Strony

piątek, 2 września 2022

Pogromcy duchów. Dziedzictwo czyli Ghostbusters: Afterlife

Już kiedyś pisałem, że słyszałem, jak to Bill Murray został przymuszony do zagrania w drugiej części, choć bronił się przed tym, jak pewien premier przed oralnym zbliżeniem się do prawdy. Dlatego zagrał jak kłoda, a ponieważ ja nie nadążam, to dopiero tę część obejrzałem jak kłoda, lekko przytłoczona okolicznościami towarzyskimi - jednak na tyle swobodnymi, że można było oglądać na leżąco, najlepiej z zamkniętymi oczyma, wydając z siebie odgłosy świadczące o regularnym oddechu. Niestety tylko przez część tego dzieła udało mi się popaść w ten specjalny sposób kontaktu z twórczością filmową. Reszta to porażka, skoro nawet porządnie się nie wyspałem. Poprzednia feministyczna wersja wywołała gigantyczny wyrzyg kpin i zażaleń, ale dzięki temu przynajmniej wiedziałem, że oglądam coś kontrowersyjnego. I - zgoda - mocno średniego. W związku z tą produkcją większych kontrowersji nie zauważyłem. Czy jest sens mówić o fabule? Gdzieś na prowincji wylęgają się duchy, ale odpowiednio wyposażona brygada wypędza je wysokoamperowymi paralizatorami. Tym razem częścią brygady będą nastolatki, czyli chyba target tego produktu. Może i chciałbym być znowu nastolatkiem, ale nie po to, żeby znaleźć upodobanie w tym filmie. Oczywiście, że nie jest stuprocentowo denny, parę fajnych minut zawdzięczamy relacji nerdki z podcasterem, ale reszta to już banał na poziomie prezentu ze skarpetek pod choinką. Krąży pomysł na kolejną część Pogromców: złośliwe duchy wychodzą z ekranu, na którym wyświetlana jest część czwarta, opanowują Hollywood i odcinają członki filmowców myślących o odcinaniu kuponów od sukcesu serii, która powinna zostać monologią, zamiast rozrastać się do tetralogii (jak sądziliby bohaterowie tej części, która czyniłaby z serii pentalogię - zabawny paradoks na finał).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz