Strony

sobota, 1 września 2018

Warto żyć (Lejb Fogelman)

Wielkim wielbicielem wywiadów-rzek nie jestem, ale od czasu do czasu warto spróbować. Fogelmana w rozmowie z Michałem Komarem chętniej bym słuchał niż czytał, ale forma spisana ma swoje walory. Jak to po samym imieniu dobrze widać, Fogelman jest polskim Żydem, który w 1968 roku „nakłoniony” przez władze polskie wyjechał do SZA jako bezpaństwowiec. Na szczęście miał tam rodzinę. Wcześniej mieszkał w Legnicy i Warszawie, a nie w Pułtusku, skąd wywodziła się jego rodzina. Dlaczego? Ano dlatego, że po wojennej tułaczce przez pół świata (z czego większa część po ZSRR), kiedy Fogelmanowie wrócili do rodzinnego miasta, zastali swoje mieszkanie zajęte przez Polaków, którzy wcale nie mieli zamiaru oddać go prawowitym właścicielom. Fogelman ma talent i szczęście do nawiązywania ciekawych znajomości i spotykania sławnych ludzi. Na przykład Jimmy'ego Hendrixa w Nowym Jorku niedługo po przyjeździe, a że miał okazję korzystać z urynału obok, mamy jego zapewnienie, że pytong Hendrixa rzeczywiście zasłużył na legendę. Lata później spotkał w moskiewskiej bibliotece samego Mołotowa, co mną wstrząsnęło, bo nie wiedziałem, że ów gość dożył aż do 1986 roku, czyli większość życia spędził poza polityką. Tuż po przyjeździe, znając ledwie parę angielskich słów na krzyż znalazł Fogelman pracę w nowojorskiej bibliotece, bo bardzo serio wzięto jego wykształcenie obejmujące dwa lata studiów prawniczych na „Warsaw Law School” (co w Ameryce jest akurat nie byle jakim osiągnięciem, inaczej niż w Polsce). Nie do końca zrozumiał, na czym ma polegać jego praca, więc układał sobie karteczki przychodzące pocztą pneumatyczną według kolorów na biurku. Tydzień później szef go zrugał, bo te karteczki to były prośby o kserokopie artykułów, jedyne legalne źródło dochodów biblioteki poza pieniędzmi publicznymi. Cytuję Fogelmana:
Jeśli dziś chcesz uzyskać dostęp do porządnych publikacji naukowych dotyczących, powiedzmy, wpływu promieniowania kosmicznego na menstruację u kaczek w województwie zachodniopomorskim, wpisujesz do przeglądarki stosowne słowa i w ciągu paru sekund masz, co chciałeś, za darmo lub za niewielką opłatą. [284]
W tamtych okresie biblioteka zastępowała internet. Były to czasy hippisów i burzliwych protestów, które mógł Fogelman obserwować z okien biblioteki, ale nie tylko to, bo pod żywopłotem uznawanym błędnie za miejsce intymne dyrektorzy nowojorskich firm korzystali z usług analnych, oralnych i innych czułości ze strony pucybutów. Już po krótkim czasie nowy amerykański obywatel Fogelman mógł spełnić patriotyczny obowiązek odbycia służby wojskowej w Wietnamie, do czego się wcale nie palił. „Ochotników” brano do wojska na podstawie losowanych dat urodzenia (!), wśród których była data Fogelmana - nieprawdziwa, bo nie chciało mu się poprawiać. Ostatecznie wywinął się od wojska, bo został przyjęty do koledżu. Zanim podjął studia na Harvardzie spędził jakiś czas w Paryżu i w Moskwie, gdzie poznał swoją przyszłą żonę i gdzie pił nalewkę z mózgu Lenina, bo akurat konkurent do ręki jego panny pracował w Moskiewskim Instytucie Badań Mózgu W.I. Lenina, więc urządzili pijackie zawody. Mógł, ale nie chciał, zrobić karierę akademicką, więc nie skończył jak kolega, który pisał uczone teksty o „hodowli bydła i nierogacizny w guberni tulskiej w latach 1906-1914” [1428]. Będąc świeżo zatrudnionym prawnikiem w znanej kancelarii adwokackiej jako pierwszą dostał sprawę z góry przegraną. Chodziło o rozwodzącego się artystę Otto Piene, który był gotów podzielić się majątkiem z żoną, ale bardzo nie chciał oddawać jej swoich obrazów. Fogelman opracował prawne podejście, według którego dzieła artysty stanowią jego sposób wyrazu, który do czasu sprzedania dzieła nie może zostać uznany za zakończony (zawsze gdzieś być może trzeba domalować wąsy). Przymus oddania dzieł oznacza przymus zamknięcia wypowiedzi artystycznej, a to jest gwałt na wolności słowa, bo nie wolno nikogo przymuszać do mówienia, ani tego zabraniać (poza wyjątkami, jak okrzyk „Pożar!” w zapełnionym teatrze lub pomówienia). Przytaczam, bo to ciekawa interpretacja. Nie wszystkie sprawy Fogelman wygrywał, jedna z nich dotycząca spadku dla Piaseckiej-Johnson obejmowała obiad w wyszukanej paryskiej restauracji, za który Fogelman zobowiązał się zapłacić, nie wiedząc, że to będzie paręnaście tysięcy dolarów. Uprzejmie kelnerzy podali dania i je objaśniali, tu cytuję:
Oui, Monsieur, to jest sperma mrówki w sosie z poziomek rzucona na pieczone serce pasikonika z Alzacji, délicieux... [2547] 
Firma, w której pracował Fogelman, była zapełniona statecznymi WASP-ami z kijami w tyłku, którzy źle znosili jego ekstrawagancje. W czasie tradycyjnego corocznego wieczorku teatralnego Fogelman wystawił swobodną interpretację Alicji w Krainie Czarów, a rolę Królika powierzył masywnemu Afroamerykaninowi ubranemu w biały kostium z uszkami i ogonkiem, którymi wywijał w trakcie wygłaszania kwestii. W drugim akcie Królik zamienił się w Plemnika, który usiłował dostać się do pochwy jednej z konserwatywnych pracownic kancelarii. I było niemal jak w anegdocie o lordzie Bradleyu, kiedy gospodyni mówi do lokaja: „John, lord Bradley pragnie opuścić nasze towarzystwo”. Pracy Fogelman nie stracił, ale wkrótce sam ją zmienił. Miałby dobre powody, aby nigdy do Polski nie wracać, ale choć wielkiego sentymentu do Polski Fogelman nie ma, to i też jest wyzbyty chęci rewanżu. Są momenty nieco mistyczne, kiedy mówi o tym symbolicznym dialogu Mojżesza z Bogiem, w który wierzyć nie trzeba, ale którego symboliczne znaczenie zmienia się w coś na kształt żydowskiego posłannictwa. Niech będzie, dopóki nie narzuca mi się takich twierdzeń jako obowiązującego poglądu, przyjmuję to spokojnie. Przechodzę do cytatów, a z wszystkimi wymienionymi osobami Fogelman spotkał się osobiście.

[864, o dumnym Francuzie Adamsie, wykładowcy na Sorbonie]
Czerwieniał ze złości, gdy któryś z nas złośliwie pytał, czy to prawda, że najbliższy przyjaciel i sojusznik Dziewicy Orleańskiej, Gilles de Rais, zwany Sinobrodym, został skazany na śmierć za zgwałcenie i zamordowanie kilkuset chłopców.
A przy okazji, Fogelman spotkał w Paryżu Sartre'a i nawtykał mu za popieranie Mao.

[1128, o Robercie O. Paxtonie]
Zniszczył francuski mit o bohaterstwie powszechnego Résistance i udokumentował, jak Vichy wraz z całą rzeszą Francuzów kolaborowała z Niemcami w procesie Zagłady. Przypomniał światu o Vel d’Hiver, kiedy to Francuzi wydali Niemcom tysiące żydowskich dzieci.

[1147]
Kristeva poświęciła wykład poezji pastoralnej. Zaczęła jakoś tak: tu Dafnis, tam Chloe, pagórki, na których pasą się śliczne , białe owieczki, pomiędzy pagórkami strumyk, w jego zwierciadle drgają promienie uśmiechniętego słońca, po prostu idylla... Zawiesiła głos, ogarnęła słuchaczy surowym spojrzeniem i oznajmiła, że przechodzi teraz do fazy dekonstrukcji, z której wynika, że strumyk to mocz, pagórki to wzgórek łonowy , pasące się na nim owieczki to mendy... Ktoś za moimi plecami zaciekawił się i poprosił o głos:
– Najmocniej przepraszam, czy my tu mówimy o piździe?...
Kristeva się ucieszyła: – Ależ tak, to jest istota procesu dekonstrukcji.

[1200]
Auden spojrzał na nas, uśmiechnął się i zaczął od wiersza, który dedykował swojemu nieżyjącemu już kochankowi:
Your prick is the architect of my asshole.
Na owe czasy wyznanie odważne.

[1913]
W 1947 roku amerykański statek Exodus z czterema tysiącami Żydów na pokładzie wypłynął z Francji do Palestyny i został zaatakowany na wodach międzynarodowych przez okręty brytyjskie. Czterech ludzi zostało zabitych, stu – rannych, a statek doholowano do Hajfy, gdzie już czekały okręty-więzienia, które przewiozły Żydów, w większości byłych więźniów obozów niemieckich, z powrotem do Europy. Powieść Urisa nawiązywała do tych wydarzeń.

[2923, o przemycie złota do Korei Południowej w drugiej połowie lat osiemdziesiątych]
Złotnicy w Hongkongu wytwarzali sztabki w kształcie pasującym do odbytu, celnicy w Seulu bardzo lubili tam zaglądać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz