Strony

piątek, 2 września 2022

Przygody Sindbada Żeglarza (z Księgi tysiąca i jednej nocy)

U Philipa K. Dicka zdarzają się postaci ludzi zamożnych i wpływowych, które w podeszłym wieku urządzają sobie kosztowne „powroty do dzieciństwa” z elektronicznie ożywionymi pluszowymi króliczkami i pistoletami na wodę. W moim przypadku mogłaby to być elektryczna kolejka, którą dostałem pod choinkę wraz z prostownikiem elektrycznym, powierzonym z niefrasobliwą ufnością przez moich rodziców paroletniemu dziecku. Oczywiście, że spaliłem nieszczęsny prostownik, a jak przy tym nie spłonęła cała chata - to pozostanie elektryzującą tajemnicą po wszystkie wieki. Chwilowo karmię swoje wewnętrzne dziecko wspomnieniem pierwszej przeczytanej w całości książki, Przygód Sindbada Żeglarza Leśmiana. - Ty niedopierku jakiś! - zakrzyknął wuj Tarabuk na siostrzeńca Sindbada, gdy ów posądzał wuja o bycie wariatem. Skoro z virtualo można za friko ściągnąć Księgę tysiąca i jednej nocy, skąd Leśmian wziął pomysł na swoją książkę, postanowiłem sprawdzić, jak układały się relacje Sindbada z wujem w oryginale. Już wyjaśniam: układały się nijak, bo o Tarabuku Księga milczy. Za to jest dwóch Sindbadów, ubogi Tragarz i zamożny Żeglarz, który opowiada o swoich przygodach Tragarzowi przez parę dni z rzędu, codziennie wypłacając mu „sto miskali złota”. (Na takich warunkach mógłbym słuchać Żenka Martyniuka, nawet przez cały tydzień.) Do zażyłości między Sindbadami doszło po tym, kiedy Tragarz przysiadł na ławce przy bramie domostwa Żeglarza i, widząc domowników ucztujących w przepychu, zawołał: Chwała Tobie[, Allachu], który wedle swojej woli jednym bogactwo, innym niedostatek zsyłasz i tego, kogoś sobie upodobał, wywyższasz, innych zaś, jeśli zechcesz, poniżasz [4868], czym zdumiał Żeglarza, a mnie uradował, bo te słowa oddają najważniejszy sens religii w życiu społecznym, jakim jest utrzymywanie status quo, w którym nierówności, majątkowe i inne, traktowane są jak element boskiego planu. I komu to przeszkadzało? W średniowieczu mało komu, ale trochę się zmieniło od tamtych czasów. Sindbad Leśmiana jest, by tak rzec, bardziej erotyczny, skoro w czasie każdej podróży poznaje nowe niewiasty, z którymi często się żeni (choć potomstwa się nie doczekał, czyżby nie uważał na lekcjach, kiedy omawiano temat prokreacji?). Sindbad z Księgi jest mniej jurny, bo i mniej okazji nadarza mu się, by wykazać się na tym polu. Lecz jeśli chodzi o seks pozaludzki, to Księga nie ma zahamowań: A gdy my byliśmy pochłonięci rozmową, z morza wynurzył się ogier, zarżał donośnie i zaraz pokrył klacz. A skoro już uczynił z nią, co zamierzał, zeskoczył z niej i chciał ją z sobą uprowadzić [4980]. Tymczasem u Leśmiana Koń Morski tańcem hipnotyzował konie króla Miesza, by w ten sposób otumanione pożreć. W Księdze, jak u Leśmiana, pojawia się olbrzymi ptak:
przypomniałem sobie pewne opowiadanie, dawno zasłyszane od podróżników i pielgrzymów, którzy dalekie wyprawy odbyli. Według opowieści tej na odległych wyspach żyje ptak ogromnego wzrostu, zwany Ruch, który swoje małe karmi słoniami. I nabrałem pewności, że kopuła, którą właśnie zobaczyłem, jest jajem Rucha [5115]
Nosorożce też wchodziły do menu piskląt Rucha.
Na wyspie tej żyje również zwierzę podobne z postaci do byka. Żeglarze, podróżnicy i ludzie, którzy wędrują przez góry i różne odległe lądy, opowiadali mi, że ten dziki zwierz, który nazywa się nosorożec, może wielkiego słonia na swój róg nadziać i nie zauważywszy go nawet, dalej się pasie. Ów słoń na jego rogu umiera, a pod wpływem słonecznego upału topi się jego tłuszcz i kapie na głowę nosorożca, zalewa mu oczy i oślepia go. Nosorożec kładzie się do snu na brzegu morza, a wtedy przylatuje ptak Ruch, chwyta go w szpony i zanosi swym dzieciom, które pożerają nosorożca wraz ze słoniem tkwiącym na rogu [5190].
U Leśmiana Sindbad w państwie króla Pawica zostaje żywcem pogrzebany, a raczej wrzucony do groty, gdzie składano nieboszczyków wraz z żywymi jeszcze małżonkami, którym dawano trochę chleba i wody. W Księdze jest podobnie, choć tej wersji nie dałbym do czytania dzieciom.
Wtedy wstałem, ująłem w dłoń piszczel po jakimś zmarłym człowieku i podszedłszy do kobiety, uderzyłem ją w sam środek głowy. Upadła na ziemię i straciła przytomność, a ja uderzyłem ją po raz drugi, a potem trzeci, aż wyzionęła ducha. I zabrałem jej chleb i wszystko, co z sobą miała [5572].
Po wielu trupach w końcu znalazł wyjście z groty. A jak poradził sobie Sindbad ze Starcem Morskim?
(...) przyniosłem wielki kamień spomiędzy drzew i podszedłem z nim do uśpionego starucha, po czym uderzyłem go tak mocno w głowę owym kamieniem, że aż mięso mu się z krwią pomieszało i zginął – oby Allach nie miał nad nim zmiłowania! [5715]
Jakby ktoś się nie domyślał, u Leśmiana wszystko jest wygładzone, a okropieństwa - amputowane. W Księdze co chwilę wspomina się o wspaniałym Allachu, co brzmi szczególnie ironicznie w chwilach największych nieszczęść. Czy ironia była zamierzona, nie jestem w stanie odgadnąć. U Leśmiana jest stanowczo mniej dewocyjne, ale zdarzają się odwołania do Allacha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz