Strony
▼
sobota, 24 grudnia 2022
Tenor czyli Ténor
Kolejny film inspirowany operą. Pomysł ryzykowny, bo nisza wielbicieli opery nie jest specjalnie szeroka. Ale jeśli ograniczyć się do przebojowych arii, to ich miłośników będzie zapewne wiele więcej, a taki raczej jest target filmu. Raper Antoine rozwozi suszi, więc zdarzylo mu się dostarczyć zamówienie do gmachu opery. Właśnie trwały przesłuchania, a że potraktowano go obcesowo, pożegnał towarzystwo rzucając obelgi, przy czym dla żartu zaśpiewał głosem operowym, aby pokazać, że to wcale nie taka wielka sztuka. Głos zabrzmiał świetnie, więc śpiewaczka i nauczycielka, madame Loyseau, postanowiła zaproponować Antoine'owi lekcje śpiewu, a w tym celu zaczęła zamawiać suszi, na które wcale nie miała ochoty. Jak było do przewidzenia, najpierw nie ma mowy, potem niechętna zgoda, po niej wzloty i upadki. Antoine ma swoje inne życie, próbuje sił w rapie, i choć idzie nieźle, to konkurencja jest chyba lepsza. Jest też brat biorący udział w nielegalnych walkach (w zasadzie czemu to jest nielegalne? - przynajmniej we Francji). Rodzina i potencjalna dziewczyna spodziewają się, że Antoine skończy kurs księgowości i znajdzie dobrą pracę. W tym gronie pomysł, by uczyć się śpiewu operowego, zakrawa na kpinę. Może to będzie spojler, ale o tym napiszę: walczący brat zareaguje na wieść o nauce śpiewu Antoine'a co najmniej tak, jakby ów okazał się gwiazdą gejowego porno występującą jako pasyw w barebackowych gangbangach. Kolejny raz okazuje się, że jak ma być dramat, to będzie, nieważne, że głupi i przesadzony. Te fabularne mielizny wynagrodzi nam na koniec Antoine wykonujący Nessun dorma, naprawdę znakomicie. Postać główna to mocny atut filmu, bohater sympatyczny, choć zadziorny, mój ulubiony typ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz