Strony

poniedziałek, 3 lutego 2020

Tak wygląda prawdziwa poetka, podciągnij się! (Joanna Kulmowa, Wisława Szymborska)

Jako redaktorka tak zwanej poczty literackiej w Życiu Literackim Szymborska skomentowała przysłane do redakcji opowiadanie chwaląc nadawcę, że chciało mu się przepisać ręcznie trzydzieści stron opowiadania Jana Stoberskiego. Dzisiaj wrzucilibyśmy w gugla i w minutę to odkryli, ale wtedy? Trzeba było być oczytanym lub znać ludzi oczytanych. Wspominam o tym, bo kiedy pierwszy raz przeczytałem tę odpowiedź Szymborskiej, nazwisko Stoberskiego nic mi nie mówiło. Dzisiaj nadal mówi niewiele, może w końcu przeczytam jakieś jego opowiadanie i będę mógł uczciwie rzec, że, owszem, znam Stoberskiego. Teraz przyznać muszę, że zanim przeczytałem tę książkę, Kulmowa latała na swej kobyle Leokadii hen poza zasięgiem mojej świadomości. A skoro zebrano cały tom listów, które wymieniła z Szymborską, to musiała być osobą nietuzinkową. Tak jak w korespondencji z Barańczakiem, Szymborska wypada tutaj na postać raczej drugorzędną, jej listy to głównie życzenia świąteczne i częste zaproszenia do Krakowa. Sama kiedyś napisała, że niektórzy zostali obdarzeni talentem literackim w takim stopniu, by pisać ładne listy, nic więcej. W jej przypadku cały talent szedł w poezję i Lektury Nadobowiązkowe, a na listy zostawały nędzne ochłapy. A wyklejanki? Są, ale mało i gorszego sortu, jeśli zestawić ten zbiór z tomem listów z Barańczakiem. Listy Kulmowej oczywiście są dużo ciekawsze, bo niewątpliwie była to osobowość. Pisywała rzeczy różne, a najbardziej jest znana jako autorka literatury dla dzieci. Z wąskiej próbki, z jaką się zapoznałem - jest to nieinfantylna literatura dla dzieci. Trudno by było na podstawie tych listów odgadnąć, co się w różnych latach działo w Polsce, choć echa lat 1968, 1981 i 1989 oczywiście da się usłyszeć. W 1979 roku wspomina Kulmowa o pobiciu Henryka Wujca i syna Jacka Kuronia z żoną przez karateków, bokserów i zapaśników, studentów z warszawskiej AWF, na zlecenie ówczesnych władz. Zlecenie? A może wystarczyło słowo zachęty, jak w przypadku obrońców rodziny z Białegostoku, za co wdzięczni byli lokalni hierarchowie. Pod koniec roku 1980 napisała Kulmowa:
Przy okazji odbierania nagrody w Naszej Księgarni miałam zabawną rozmowę z przewodniczącym jury, Wojciechem Żukrowskim. Pierwsza zresztą z nim rozmowa w moim życiu. Ma bardzo dobre ciepłe oczy - i mnóstwo brzydkiego strachu gdzieś w tyle czaszki. Na miłość boską, kto i kiedy tego łagodnego człowieka tak przestraszył, że zrobił z niego mięciutką szmatkę? „Ostrzegam, że jeśli pani tych słów nie zmieni, to zgnoją panią!” Zgnoją? Kto? ONI? ONO? Może pan? „Ja tylko uprzedzam”. Życzliwie. Może jeszcze naprawdę. Później może brać udział w nagonce. Żal mi go. Był materiałem na człowieka.
A wiesz o co chodziło? O pacyfistyczny charakter tych bajek. Że ja tam obrażam żołnierzy. I że nagradzając liczyli na to, że autor „zrozumie i zmieni”. Nie, autorka jest tępa. Nie rozumie, nie zmieni. Jeśli jury nagrodziło, to muszą wydać bez poprawek. Mam przecież szacunek dla werdyktu jury! A jak się ukaże - niech gnoją.
Ów nagrodzony tekst to zbiór bajek pod tytułem Serce jak złoty gołąb. Na koniec proroczy aforyzm z połowy roku 1990: „No i mamy liberté bez égalité i fraternité”. Doceń, Grzegorzu Sroczyński.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz