Strony

środa, 24 lutego 2021

Bonobo i ateista (de Waal)

W Polsce książkę wydało Copernicus Center Press, wydawnictwo założone przez księdza Michała Hellera, ale jednak solidnego uczonego o otwartym umyśle. Tak się wydaje, bo nie znam jego poglądów na drażliwe tematy. Książka ateisty de Waala opublikowana przez religijnego wydawcę nie dziwi wcale, bo jest bardzo miła dla wierzących. Poniżej wchodzę z autorem w polemikę bardziej konkretnie, tu tylko stwierdzę, że stanowisko de Waala dotyczy bardzo wyidealizowanego wizerunku religii, tak jakby nie była ona siłą napędową przekonań o zasadności dyskryminacji homoseksualistów, że przytoczę przykład mi bliski. Gdyby te nadzieje i marzenia, na które według autora odpowiada religia, ograniczały się do kontemplacji Trójcy Świętej lub tego, czy wierzący powinien się kłaniać w modlitwie razy pięć czy siedem, to nie byłoby o czym mówić - atak na religię w jej kontekście społecznym byłby małostkowy i niepotrzebny, choć jako stanowisko filozoficzne nadal podlega krytyce, jak każde inne. Myśl tę świetnie ujęła Joanna Podgórska (zob. [5]). Tytułowy bonobo to gatunek szympansa nie tak dawno temu uznany za odrębny od zwykłego szympansa. Różnice między tymi gatunkami są znaczne, a najogólniej rzecz ujmując, bonobo są dużo łagodniejsze, umieją rozładować napięcia poprzez seks, a poza tym występuje u nich system matriarchalny. Jak argumentuje autor, u bonobo, a szerzej - u wielu ssaków żyjących stadnie, można zaobserwować protomoralność, czyli pewne rodzaje zachowań, które w społecznościach ludzkich interpretujemy jako dobre lub złe, egoistyczne lub altruistyczne. Dobrym przykładem jest poczucie sprawiedliwości, które ma dwa poziomy. Pierwszy to poczucie krzywdy własnej, kiedy dla przykładu dostajemy wyraźnie gorszą nagrodę niż inni za wykonanie jakiegoś zadania. Można to zaobserwować już u psów. Drugi poziom to sprzeciw wobec tego, że gorzej traktuje się innych, co stwierdzono u bonobo. Być może wynika to trochę stąd, że uprzywilejowany osobnik dostaje bęcki od pozostałych, ale wśród ludzi taka motywacja też jest do wyobrażenia. Jak pisze autor, moralność jest starsza niż współczesne cywilizacje i religie o co najmniej sto tysięcy lat [101]. Jeśli sobie przypomnimy te gazele w Afryce, które narażając siebie ratują ranną koleżankę przed atakiem lwa, to moglibyśmy zasadnie mówić nawet o milionach lat. Ludzi od innych zwierząt różni oczywiście to, że są zdolni do refleksji nad moralnością. Po części zgadzam się z autorem, że - jakkolwiek interesujące - wszelkie traktaty o etyce nie miałyby żadnego znaczenia, gdyby nasze poczucie dobra i zła nie było w nas wdrukowane ewolucyjnie. Ale nie tylko traktaty, religie też, które według autora przez wieki „podtrzymywały” moralność. Polemika z tym stwierdzeniem to temat na książkę, więc zauważmy tylko, że sztywne stanowisko religijne często jest sprzeczne ze zmieniającym się powszechnym odczuciem tego, co dobre i złe. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu dyskryminacja gejów była ok, a dzisiaj uchodzi za ciasnotę umysłową, ochoczo podtrzymywaną przez różne religie. Tego aspektu autor nie tyka, bo cholernie ciężko jest ewolucyjnie uzasadnić przemiany moralnego zeitgeistu, jeśli negujemy znaczenie filozoficznych rozważań nad moralnością. Nie raczył de Waal odnotować tej sprzeczności, bo niewygodna jest dla jego wywodu. Mniej istotny, ale interesujący motyw to inne stworzenia społeczne, jak mrówki lub pszczoły. Można by przecież i w ich zachowaniach dopatrywać się altruizmu, kiedy na przykład bez wahania poświęcają życie dla dobra ogółu. Wiemy, że wynika to głównie z chemicznych uwarunkowań, więc porównanie z nami jest nie na miejscu. Jednak według autora nasza moralność jest wypadkową mechanizmów ewolucyjnych, niby nieporównywalnych z owadzimi, które również wyewoluowały... Jedna ścieżka ewolucji prowadzi do naszej pięknej moralności, a inna do protezy moralności? To stanowisko de Waala kojarzy mi się z Chruszczowem, którego według encyklopedii komunistycznej odsunięto od władzy z powodu jego subiektywizmu i woluntaryzmu.

[6, dedykacja]
Dla Catherine, mojego ulubionego naczelnego

[22]
Holandia jest kalwińska, podczas gdy prowincje południowe pozostały w XVI wieku katolickie, pod rządami Hiszpanów, którym zawdzięczamy księcia Albę oraz inkwizycję. Nie tę sparodiowaną – „Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!” – przez Monty Pythona, lecz tę, która używała prawdziwych zgniataczy kciuków, gdy ktoś śmiał wątpić w dziewictwo Maryi. Wobec zakazu przelewania krwi inkwizytorzy upodobali sobie metodę tortur nazywaną {strappado}, czyli wieszanie na odwrót, która polegała na tym, że ofiarę podwieszano pod sufitem za nadgarstki związane za plecami, a do kostek przymocowywano ciężary. Tego rodzaju traktowanie jest wystarczająco wyniszczające, by sprawić, że torturowany szybko porzuci jakiekolwiek posiadane uprzednio przekonania na temat tego, jak ma się seks do poczęcia.

[23, o obrazie Ogród rozkoszy ziemskich w Prado]
Muzeum należy się jednak uznanie za przygotowanie cyfrowej wersji popularnego obrazu w niewiarygodnie wysokiej rozdzielczości, co sprawa, że każdy może „mieć go na własność” dzięki programowi Google Earth.

[37]
Podzielam ich [„nowych ateistów” - G.] sceptycyzm w odniesieniu do instytucji religijnych i tamtejszych „naczelnych” – papieży, biskupów, kaznodziejów z megakościołów, ajatollahów i rabinów – ale co dobrego może wyniknąć z obrażania tych wszystkich ludzi, dla których religia stanowi wartość? Oraz, co istotniejsze, jaką alternatywę ma do zaproponowania nauka? Nie jest rolą nauki wyjaśnianie sensu życia ani tym bardziej mówienie nam, jak mamy postępować.
Po pierwsze, jak zauważył Dennet, nie ma miłego i grzecznego sposobu oznajmienia komuś, że jego religia jest wymysłem opartym na sile tradycji. Jeśli natomiast chodzi o strategię, to wcale nie jest pewne, że ostre opinie „nowych ateistów” są przeciwskuteczne. Gdyby były stonowane i ugrzecznione („żałuję, że brak mi łaski wiary”), to zapewne by się nie przebiły, o czym świadczą liczne wcześniejsze publikacje, które przeszły bez echa. Stanem idealnym byłby dla mnie taki, że nie mam potrzeby nikogo obrażać za wyznawaną religię, ale aby tak się stało, potrzebne jest dostosowanie się wierzących i instytucji religijnych do małego, ale niezwykle dla nich trudnego wymagania, aby nie urządzały życia innym według swoich popieprzonych standardów. Od takiej sytuacji oddalamy się w Polsce coraz szybciej, gdzie indziej wcale nie jest lepiej, czego de Waal jakoś nie dostrzega. A że nie jest rolą nauki... Thank you, Captain Obvious! Najbliższy twierdzeniu, że to MOŻE być zadaniem dla nauki, jest Sam Harris, a analiza argumentów de Waala przeciw Harrisowi to niezbyt wymagające ćwiczenie z sofizmatu chochoła.

[42]
Główny problem ateizmu, czyli (nie)istnienie Boga, wydaje mi się koszmarnie nudny. Co zyskujemy, emocjonując się kwestią czegoś, czego istnienia lub nieistnienia nikt nigdy nie dowiedzie? W 2012 roku Alain de Botton uderzył w czuły punkt, rozpoczynając swoją książkę Religion for Atheists („Religia dla ateistów”) od zdania: „Najnudniejsze i najmniej produktywne pytanie, jakie można zadać na temat jakiejkolwiek religii, dotyczy tego, czy jest prawdziwa – w sensie bycia przekazaną ludziom z nieba, w akompaniamencie trąb”. Dla niektórych osób pozostaje to wszakże jedyny temat do rozmów. Co sprawiło, że staliśmy się do tego stopnia małostkowi, iż zachowujemy się, jakbyśmy dołączyli do klubu dyskusyjnego, w którym można tylko wygrywać lub przegrywać?
Śmieszne postawienie sprawy. Skoro to taki nudny temat, to czemu ci wszyscy wyznawcy Jezusa czy Allacha wydzwaniają co tydzień do The Atheist Experience chcąc wytknąć błąd ateistom? Nikt ich do tego nie zmusza. Czy obsesja na temat argumentów za istnieniem Boga nie jest bardziej udziałem wierzących? De Waalu i de Bottonie, udajecie chyba, że nie rozumiecie, bo rzecz jest niezwykle prosta. Wskazując na słabość argumentów na rzecz tez religijnych ateiści wytrącają teistom z ręki broń, która służy im do forsowania światopoglądu. Bez tego twoje dzieci, de Waalu, już teraz uczyłyby się w szkole o kreacjonizmie jako prawdziwej alternatywie dla ewolucjonizmu. Jeśli ci to zwisa, to masz dziwne priorytety.

[46]
(...) nawet zdeklarowani ateiści nie mogą się odzwyczaić od częściowo religijnej moralności, myśląc, że świat byłby lepszym miejscem, gdyby tylko kapłani w białych fartuchach przejęli władzę od tych w habitach.
Czyż to nie dorodny chochoł?

[74]
(...) Richard Dawkins jednoznacznie wyparł się Darwina, mówiąc w wywiadzie z 1997 roku dziennikarzowi, iż „w naszym życiu politycznym i społecznym mamy wszelkie prawo odrzucić darwinizm”.
O, boże Spinozy! To rodzaj argumentacji pożyczony od Ziemkiewicza, choć jest skrajnie nieprawdopodobne, że de Waal zna tego autora. Metoda polega na tym, że tam, gdzie nam pasuje, niuansujemy i okazujemy wyrozumiałość, a jeśli komentujemy kogoś, kogo nie lubimy, to walimy maczugą bez żadnych zahamowań. W przytoczonym cytacie Dawkins ma na myśli potoczne rozumienie darwinizmu, czyli bezwzględną walkę o byt. De Waal żyje w świecie idealnym, gdzie jest tylko jedno prawidłowe rozumienie terminu „darwinizm”, dokładnie takie, jak rozumie je de Waal. Dawkins oblał test czystości fundamentalisty de Waala.

[76]
Darwin dostrzegał potencjał zaistnienia autentycznego altruizmu, przynajmniej na poziomie psychologicznym. Jak większość biologów, odróżniał proces doboru naturalnego, którego faktycznie nie charakteryzuje nic miłego, od wielu produktów jego działania, które obejmują cały wachlarz tendencji. Nie zgadzał się ze stwierdzeniem, że okrutny proces musi ipso facto przynosić okrutne rezultaty. Taki pogląd nazwałem „błędem beethovenowskim”, ponieważ przypomina on ocenianie muzyki Ludwiga van Beethovena na podstawie tego, jak i gdzie została skomponowana. Wiedeńskie mieszkanie maestra było brudnym, śmierdzącym pobojowiskiem, zagraconym odpadkami i nieopróżnionymi nocnikami. Nikt oczywiście nie ocenia na tej podstawie jego muzyki. Na tej samej zasadzie, nawet jeśli ewolucja genetyczna zachodzi na drodze śmierci i zniszczenia, nie pozostawia to skazy na cudach, które jej zawdzięczamy.

[135]
(...) całkowita swoboda seksualna [u bonobo] sprawia, że każdy samiec jest potencjalnym ojcem każdego młodego. Nie dlatego, żeby bonobo znały pojęcie ojcostwa, ale czy istnieje coś gorszego niż zabijanie własnego potomstwa? Możemy mieć pewność, że dobór naturalny eliminowałby takie zachowanie, dlatego też promiskuityzm skutkuje ochroną młodych. Da się to zauważyć u bonobo w zachowaniu matek, które niedawno urodziły. Zamiast trzymać się z daleka od dużych skupisk małp, jak rozważnie postępują matki szympansów, dołączają one do grupy od razu po porodzie. Matki bonobo zachowują się tak, jak gdyby nie miały się czego obawiać.

[142]
Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, w jaki sposób mózg bonobo umożliwia tę wrażliwość. Pierwszej wskazówki dostarczył specyficzny rodzaj neuronów, zwanych neuronami wrzecionowatymi, których funkcje wiąże się z samoświadomością, empatią, poczuciem humoru, samokontrolą i innymi atutami człowieka. Początkowo uważano, że neurony te występują jedynie u ludzi, ale jak to zazwyczaj w nauce bywa, następnie odkryto je również w mózgach małp człekokształtnych, w tym u bonobo (...)

[152, niesprawdzona teza autora, jak sam stwierdza]
(...) aktywistyczny ateizm odzwierciedla traumatyczne przeżycia.
Gdyby „wściekły” ateizm był reakcją na czyjeś religijne praktyki przeżywane prywatnie w głębi ducha, to zapewne przychyliłbym się do tej tezy. Żyję w kraju, gdzie władza chodzi do łóżka z Kościołem, płaci mu za to hojnie i spija z ust jego przedstawicieli mądrości o tym, jak to pedofilia wynika z homoseksualizmu lub że ludzki zarodek jest człowiekiem mającym więcej praw od kobiety. De Waalu, gdyby władza kazała twojej córce urodzić dziecko bez czaszki, to chyba jednak zostałbyś „aktywistycznym ateistą”. Mój argument anegdotyczny wskazywałby na to, że teza de Waala jest raczej słaba, znam paru ateistów łącznie ze mną, którzy nie przeżyli traumy religijnej. Choćby taka Julia Sweeney, która bardzo miło wspomina swoje dzieciństwo w katolickiej rodzinie.

[158]
Harris na przykład z obrzydzeniem sięga po „nisko wiszący owoc” islamu, eksponując tę religię jako wielkiego wroga Zachodu. Dorzućmy do tego kilka zdjęć kobiet w burkach, wspomnijmy o infibulacji, a któż będzie chciał podważać nasz wstręt do religii? Brzydzę się tym, jak wszyscy, ale jeśli misją Harrisa jest wykazać, że religia nie promuje moralności, to dlaczego wybierać na cel akurat islam? Czy okaleczanie narządów płciowych nie jest powszechne również w Stanach Zjednoczonych, gdzie noworodki płci męskiej rutynowo obrzeza się bez ich zgody?
Czy wy też uważacie, że zestawienie infibulacji z obrzezaniem jest koszmarnie nikczemnym zabiegiem? Powszechne w SZA obrzezanie noworodków płci męskiej jest dziwne i głupie, ale do kurwy nędzy... Nawet w ferworze polemiki nie widzę usprawiedliwienia dla takich argumentów.

[183]
Gould zmarł przedwcześnie w 2002 roku, a brak nietolerancji przypłacił, ściągając na siebie burzę krytyki.
Czy tu poległ autor, czy tłumacz? Straszne bywają skutki niedoboru nietolerancji... Gould snuł swoje fantazje o odrębnych „magisteriach” nauki i religii, koncepcji, która zakładała ich harmonijne współistnienie. Chwilę potem w książce wspomniano o Gouldzie ciężko wzdychającym nad kreacjonizmem. I tyle widziano tej harmonii.

[212]
Są też pies, który odmawia opuszczenia rannego towarzysza...
Umiałbym lepiej w polski.

[230, tymczasem w Ogrodzie uciech ziemskich Boscha]
Cierpimy wraz z grzesznikami, którzy są przeszywani nożami, zwisają na wpół martwi z drzew, są pożerani przez wygłodniałe psy, powieszeni na strunach harfy, mają wetknięty w odbyt flet, są zmuszeni do niewolniczej pracy lub kończą na patelni.

[287]
(...) cała idea „czystego rozumu” wydaje się czystą fikcją. Słyszeliście o badaniu, z którego wynika, że sędziowie wydają łagodniejsze wyroki po lunchu niż przed?

[299]
Łowcy wielorybów z wioski Lamalera w Indonezji przemierzają otwarty ocean w dużych, drewnianych łodziach, z których kilkunastu mężczyzn poluje na wieloryby prawie gołymi rękami. Kiedy podpłyną do zwierzęcia, harpunnik wskakuje na jego grzbiet, aby wbić w niego ostrze, po czym mężczyźni czekają w pobliżu, aż olbrzym się wykrwawi.
Ponieważ polowanie jest wysiłkiem zbiorowym, przy późniejszym podziale mięsa bardzo skrupulatnie przestrzega się zasady sprawiedliwości.

[302]
W tamtych czasach hawajskie dzieci edukowano, by z masowania i stymulacji oralnej genitaliów potrafiły czerpać przyjemność.
W tamtych, czyli przed przybyciem Europejczyków. Podobnie jak autor nie widzę w tym nic złego, choć rzecz jasna bez mieszania się dorosłych w takie zabawy. Czy autor zauważa idiotyzm seksualnej etyki chrześcijaństwa? O tak, ale z właściwą sobie powściągliwością i wyrozumiałością.

[304]
Kiedy konserwatywny polityk stwierdził w programie satyrycznym The Colbert Report, że Dekalog powinien pozostać wystawiony na widok publiczny, gdyż „bez dziesięciu przykazań możemy stracić orientację”, gospodarz po prostu poprosił go, by je wymienił. Polityk był zaskoczony. Mocno rozbawił publiczność, kiedy okazało się, że nie potrafi ich przywołać, a w odpowiedzi może powiedzieć tylko: „Nie kłam, nie kradnij”. Większość przykazań nie ma jednak nic wspólnego z moralnością, na co zwrócił uwagę Christopher Hitchens. Dotyczą one szacunku.
Lynn Westmoreland, zapewne można znaleźć w jutubie... Szukałem, ale mi się znudzilo.

[305]
Jakkolwiek podoba mi się ton i przesłanie złotej zasady – „Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany” – kryje się w niej nieusuwalna wada. Zakłada ona, że wszyscy ludzie są tacy sami. By zilustrować to raczej mało wybrednym przykładem, jeśli biorąc udział w konferencji, pójdę za atrakcyjną kobietą, której praktycznie nie znam, do jej pokoju hotelowego i wskoczę nieproszony do jej łóżka, mogę sobie całkiem dobrze wyobrazić jej reakcję. Gdybym wyjaśnił jej, że czynię jej to, co chciałbym, by ona uczyniła mi, obawiam się, że odwołaniem się do złotej zasady nic bym raczej nie wskórał.

[306, o utylitaryzmie]
Mimo że pragnienie zwiększenia całkowitego szczęścia w świecie zazwyczaj popchnie nas we właściwym kierunku, do niezawodności jest mu daleko. Powiedzmy, że mieszkam w bloku, w którym jeden człowiek czyni pozostałych stu ludzi nieszczęśliwymi, co noc grając do rana na tubie. Skoro nie udało nam się odwieść go od hałasowania, jedna z osób postanawia go zastrzelić, kiedy będzie spał. Nawet nie zorientuje się, co się stało. Zważywszy na to, jaką ulgę przyniosło to cierpieniu nas wszystkich, cóż mogło być złego w naszej decyzji? Jeśli nie podoba wam się, że został zastrzelony, powiedzmy, że zrobiliśmy mu śmiertelny zastrzyk. Zgoda, pozbawiliśmy w ten sposób jednego człowieka życia i potencjalnego szczęścia, ale w ogólnym rozrachunku samopoczucie mieszkańców całego budynku niewątpliwie odrobinę się poprawiło. W kategoriach utylitarnych postąpiliśmy słusznie.
(...)
Propozycja utylitarystyczna ignoruje miliony lat tworzenia się więzi rodzinnych i lojalności grupowej.

[310, o Singerze, filozofie-utylitaryście]
(...) opłacał prywatnych opiekunów, którzy zajmowali się jego matką w zaawansowanym stadium choroby Alzheimera. Spytany, dlaczego nie przekazał tych pieniędzy bardziej potrzebującym ludziom, przynajmniej według swojej teorii, odpowiedział: „Być może ta sytuacja jest trudniejsza niż wcześniej sądziłem, ponieważ wygląda to inaczej, jeśli chodzi o własną matkę”.

[340]
Właściwe neoateistom narzekanie, że liczy się tylko rzeczywistość empiryczna i że fakty górują nad wierzeniami, to odmawianie ludzkości jej nadziei i marzeń.
Marzeń o tym, żeby zakazać aborcji i dyskryminować homoseksualistów. Tak, chętnie odbiorę ludziom takie marzenia. Czy ja tu atakuję chochoła? Nie większego niż de Waal w tym momencie.

[395]
Moralność powstała pierwsza, a współczesna religia się pod nią podpięła. Wielkie religie nie zostały wynalezione, by przekazać nam prawo moralne, lecz po to, by je podtrzymywać.
Podtrzymywanie absurdalnych postulatów w zakresie praw reprodukcyjnych i praw mniejszości seksulnych trudno nazwać „podtrzymywaniem prawa moralnego”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz