Strony

sobota, 6 lipca 2019

Adventures of Aladdin

Aladyna znam z Klechd sezamowych Leśmiana, który czerpał pomysły z klasyki i przerabiał po swojemu. Pamiętamy te dziecinne wersje Gullivera i Robinsona Crusoe, tworzone ad usum Delphini. Wersje Leśmiana oczywiście też są ugrzecznione, ale przede wszystkim bardzo niewierne oryginałom, więc nie spodziewałem się w filmie postaci matki Aladyna, słynnej ze wzruszania ramionami. Ok, dzieci, teraz zmieniamy zeznania, bo przed chwilą przeczytałem opis oryginału literackiego i wychodzi na to, że Leśmian był jemu dużo bliższy niż znane mi filmy, z omawianym włącznie. W oryginale nie zły wezyr chciał posłużyć się Aladynem w celu zdobycia lampy, lecz czarnoksiężnik z Magrebu. Sama bajka nie pochodzi z Opowieści 1000 i jednej nocy, a została dołączona do tego zestawu przez pewnego Francuza w XVIII wieku. Według filmu historyjka jest taka: Aladyn jest akrobatą, ma czwórkę przyjaciół, zdobywa lampę i oczarowuje sułtankę, ale zły wezyr czarnoksięsko przejmuje lampę, więc Aladyn z przyjaciółmi wyrusza przeciw niemu, aby uratować sułtankę i królestwo, co mu się oczywiście udaje. Po tym opisie nie czuć, że mamy do czynienia z tandetą, którą najbardziej widać po tanich efektach specjalnych, ale nie tylko. Doceniam to, że do głównej roli wybrano faceta o olśniewającej muskulaturze, ale jeszcze bardziej bym docenił jego dobrą grę aktorską, gdyby taka była. Chyba tylko dżin wyróżnia się in plus tym specyficznym urokiem, jaki miewają drag queens (choć nie jest on bynajmniej jedną z nich). A już najbardziej rozczula mnie optymizm scenarzystów, którzy kończą film happy endem, buzie roześmiane od ucha do ucha i nikt nawet nie westchnie przelotnie: szkoda, że nasi trzej przyjaciele, których zabił wezyr, nie mogą być tu z nami. Kto by się tam przejmował Murzynem Dariushem, który ciągle się wymądrzał cytując Koran.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz