Strony

czwartek, 11 lipca 2019

Pokój na Ziemi, Fiasko (Stanisław Lem)

Pokój na Ziemi jest momentami zabawny, momentami zasmucający, bywa to efekt zamierzony, jak i nie. Powiem coś o tym ostatnim. Oto Ijon Tichy, co w niejednej galaktyce sepulek próbował, wyrusza z misją na Księżyc opanowany przez machiny wojenne. Okazuje się niespodziewanie, że polecieć na Księżyc nie jest tak prosto, że nagle trzeba się przygotowywać, paliwo napompować, a odliczanie do startu przerwano, bo chmurka weszła w paradę. Dotychczas sądziliśmy, że Ijon może wsiąść do rakiety tuż po śniadaniu, podczas którego wpadła mu do głowy myśl: a może by tak polecieć na Enteropię? I to było zabawne niechcący. Co było zasmucające? Ano to, że Lem w zasadzie powtórzył koncept z jednego z opowiadań o Tichym, ale nie zdradzę którego. Z kolei Fiasko to powieść z nurtu hard SF, czyli ma być poważnie. Po przeczytaniu paru pozycji z tej kategorii w dorobku Lema wiem, czego się spodziewać. Konkretnie: wielu rozwlekłych opisów pozaziemskich zjawisk, żargonu technicznego ocierającego się o bełkot maniaka, który mało rozumie o czym mówi, ale uważa, że znalazł sposób na zaimponowanie publice, a na koniec – fascynującej zagadki. Taki Eden: wylądowali, prawie się rozbijając, na planecie i przez 90% książki przyglądają się dziwnym stworkom ją zamieszkującym. Opisy, domysły, domysły, opisy. A na ostatnich parunastu stronach jeden ze stworków przychodzi do nich i wszystko im objaśnia kreśląc patykiem na piasku. Z Fiaskiem jest trochę podobnie, a trochę inaczej, bo mieszkańcy Kwinty stają na głowie (której prawdopodobnie nie mają), aby do żadnego kontaktu nie doszło, co jeden z bohaterów próbuje podsumować tak: „Przyszli goście z kwiatkami, w ogrodzie napadł ich pies gospodarza, jeden chciał go odegnać parasolem i przebił niechcący ciocię pana domu”. Pies ma brokuły zamiast nóg, zaś ciocia-autotrof pączkuje osmotycznie. Wśród wielu innych jest też ta trafna refleksja, że cywilizacje, jeśli chcą przetrwać, muszą stworzyć balans między techno- a biosferą. Nasza jest na najlepszej drodze do udławienia się swoimi wymiocinami. Z dzisiejszej perspektywy jeszcze jedno mocno rzuca się w oczy: zero kobiet. Oczywiście są jakieś kobiety w Pokoju na Ziemi, ale obsadzone w roli kelnerek lub, w najlepszym razie, agentek-uwodzicielek. Żadna z nich nie jest pracownicą agencji rządowej, jednym z wielu lekarzy, czy choćby kuzynką Tarantogi. Kobiety w Fiasku: wspomniana została fizyczka Liza Meitner, a jeden z bohaterów wyraził (nijak nie skonfrontowany) pogląd o absurdzie, jakim byłby udział kobiet w wyprawie: „kobiety, a więc żony, matki, więc dzieci, przedszkole, żłobek, kiedy gnali z naładowanymi sideratorami, statkiem, przy całej swej mocy znikomym wobec obcej cywilizacji” (kobieta sprowadzona do funkcji reprodukcyjnej, czyli katolickiej – oj, Lemie, Lemie). Poza tym – zero, nawet nie ma ich we wspomnieniach mężczyzn lecących przez galaktyczne otchłanie. Dziwne, bo przecież Lem znał parę wybitnych kobiet, a nawet korespondował z Lipską, ale to poetka, bo kobieta inżynier, astronautka lub operatorka Diglatora – to przerastało jego wyobraźnię. Naszej nie przerasta, bo żyjemy w epoce Donalda Trumpa, który opowiada o odbijaniu lotnisk w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. W. Wieku. Osiemnastym. Może ktoś pomyśli, że jestem feministyczną śnieżynką. Może i jestem, bo uważam, że idea równouprawnienia ma sens sama z siebie i nie trzeba jej usprawiedliwiać jakimiś wątpliwymi podpórkami dla ubogich duchem, że niby kobiety wnoszą do przestrzeni publicznej specyficzny rodzaj namysłu niczym oliwa wylewana na wzburzone szambo męskiej arogancji. Jak wspomnę posłankę Pawłowiczównę, to aż dupa mi się ze śmiechu trzęsie. Równouprawnienie biorę serio, więc nie przestanę pytać: jak je rozumieć wobec różnicy wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn? W każdym razie: szukanie odpowiedzi na to pytanie w książkach sajens-fikszyn to raczej słaby pomysł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz