Strony

sobota, 22 lutego 2020

Jordan Peterson o chrześcijańskiej etyce

Jordan Peterson zasłynął kiedyś, gdy otwarcie przeciwstawił się prawnemu nakazowi w Kanadzie, aby zwracać się do obywateli używając preferowanego przez nich zaimka. Jeśliby chodziło tylko o to, że (na oko) brodaty facet chce, aby mówić do niego per „ona”, to powiedziałbym, że reakcja Petersona jest lekko przesadzona. Jeśli jednak naprawdę istnieje około siedemdziesięciu płci, co lansują tumblry i fejsbuki (choć nie we wszystkich krajach), a każda z tych płci chciałaby mieć swój unikalny zaimek, to sprawa się komplikuje. Tak oto Peterson zyskał sławę, więc naturalnie postanowił ją wykorzystać, i po chwili, niczym posła Dziewulskiego onegdaj, wszędzie go było pełno, ku uciesze licznej rzeszy internetowych fanów. Nie zaliczam się do nich, bo jakiś czas temu zobaczyłem Petersona, który odpowiada na pytanie, czy wierzy w boga lub Boga. Jeśli facet około sześćdziesiątki musi tak ciężko myśleć, żeby odpowiedzieć na tak proste pytanie, a po długiej chwili wyciska z siebie odpowiedź, że w zasadzie nie wie, to znaczy, że wielkim myślicielem nie jest. Za to lansuje pogląd o uniwersalizmie chrześcijańskich wartości, bo niby każdy, kto nie zabija, nie kradnie, nie mówi fałszywego świadectwa, czerpie z chrześcijańskiego światopoglądu. Tak jakby te podstawowe moralne zasady były rzeczywiście chrześcijańskim wynalazkiem... Peterson, choć raczej niereligijny, robi przy tym to, co zwykle robią członkowie jakiejkolwiek religii - wybiera to, co mu się podoba. Gdyby etyka chrześcijańska była tak uniwersalna, to należałoby za wartość powszechną uznać homofobię wpisaną w chrześcijaństwo. Być może ktoś kiedyś zadał mu o to pytanie, na które nie widzę sensownej odpowiedzi. Przypomnijmy, że ta chrześcijańska homofobia dobrze przyjęła się w Indiach i w Afryce, a w tej ostatniej krzewi się radośnie dzięki działalności między innymi Kościoła katolickiego. W Indiach jest to spuścizna kolonialna, powoli i z trudem przezwyciężana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz