Strony

niedziela, 9 sierpnia 2020

Nic do ukrycia czyli Le jeu

Po co filmować nowe wersje tego samego scenariusza? Może to głupie, pytanie, skoro nie dziwi nas, że po raz pińcetny wystawiają Hamleta. Jest jednak różnica, do teatru w Edynburgu raczej na Hamleta nie pojadę, a na włoski film Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie chętnie poszedłbym do kina w moim mieście. Powody dla powtórki z rozrywki widzę dwa: paru aktorów i cała filmowa ekipa sobie zarobi, a poza tym reżyser może mieć swój dobry pomysł na realizację. Od Raczka wiem, że polska wersja była ciężka, jak to ujął, u nas piją whisky, a w oryginale było wino. We Francji też jest wino. Z wersji włoskiej nie zapamiętałem rozmowy ojca z córką, która pytała, czy powinna iść do chłopaka, który akurat ma wolną chatę. Rozmowa trudna, ojciec sprawdził się w swej roli, tylko gdybym potem dowiedział się, że słuchali tego wszyscy znajomi, to bym się więcej do niego nie odezwał. Zabawę w ujawnianie przychodzących rozmów i smsów zainicjowała paradoksalnie żona, która miała coś do ukrycia, a podejrzewała męża. Była bezpieczna, jak się okaże. W wersji włoskiej nie zirytowała mnie sytuacja, kiedy skryty gej ma pretensje o homofobiczne docinki, które rzucali znajomi nie wiedząc o nim. Nie przepadam za tego rodzaju homomartyrologią. Te, powiedzmy, niedelikatne uwagi nie były aż takie obraźliwe, a przede wszystkim - nie były personalne. Jestem takim dziwnym homosiem, który lubi kawały o gejach, i w ogóle trudno mnie obrazić, stąd zapewne takie moje nastawienie. Zakończenie wydało mi się lepsze od włoskiego, które wydało mi się mętne, choć zapewne i tu, i tu chodziło o to samo, czego nie zauważyłem przez ociężałość umysłową. Przed chwilą przeczytałem swój tekst o filmie włoskim. Poza uwagami o tytule wszystko mógłbym tu powtórzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz