Strony

niedziela, 15 września 2019

Sto dni do rozkazu czyli Сто дней до приказа

Jest to fascynujący film, który przypomina mi dadaistyczną zastawę stołową z futra lub konstytucję RP, czyli rzeczy, których nie da się używać w celu, w jakim niby powstały. Sto dni po prostu nie jest filmem do oglądania, a co w takim razie można z nim zrobić? Pomysł bardziej ambitny: wyobrazić sobie, że film powstał jako bezsensowny zlepek scen odrzuconych z jakiegoś pełnometrażowego filmu o armii radzieckiej końca lat osiemdziesiątych, i spróbować odgadnąć, o czym był ów film. Inny pomysł: nauka radziecka znalazła sposób na sprowadzanie przedmiotów z przyszłości, więc towarzysze Lenin i Stalin w latach dwudziestych siadają w sali kinowej, aby obejrzeć film o Armii Czerwonej nakręcony siedemdziesiąt lat później. Co spodoba się Stalinowi? Scena siusiania chorążego na szeregowca? Zbiorowa ablucja nagusieńkich żołnierzy, którzy się wspólnie namydlają? Nawiązania do świętego Jerzego zabijającego smoka? Piękne podwodne zdjęcia z ekspozycją trzeciorzędowych kobiecych organów płciowych? Czy Lenin się wzruszy, że człowiek radziecki oddycha tak swobodnie i robi takie filmy? A może powie sobie raczej, że...

PS. Przez pomyłkę do filmu zakradł się żołnierski dowcip o generale, który zauważył, że włożył buty nie do pary. Posłał więc adiutanta do domu, a ten wrócił z wiadomością, że tam też są nie do pary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz