Strony

niedziela, 9 sierpnia 2020

Dyrygentka czyli De dirigent

Na hasło „film biograficzny” reaguję obniżeniem oczekiwań. Powód jest prosty, do scenariusza miesza się życie, autor średnio zdolny i dość przewidywalny. Na szczęście ma mało do powiedzenia i inni scenarzyści mogą zaszaleć. Film Amadeusz jest oparty na historii zmyślonej przez Puszkina, a z kolei Abraham Lincoln: Łowca wampirów na tym, że każdy kretynizm dzisiaj ujdzie (cóż, nie widziałem tego dzieła, może nawet nie jest złe w swej kategorii, ale postanowiłem tego nie sprawdzać). Nie znam historii Amerykanki Antonii Brico, która zrealizowała marzenie o zostaniu dyrygentką jeszcze przed drugą wojną, mogę więc tylko snuć przypuszczenia, co było zgodne z faktami, a co do tej postaci dopisali. W pierwszych minutach zobaczymy ją wpatrzoną w dyrygenta - dla mnie moment magiczny, dlatego daruję sobie deskrypcyjne banały, które mi się cisną na klawiaturę. Wydaje się, że cały wątek Antonii jako dziecka adoptowanego jest zgodny z prawdą. Kiedy to wychodzi na jaw, w filmach mamy zawsze obowiązkowo wstrząs dla postaci. Dla mnie by nie był, skoro mam kochających rodziców, a cóż z tego, gdyby nie byli biologiczni. Antonia tego powiedzieć nie może, jej rodzice na czułych nie wyglądają. W pewnym momencie rzekoma matka pokazuje córce spis wydatków na nią poniesionych. Wspominam, bo miałem w rodzinie podobny przypadek. Dalszy ciąg tej historii, kiedy Antonia dowiaduje się o swojej prawdziwej matce, wygląda na podkoloryzowany. W świecie mężczyzn miała pod górkę, to jasne, ale jest wrażenie, że w filmie tę sprawę mocno rozdmuchali, podobnie jak motyw poświęcenia szczęścia osobistego dla sztuki. Jest również możliwe, że Antonia była tak rezolutna jak ją sportretowano, w każdej sytuacji potrafi znaleźć robiące wrażenie słowa, co w życiu zdarza się rzadko. To mój pogląd po wysłuchaniu iluś wywiadów z aktorami, pornograficznych nie wyłączając. Przestałem ich słuchać już dawno temu, a mocno bym się zdziwił, gdyby dzisiejsi okazali się ciekawsi. Historia Antonii to historia emancypacji kobiet. W tym samym czasie słynna matematyczka Emma Noether w podobny sposób zmagała się z męskimi uprzedzeniami. Gdyby nie genialny Hilbert, zapewne nawet by jej nie zatrudnili na uczelni. (Ciekawe, że nie mamy takich skojarzeń z Curie-Skłodowską - czy słusznie?) Na zakończenie podają nam aktualną informację o uznanych dyrygentach, wśród których nie ma kobiet. Otwiera się piekielne pytanie: czy to efekt dyskryminacji, czy kobiecych predyspozycji? Może tego i tego naraz? Odpowiedzi proszę włożyć do zaklejonej koperty i wysłać Kotu Prezesa Polski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz