Strony

poniedziałek, 3 lutego 2020

Blondyn czyli Un rubio

Tytułowy blondyn to Gabriel, który wynajął pokój u Juana, kolegi z pracy. Nieśmiały i małomówny Gabriel nie jest naszym ulubionym typem bohatera, a zapewne też nie jest współlokatorem, jakiego chciałby mieć Juan. Nawet wobec córki, którą oddał pod opiekę swoich rodziców, nie jest Gabriel zbyt wylewny, choć widuje ją tylko w weekendy. W Buenos najczęściej siedzi w milczeniu w swoim pokoju i czyta Raya Bradbury'ego, co trudno mu mieć za złe. Tyle dobrego, że przychodzi oglądać mecze w telewizji i da się wyciągnąć na piwo. Trudno stwierdzić, jak zrodził się impuls, który skłonił obu mężczyzn do nieśmiałego masażu członków - zapewne uwadze Juana nie umknęły liczne, badawcze spojrzenia Gabriela. Od masażu poszło szybko do seksu full wypas, często, choć w ukryciu, więc zasadnicze staje się pytanie, jakie znaczenie tym w sumie mechanicznym czynnościom nadają bohaterowie. Jest to film z problemami, więc można się ich spodziewać już na tym etapie. Niedługo potem dojdzie do poruszającego momentu, kiedy zawsze opanowany Gabriel uroni łzę. Po emocje wyrażane bardziej spektakularnie, krzyki lub rękoczyny, odsyła się widzów do innych filmów. Oczywiście mógł Gabriel oszczędzić sobie tej łzy, gdyby w stosownym czasie urządził sobie audyt, który by wykazał, jak niewielką część Juana może sobie wpisać w rubryce „ma”. Nawet jeśli chodzi o tę jego część, którą regularnie miewał w sobie. Na usprawiedliwienie Juana powiedzmy, że i jemu okoliczności życiowe się skomplikowały, a kochanek był pierwszy na liście do wyrzucenia z przeciekającej szalupy. Na filmwebie zaliczyli Blondyna do melodramatów, ale miło mi donieść, że nic a nic z kąśliwych uwag Szymborskiej tutaj się nie stosuje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz