnie mowa nienawiści w wykonaniu Jędraszewskiego i absurdalne pokazy przepychu Dydycza w karocy. Nawet stu księży Stu niczego w moim postrzeganiu tej instytucji nie zmieni. Ojca ojca Stu zagrał (świetnie skądinąd) Mel Gibson, bo film jest projektem jakby dla niego stworzonym. A że pamiętamy jego antysemickie wyskoki w duchu katolickiej miłości bliźniego, mamy jeszcze jeden kamyczek do ogródka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz