Strony

piątek, 5 sierpnia 2022

System kościelny, czyli przewagi pana K. (Tomasz Polak)

Bez wahania rzekłbym, że ta książka rozwala system, przez co rozumiem dużą ilość szokujących twierdzeń na centymetr kwadratowy. Szokujących nie tyle dla mnie, co dla wyobrażonego przeze mnie czytelnika-katolika. Kościół nie musi jednak obawiać się tej książki. Wiadomo, jaka byłaby pierwsza linia obrony: autor Polak nienawidzi Kościoła ze względu na urojone urazy. Z tego, co mi wiadomo, Polak miał powody do zerwania z tą instytucją po sprawie Paetza, kiedy zderzył się z systemem, który opisuje. Systemem, który wytworzył mechanizmy obronne głęboko sprzeczne z wysoką moralną świadomością, której ma być orędownikiem. Inny powód, by Kościół nie bał się książki, jest jej profesorski styl. Gdyby przetłumaczyć ją z profesorskiego na polski, mogłaby być naprawdę niebezpieczna. W dalszych partiach, kiedy Polak sięga do przykładów „z życia” bywa super ciekawie, ale wcześniej trzeba przebrnąć przez „wprowadzenie metodologiczne”, do czego zalecam zimne okłady na przegrzane zwoje mózgowe. Później przeczytamy na przykład o „spontanicznie podejmowanej w ramach tego systemu ochrony osób winnych (a w szczególności eksponentów systemu)” (152) - czy ktoś skojarzy te słowa z kościelną pedofilią? Ale spokojnie, jest parę ustępów, o których mówi się o niej wprost (o innych wybrykach również). W nawiązaniu do „wprowadzenia metodologicznego” pozwolę sobie zauważyć, że narzędzia tam opisane mają charakter złożonych metafor, z jakich słyną nauki humanistyczne. Jedną z nich jest niżej wspomniana „maszyna społeczna”, a inną - metafora jądra i powłok zaczerpnięta z informatyki (jądro systemu może obsługiwać różne powłoki, a sprowadzając rzecz na ziemię: na pececie będzie chodził Linux, a jeśli zechcemy - Windows). W ujęciu Polaka system kościelny ma niezmienne jądro i różne powłoki, czyli różne formy istnienia Kościoła jako organizacji. Miałem wrażenie, że w jakimś momencie autor zadeklarował możliwość zastosowania metafory do powłok innych niż katolicka, ale jeśli tak, to w książce niewiele znajdziemy na ten temat. O ile rozważania dotyczące „systemu kościelnego” mają sens w odniesieniu do niektórych odłamów chrześcijaństwa, to trudno mi sobie wyobrazić, by objąć nimi wszystkie chrześcijańskie denominacje w liczbie wielu tysięcy. Żeby nie być gołosłownym przytoczę przykład Tima Sledge'a, byłego pastora południowo-baptystycznego, którego Kościół słabo pasuje do tezy o uniwersalnym systemie. Zanim przejdę do wybranych cytatów i kwestii szczegółowych pochwalę autora za znakomite cytaty z Brechta, którymi dowcipnie zilustrował swoje tezy (przytaczam jeden z nich poniżej [41]).

„Odwrócona logika interpretacji” (55) to kościelna teza o kształcie Kościoła jako wypełnieniu woli Jezusa. Jesteśmy tacy, bo On tego chciał. W podobny sposób niegdyś Stomma wyśmiał Kendalla stojącego po stronie Francji w jej zmaganiach z Burgundią w XV wieku. Francja zwyciężyła, a jak wiadomo, zwycięża zawsze to, co piękne i dobre. To była ironia, jakby ktoś nie wyczuł.

„Synkretyzm przewyższeń” (64) - określenie Gerda Theissena na sytuację wczesnych chrześcijan, którzy zaszczepili swój kult w podatnej glebie hellenistycznej symboliki religijnej, jednocześnie lansując pogląd o wyższości własnych wierzeń. Zapewne każdy w coś wierzący uważa swoją wiarę za lepszą od alternatyw, ale przekonanie o wyższości chrześcijaństwa zaowocowało unikalną, szeroką działalnością misyjną, a to już jest coś nowego w antycznym pejzażu religijnym.

Autor omawia interpretację wersów Mk 14,51-52 o młodzieńcu okrytym w białe prześcieradło (69), który uciekł nago w czasie eskortowania Jezusa: Marek był synem właścicielki ogrodu Getsemani, który pobiegł zobaczyć, co się tam odwala, i uciekł widząc zagrożenie. Zdarzenie weszło do ewangelii Marka z dwóch innych możliwych powodów: jako nawiązanie do młodzieńca w pustym grobie (też w biaym prześcieradle) lub do rytuału chrztu wczesnych chrześcijan, kiedy nadzy ochrzczeni wychodzili z wody i owijali się w prześcieradła.

Teza druga (83) spośród sześciu głównych dotyczy kościelnego splotu dwóch konceptów: anarchicznego i archicznego. Pierwszy pochodzi od wywrotowego „impulsu Jezusa”, drugi jest efektem zinstytucjonalizowania chrześcijaństwa, które dokonało się już w pierwszym wieku. Rzekłbym, że dalekim echem tego splotu są słowa JP2 o tym, że nie ma wolności bez Chrystusa. Jest to oczywisty absurd, w którym wolność miesza się z przymusem.

„Odruchowa perwersja” (93) to określenie autora na nierealnie wysoko zawieszoną poprzeczkę moralną chrześcijaństwa, co prowadzi do patrzenia przez palce na moralne niedociągnięcia i upadki, z których można się podźwignąć poprzez rytuał spowiedzi i pokuty. W samej instytucji Kościoła w połączeniu z jej postulowaną „świętością” prowadzi to do skutków trafnie przez autora ujętych (w skrócie: hipokryzja kościelnych funkcjonariuszy, oczekiwanie przywilejów z racji „świętości”, interpretacja sprzeciwu wobec Kościoła jako ataku na „wartości ”).

W tezie trzeciej jest mowa o „ateistycznym jądrze systemu kościelnego”. Szok i jazda po bandzie, nieprawdaż? Autor tłumaczy to tak: system kościelny okazuje się nie do obrony, kiedy spojrzymy nań z zewnątrz i kiedy odmówimy podstaw ubóstwieniu, a zarazem odczłowieczeniu Jezusa, które się w nim dokonuje – czyli kiedy zrozumiemy, że jego rdzeniem jest pustka w tym właśnie miejscu, w którym przywołuje on Boga (132). Ja ująłbym rzecz ostrożniej: Kościół jest zajęty głównie uzasadnieniem swojej świętości, którą zespolił ze świętością przedmiotu swojej czci, czyli sfantazmatyzowanej wizji boskiego Jezusa, opieczętowanego dogmatami. Swoją drogą, metafora Boga jako „pustego miejsca” (134), w którym każdy widzi to, co sam przynosi, jest interesująca, bo obejmuje ateistów, zarówno słabych (którzy widzą tam mgłę), jak i silnych (którzy widzą pustkę). Przy okazji poznajemy notyfikację KNiW (Kongregacji Nauki i Wiary) przeciwko Anthony'emu de Mello, który również pisał o Bogu jako „czystej pustce”, a zarzucono mu między innymi „radykalny apofatyzm”. O pustym miejscu pisał Polak jeszcze przed rozstaniem z Kościołem - zaskoczyło mnie to lekko. Jeszcze jeden smaczny cytat: nie Jezus zwany Chrystusem liczy się w nim [Kościele] naprawdę, ale aktualna polityczna i religijna konstelacja, dla której Jezus-Mesjasz jest tylko pretekstem. To dlatego autokrata Justynian i jego żona, która przeszła długą drogę od cyrkowej prostytutki po dostojną żonę cesarza, skuteczną polityczkę i świętą prawosławia, pokazują nam się teraz (wraz z innymi postaciami ówczesnej społeczności) w przestrzeni cesarskiego Kościoła. Zobacz też [143] niżej.

„Bieg jałowy” (146) - tak autor opisuje współczesną kondycję Kościoła. Nikt nie czyta encyklik, papieskich dekretów czy adhortacji, choć w Polsce ciągle udajemy, że to ważne kościelne dokumenty o znaczeniu społecznym. Więcej kontrowersji wywołuje to, czy mięso w piątek jest grzechem, co mnie tylko bawi, ale sprawa regulacji aborcji drogą polityczną - już nie tak bardzo. Wydaje mi się, że Kościół poległ lub polegnie niedługo od własnego miecza. Jeśli się ciągle pitoli o wolności i miłości, to ludzie zaczną brać to serio i zauważą, że więcej wolności i miłości można znaleźć poza Kościołem. Swoją drogą, zapytałbym o ów jałowy bieg Obirka, który uważa, że katolicyzm poza Polską wrze od nowoczesnych idei. Jak przekonuje nas Polak, paroksyzmy modernizacyjne w rodzaju Vaticanum II są duszone w zarodku w ciągu jednego pokolenia. W tym konkretnym przypadku dusicielem okazał się święty Jan Paweł Drugi. Może sprawdzą się przepowiednie mówiące, że Kościół stanie się mniejszy, ale bardziej skonsolidowany - ale wokół czego? Prawdopodobnie wokół tego, co się tak podobało pewnej znanej krowie, zachwyconej żywiołowością afrykańskiego katolicyzmu (i zamykającej oczy na jego obrzydliwe zacofanie w kwestiach obyczajowych).

W ramach kształtującego się systemu kościelnego odkryto „pewien uniwersalny wzorzec interpretacji winy i ratunku" (156), co pierwotnie odnosiło się do postaci Jezusa, który w rozumieniu jego towarzyszy poniósł karę za próbę podważenia status quo, ale dzięki boskiej interwencji wrócił do życia - i to jako sam Bóg. W ten sposób przekuto nieszczęśliwe zdarzenie w szczęście zbawienia. A zbawienie potrzebne jest winnym, czyli grzesznikom, którymi są wszyscy, a to jest koniecznym skutkiem wyżej wspomnianej „odruchowej perwersji”.

„Wszechświat nauki i Wszechświat teologii nie pokrywają się” - to teza Michała Hellera. Wszechświat jest jeden - odpowiada Polak. Gdyby zinterpretować „wszechświat” jako obszar zainteresowań, to problem niby znika, ale według Hellera „wszechświat” nauki jest istotnie zawarty we „wszechświecie” teologii. Z tym również Polak polemizuje obszernie, z czego przytoczę tylko kwestię niemożliwości teologicznej autorefleksji, czyli krytycznego badania własnych założeń wstępnych (zob. też [204]). Poza tym, jako krasnoludkolog mógłbym twierdzić, że „wszechświat” krasnoludkologii zawiera właściwie „wszechświat” teologii.

[14]
Jezus głosił królestwo [Boże], a nastał Kościół. (Alfred Loisy, 1857-1940)

[32]
W przeniesieniu na rzeczywistość społeczną ujęcie takie pozwala definiować maszynę społeczną jako strukturę hierarchicznie grupującą ludzi i przejmującą ich życiową energię, by urzeczywistniać projekt, którego sednem jest zazwyczaj przejęcie jak największej części przestrzeni publicznej/społecznej i uczynienie jej przestrzenią zaspokojenia własnych pragnień i pożądań, a zarazem towarem.
Kościół jest jedną z takich maszyn, które konkurują z innymi o zasoby energii w celu podtrzymania swojej egzystencji, a jeśli to możliwe - ekspansji. Ciekawe, czy autor by się zgodził z poglądem, że maszyną jest również system korporacji (o tyle osobliwą, że zbudowaną z maszyn niższego rzędu).

[41]
„Co pan robi”, zapytano pana K., „kiedy kocha pan jakiegoś człowieka?”. „Tworzę sobie jego koncept”, powiedział pan K., „i staram się, żeby był podobny”. „Ów koncept?” „Nie”, powiedział pan K., „ów człowiek”. (B. Brecht, Geschichten vom Herrn Keuner)
Opowiastka ilustruje stosunek (ang. intercourse) Kościoła, czyli zakochanego, do Jezusa, czyli obiektu westchnień. Dalej autor pisze: Chrześcijaństwo jako system zerwało z Jezusem z Nazaretu do tego stopnia, że nie jest mu już potrzebne odnoszenie się do niego w konkretności jego ludzkiego życia – zamiast tego odnosi się do swojego obrazu Jezusa, a to bynajmniej nie jest to samo. (45)

[43]
Jeśli weźmiemy pod uwagę dziejowe s k u t k i dokonania tych kilku czy kilkunastu osób, które przeżyły śmierć Jezusa jako osobistą i religijną klęskę, ale nie poddały się tej klęsce, lecz spontanicznie przekuły ją w dynamiczne wyznanie wiary, musimy uznać, że był to jeden z najważniejszych psychospołecznych procesów w historii.

[46]
W sporach uczestniczą również tacy uczeni, którzy twierdzą, że do realnego Jezusa dotrzeć nie można, bo go w ogóle nie było (np . George Albert Wells [w książce Did Jesus exist?]), ale zdecydowana większość badaczy zajmuje stanowisko podobne jak Vermes.
Moim wzorcowym mitystą (dobrze spolszczyłem angielskie „mythicist”? - wyznawcę poglądu o Jezusie jako postaci mitycznej, a nie realnej) jest Richard Carrier, któremu przeciwstawia się Bart Ehrman. Jak widać, nie jest Carrier wielce oryginalny, ale być może wypracował oryginalną argumentację, która zrobiła na mnie dobre wrażenie, choć nie do tego stopnia, by mnie przekonać. W moim przypadku zadziałała brzytwa Fjałkowskiego: jeśli przyjęcie pewnej tezy nie ma większego znaczenia niż jej odrzucenie, to nie warto się nią zajmować. Jezus zmyślony, czy istniejący jako konkretna osoba, a może postać zlepiona z paru antycznych kaznodziei - nie wpływa na mój sprzeciw wobec katolicyzmu i chrześcijaństwa w ogóle. Wspomniany Vermes uznaje realność postaci Jezusa, ale nie w postaci ikony czczonej w chrześcijaństwie. Należy tu również wymienić Augustyniaka, który zinterpretował Jezusa w sposób drastycznie odmienny od tradycji chrześcijańskiej.

[70]
Przyjmuje się, że Emaus jest historyczną miejscowością z czasów Jezusa, chociaż nie udało się jej odnaleźć ani zidentyfikować we współczesnych badaniach archeologicznych czy historycznych.

[91]
Jezus, który został skazany na śmierć za naruszenie obowiązującego porządku religijno-społecznego przez głoszenie „dobrej nowiny wyzwolenia”, przywoływany jest dla uzasadnienia skazywania na śmierć ludzi, którzy robią dokładnie to, co on – naruszają obowiązujący porządek religijno-społeczny, tyle że jest to teraz porządek, który w przekonaniu jego zwolenników zbudowany został na „dobrej nowinie wyzwolenia”.

[120]
Średniowieczne katedry były oczywistymi miejscami życia społecznego w jego wielorakich przejawach: miejscami spotkań, handlu, sądów, rozmów zawodowych i organizacyjnych, zabawy, odpoczynku itp. Ścisła sfera sacrum ograniczała się jedynie do prezbiterium.

[123, tłumaczenie Polaka pierwszych wersów Biblii, podobno wierniejsze od innych]
„Przede wszystkim to (wszech)bóg upasł niebo i ziemię, kiedy ziemia była bezładna i pusta i ciemno było nad paszczą otchłani i opar (wszech)boga podnosił się z paszczy wód”.

[127]
wiara jest darem Boga przez Ducha Świętego
Cytat ze Wspólnej deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu, podpisanej 31 października 1999 roku w Augsburgu przez Kościół katolicki i Światową Federację Luterańską. Wprawdzie wyparłem się Ducha Świętego, ale zanim to uczyniłem, Bóg miał wiele okazji by przekazać mi ten dar. Dlaczego mi poskąpił?

[143]
(…) ikona Trójcy Andrieja Rublowa jest w istocie reprezentacją wielkiej pustki, zionącej tam, gdzie ludzie oczekują Boga. Dlatego obraz ten wpisu-je się w tę samą perspektywę co pozostałe omawiane tu przykłady: nie ma Boga, jest puste miejsce, a na nim mniej lub bardziej udana reprezentacja oczekiwania, na które Bóg miałby odpowiedzieć.
Przemawia za tym wizerunek twarzy, identycznej u trzech postaci. Twarzy „pustej”, „abstrakcyjnej”, „z religijnego fantazmatu”. Podobna symbolika „pustej przestrzeni” uwidacznia się w gotyckich katedrach, połączeniu zabiegu uwznioślenia z degradacją ludzkich istot w jej obrębie.

[145]
Trudno się oprzeć wrażeniu skrajnej sztuczności, jakie wywiera na przykład neogotycka katedra Najświętszego Serca Jezusa w Guangzhou w chińskiej prowincji Guangdong albo katedra świętego Józefa w Dar-es-Salaam w Tanzanii czy katedra Niepokalanego Poczęcia Maryi w La Plata w Argentynie i bardzo podobna w Moskwie – wszystkie w tym samym neogotyckim stylu.

[147]
„Cesarz pyta Bodhidharmę: «Jaka jest pierwsza zasada świętych nauk?» Bodhidharma odpowiada: «Ogromna pustka, nic świętego». «Kim więc jest ten, który stoi przede mną?» – pyta cesarz. «Nie wiem, Wasza Wysokość» – odpowiada Bodhidharma”.
Konkluzja autora: samoświadomość buddyjska jednoznacznie przewyższa samoświadomości innych wielkich kultur religijnych świata – z samoświadomością kościelnego chrześcijaństwa na czele. Jeśli powyższa opowieść mówi prawdę o buddyzmie, to mamy zjawisko zdumiewające. Sukces odniósł system wierzeń, który nie daje ludziom komfortu wiedzy. A ludzie przecież chcą wiedzieć, albo przynajmniej tego, by ktoś inny za nich wiedział.

[175, kolejne mądre słowo]
zasada hikesji rozwinięta w kulturze greckiej
Cytat z internetu: u Greków był specjalny obrządek błagania, tzw. hikesja, który polegał na dotknięciu się kolan, prawicy i brody (nie zarostu — o zarost tu nie chodzi). Odtrącić takiego błagającego jest grzechem względem Zeusa Hikesjosa, patrona błagalników. Autor wspomina o tym rozważając pojęcie (kościelnego) azylu, niegdyś zasady powszechnej, która wyrodziła się w „azyl dla kościelnych pedofilów i aferzystów”.

[176]
Wewnątrz systemu kościelnego udało się mianowicie zaimplementować przekonanie, że adekwatna ocena działań „ludzi Kościoła” możliwa jest wyłącznie zgodnie z regułami tegoż systemu, a więc wyłącznie za sprawą instancji Kościoła . Przekonanie to, jakkolwiek z perspektywy obiektywnej i niezależnej oceny absurdalne, zostało w znacznym stopniu zaakceptowane także przez polityczne systemy niereligijne.
W tym kontekście omawiana jest wewnątrzkościelna instrukcja Crimen sollicitationis, umożliwiająca ukrywanie przestępstw pedofilii w Kościele. Przy okazji, nie dajmy sobie zamydlić oczu, jakoby została ona błędnie przełożona na angielski (jak twierdził prałat Scicluna, 181).

[188, piękny tytuł tekstu Polaków, Tomasza i Beaty Anny]
„Fantazmatyczna maszyna Kościoła” i „pragmatyczna maszyna łupieska”: dwie największe polskie maszyny społeczne

[204]
(…) teolog nie ma dostępu do przedmiotu swojego zainteresowania zasadniczo innego niż ten, którym dysponuje pracujący obok niego na tym samym materialnym przedmiocie badań historyk, literaturoznawca, psycholog czy socjolog. Ma bowiem do dyspozycji tego samego rodzaju dokumenty (w najszerszym możliwym znaczeniu tego słowa) wydarzeń i procesów historycznych czy stanów świadomości jak te, którymi zajmują się specjaliści reprezentujący inne dyscypliny. Oznaczałoby to, że praca teologa staje się teologią, ponieważ on sam deklaruje, że uprawia teologię

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz