Strony

poniedziałek, 3 lutego 2020

Proxima

Hasło promujące film jako prawdziwszy niż Interstellar włożyłbym do skarbca zabawnie nieudolnych ściem. W zakresie zgodności z prawdą Interstellar wypadnie słabiej od pierwszego lepszego reportażu o handlu mięsem w Łącku, dajmy na to. W Proximie nie zauważyłem żadnych motywów fantastycznych, opowieść skupia się na Francuzce Sarze, która została wytypowana do lotu w kosmos (dość szumne słowa, skoro stacja orbitalna, dokąd dotrze Sara, lata sobie tylko czterysta kilometrów od Ziemi). Jest to oczywiście spełnienie jej marzeń, ale związane z poświęceniem - rozstaniem z córką, w wieku lat mniej więcej dziesięciu. Tu ciężkie treningi przed wylotem, przy okazji parę seksistowskich tekstów ze strony Amerykanina, dowódcy lotu, a tam - ciężkie chwile małej Stelli, która musiała się przenieść do ojca (zgadujemy, że po przyjaznym rozwodzie) i pójść do nowej szkoły. Rozumiemy, trudno jest być matką i astronautką - o tym właśnie jest ten film i tak należało go uczciwie zapowiadać, a nie wciskać kity o Interstellarze. Może wtedy więcej kobiet zechciałoby go zobaczyć? Seksistowska klisza, że kobiety mniej niż mężczyźni przepadają za fantastyką, chyba jeszcze jest aktualna. Jeśli bawimy się w seksizm, to zgłaszam swoje uwagi jako mężczyzna. Film sugeruje, że dla matki rozstanie z dzieckiem jest przeżyciem dużo dramatyczniejszym niż dla ojca. Średnio może i tak, ale zależy, jak leży. Poza tym, czy ten dramat nie jest lekko przesadzony? Z tego co wiem, dłuższe niż roczne pobyty w kosmosie to raczej rzadkość, więc ta rozłąka aż tak tragiczna nie jest. Druga sprawa to seksizm Amerykanina, który jest taki ordynarny, że czuję się dotknięty jako mężczyzna. Na pewno stać nas na seksizm bardziej wyrafinowany. Żebym tylko tego nie pożałował, ciocia Zosia ostrzegała, że z religii się nie żartuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz