Strony

sobota, 6 lipca 2019

Aladyn czyli Aladdin

Na filmy Guya Ritchiego się chodzi. Tak uważałem do tej pory, a teraz ta zasada wymaga zastrzeżenia: z wyjątkiem przeróbek animowanych musicali dla dzieci. Zrobienie wersji aktorskiej filmu animowanego nie jest wcale proste, a co zabawne, widzę, że niedługo na ekrany wejdzie „aktorska“ wersja Króla Lwa, czyli taka, w której animacja jest praktycznie nie do odróżnienia od rzeczywistości. Historyjka jest mniej więcej taka, jak wcześniej, choć teraz jest limit trzech życzeń, którego wcześniej nie było. Aladyn nie jest akrobatą, albo raczej jest, kiedy ucieka po kolejnej drobnej kradzieży. Jest rozmach, jest profeska w realizacji, dzieci zapewne to kupią, a ja nie, bo irytuje mnie ten dżin-ziomek z dzielni, który romansuje ze służką córki sułtana i tłucze głową o sufit po jednym z wyjść z lampy. To zupełnie jak ja wychodząc z kina, a powinienem jednak przed, żeby zrozumieć, jak bardzo nie jestem targetem tego dzieła. Mniej więcej tak samo, jak targetem Piły 3 nie jest czterolatka emocjonująca się My Little Pony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz